collagen

Houston mamy problem 😉

A właściwie mieliśmy małe problemy z materiałami ze Stanów, dlatego tyle czasu upłynęło od ostatniego wpisu i zapowiedzi videobloga. Na szczęście udało się odzyskać część materiałów i już niedługo premiera obiecanego videobloga. A tymczasem ostatni z wpisów bloga – po relacjach Kotwicy i Kamila, pora na Alberta Odzimkowskiego i Martynę Czech.

ALBERT ODZIMKOWSKI

Co zapamiętałem z geografii, zapach sali treningowej o poranku i pogawędki z Indianami.

WP_20160516_07_12_11_Pro__highres

Krakow – Frankfurt – Houston -Albuquerqe. 22 godziny loty i znajdujemy się w USA . To moja pierwsza wyprawa za Ocean. Stany znałem do tej pory z telewizji i uważnych lekcji geografii i historii 🙂 Lądujemy na miejscu i pierwsze co rzuca się w oczy, to góry i pustynia znana z westernów. Łapiemy taksówkę i po 10 minutach jesteśmy pod klubem. Pierwszy cel zrealizowany. Pora na kolejne.

Pierwsze wrażenie po wejściu do kompleksu – sale treningowe na całym świecie pachną tak samo.  Swojsko pod tym względem jak w Polsce 🙂 A poza tym super wyposażona sala i dwa oktagony – w jednym Jon Jones robi tarcze przed walką, do której jak teraz wiemy, nie doszło. My natomiast udajemy się do naszych „apartamentów”. 25 m2, 6 chłopa w pokoju, wspólna łazienka dla całego piętra oraz kuchnia. Luksusów może nie ma, ale i tak będzie zajebiście 🙂 W końcu jesteśmy w najlepszym gymie na świecie.

Jeśli chodzi o samo miasto, to poza trenowaniem nie ma co tu robić. Jest spokojnie i stosunkowo czysto, chociaż bezdomnych naprawdę bardzo dużo. Wystarczy wyjść na stację po wodę i jak w banku, że ktoś zapyta o drobne. Natomiast ludzie ogólnie bardzo mili i często nieznajome osoby przechodząc ulicą kłaniają się i mówią dzień dobry. Nie raz jadąc autobusem z Sebastianem do marketu ludzie zaczepiali nas i prowadziliśmy z nimi pogawędki od tak . Najczęściej z Indianami 🙂 Niektórych  na pewno długo zapamiętamy 🙂

No dobra, treningi!

Petarda. A najfajniejsze, że zupełnie co innego niż mogłem sobie wyobrazić. Nastawiony bylem na ciężkie treningi do odcinki. A w rzeczywistości były to spokojne, zaplanowane godzinne sesje. Zazwyczaj pół godziny techniki, reszta to zadania lub cały trening typowo techniczny. Sparingi różnie – z jednymi robiło się mocniej, z innymi lżej, ale ogólnie każdy uważa na partnera podczas sparingów. Oczywiście zdarzały się też mocniejsze sesje, najczęściej na zapasach, gdzie np. rozgrzewka, technika, zadania, po czym 5 min biegu ile fabryka dała. Trener nazywał to „Championship Round”.

Trenerzy bardzo otwarci i chętni do pomocy. Widać, że maja tam na to swój pomysł i potrafią wcielać go w życie. Mają swoją wizję, która sprawdza się w walce. Na mnie oprócz samych Jacksona i Winka wrażenie zrobili też inni trenerzy. Fajnie że wszystko jest robione typowo pod MMA – zapasy, czy stójka, każdy powtarza ze to jest MMA, a nie np. kickboxing. Zawodnicy mimo, że na najwyższym poziomie są mega wyluzowani i integrują się ze wszystkimi, niezależnie od poziomu, a dało się spotkać osoby z naprawdę dużymi brakami.

IMG_18101

Jeśli chodzi o sparingi z czołówką, najwcześniej miałem okazję porobić z Cowboyem. Potem byli Condit, Jones, Sanchez i cała reszta. Na początku bywało ciężko, ale jak się okazało to przez wysokość i różnicę czasu. Od drugiego tygodnia byłem już z siebie naprawdę zadowolony. Czułem, że z dnia na dzień rozkręcam się coraz bardziej i że trenuję nie tyle ciężko, co mądrze. W sumie to spełniłem parę swoich marzeń 🙂 Na pewno przy następnej wizycie logistycznie kilka rzeczy zrobimy inaczej – warto wynająć auto albo nawet kupić jakiegoś trupa do przemieszczania się, bo miasto jest rozległe i jechać nawet po głupie zakupy autobusem to duża strata energii i czasu. Wyjazd ogólnie na ogromny plus i już myślę nad kołowaniem środków na kolejne, bo warto !

MARTYNA CZECH

aa

Klimat to podstawa

Atmosfera w klubie była bardzo rodzinna – Michelle Waterson, z którą miałam najlepszy kontakt z dziewczyn i najczęściej sparowałam, prawie na każdy trening przychodziła z córka, która bawi się lalkami dopóki mama nie skończy treningu. Trener zapasów również przychodził ze starszą córka oraz synem w wózku. Widać, iż zawodnicy dobrze znają te dzieci i nikomu absolutnie nie przeszkadza, że po treningu biegają z małymi rękawicami na rękach, chcą z nimi nagrywać jakieś filmiki, czy po prostu jakieś maleństwo w nosidełku zaczyna płakać, a rodzić schodzi z maty, aby się nim zając lub to za niego ktoś inny, kto już skończył trening ( np. Jon Jones bawił się z takim maleństwem, gdy tata z lżejszej grupy ćwiczył 😀 )

Treningi to też podstawa 🙂

Atmosfera była bardzo przyjemna, zawsze grała jakaś muzyka, nikt nikogo nie gonił, ale każdy wiedział po co tutaj się znalazł, więc treningi były porządne i bardzo techniczne. Dla mnie początkowe dni były ciężkie. Dopiero po tygodniu zaczęło się zmniejszać kłucie w klatce piersiowej z powodu itp. wysokości 2000 metrów i mogłam normalnie trenować. Tarcze z Frankiem były bardzo owocne i interesujące, niestety nie było tyle funduszy by odbywały się częściej. Może następnym razem 😉 Frank bardzo pozytywny człowiek. Głównych trenerów nie było za bardzo okazji poznać bliżej, ale trener z GB podszedł do mnie i porozmawiał ze mną chwilę wiedząc, iż jestem parterowcem 🙂 Powiedział, że jego akademia jest dla mnie otwarta i czeka w niej dla mnie kimono, co było bardzo miłym i przyjemnym zaskoczeniem. Powiedziałam, że jeśli uzyskam fundusze na powrót do ABQ to na pewno skorzystam 🙂

IMG_1555[1]

Pod względem treningowym wyjazd był dla mnie bardzo udany. Miałam okazję się osparować, co sprawiło, że czuję się teraz dużo pewniej i zaczęłam używać w końcu nóg 🙂 Oczywiście z Holly Holm też trenowałam. Było chyba dobrze. W każdym razie w parterze sobie radziłam 😉

Te słynne akademiki

Chłopaki sporo narzekali na porządek albo jego brak w akademikach. Na szczęście w pokoju dziewczyn było dużo lepiej. Gorzej było w kuchni, ale o tym Panowie już pisali. Największy problem jako dziewczyny miałyśmy z prysznicami, bo osobnego kobitki na piętrze nie posiadały i trzeba było z tym trochę kombinować, ale dałyśmy radę.

Dodatkowe atrakcje

Niesamowitą sprawą była nasza podróż przez Stany i możliwość obejrzenia walki (a nawet bycia w narożniku ) Marcina Helda w Bellatorze! Zwiedziliśmy kawałek Ameryki, która w moich oczach pozostanie jako kraj kontrastów i ogromnej przestrzeni z ludźmi otwartymi na innych ludzi, którzy niezbyt przejmują się opinią innych i są życzliwi. Piękne widoki, ciekawa kuchnia, przepiękna natura. Wodospady i parki jakie zwiedziliśmy, zwierzęta jakie zobaczyliśmy – to zapamiętam na pewno. Oczywiście zapamiętam też techniki. Będę je teraz powtarzać setki razy, żeby przy następnej wizycie pokazać, że już wychodzą idealnie.

Przypominamy poprzednie wpisy bloga: pierwszy, drugi, trzeci.

10 KOMENTARZE

  1. Super!

    Jak brakuje im hajsu na wyjazd to może jakiś cohonesowy fundusz (oczywiście pod warunkiem, że będą nagrywać vlogi :lol:)?

  2. Fajne te relacje, ogólnie spoko że wypad do takiego świetnego klubu i oby jak największej klubów/zawodników miało szansę korzystać z takich okazji:)

  3. Bardzo fajna relacja, przyjemnie cię czytało każdą część. Mam nadzieję, że będą kolejne bo bodajże Tomek Drwal ma do swojej kolejnej walki przygotowywać się właśnie w JacksonWink.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.