Wygląda na to, że po przeszło ćwierć wieku tak czynnego, jak i biernego interesowania się sztukami walki destylacja mego punktu widzenia w końcu dobiega końca. Ostatnie mętne myśli ulatniają się, a klarowne krople skapują wprost na elektroniczny papier poprzez klawiaturę komputera. Co więcej, efekt wspomnianego procesu jest wyskokowy – mocny i nie dla lalusiów! Są nim bowiem rozważania na temat tego, które dwa sporty walki są najbardziej męskie i co mają ze sobą wspólnego!
No dobrze, skoro mamy już za sobą wymyślny wstęp, możemy przejść do rzeczy: do dwóch sportów walki, które będąc od siebie tak bardzo odległymi, są jednocześnie niesłychanie podobne! Do dwóch najbardziej męskich dyscyplin. Tak, tak! Mam oczywiście na myśli pięściarstwo i zapasy klasyczne. Słowem uspokojenia dla wszystkich adeptów brazylijskiego jiu-jitsu, którzy w tym momencie ze złości kręcą berimbolo na sucho – to, naturalnie, wyłącznie mój punkt widzenia, a niniejszy felieton proponuję traktować z odpowiednią dozą uśmiechu i dystansu. BJJ jest trendy i ma inne zalety.
Konstatacja, że zarówno boks jak i zapasy – “zwłaszcza” klasyczne – są najbardziej męskimi ze sportów walki jest dla mnie w perspektywie wspomnianego na wstępie ćwierćwiecza skądinąd zaskakująca. Pamiętam doskonale, jak mając te osiem, dziewięć lat i ucząc się podstawowego rzutu biodrowego (o-goshi) na judo niemal z politowaniem patrzyłem na trenera, który zawsze z wielkim respektem i szacunkiem wyrażał się zarówno o zapaśnikach jak i pięściarzach mówiąc, że to “nieprawdopodobnie twardzi goście” a same sporty są “niesamowicie ciężkimi dyscyplinami”. Z politowaniem ponieważ jako dzieciak wychowany na filmach z JCV i Stevenem Seagalem nawet nie traktowałem boksu i zapasów jako sztuk walki: w pierwszym nie ma przecież nawet kopnięć, więc każdy mnich z klasztoru shaolin ich z łatwością pokona trzema saltami i finalnym kopnięciem; w drugim się tylko przewracają i leżą na sobie, więc każdy judoka ich przecież z pewnością udusi. Jest to oczywiście tok rozumowania młodego chłopca, który czerpie wiedzę z filmów i telewizji, ale nie był to obraz odosobniony w latach dziewięćdziesiątych. Większość ludzi miała mniej więcej taką percepcję walki wręcz, zbudowaną w oparciu o akrobacje aktorów z Hollywood.
Dopiero pierwsze UFC i PRIDE (ach! PRIDE!) w Japonii stopniowo zaczęły prostować tę karykaturę. Wczesne MMA – vale tudo – krok po kroku uzmysławiały coraz szerszym masom, że efektowne wygibasy nijak się mają do skuteczności, że chwyty generalnie górują nad uderzeniami, że prawdziwa walka jest brutalna, eksplozywna i szybka. Jak uderzenie pioruna. Niestety dla wspomnianej percepcji (a stety dla samej dyscypliny) vale tudo bardzo szybko zaczęło się rozwijać i przeradzać w prawdziwy sport – w MMA. To doprowadziło do powstania kolejnego skrzywienia percepcji tłumów: przekonania, że walka wręcz jest kilkuminutowym pojedynkiem dwóch wyszkolonych adeptów MMA, którzy na zmianę wymieniają ciosy i kopnięcia, którzy schodzą na kolano przy wejściach w nogi, którzy na ziemi toczą wielowymiarowe pojedynki o to, kto pierwszy dopnie dźwignię skrętną z pleców.
Tymczasem walka wręcz wygląda jak UFC 1: szybka wymiana i koniec. Jedna, dwie minuty i ktoś jest znokautowany, ktoś inny leży na ziemi i jest bity łokciem. Walka wręcz wygląda jak awantury (nierzadko wybitnych) zawodników MMA zza kulis: sekundy i Daniel Cormier leży na plecach a Jon Jones bije go krzesłem po głowie… no dobrze, tego krzesła nie było – ale mogło! I w wersji barowej by zapewne było. I na nic by się zdało wszechstronne wyszkolenie mistrzów UFC, kiedy wyrzut adrenaliny i pierwotne instynkty (widzenie tunelowe chociażby) zrobiłyby swoje. Nie byłoby kombinacji uderzeń i kopnięć, nie byłoby trzypoziomowego podejścia pod finalnego nurka do zakrocznej nogi… co najwyżej byłby prosty, sierp i zwykłe biodro – to samo, którego uczyłem się na pierwszych zajęciach judo. Mówi się, że MMA zawęża techniki z każdej dyscypliny do zaledwie 20% i to prawda. W klatce nie ma potrzeby zagłębiania się w niuanse technik brazylijskiego jiu-jitsu, skupiania uwagi na kolejnych warstwach zapaśniczej ofensywy czy nad ustawianiem sobie rywala lewym prostym, by w końcu w jedenastej rundzie skrócić kąt i znokautować oponenta podbródkowym. Gdy jednak opuścimy klatkę MMA owe 20% tego, co działa można jeszcze przyciąć o 3/4 z uwagi na tempo potyczki i nieprzewidywalność samego starcia.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie atakuję w tym momencie MMA, czy zawodników tejże dyscypliny. Po prostu trzeba zrozumieć, że MMA to… MMA. Kolejny sport walki ze swoimi zaletami i wadami. Wcale nie będący idealnym do “prawdziwej walki” (cokolwiek by to miało znaczyć) – daleko od tego. Niestety takie przekonanie dzięki popularności sportu jest obecnie dość powszechne, tymczasem jest ono nieprawdziwe nawet w przypadku oryginalnego vale tudo, w którym zasad praktycznie nie było (praktycznie, bo przecież uzgodnienie choćby tego, że walka toczona jest jeden na jednego jest już w istocie bardzo precyzyjną zasadą), a pojedynek trwa aż do rozstrzygnięcia, co nierzadko zajmowało nawet kilka godzin… W realnym świecie nikt nie ma przecież zapewnionego takiego komfortu czasu, to zwykły absurd. Nie ma też przestronnej klatki czy ringu, nie ma boiska do futbolu, które proponował swego czasu Joe Rogan. Są ściany, stoły, krzesła, inni ludzie itp. itd. I jest pośpiech. Dużo pośpiechu.
Tak jak Hollywood przedstawiało karykaturę walki wręcz z jednej strony, tak MMA przedstawia ją z dziś drugiej. I to dopiero dobrodziejstwa internetu a także rozpowszechnienie się smartfonów z kamerami (oraz kamer przemysłowych) pozwalają dojrzeć, jak owa walka wygląda naprawdę bez konieczności narażania się na utratę zębów, aby zbadać przedmiot we własnym zakresie.
Zaraz, zaraz… ale gdzie w tym wszystkim pięściarstwo? Gdzie zapasy klasyczne? – możecie zapytać. Już spieszę z odpowiedzią. Dokładnie tak jak filmy przekonały mnie, że “zapasy czy boks to nie sztuki walki”, tak interenetowe bójki na YT uzmysłowiły mi, że w dużej mierze te mistyczne “prawdziwe” walki to w zasadzie wyłącznie kombinacja technik klasycznych zapasów i pięściarstwa właśnie. Że mamy do czynienia z wymianami kombinacji ciosów na głowę i wysokiego klinczu, w którym nie “wchodzą” raczej piękne łokcie od Tajów, tylko strzały z przysłowiowej “baśki” i klasyczne wyniesienia za pas prowadzące nierzadko w zaświaty. I że jeśli mamy mówić o jakiejś ostatecznej wersji sztuki walki oddającej owe realia (czego oczywiście nie ma i być nie może), to te dwie dyscypliny muszą być jej fundamentem.
W tym miejscu zmieniam temat i uspokajam. Nie zamierzam rozwijać owego wątku – nie planuję pisania poradnika chuligana. Wszystko powyższe musiałem jednak zaznaczyć dla kontekstu ukazującego, że pięściarstwo i zapasy klasyczne są w istocie bardzo skutecznymi sportami walki – wszak jak bez tego fundamentalnego założenia mógłbym je nazwać najbardziej męskimi? To ich pierwsze podobieństwo. Drugim jest to, iż obie ograniczają się wyłącznie do górnej połowy ciała a wszelkie ataki poniżej linii pasa zarówno nogami jak i rękoma są niedozwolone. Ów fakt powoduje radykalne zawężenie wachlarza technicznego. Prawdą jest, że styl wolny w porównaniu do klasyka to prawdziwy ocean możliwości. Tak samo muay thai czy kickboxing albo sanda w porównaniu do pięściarstwa. Podobnie MMA jest oceanem możliwości na tle wszystkich powyższych dyscyplin. To czym boks i klasyk górują nad resztą to nie szerokość dostępnych technik a ich głębia. Strategia bokserska nie konstruuje pytań na zasadzie: jakiego narzędzia użyć w danej sytuacji aby znokautować rywala – jak może np. zapytać taj bokser (czy użyć pięści, łokcia, kolana, golenia czy może stopy?). Strategia bokserska pyta na zasadzie: jak sprawić, żeby w danej sytuacji znokautować rywala ciosem w głowę bądź korpus? Tak samo w przypadku zapasów klasycznych: jak zrobić, żeby będąc pierś w pierś z rywalem przebić się przez jego głowę i ręce na tyle, by rzucić go na plecy? Oczywiście głębia techniczna występuje w każdym sporcie walki i takie pytania również zadawane są kickboxingu, wolniaku czy MMA. Tam jednak szerszy wachlarz techniczny pozwala niejako obejść tę kwestię, czego w boksie i zapasach klasycznych zrobić nie sposób. To trochę tak, jakby przygotowywać się do sprawdzianu z historii. Co innego jeśli tematem będzie wyłącznie rozbicie dzielnicowe, a co innego, jeśli sprawdzian dotyczyć będzie całości dziejów Polski. Efektem będzie zupełnie inny poziom zagłębienia się w konkretne okresy historyczne i o ile w tym drugim przypadku pewne (a nawet spore) braki w znajomości rozbicia dzielnicowego mogą ujść nam na sucho, tak w drugim każdy, nawet najdrobniejszy błąd będzie istotny dla wyniku. Ów poziom szczegółowości jest chyba nawet tym, co odpychało mnie od tych dyscyplin w młodości i co pod pewnymi względami utrudnia mi ich odbiór i dziś. Pomimo tego, że uważam, że nie istnieje nic piękniejszego niż czysto wykonana technika zapaśniczego klasyka albo pięściarska praca nóg (jak czasem widzi się jak zawodnicy MMA, nawet ci na wysokim poziomie “człapią” po oktagonie, to aż skóra cierpnie) zwieńczona kombinacją dochodzącą celu, to jednak sam “spektakl” ogląda mi się częstokroć niełatwo. Bez wątpienia jest to spowodowane małą ilością “materiału”, którą zawodnicy mają do przerobienia, czego efektem jest doskonałe zrozumienie nie tylko każdej potencjalnej luki, ale i samej “gry” jako całości. Tak więc w pięściarstwie mamy te pięć, sześć nierzadko siedem rund kłucia prostymi i badania rywali a dopiero w końcowych rundach, na większym zmęczeniu próby rozbicia rywali – co i tak w większości przypadków się nie udaje i pojedynek kończy się na kartach sędziowskich. W klasyku z kolei mamy pracę na rękach i próby przebicia się przez obronę rywala, a że ta jest niesłychanie szczelna, to i o czysty rzut naprawdę trudno. Nie mówiąc już o położenie na łopatki. Żeby jednak uzmysłowić piękność samej techniki polecam zobaczyć walki na nieco niższym, albo mniej dobranym poziomie.
Największym podobieństwem obu dyscyplin i języczkiem u wagi, który przesądza o tytule najbardziej męskiej dyscypliny sportu przyznawanym przez autora niniejszego testu jest jednak sama orientacja obu sportów i nieustępliwość. Tak w pięściarstwie jak i w zapasach klasycznych nie ma gdzie uciec, nie ma się za czym schować. Nie to, abym uważał, że przyjęcie low kicka na łydkę jest czymś przyjemnym, tak samo potencjalnego łokcia w klinczu, lecz w MMA, w “kicku”, w “taju” jest gdzie uciec. Nie idzie ci w półdystansie – możesz spróbować w klinczu, albo na dystansie. W MMA możesz iść w zapasy, w parter. Bokser może tylko stać i wymieniać ciosy na głowę, klincz jest rozrywany, kopnięć z dystansu nie ma. Jeśli ci nie idzie już od pierwszej rundy… no przykro mi bardzo, będziesz musiał coś zrobić, żeby w kolejnych jedenastu zaczęło ci iść. Albo będziesz dostawał na głowę przez pół godziny. W klasyku jest dokładnie tak samo! Już sama pozycja walki wzbudza strach – nie przesadzam. Kiedy człowiek liźnie klasyka po przygodzie w judo (gdzie pierwotnie atakowanie nóg było dozwolone) czy wolniaku, stanie pierś w pierś z przeciwnikiem czując jego napór jest niekomfortowe. A jeszcze mniej komfortowy jest fakt, że kiedy w tym wysokim klinczu nie za bardzo wychodzi, to nie ma ucieczki do nóg. Nie można postraszyć podcięciem i rzucić wysoko. Nie można postraszyć rzutem a pójść po nogę. Nie ma dokąd uciec, trzeba stać twardo na nogach i liczyć, że nawałnica ustanie. Generalnie sporty walki nie są rzemiosłem dla osób o słabej psychice ale pięściarstwo i zapasy klasyczne w szczególności nie są dyscyplinami dla osób, które z angielskiego moglibyśmy nazwać “quitters” (ktoś, kto łatwo odpuszcza). Można powiedzieć, że nieustępliwość jest w pewnym sensie esencją męskości, a jej emanacją w świecie sportów walki jest boks i zapasy klasyczne. Spektakl precyzji i techniki, ale także głębia strategii.
Niestety każdy kij ma dwa końce i często to, co z jednego punktu widzenia jest zaletą, z innego jest wadą. Tak jak wspominałem kilka akapitów wyżej, w związku z wąską specjalizacją obie dyscypliny mogą mieć dość wysoki próg wejścia. Dotyczy to zwłaszcza zapasów – bo boks ma się obecnie świetnie – które wydają się być dyscypliną mocno hermetyczną. Bez wątpienia w popularyzacji pomóc powinna edukacja: jeśli widzowie będą rozumieli, co w danej chwili dzieje się na ringu czy macie, oglądanie potyczek będzie znacznie przyjemniejsze i częstsze. Dlatego z tego miejsca zachęcam osoby zajmujące się obiema dyscyplinami do nieskreślania apriori pomysłów wprowadzania grup dla dorosłych czy grup rekreacyjnych, a wiem, że takie pomysły nierzadko są skreślane, bo skupia się raczej na szkoleniu dzieci i młodzieży, bo to one w perspektywie będą przynosić medale. Pamiętać należy jednak, że nie medale są najważniejsze, a popularność – to dzięki niej w krwioobiegu dyscyplin krążą pieniądze. Owszem, w krwioobiegu zapasów i pięściarstwa krążą również pieniądze Ministerstwa Sportu i Turystyki, ale pamiętajmy, że gdyby doszło do wycofania zapasów z Igrzysk Olimpijskich, a taki postulat był przecież rozważany m.in. ze względu na niską popularność, to te ministerialne pieniądze skończyłyby się praktycznie z dnia na dzień, co mogłoby oznaczać dla dyscypliny może nie śmierć, ale na pewno śpiączkę. Warto więc popularyzować dyscyplinę nie tylko poprzez transmisje i telewizyjne show ale także poprzez pracę u podstaw.
114 komentarzy (poniżej pierwsze 30)
...wczytuję komentarze...
UFC Middleweight
Kapitan Ulicy
Legacy FC Light Heavyweight
M-1 Global Heavyweight
UFC Middleweight
UFC Middleweight
Vale Tudo Championship
BAMMA Bantamweight
Shark Fights Featherweight
Legacy FC Lightweight
UFC Middleweight
BAMMA Welterweight
Vale Tudo Championship
Shark Fights Featherweight
UFC Light Heavyweight
BAMMA Welterweight
UFC Middleweight
WSOF Middleweight
Vale Tudo Championship
FREESTYLE || GRECO
Shark Fights Light Heavyweight
UFC Middleweight
Shark Fights Light Heavyweight
Shark Fights Featherweight
FREESTYLE || GRECO
Vale Tudo Championship
Shark Fights Featherweight
Vale Tudo Championship
WSOF Middleweight
Dołącz do dyskusji na forum <a href="https://cohones.mmarocks.pl/threads/67128/">Cohones →</a> lub komentuj na <a href="#respond">MMARocks.pl →</a>