Co prawda, polska reprezentacja nie powraca z Rosji z idealnym bilansem, ale wypad do Sankt Petersburga należy zaliczyć do udanych. Porażka Marcina Tybury była bolesna dla fanów, ale rezultaty i przebieg walk Krzysztofa Jotki i Michała Oleksiejczuka w pełni to zrekompensowały. Bardzo cieszy powrót Krzyśka na zwycięski szlak oraz bezbłędny występ „Lorda”.

Wyrachowany Jotko

Jeszcze niedawno wisiało nad nim widmo zwolnienia z UFC, ale teraz może odetchnąć z ulgą – na gali w Rosji zaprezentował się bardzo dobrze. Byłoby świetnie, gdyby pojedynek zakończył się nokautem, ale… nie bądźmy zachłanni. Wreszcie mogliśmy ponownie zobaczyć firmowy taniec radości Jotki:

Co dalej? Opcji jest sporo. Jedną z nich jest Kevin Holland (MMA 15-4) – zawodnik, który dostał się do UFC dzięki zwycięstwu na jednej z ubiegłorocznych gal Dana White’s Tuesday Night Contender Series. To solidny zawodnik spoza pierwszej piętnastki rankingu wagi średniej, czyli dobry kandydat na rywala dla Polaka na jego obecnym etapie kariery. Ostatni pojedynek wygrał niejednogłośnie na punkty – niecały miesiąc temu pokonał Geralda Meerschaerta.

Sean Shelby może zechcieć zestawić Jotkę z Omarim Akhmedovem (MMA 18-4-1), który niedawno zamienił kategorię półśrednią na średnią i całkiem nieźle sobie w niej radzi. „Wolverine” ogółem jest niepokonany od czterech walk, a powraca po zwycięstwie z Timem Boetschem jednogłośną decyzją. Uważam, że na Akhmedova teraz jest za wcześnie i wolałbym właśnie Boetscha, który ma wyrobione nazwisko, ale jest jak najbardziej do przejścia – chociaż to nieprzewidywalny zawodnik, który nieraz wygrywał „przegrane” walki.

Trzecia – i ostatnia w moim zestawieniu – możliwość, to zwycięzca pojedynku Andrew Sanchez kontra Marc-André Barriault, do którego dojdzie na majowej gali UFC on ESPN+ 8. Oczywiście, nie można wykluczyć też innych opcji. Wiele zależy od tego, jak szybko Krzysztof i jego potencjalni rywale, będą chcieli wrócić do klatki.

Złe dobrego początki

Po tym, jak Michał Oleksiejczuk w ubiegłym roku został zawieszony przez Amerykańską Agencję Antydopingową USADA, wielu fanów postawiło na nim krzyżyk. Dwa świetne występy i wszystko się odwróciło – „Lord” stał się ulubieńcem fanów – tych mniej i bardziej „hardkorowych”.

PRZYPOMINAMY: Michał Oleksiejczuk oficjalnie zawieszony przez USADA

O ile uważam, że stawianie go ponad Janem Błachowiczem jest w tym momencie na wyrost, to nie da się ukryć, że Michał jest piekielnie utalentowanym stójkowiczem, który ma szanse namieszać w dywizji półciężkiej.

Wyszukanie kolejnego rywala dla Oleksiejczuka może być łatwiejsze niż w przypadku Jotki, bo Michał sam wskazał, z kim najchętniej zmierzyłby się w powrocie do oktagonu. „Lord” w rozmowie z portalem InTheCage.pl powiedział, że chciałby zawalczyć z Ionem Cutelabą (MMA 14-3).

„Chciałbym załatwić to, co się nie udało w debiucie. On też mnie prowokował na ważeniu” – stwierdził Oleksiejczuk.

Panowie mieli skrzyżować rękawice w listopadzie 2017 roku, ale walkę odwołano z powodu wpadki dopingowej Cutelaby.

Sęk w tym, że „The Hulk” ma już zaplanowaną walkę. Niebawem ma się zmierzyć z Gloverem Teixeirą na gali UFC on ESPN+ 9. Jeśli wygra, będzie miał trzy zwycięstwa z rzędu i może zechcieć zawalczyć z kimś wyżej notowanym od Polaka.

Michał wyraził też gotowość do wejścia w zastępstwo za Alexandra Gustafssona bądź Anthony’ego Smitha, gdyby któryś z nich wypadł z pojedynku zaplanowanego na 1 czerwca. Oleksiejczuk w podobnym scenariuszu chętnie zastąpiłby Ilira Latifiego bądź Volkana Oezdemira.

Mam jednak dla niego opcję z zupełnie innego bieguna, nie mniej interesującą od wyżej wymienionych, zwłaszcza, że na Gustafssona i Smitha jest troszkę za wcześnie. Wiele mówi się o Johnnym Walkerze (MMA 17-3), ale dla mnie idealny byłby teraz Mauricio „Shogun” Rua (MMA 26-11). Pojedynek z legendą sportów walki przyniósłby należyty rozgłos Polakowi, a samo starcie byłoby gwarancją stójkowych fajerwerków. No i w końcu „Lordowi” udałoby się to, do czego Jan Błachowicz z wielu różnych powodów nie dał rady doprowadzić.

Kropla dziegciu w beczce miodu

Nie ma co owijać w bawełnę – Marcin Tybura w sobotę zaprezentował się kiepsko. Był to jeden z jego najgorszych (jeśli nie najgorszy) występów w UFC. Brakowało jakiejś iskry, (tradycyjnie) brakowało kondycji, brakowało umiejętności. Spore rozczarowanie, zwłaszcza, że „Tybur” miał daleko zajść w dywizji ciężkiej. Fani może nie liczyli na walkę o pas, ale obrzeża „TOP 5” miały być do osiągnięcia.

Niestety, Marcin ma bilans 1-3 w ostatnich czterech potyczkach, co nie predestynuje go do walk z czołówką. Teraz trzeba mu poszukać rywala z dołu dywizji, by Polak mógł wrócić na właściwe tory. Ale też trzeba zmian w przygotowaniach, bo w sobotę coś ewidentnie poszło nie tak. Kto na rywala? Jeff Hughes (MMA 10-2), Marcos Rogério de Lima (MMA 16-6-1) albo Chris De La Rocha (MMA 5-3). Ten ostatni być może nie zawalczy już w UFC po ostatnim słabym występie, dlatego celuję w któreś z dwóch pierwszych nazwisk. Podoba mi się opcja Rogerio de Limy, który nota bene, ma na rozkładzie Adama Wieczorka.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.