Niedługo miną dwa lata od pamiętnej konferencji w Roppongi gdzie Dana White i Lorenzo Fertitta ogłosili zakup PRIDE. Dla wielu fanów MMA japońska organizacja była czymś niezwykłym a show, które potrafiła przedstawić nie miało sobie równych. Oskarżenia o związki z przestępczością zorganizowaną doprowadziły do upadku organizacji ale fani nadal kibicowali byłym gwiazdom japońskiej gali. Niestety nie mieli zbyt wielu okazji do radości bo z pewnych powodów fighterzy, którzy okryli się sławą walcząc dla Dream Stage Entertainment w innych ringach czy klatkach, a zwłaszcza tych po drugiej stronie Oceanu Spokojnego, zawodzą jakby Nobuyuki Sakakibara rzucił na nich jakąś klątwę. Chciałem się przyjrzeć bliżej temu fenomenowi i zastanowić się którzy zawodnicy walczący w PRIDE nie zawiedli.

Silniejsi niż wcześniej

Może liczba pojedyncza byłaby bardziej właściwa dla tego akapitu. Quinton Jackson stoi daleko poza zasięgiem innych gwiazd PRIDE jeśli chodzi o jego osiągnięcia po odejściu. „Rampage” nie tylko może pochwalić się świetnym bilansem 5-1 od odejścia i w tym czasie był mistrzem wagi półciężkiej UFC ale też stał się jedną z największych gwiazd tej organizacji i jest na najlepszej drodze do kolejnej walki o pas. Ostatecznie można by do tej grupy zakwalifikować Andersona Silvę, który w PRIDE wystąpił pięć razy od 2002 do 2004 roku. Jasne, że w drodze z PRIDE do UFC Anderson zatrzymał się na chwilę w Cage Rage ale, niezależnie od tego czy uznajemy go za byłego „PRIDEowca” czy nie, jego sukces w oktagonie jest niepodważalny. Od swojego debiutu w UFC zdobył pas mistrza wagi średniej, obronił go cztery razy i wspiął się na szczyt rankingów, łącznie z tym bez podziału na wagę.

Pół na pół

O wiele liczniejszą grupę stanowią fighterzy, którzy co prawda zupełnie nie rozmienili się na drobne ale w u nowych pracodawców walczą ze zmiennym szczęściem. Dan Henderson w ostatnich miesiącach PRIDE został podwójnym mistrzem ale w UFC w pierwszych dwóch walkach swoje pasy stracił i dopiero teraz po zwycięstwach nad Palharesem i, w bardzo wyrównanym pojedynku, z Franklinem zaczyna odbudowywać swoją pozycję. Rodrigo Nogueira został co prawda jedynym dotychczas mistrzem PRIDE, który zdobył pas również w UFC ale jego walki w Stanach nie zachwycały, nie mówiąc już o porażce na całej linii z Frankiem Mirem. Nie zachwyca też Wanderlei Silva ale w jego wypadku przegrał dwukrotnie z wyżej notowanymi Jacksonem i Liddellem a już nokaut Jardine’a był jak za dobrych czasów. Do tej grupy zaliczam też Fedora Emelianenkę, który od upadku PRIDE walczył tylko trzykrotnie, choć z zastrzeżeniem, że jeśli wygra z Arlovskim należy go stawiać w pierwszej grupie na równi z Rampage’m i Silvą. Podobnie jest z jego kolegą z Affliction Joshem Barnettem, który nie może się doprosić o przeciwnika na swoim poziomie i pokonuje znacznie gorszą opozycję. Fabricio Werdum miał szansę dołączyć do pierwszej grupy ale po robiących wrażenie wygranych z Gonzagą i Verą został upokorzony przez debiutującego dos Santosa. Tutaj znajdziemy też Akihiro Gono i Rogerio Nogueirę.

Statek, który odpłynął

Na każdego fightera, który po PRIDE osiągnął choćby umiarkowany sukces przypada jednak co najmniej jeden przypadek gdzie spektakularna była tylko porażka. Najbardziej na czasie jest przykład Mauricio Ruy, którego co prawda zrujnowały również dwie poważne kontuzje w jednym roku. Mimo to Shogun w UFC, który niemiłosiernie męczył się z wolniejszym od żółwia Markiem Colemanem (który, nota bene, był kompletnie nieprzygotowany do swojej pierwszej walki po PRIDE), w niczym nie przypominał Shoguna, który w 2005 roku wygrał Grand Prix PRIDE i nie zanosi się na poprawę w najbliższym czasie. Zupełnie pozbawiony sukcesów był też czas Marcusa Aurelio w UFC, który wygrywał tylko z debiutantami. Jeszcze gorsze wspomnienia mają Kazuhiro Nakamura, bilans 0-2, i Sokoudjou, który pokonał właśnie Nakamurę między dwiema porażkami w UFC. Największymi błędami okazały się jednak wycieczki po Stanach Crocopa i Paulo Filho, którzy nie tyle przegrywali co kompletnie się wypalili przy okazji walczenia dla UFC i WEC. Najnowszy „transfer” Zuffy Denis Kang od czasów PRIDE nie wygrał ważnej walki a jego kariera w UFC, podobnie jak wielu innych zawodników wymienionych w tym artykule, rozpoczęła się od porażki. Jest też kilku znanych z PRIDE zawodników, którzy zniknęli ze sceny albo poważnie ograniczyli liczbę swoich występów. Ricardo Arona zawiesił swoją karierę po PRIDE 34 i tylko od czasu do czasu przebąkuje o powrocie do aktywnego walczenia. Sergei Kharitonov walczył ledwie dwa razy a inny Rosjanin, Aleksander Emelianenko, pokonuje anonimowych przeciwników na galach M-1.

Kto lub co jest winne takiego stanu rzeczy? Sporo osób szybko rzuci jedno słowo – „sterydy” – i na tym zakończy swoją argumentację. Problem jest jednak moim zdaniem zdecydowanie głębszy ale doping na pewno jest jego częścią. Żaden z byłych fighterów PRIDE nie oblał testu antydopingowego w stanach, jedynie u Nakamury wykryto THC ale u części zawodników widać dość wyraźne zmiany w budowie. Dopingu w Japonii nikt nie sprawdza a, jak w jednym z wywiadów stwierdził Jeff Monson, sterydy często bywają tańszą alternatywą dla przeróżnych suplementów.

Mimo to doping, a ściślej – jego brak, nie jest bynajmniej jedyną przyczyną porażek gwiazd PRIDE. Kiedy DSE promowało własne gale często o walkach informowano wszystkich, łącznie z uczestnikami, na kilka dni przed galą. Rampage mówił, że zdarzały się sytuacje kiedy fighter wsiadał do samolotu do Tokio nie znając swojego przeciwnika. To powodowało inne podejście do treningu wśród zawodników PRIDE, nie było mowy o przygotowywaniu strategii pod kogoś i ćwiczenie istotnych elementów bo najzwyczajniej w świecie nie było na to czasu. Gwiazdy PRIDE również walczyły częściej niż gwiazdy UFC co z kolei oznaczało, że nie można było sobie pozwolić na długie obozy treningowe z zaplanowanym na czas walki szczytem formy, formę trzeba było mieć równą przez cały rok. UFC operuje w całkowicie odwrotny sposób, jeśli ktoś decyduje się na walkę na miesiąc przed nią to praktycznie już bierze ją z krótkim wyprzedzeniem a dokładnie rozplanowane obozy treningowe są normą. Być może to truizm ale ledwie garstka zawodników PRIDE potrafiła się przystosować do takiego trybu przygotowań.

Istnieje też spora różnica między walką w ringu a walką w oktagonie i przestawienie się z jednego na drugi może zając nieco czasu. Nie mówię tu o tak prozaicznych rzeczach jak zakaz stompów i soccer kicków. Chodzi bardziej o różnice taktycznie między ringiem, gdzie łatwo zepchnąć kogoś do narożnika, a oktagonem, gdzie narożniki mają bardzo rozwarte kąty. Z drugiej strony klatka wybitnie ułatwia ground-and-pound i utrudnia obronę obaleń. Fighterzy musieli się przystosować do nawet tak szczegółowych rzeczy jak możliwość odbijania się plecami od płotu, która według Wanderleia Silvy jest znacznie mniejsza od ringowych lin. 10-minutowa „Runda wytrzymałościowa” spowodowała, że przy strukturze 3 x 5 min. część zawodników PRIDE nie wytrzymywała szybszego tempa narzucanego przez rywali przywykłych do walczenia pięciominutowych rund.

Wreszcie powodem, dla którego zatwardziali fani PRIDE rozczarowują się co walkę może leżeć w prostej iluzji. Kiedy PRIDE i K-1 zapełniały Stadion Narodowy w Tokio UFC dopiero co wróciło na pay-per-view pod przewodnictwem Zuffy. Kiedy Shogun wygrywał Grand Prix a Crocop przy akompaniamencie Duran Duran wychodził do walki z Fedorem na fantazyjnie zbudowanej scenie Jeremy Horn i Chuck Liddell gramolili się do klatki przez ciemny, ciasny tunel. Epickość, która charakteryzowała galę produkowane przez DSE powodowała, że fighterów PRIDE postrzegano jako lepszych na zasadzie „bo tak”, bo przecież walczyli na znacznie większej i robionej z ogromnym rozmachem gali. Jak więc te obdartusy z UFC mogą się do nich w ogóle równać? Aż nagle, ku zdziwieniu ogółu, okazało się, że owszem, mogą.

Tomasz Marciniak
Jedyny człowiek na świecie, który wkręcił się w MMA walką Arlovski vs. Eilers. Poliglota. Entuzjasta i propagator indonezyjskiego przemysłu tekstylnego. Warszawiak od kilku pokoleń i dumny z tego faktu. Nie zawsze pisze o sobie w trzeciej osobie ale kiedy to robi jest to w polu biografia na MMARocks.pl

25 KOMENTARZE

  1. Jackson i Liddell byli wyżej notowani od Wanda? Wand wygrał w Pride z Rampagem 2 razy, to już było na jego korzyść. Z Liddellem bym się w sumie też nie zgodził, ( wcześniej zaliczył 2 wtopy, Axe M. też 2) ale myślałem że ostry, jak wsciekły pies pogryzie Chucka… po tej walce rozmyślałem, że w Pride Wand by dał rade Chuckowi… jednak jak w arcie wyżej. Pride to nie UFC!

  2. Zajebisty artykul…I mysle ze napisany w idealnym czasie.Powiedzmy ze w jakis sposob rozjasnil nam umysly.Ale pozostaje pytanie czego potrzebuje doskonaly fighter aby wygrywal tak w klatce jak i w ringu…Bo takim tokiem myslenia dojdziemy do wniosku ze Kmbo slicea nikt nie pokona na ulicy:)

  3. Dobry Art ale widzę 1 mały błędy:
    1-Sokoudjou wygrał 1 walke w oktagonie

    Moja teza jest taka sama ale myśle też że po prostu w UFC też biorą sterydy tylko niedostepne dla PRIDOWCÓW albo siegne dalej, Feritta mają układy z NSAC i fałszują wyniki testów za wiele $ fapóki. Tak ogolnie to ch.. wie :/

  4. coz, wg NSAC THC to steryd :). Ale tak na serio to zawarlem ta informacje dlatego, ze to jedyny przypadek bylego PRIDEowca, ktory oblal testy anty-dopingowe nawet jesli zamiast dopingu wykryly cos innego.

    Ah i Rampage we wszystkich rankingach byl wyzej od Wanda przed trzecia walka. W najogrszym wypadku byl to wyrownany match-up.

  5. silesian…

    THC jest uznany za środek dopingujący. Po walce Tysona z Gołotą u tego pierwszego wykryto właśnie THC w moczu i walkę uznano za NC czyli nie odbytą.

  6. ludzie skonczcie opowiadac takie glopoty ze niby w ufc sa czysci…… nie znacie tematyki to nie opowaidajcie glupot, bo tak samo tam wszyscy żera koksy jak popadnie…

  7. Tak więc o ile rozumiem, zawodnicy walczący dla Dream i Sengoku zostali pominięci celowo?

  8. @ lg

    ten temat już tu był przerabiany jest. Jest nawet osobny artykuł.

  9. tak, zostali pominieci celowo bo nadal walcza w Japonii w „japonskim systemie promocji MMA”. Zreszta, w Japonii tez nie wyglada to swietnie.

  10. 1. THC to środek antydopingujacy.
    2. Nie ma czystych, ale trzeba umiec tak koksować, aby nie dać się złapać.
    3. Paulo Filho po przejściu do WEC wygrał dwie walki przed czasem i zdobył pas. Późniejsza porażka wynika z problemów osobistych i raczej do nieudanych występów „Pridowców” cięzko go zaliczyć.
    Tym niemniej text dobry.

  11. Artykuł bardzo mi się podobał.Klarowna opinia autora,rzeczowa argumentacja,wszystko w zwartej formie bez zbędnych upiększeń.Aż miło się czyta 🙂

  12. Po prostu rywalizacja wyłania najlepszych 🙂 Bardziej elastyczni zdołali się dostosować,a pozostali…no cóż,może już pora na zmianę warty 😉

  13. Ostatnie zdanie – hehe samo sedno 😉
    Tak z perspektywy czasu mi się wydaję

  14. THC to nie doping tylko narkotyk.Co do sprawy Mike’a to on przed walką nie poddał się badaniom moczu dopiero późniejsze badania wykazały obecność haszyszu i marihuany.

  15. Ten sport się po prostu bardzo zmienił. I potrzeba trochę czasu, aby PRIDE’owcy się do tego przystosowali. Co nie znaczy, że wszystkim się to uda.

  16. Jak wiadomo stary pies się już gorzej uczy nowych sztuczek…więc co mniej elastyczni, jak powiada ROB, muszą oddać pałeczkę i tyle

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.