Nate Diaz po UFC 241

UFC 241 Nate Diaz

Jeden z najbardziej rozpoznawalnych zawodników w dzisiejszym MMA, udanie powrócił dzisiejszej nocy do oktagonu UFC. Nate Diaz (MMA 20-11) w pięknym stylu wypunktował Anthony’ego Pettisa (MMA 22-9). Tego samego zawodnika, który niedawno znokautował Stephena Thompsona, który miał krwawą jatkę i walkę roku z Tonym Fergusonem oraz który poddał Michaela Chiesę. A przede wszystkim, tego zawodnika, który kilka lat temu był mistrzem!

Co Nate Diaz robił przez ostatnie kilka lat? Z faktów, które wyciekły do prasy, można stwierdzić, że siedział na tyłku, odrzucając wszystkie propozycje walk jakie mu pod nos podsuwało UFC. Świeżo po walce z Pettisem tłumaczył takie zachowanie tym, że odrzucał je bo… wszyscy są do bani, ale na horyzoncie pojawił się Jorge Masvidal i z nim chciałby się zmierzyć. Chyba nie ma na świecie zawodnika bardziej nieprzewidywalnego, który na treningu medialnym przed galą zapalił sobie papierosa z CBD, a później tłumaczył, że zapaliłby z marihuaną, ale nie może jej mieć organizmie przed starciem. Tak, nie ma bardziej nietuzinkowego zawodnika niż Diaz i tym bardziej trzeba docenić to co właśnie zrobił z zawodnikiem będącym w pełnym gazie.

Czemu Nate wrócił dopiero teraz i co to oznacza dla MMA?

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie jest tajemnicą, że za wszystkim stoją pieniądze. W 2017 w wywiadzie dla Submission Radio Nate wspomniał, że nie walczy bo UFC nie chce zapłacić mu tyle ile on by chciał – 15 milionów dolarów. Dlaczego tyle? Bo na tyle wycenił się sam Diaz po dwu-walce z Conorem. Nate za pierwszym razem zgarnął 500 000 dolarów, a potem (za rewanż) aż 2 000 000 dolarów. A był to przeskok z sum w okolicach… 16 tysięcy – bo tyle dostał za walkę z Rafaelem dos Anjosem dwie walki przed starciem z Conorem. Jeśli UFC nie chciało mu płacić milionów za walkę, to odrzucał wszystkie propozycje. Co sprawiło jednak, że zgodził się na walkę z Pettisem? Większe pieniądze? Głośne nazwisko? W czasie gdy Diaz siedział trzy lata bez walki, Dana White upominał go słowami: „wróć do oktagonu, zacznij walczyć, wygrywać i zasłuż sobie na lepsze pieniądze”.

Być może Nate uświadomił sobie, że Conor już nigdy nie wróci i żadnej trylogii nie będzie. Jego jedyną opcją zarobku był więc powrót do normalnych walk, zgodnie z dewizą White’a, zamiast czekać na tzw. „Money Fight”, które mogą już nigdy nie nadejść. Trzy lata to bardzo dużo. Wystarczająco, by ludzie zapomnieli co człowiek osiągnął, zwłaszcza w tak dynamicznym i szybko zmieniającym się sporcie jakim jest MMA. Brak aktywności na macie (lub gdziekolwiek), skutkuje znaczącym obniżeniem wartości marketingowej i samo zwycięstwo z McGregorem w odległej przeszłości już nie wystarczy – ludzi już nie będzie obchodzić ta rywalizacja gdy w pobliżu są bardziej ciekawi zawodnicy, którzy są aktywni. Nate Diaz pewnie zdał sobie z tego sprawę. Wynegocjował dobre nazwisko, lepsze pieniądze (choć na pewno mniej niż 15 milionów dolarów) i wrócił, by ponownie przypomnieć światu o swoim fenomenie. By przypomnieć światu, że istnieją bracia Diazowie, którzy nie liczą się z nikim, są aroganccy, wulgarni, a przy tym prości i skuteczni do bólu. Którzy walczą efektownie i wygrywają choć większość osób skazuje ich na porażkę.

Co ten powrót oznacza dla MMA i nas, kibiców? Przede wszystkim urozmaicenie wagi półśredniej. Jeśli po trzech latach pojawia się zawodnik duch, który w niesamowitym stylu dominuje byłego mistrza, plasującego się na #7 pozycji w rankingu UFC, to wiedz, że jesteśmy świadkami rozruszania dość aktywnej ostatnio dywizji. Nagle Nate Diaz powinien znaleźć się przed Robbie Lawlerem, Benem Askrenem, Demianem Maią, Santiago Ponzinibbio. A w oceanie jeszcze takie gruby ryby pływają jak Darren Till, Leon Edwards czy Jorge Masvidal. Jest również Khabib Nurmagomedov w wadze niżej. Kibiców na pewno interesowałoby starcie Diaza z Dagestańczykiem. Chcieliby wiedzieć ja na tle Nate’a wypadnie Khabib by móc porównać to starcie z walkami Conora. Dróg dla zawodnika ze Stockton jest więc sporo.

Z biznesowego punktu widzenia, powrót Diaza również się wszystkim opłacił. Sam prezydent UFC wspomniał, że Nate zarabia dobre pieniądze dla organizacji. Kilka lat temu użył jednak frazy „needle mover”, która oznacza, że Nate nie umie przekuwać swojej popularności w sukces; nie umie wykorzystywać rozpędu by posunąć sprawy tak, by toczyły się na jego korzyść. I to jest właśnie odwieczny problem z Natem. Nie jeździ na konferencje, nie buduje medialnego wizerunku, nie umie wykorzystać pozycji w jakiej się znalazł i nie umie wydoić sukcesu. Ludzie go uwielbiają i chcą go widzieć w klatce, jednak dziś to za mało, zwłaszcza jak liczy się na pieniądze rzędu 15 milionów dolarów za walkę. Powrót Diaza był więc mocno na rękę UFC, ale nie jest on taką kopalnią złota, jaką mógłby być, gdyby chciał współpracować z działem marketingowym potentata z Las Vegas.

Co czeka Nate’a Diaza? Najpewniej walka z Jorge Masvidalem. Nie tylko sam Nate wezwał go na pojedynek tłumacząc, że jest jednym z niewielu gangsterów, jak on, w UFC. To jeszcze sam Jorge dzień wcześnie zapytany o tę potencjalną walkę, odrzekł:

Podpisałbym kontrakt w mgnieniu oka. Podążam za pasem już 16 lat, ale ta walka jest idealna dla mnie, dla fanów, dla sportu. Dwa latynoskie psy rzucające się sobie do gardła. Nie widujemy takich rzeczy ostatnio. Po prostu zamkniesz dwa psy w klatce i zdejmujesz im kagańce. To byłaby walka, którą bardzo chciałbym stoczyć. Jeśli mi ją zaoferują, wezmę ją.

Khabib Nurmagomedov we wrześniu walczy z Dustinem Poirierem i od tej walki zależeć będzie czy UFC zechce by Diaz pozostał w wadze półśredniej czy zorganizują mu „money fight” z dominatorem z Dagestanu.

Trzyletnia przerwa, z której wrócił dziś nasz bohater, nie była jedyną w życiorysie Nate’a. Wcześniej, w 2014 roku odrzucił on proponowaną mu walkę z Mylesem Jurym i w absurdalnym stylu poinformował świat, że jej nie chce, ale za to chce natychmiastowego zwolnienia z UFC z powodu… bankructwa i braku możliwości renegocjacji lepszych warunków.

Młodszy z braci Diazów jest świetnym sportowcem, genialnym zawodnikiem i umie zabawić tłum swoimi wypowiedziami i stylem bycia (choć robi to nieświadomie) – nie jest jednak pracownikiem, na którym można polegać i opieranie na nim swoich dalekosiężnych planów, może być ryzykowne, z czego UFC doskonale sobie zdaje sprawę. O ile więc powrót do świata żywych i fantastyczna dyspozycja to miód dla fanów sportu, o tyle nie da się przewidzieć jaki będzie kolejny krok związany z Natem. Czy to będzie Jorge Masvidal a później walka o miano pretendenta? Zejście w dół na super-walkę z Khabibem? Czy może kolejne obrażenie się i kilkuletnia absencja od startów – czas pokaże. Dziś możemy się jednak cieszyć z tego, że na własne oczy widzieliśmy coś tak niezwykłego jak Nate’a Diaza, który po trzech latach, wrócił z papierosem w ustach i zdominował byłego mistrza UFC.

Tomasz Chmura
Sztuki walki od 2004 roku. Pierwsza gala MMA - 2007. Instruktor Sportu, czarny pas w nunchaku jutsu. Pasy w Kenpo Jiu Jitsu i Sandzie.

2 KOMENTARZE

  1. Nate Diaz nie walczył, bo miał kłopoty sądowe ze swoim menadżerem. Redaktor nie wie o tym?!

  2. Przemyślany i bardzo fajnie zmontowany artykuł. Dobra robota! A UFC faktycznie miało od zawsze i być może mieć będzie jeszcze trochę tzw krzyż pański z Diazem. Choć z drugiej strony należy zaznaczyć, że zawodnik ze Stockton trochę chyba jednak spokorniał i mimo wszystko jest jednak skory (przynajmniej póki co) do bardziej kompromisowych rozwiązań. Oby nie odwaliło mu tylko i być może czekać nas – fanów będzie jeszcze wiele ciekawych starć z jego udziałem. Ewidentnie takim byłoby zestawienie z Masvidalem.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.