Zapraszam do zapoznania się z kolejną częścią serii artykułów na MMARocks pod tytułem „Historyczny szlak MMA”. W każdym z wpisów opisuję najważniejsze etapy w historii naszego ukochanego sportu. Od samych początków, przez erę UFC i Pride, aż do czasów teraźniejszych. W dzisiejszej publikacji przedstawię losy japońskiej organizacji Pancrase, potyczki ich najważniejszych gwiazd oraz kwestię ustawiania walk.

Wszystkie artykuły z serii można znaleźć TUTAJ.

Pomysł

Wiele osób uważa, że współczesne MMA powstało przy okazji UFC 1, ci ludzie jednak żyją w błędzie. MMA na dobrą sprawę ujrzeliśmy wcześniej, bo już 21 września 1993 roku w Tokyo NK Hall. W przepięknej hali położonej toż obok hotelu Tokyo Bay Hilton, japońscy fani pro wrestlingu mieli okazję podziwiać nowy dla nich twór – walki bez ustalonego wcześniej przebiegu i zwycięzcy. Szalonym pomysłodawcą tego przedsięwzięcia był młody zapaśnik Masakatsu Funaki.

Funaki był wschodzącą gwiazdą profesjonalnego wrestlingu na świecie. Większości nazwa „profesjonalny wrestling” kojarzy się pewnie z przerysowanymi, udawanymi walkami z USA, gdzie fani szaleją na punkcie takich bohaterów jak Hulk Hogan lub „Rowdy” Roddy Pipper. W Japonii jednak cała otoczka i walka prezentuje się zupełnie inaczej.

Sztuki walki mają bogatą historię i na stałe zakorzeniły się w japońskiej kulturze. Jakby nie spojrzeć, to judo, jiu-jitsu, karate i wiele innych stylów prowadzi właśnie do tego kraju. Profesjonalni zapaśnicy i ich fani pragnęli, aby ich dyscyplina wyszła przed szereg i została uznana za najtwardszą ze wszystkich. Ich plany doprowadziły do powstania Universal Wrestling Federation w 1984 roku. Pomimo, że ta odmiana pro wrestlingu również miała z góry określonego zwycięzcę, to kopnięcia i uderzenia były prawdziwe, a techniki poddań zostały zaczerpnięte z judo i jiu-jitsu. Pojedynki kończyły się jednak nie przy pomocy efektownego finishera, jak to bywa w USA, a zazwyczaj poprzez juji-gatame, czyli balachę. Wyniki były ustawione, ale treningi do starć były jak najbardziej realistyczne.

„Wiele z walk było zaplanowanych z góry, ale podczas treningu walczyliśmy na poważnie” – wspomina Ken Shamrock, były mistrz UFC i Pancrase. „To właśnie tam nauczyłem się najwięcej poddań. Zostałem złapany w różne techniki dużo razy. Ktoś mnie poddał, nauczyłem się tego. Ktoś mnie znowu poddał, nauczyłem się tym razem czego innego. Stawałem się coraz lepszy i lepszy, aż w końcu nie było zbyt wiele osób, które są w stanie mnie pokonać”.

W końcu młodzi rewolucjoniści Masakatsu Funaki i Minoru Suzuki zaczęli mieć dość chowania się w cieniu wielkich gwiazd pro wrestlingu, takich jak Yoshiaki Fujiwara i zapragnęli stać się niezależni. W ten sposób powstało Pancrase. Funaki i reszta byli przekonani, że japońska publika jest gotowa na następny krok. Gotowa na prawdziwy submission wrestling, bez ustalonego z góry zwycięzcy walki.

„Ktoś do mnie przyszedł i powiedział o facecie, który poszukuje zawodników na walki w Japonii. Na początku nie byłem chętny, ponieważ bałem się lecieć samolotem. Kiedy jednak powiedzieli mi ile dostanę pieniędzy za występ, to od razu zmieniłem zdanie” – opowiada Vernon White. „Dostałem pół roku na przygotowania. Nie miałem wtedy pojęcia czym jest walka w parterze. Trenowałem co prawda wcześniej z Kenem Shamrockiem, ale tutaj wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ludzie próbowali urwać mi ręce i nogi. Nie mówię, że to było okropne przeżycie, wiele się dzięki temu nauczyłem. Przyszło mi walczyć z zawodnikami na moim poziomie, a także zawodnikami, którym jedynym celem było zakończenie mojej kariery. Przyjmowałem ciężkie porażki jak profesjonalista. Godziłem się z nimi i wracałem. Niektórzy po przegranej walce mówią „To jest do dupy, nie chcę przegrywać i wyglądać jak głupek”. Nigdzie jednak nie zajdziesz, jeżeli się poddasz”.

White przegrał swój pierwszy pojedynek przez balachę w nieco ponad minutę, ale był zachwycony tym nowym dla siebie doświadczeniem. Na pierwszą galę Pancrase przyszło 7 tysięcy widzów. Nigdy wcześniej nie spotkali się oni z tak realistycznymi walkami, ale nie wszystko poszło dokładnie po myśli organizatorów. Okazało się, że prawdziwe starcia nie trwają zbyt długo, szczególnie jeśli tylko jeden z zawodników jest wyszkolony w technikach kończących. Z pewnością nie były to 15 lub 20 minutowe potyczki, do których byli przyzwyczajeni japońscy kibice. Wszystkie 6 walk pierwszej gali Pancrase potrwało łącznie 13 minut i 5 sekund. Coś musiało się zmienić, a rozwiązanie było prostsze niż wszyscy zakładali. Funaki, Suzuki, Shamrock i inni doświadczeni fighterzy, najzwyczajniej w świecie przeciągali swoje pojedynki i bawili się ze słabszymi przeciwnikami, aby przedłużyć czas walk i zadowolić fanów. Dopiero po upływie określonego czasu poddawali swoich rywali.

Zasady

Ponieważ Pancrase wywodziło się z pro wrestlingu, zasady w organizacji musiały być podobne. Tak jak w pro wrestlingu, dozwolone były uderzenia z zamkniętej pięści na ciało, jednak ciosy w głowę można było zadawać tylko z otwartej dłoni. Do zakazanych technik należały również łokcie, stompy i kolana na głowę w parterze. W przypadku nokautów działała reguła odliczania do 10, znana z boksu. Jeżeli zawodnik nie wstał na nogi przed końcem odliczania, to walka została rozstrzygnięta przez TKO. Jeśli natomiast udało mu się wstać, to pojedynek był kontynuowany, ale liczonemu zawodnikowi odejmowano 1 punkt.

Dźwignie i duszenia były dozwolone, ale trzeba było puścić technikę, jeżeli twój rywal sięgnął do lin ringu. Wówczas walkę podnoszono do stójki. W przeciwieństwie do pro wrestlingu, zawodnicy Pancrase nie mogli bez ograniczeń ratować się chwytem za liny. Fighterzy mieli do wykorzystania 5 szans na ucieczkę przed poddaniem dzięki złapaniu liny. Odejmowano im po 1 punkcie po każdym użyciu tego sposobu. Jeśli ktoś stracił wszystkie 5 punktów to przegrywał pojedynek. Po upływie 15 minut, zwycięzcą zostawał zawodnik, któremu odjęto mniej punktów. Remis następował, gdy obaj uczestnicy stracili jednakową ilość punktów.

W Pancrase panowała również niepisana, dżentelmeńska zasada. Gwiazda organizacji Jason DeLucia tłumaczy: „Pomimo tego, że uderzenia pięścią na tułów i otwartą dłonią na głowę były dozwolone w parterze, to nasza dżentelmeńska umowa polegała na skupieniu się tylko na walce na chwyty i poddaniach. Chcieliśmy promować Pancrase jako coś innego i bardziej dostojnego od UFC. Szczególnie, że bardzo łatwo byłoby zapaśnikom obijać na ziemi stójkowiczów”.

Powyższa reguła doprowadziła do tego, że w Pancrase mieliśmy okazję ujrzeć wiele interesujących kulanek na macie. Czas walki również uległ przedłużeniu, ponieważ nie używano uderzeń w parterze, dzięki którym starcia mogłyby kończyć się szybciej. Nawet niektóre poddania zostały zabronione z biegiem czasu, na przykład heel hook, ponieważ powodował za dużo kontuzji u zawodników. Obowiązkowe noszenie butów podczas walki w  Pancrase powodowało, że łatwiej było zapiąć przeciwnikowi dźwignię na nogę, a heel hook był szczególnie niebezpieczny.

Jaso DeLucia opowiada: „W mojej pierwszej walce z Basem Ruttenem założyłem mu dźwignię na nogę i musiał chwycić się liny. Kilka miesięcy później miałem z nim ponownie zawalczyć. Funaki spytał się mnie czy wiem jak wygrać, odparłem, że tak, przez heel hook. Trenowałem skrętówki jak szalony przez cały miesiąc, a kiedy dotarłem do Japonii okazało się, że zostały zakazane”.

Po kilku latach Pancrase ugięło się w końcu pod naciskami z różnych stron, aby upodobnić swoje zasady do tych znanych z UFC lub Pride. W trakcie swojej świetności Pancrase było jednak naprawdę unikatowe, a o ich każdej gali było głośno w gazetach i telewizji.

Narodziny gwiazd

Pancrase, podobnie do organizacji profesjonalnego wrestlingu, dysponowało ekipą regularnie walczących zawodników. Ci z potencjałem, jak chociażby Bas Rutten, nie przegrywali szybko i nie dawali się zdominować. Po porażkach z Funakim i Shamrockiem, Rutten został odesłany do domu z książką, aby nauczył się zapasów. Założyciel Pancrase Masakatsu Funaki potrzebował jak najlepszych fighterów, aby przyciągnąć na trybuny widzów w całej Japonii. On sam nauczył się poddań od legendarnego Karla Gotcha i był tak zdesperowany w poszukiwaniu solidnych zawodników, że sam zaczął szkolić swoich przeciwników w Pancrase.

„Najwięcej nauczyłem się od Funakiego, po tym gdy trafiłem do Pancrase i zaczęliśmy ćwiczyć prawdziwą walkę. Zacząłem uczyć się coraz więcej technik. Żyłem wówczas tylko i wyłącznie treningiem” – wspomina Ken Shamrock.

W japońskiej organizacji szybko wyklarowała się trójka czołowych fighterów: Funaki, Suzuki i Shamrock. Shamrock został pierwszym mistrzem i zdobył tytuł „King of Pancrase” po wygraniu turnieju w 1994 roku. Na tej trójce nie mogły się jednak opierać całe losy Pancrase, organizatorzy nie mieli wiele możliwości zestawień interesujących starć. Funaki wziął ciężar dalszego rozwoju Pancrase na siebie i postanowił stworzyć nową gwiazdę, a miał nią zostać członek „Lion’s Den”, Jason DeLucia.

DeLucia był zawodnikiem preferującym walkę w stójce, trenował przede wszystkim kung fu oraz taekwondo. Jego losy potoczyły się zupełnie nie tak jak się spodziewał – zaczął walczyć na ziemi. Po przegraniu wyzwania z Roycem Gracie w 1992 roku, dotarło do niego, że samym kung fu nie jest w stanie zdziałać zbyt dużo w MMA. Zaczął regularnie ćwiczyć walkę w parterze i szykować się na rewanż z Roycem. Na UFC 1 DeLucia wygrał rezerwowe starcie, a na następnej gali zwyciężył w swojej pierwszej walce, jednak w kolejnej rundzie turnieju znów musiał uznać wyższość Brazylijczyka. Właśnie podczas pierwszych gal UFC Jason został wypatrzony przez Kena Shamrocka, łowcę talentów dla Pancrase w Ameryce Północnej. W przeciągu kilku miesięcy dołączył do klubu Kena i do organizacji Pancrase. Japończycy ujrzeli w nim potencjał i postanowili rzucić Jasona od razu na głęboką wodę. Od razu dostał szansę na występ w walce wieczoru, a jego przeciwnikiem został sam Masakatsu Funaki.

Debiutant zszokował wszystkich oglądających tę galę w Amagasaki Gym i odklepał balachą na kolano słynnego Funakiego w minutę i jedną sekundę. W ten sposób narodziła się nowa supergwiazda Pancrase.

„Z tego co wiem to Funaki miał przeciągnąć walkę do 3 ucieczek przez złapanie liny, ale źle oszacował odległość do lin przy mojej dźwigni i musiał odklepać – zdarza się. Nie muszę chyba mówić, że właściciele byli bardzo niezadowoleni” – tłumaczy DeLucia.

Częstym zjawiskiem było, że bardziej doświadczeni zawodnicy Pancrase chcieli sprawić, aby ich przeciwnicy również dobrze się zaprezentowali. „Jason DeLucia ma rację, że niektóre pojedynki w Pancrase nie były na równym poziomie” – ocenia Matt Hume, były zawodnik Pancrase, a w późniejszym czasie trener takich zawodników jak Demetrious Johnson, Josh Barnett czy Rich Franklin. Hume brał udział w kilku walkach, których przebieg budził sporo wątpliwości. Wlicza się w to pojedynek z Kenem Shamrockiem, gdzie Ken użył akcji rodem z pro wrestlingu o nazwie „northern lights suplex”. Shamrock włożył głowę pod rękę Matta, a następnie przerzucił całym swoim przeciwnikiem do tyłu, nad własną głową. Tego typu rzut jest właściwie niemożliwy do wykonania bez wzajemnej współpracy obu fighterów.

Pancrase konkurowało na rynku z kilkoma organizacjami pro wrestlingu. „RINGS” Akira Maedy lub „UWF-I” Nobuhiko Takady oferowały podobny produkt do dzieła Funakiego i Suzukiego. Pancrase koniecznie potrzebowało nowych gwiazd, aby skusić Japończyków do przyjścia właśnie na ich gale.

„Kiedy organizacja jest mała, to niezbędne są ustawione walki. Przykładowo, Matt Hume nie mógłby zawalczyć z Basem Ruttenem, chyba że pojedynek byłby ustawiony albo nie obchodziłaby ich porażka Basa” – tłumaczy DeLucia. „Gdyby jednak zawalczyli, to Hume sprowadziłby walkę do parteru, zdobył dosiad i skończył Ruttena w stylu UFC. Matt był zapaśnikiem, a Bas kickbokserem. Chodzi po prostu o ochronę własnego biznesu”.

Rutten był charyzmatycznym holenderskim kickbokserem o muskularnej budowie ciała, który świetnie czuł się będąc w centrum uwagi, dlatego dla japońskich promotorów został oczkiem w głowie. Pancrase miało w swoich szeregach popularnych lokalnych zawodników, kilku Amerykanom również udało się odnieść sukces, ale teraz Funaki i Suzuki potrzebowali nowej gwiazdy pochodzącej z Europy. Potrzebowali kogoś, kto mógłby rywalizować z duetem z RINGS: Dickiem Vrijem oraz Volkiem Hanem. Bas Rutten miał zostać właśnie tą osobą.

„Ludzie mogą mówić co chcą, ale nie sądzę, żeby wiedzieli o tym jak to wyglądało naprawdę tyle co ja i Ken Shamrock” – tłumaczy DeLucia. „Wiele organizacji działa w podobny sposób, łatwiej jest zbudować całą otoczkę, jeśli wiesz z góry jaki będzie wynik”.

Rutten okazał się w końcu naprawdę bardzo dobrym fighterem, ale Pancrase nie chciało czekać na naturalny rozwój umiejętności Holendra. Zamiast tego woleli od razu wypromować Basa poprzez kupowanie mu zwycięstw.

„Pancrase prosiło Kena, aby ten dał wygrać Ruttenowi, ale on nie chciał tego zrobić. To była kwestia charakteru, czuł, że Bas na to nie zasługuje” – kontynuuje DeLucia. „Ken chciał pomóc w promowaniu Basa, ale oni woleli, żeby się po prostu podłożył”.

Rutten zaprzecza, że brał udział w ustawionych walkach, ale bardzo możliwe, że wiele rozmów na ten temat odbyło się za jego plecami. Większość osób związanych blisko z Pancrase wcale nie zaprzecza, że organizacja na początku ustawiała niektóre pojedynki, ale zarazem uważają, że Rutten nie potrzebował żadnej pomocy z zewnątrz, aby pokonać DeLucię.

„Bas totalnie zlał Jasona DeLucię” – wspomina Guy Mezger, były sparingpartner Jasona. „Kocham Jasona jak brata, ale w walce z Basem dostawał oklep od samego początku, aż do końca. Ten pojedynek nie był ustawiony. Czy inne były? Przyznam szczerze, prawdopodobnie tak było przed moim przybyciem. Nikt mi nigdy nie oferował, abym się podłożył. Mogli mnie o to poprosić, ponieważ byłem jednym z najbardziej dominujących zawodników, ale nie zrobili tego. Jedyne co zrobili, to zapytali mnie czy mogę łagodniej potraktować jednego z moich młodszych przeciwników, żebym nie znokautował go za mocno, ani nie skrzywdził”.

Ten drugi Shamrock

Mezger i DeLucia nie byli jedynymi gwiazdami Pancrase pochodzącymi z klubu Kena Shamrocka, „Lion’s Den”. Każdy Amerykanin, który chciał zaistnieć w najbardziej prestiżowej japońskiej organizacji, musiał udać się do Kena. To on był łowcą talentów i to on decydował, który z zawodników zasługuję na szansę występu w Pancrase. Tak właśnie było z Frankiem Shamrockiem, jego przybranym bratem. Frank, podobnie do Ruttena, trafił do Pancrase, aby zostać wielką gwiazdą. Miał na to wszystkie papiery, posiadał charyzmę i odpowiedni wygląd. A najszybszym sposobem na wypromowanie nowego zawodnika, jest danie mu zwycięstwa nad popularnym nazwiskiem.

„Wiem, że oni ustawiali moje walki. Wtedy nie miałem o tym pojęcia, może byłem za młody, może nie musiałem tego wiedzieć, ale nikt nie dzielił się ze mną tymi informacjami. Miałem to uczucie, że zawsze za moimi plecami są organizowane sekretne spotkania” – wspomina Frank Shamrock. „Nikt mnie nigdy nie prosił, żebym skończył walkę w dany sposób, ale wiem, że Pancrase ustawiało wyniki starć. Po prostu nigdy nie byłem w to wplątany i nie mam żadnego doświadczenia związanego z tym procederem. Czuję, że moje pojedynki z bardziej doświadczonym rywalami były zaplanowane. Moi przeciwnicy mieli pozwolić mi wygrać, albo dostali jakieś wytyczne co do sposobu zakończenia walki. Zawsze jednak wkładałem w występ całe swoje serce i dawałem z siebie wszystko”.

Oczywiście nazwisko „Shamrock” było już bardzo dobrze znane w Japonii, jeszcze przed przybyciem Franka. Ken był jednym z najbardziej utytułowanych i rozpoznawalnych zawodników MMA na świecie. Znali go kibice w Japonii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Pomimo tego, że nie łączą ich żadne więzy krwi, to Frank miał w sobie tę samą wrodzoną charyzmę i pociąg do sportu. Jego pierwszym pojedynkiem była wygrana nad wspomnianą europejską gwiazdą, Basem Ruttenem. Frank poradził sobie również całkiem dobrze w przegranym starciu z Funakim.

„Nie wiedziałem tak naprawdę na co się zapisuję. Stoczyłem pierwszą walkę po 6 miesiącach profesjonalnego treningu i od razu zostałem rzucony na głęboką wodę. Całkiem fajne było to, że w tamtym czasie właściwie nic nie wiedzieliśmy o naszych przeciwnikach. Patrzyliśmy tylko na ich ubiór i z jakiego są kraju, wtedy musieliśmy zgadywać co będą potrafili” – tłumaczy Frank Shamrock. „To był fantastyczny okres. Nikt nic nie wiedział. Wszystko robiliśmy spontanicznie, nie brałem nic na poważnie przez pierwszych kilka lat. Nie rozumiałem z czym wiąże się i na czym polega bycie zawodnikiem MMA. Teraz kiedy jestem starszy to dociera do mnie, że najprawdopodobniej zmarnowałem dużo drogocennego czasu, ale przeżyłem przygodę mojego życia”.

Frank będąc dzieckiem miał wiele problemów. Tułał się po rodzinach zastępczych i ośrodkach wychowawczych. Odszedł z college’u i został namówiony do zawodowych walk przez Boba Shamrocka, który go adoptował. Frank na początku tego nie lubił, nie popierał przemocy. Wkrótce jednak stało się jasne, że Frank ma w sobie naturalny talent do walczenia i posiada odpowiednią kombinację umiejętności, wyglądu i charakteru, aby zostać pełnoprawną gwiazdą MMA.

„To było coś naprawdę wyjątkowego, nigdy nie wcześniej nie doświadczyłem uczucia bycia znanym. Wszystko było dla mnie nowe. Cały czas eksperymentowałem i próbowałem innych rzeczy” – opowiada Frank. Życie nocne w Tokio wydawało się kuszące dla młodego mężczyzny, który właśnie stał się sławny, ale z pewnością późne wojaże po barach nie mogły wpłynąć dobrze na dopiero rozwijającą się karierę profesjonalnego zawodnika.

„Paliłem przez pierwszy rok mojej kariery” – przypomina Shamrock. „Lucky Strike był naszym największym sponsorem w Japonii i dostawaliśmy darmowe papierosy. Wszyscy Japończycy palili. Nie zaświtało mi w głowie, że potrzebuję większego poświęcenia, aby zostać najlepszym fighterem”.

Pora przejrzeć na oczy

Frank Shamrock miał już za sobą 5 walk w Pancrase, wszystkie z najmocniejszymi przeciwnikami jacy byli dostępni w Pancrase. Nazwiska takie jak Rutten, Suzuki i Funaki robią wrażenie do tej pory. Frank w końcu miał dostać łatwą walkę na rozluźnienie, a wygrana miała być tylko formalnością. 13 maja 1995 roku to dzień, w którym Frank Shamrock przejrzał na oczy.

„Wziąłem sobie miesiąc przerwy od treningów. Powiedzieli mi, że będę walczył z jakimś Brazylijczykiem, a w tamtym czasie jeśli nie pochodziłeś z Japonii, to nie byłeś żadnym zagrożeniem w Pancrase” – wspomina Frank. „Dzień przed galą paliłem papierosy, piłem wino i relaksowałem się ze swoją dziewczyną”.

To była walka, która całkowicie odmieniła Shamrocka, nie tylko jako zawodnika, ale również jako człowieka. Zamiast szybkiego zwycięstwa spotkała go wyczerpująca przeprawa z Allanem Goesem, czarnym pasem brazylijskiego jiu jitsu pod Carlsonem Gracie. Goes debiutował w MMA, ale wcale nie był żółtodziobem. Stoczył wcześniej ponad 200 pojedynków w jiu jitsu i zdobył dużo doświadczenia na niebezpiecznych ulicach Brazylii.

Od razu było wiadomo, że to nie będzie kolejna standardowa potyczka w Pancrase. Zamiast złożonej i płynnej walki w parterze, widzowie zebrani w Tokyo Bay NK Hall ujrzeli popis brutalnego i siłowego jiu jitsu. Nie była to sztuka znana z występów Royce’a Gracie, a bardziej surowy styl przypominający Ricksona. Zwykle zawodnicy przestrzegali zawartej dżentelmeńskiej umowy, ale Frank błyskawicznie zdał sobie sprawę z tego, że Allan Goes wcale nie zamierza być dżentelmenem w ich starciu.

„Allan pochodził z Brazylii i był ulicznym wojownikiem. Nie sądzę, że ktoś mu wspomniał o dżentelmeńskiej umowie, która panowała w Pancrase. Byłem w szoku, kiedy zdobył dosiad i zaczął mnie okładać po głowie. To było zupełnie inne doświadczenie niż dotychczas, ale spodobało mi się, ponieważ dostałem srogą lekcją i pojęcie sportów walki nabrało dla mnie nowego znaczenia”.

Goes dominował w walce, bijąc Shamrocka z dosiadu i o mało co go nie poddając przez duszenie. Ostre treningi Franka w Lion’s Den jednak się przydały i Amerykaninowi udało się zapiąć dźwignię na nogę i wydawało się, że będzie to koniec pojedynku, kiedy Goes wydał z siebie przerażający wrzask z bólu.

„Czułem w tamtym okresie, że dzięki moim umiejętnościom w submission wrestlingu jestem w stanie zrobić wszystko” – opowiada Frank. „Kiedy w grę zaczęły wchodzić uderzenia, zupełnie odmieniło to strategię związaną z walką w parterze i energią, którą trzeba było wykorzystać. Zacząłem również dostrzegać różnice między zwykłym sportowym wydarzeniem, a walką. Złamałem Allanowi nogę, ale on nie odpuścił. To jest prawdziwy fighter. Jeśli ktoś złamałby mi nogę, to bym się poddał”.

Shamrockowi udało się wywalczyć remis, ale uświadomił sobie, ze musi zmienić wiele rzeczy jeśli chce maksymalnie wykorzystać swój potencjał.

„W klubie w którym wtedy trenowałem, Lion’s Den, nie czyniłem takich postępów jakie powinienem, jeśli chcę być profesjonalnym sportowcem” – opowiada Frank Shamrock. „To było jeszcze przed treningami kondycyjnymi. Nie wiedziałem zbyt wiele, byłem zwykłym kolesiem. Moimi najlepszymi sportami była siatkówka i gra w zośkę. Nie miałem pojęcia na czym polega zostanie zawodowym sportowcem. Ken, mój pierwszy trener, również nie miał zielonego pojęcia na ten temat. Po prostu ciężko trenowaliśmy, walczyliśmy i dawaliśmy z siebie wszystko”.

Frank walczył w Pancrase jeszcze przez kolejne 18 miesięcy, tocząc w tym okresie aż 13 pojedynków. Kiedy jednak drogi Kena Shamrocka i Pancrase się rozeszły, przed Frankiem stanęło nowe wyzwanie. Prawdziwe mieszane sztuki walki w UFC.

El Guapo

Podczas gdy Shamrock dominował w parterze, Bas Rutten prezentował zupełnie odmienny styl. Niewiele brakowało, a Rutten nawet nigdy nie zawalczyłby w Japonii. Po rozczarowujących występach w kickboxingu, Holender był bliski zakończenia kariery. Tylko dzięki przeczuciu jego żony o sukcesie, Bas postanowił zdecydować się na kolejne walki.

„Spojrzała na mnie i miała dziwny wyraz na swojej twarzy. Spytałem ją o czym myśli, a ona odpowiedziała „Zostaniesz sławnym fighterem w Japonii”. Odparłem „Nie, nie będę już więcej walczył”. Cztery miesiące później miałem jeszcze jedno starcie w Amsterdamie, na które musiałem pojechać. Posłałem do szpitala gościa, który chciał mnie znokautować. Wtedy Funaki i Suzuki wskazali na mnie i powiedzieli „Chcemy go”. Ta szansa pojawiła się dosłownie znikąd” – wspomina Rutten.

Pancrase zrobiło z Basa gwiazdę, a Holender tchnął w organizację dużo świeżości, ponieważ większość ich zawodników specjalizowała się w walce w parterze. Jego dynamiczna stójka, niezaprzeczalna charyzma i umiejętność posługiwania się językiem japońskim, sprawiły, że Ruttenowi łatwo było przypodobać się azjatyckiej widowni.

„Publiczność mnie pokochała, nie mogłem w to uwierzyć. Jeśli jesteś cudzoziemcem, przyjedziesz do Holandii i pokonasz Holendra, to jeśli będziesz miał szczęście, wyjdziesz z tego żywy” – tłumaczy Bas. „Ci ludzie byli inni, dawali mi potrzymać swoje dzieci i robili sobie ze mną zdjęcia. Nie do uwierzenia. Następnego dnia szedłem po ulicy, a przechodnie mi się kłaniali. Trafiłem do gazet, po prostu nie mogłem uwierzyć w to, co się stało”.

Po wczesnych porażkach z braćmi Shamrock oraz Funakim, „El Guapo” był niepokonany przez kolejne 19 walk. Podobna seria zwycięstw była do tej pory niespotykana w historii Pancrase. Żeby jednak uzyskać swój niesamowity bilans, Rutten musiał nauczyć się walczyć na ziemi.

„To było po porażce z Kenem Shamrockiem, wiedziałem co jest moim problemem. Przegrałem, bo w ogóle nie trenowałem parteru. Całkowicie odpuściłem stójkę, bo i tak nikt nie chciałby bić się ze mną w tej płaszczyźnie. Nawet słynny kickboxer Maurice Smith wolał mnie obalać. Skoncentrowałem się na grapplingu, trenowałem 2 razy dziennie przez 7 dni w tygodniu. Zawsze powtarzam Kenowi: „Dziękuję, dzięki Tobie stałem się naprawdę dobry”. Od czasu walki z Shamrockiem nigdy już nie przegrałem”.

Rutten twardo upiera się, że wszystkie jego pojedynki odbyły się bez żadnych ustawek. Nawet jeśli ma rację, to Pancrase i tak używało innych sztuczek, aby chronić jego i swoich pozostałych najważniejszych zawodników.

„Ciągle zmieniali nam przeciwników” – tłumaczy Mezger. „Przed walką z Ruttenem powiedzieli mi, że będę walczył z jakimś Australijczykiem, który jest miły, ale nawet moja mama by go pokonała. Nie trenowałem więc zbyt ciężko do tego pojedynku, a później okazało się, że muszę stanąć do 30 minutowego starcia właśnie z Ruttenem, pomyślałem sobie „O cholera!”. O tym z kim będziesz walczył informowali cię zazwyczaj na tydzień przed galą, a często i tak zmieniali ci przeciwnika na chwilę przed walką. Pride również tak robiło. Nie dawali ci rywala aż do ostatniego tygodnia lub dwóch, więc nie miałeś pojęcia na co się musisz przygotować i w jaki sposób trenować. Japończycy zawsze jednak od samego początku wiedzieli z kim się spotkają w ringu, podobnie zawodnicy, których chcieli wypromować. Często odstawiali takie szopki”.

Rutten zdobył tytuł King of Pancrase we wrześniu 1995 roku, ale musiał udać się potem na kilka miesięcy przerwy z powodu kontuzji. Pancrase wymagało wtedy od swoich gwiazd, aby walczyli co miesiąc i organizacja nie mogła pozostać zbyt długo bez panującego mistrza. Frank Shamrock pokonał Minoru Suzukiego w starciu o pas tymczasowy, a po powrocie Rutten wygrał z Shamrockiem i zunifikował oba tytuły.

Rutten osiągnął właściwie wszystko co tylko mógł, łącznie z pokonaniem założyciela Pancrase, Masakatsu Funakiego. Ich walka, która odbyła się 7 września 1996 roku, zostanie zapamiętana jako jedna z najbrutalniejszych batalii w historii japońskiej organizacji. „El Guapo” totalnie zdominował Japończyka w stójce, a w parterze na tyle rozwinął swoje umiejętności, że nie dał się poddać jednemu z najlepszych specjalistów w tej dziedzinie. Przez 15 minut Rutten masakrował Funakiego kopnięciami, kolanami i uderzeniami z otwartej dłoni. Funaki nie zamierzał jednak poddać się za łatwo.

„Pokazał mi gest poderżnięcia gardła. Powiedziałem wtedy swojemu managerowi, że go zabiję. Rozje*ałem go po całości” – wspomina Bas. „Złamałem mu nos, złamałem mu oczodół, posłałem go na deski 5 razy. Wszędzie była krew”.

Pojedynek Ruttena z Funakim był szczytowym momentem dla Pancrase. Masakatsu był podekscytowany i zadowolony z wyniku, pomimo tego, że przegrał.

„Nie sądzę, że przegrał z Basem celowo, ale nie wydaje mi się też, żeby próbował z nim wygrać. Chciał po prostu dać świetną walkę, stworzyć wspaniałe wydarzenie i to mu się udało” – opowiada Dave Meltzer. „Kiedy walka się skończyła to był zadowolony, bo stworzył coś, co chciał stworzyć. Nie był zły. Zazwyczaj gdy starasz się wygrać, a przegrywasz, to jesteś zły. Funaki nie był w ogóle zdenerwowany kiedy przegrał. I tak uważał, że zrobił coś świetnego”.

Funaki i Suzuki chcieli stworzyć coś innego od profesjonalnego wrestlingu, bardziej realistycznego. Nie udało im się jednak całkowicie wyrzec pro wrestlingu i wielokrotnie decyzje w Pancrase były podejmowane w sposób „oszukany”. Kiedy Ken Shamrock miał się zmierzyć z Danem Severnem na UFC 6, to Pancrase postanowiło, że Amerykanin straci swój tytuł w walce z Suzukim. Shamrock podczas walki z Roycem Gracie na UFC 5 był wciąż aktualnym mistrzem Pancrase. Porażka z Roycem była ryzykiem do zaakceptowania, natomiast ewentualna przegrana z Severnem już nie. Dan Severn również był profesjonalnym zapaśnikiem, ale nie uchodził nawet za czołowego wrestlera w UWF-I, czyli konkurencyjnej organizacji dla Pancrase. Funaki i Suzuki nie mogli pozwolić, aby ich mistrz przegrał z Severnem, taka opcja w ogóle nie wchodziła w rachubę. Specyficzna mentalność Japończyków zawsze zbija z tropu Amerykanów walczących w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Upadek

Wiele zagranicznych gwiazd Pancrase zaczęło w końcu przechodzić do UFC. Japończykom zaczynało brakować funduszy na zapłatę talentom, z którymi podpisali kontrakt. Ken Shamrock wpadł w konflikt z organizacją z powodu jego występów w UFC, więc na dobre pożegnał się z występami w Japonii. W ślad za nim poszli jego podopieczni z Lion’s Den. Bas Rutten wkrótce do nich dołączył. Tytuł King of Pancrase został zwakowany, kiedy Rutten postanowił wrócić do siebie i spędzić więcej czasu z rodziną.

„Moja żona była w ciąży i miała zatrucie ciążowe” – tłumaczy Bas. „To była poważna sprawa. Mogła umrzeć razem z dzieckiem. Trafiła do szpitala i nie mogła opuszczać swojej sali. Miałem wtedy walczyć w Japonii i bronić swojego tytułu, ale powiedziałem im, że zostaję w domu. Odpowiedzieli, że jeśli nie przyjadę to odbiorą mi pas. Odparłem „Okej, bierzcie go sobie””.

Pancrase postanowiło zorganizować turniej, aby ukoronować nowego mistrza. DeLucia zapracował na title shota, pokonując po drodze Osami Shibuyę oraz Yuki Kondo. Swoją szansę na zdobycie najważniejszego tytułu w Pancrase otrzymał 15 grudnia 1996 roku. Przeciwnik? Oczywiście Masakatsu Funaki. Jason DeLucia był tamtego wieczoru w swojej najlepszej formie, był lepszy od Funakiego w parterze i wydawało się, że jest na najlepszej drodze, aby zostać czwartym Królem Pancrase. Pech chciał jednak inaczej.

„Złamałem nogę po kilku minutach walki, kontynuowałem jeszcze przez około 4 minuty” – tłumaczy DeLucia. „On o tym wiedział, złamałem ją, gdy zablokował łokciem moje kopnięcie. Zaczął atakować tę nogę low kickami. Szczerze, cieszę się, że tak postąpił. To są chwile, które definiują cię jako fightera”.

Funaki zdobył tytuł King of Pancrase po raz pierwszy, a finał turnieju przyciągnął na halę Budokan Hall w Tokio 12 tysięcy ludzi. Organizacji wydawało się, że Yuki Kondo zostanie ich nową gwiazdą, ale nie posiadał on ani charyzmy Suzukiego, ani umiejętności Funakiego. Kondo został nowym mistrzem Pancrase po wygranej walce z Funakim w 1997 roku, ale według wielu obserwatorów Masakatsu specjalnie podłożył się młodszemu przeciwnikowi. Japończycy nie byli przekonani do swojego nowego Króla. Guy Mezger został pierwszym pretendentem do pasa, ale Kondo został najpierw zestawiony do rewanżu z Funakim.

„Funaki po prostu wepchnął się przede mnie do walki z Kondo” – opowiada Mezger. „To dlatego, że miałem walczyć z Kondo o pas, a oni uważali, że tylko Funaki może ze mną wygrać”.

Funaki wygrał w rewanżu z Kondo i w końcu Mezger dostał szansę walki o pas. Mezger zaprezentował wszystkim jak bardzo rozwinął się jako zawodnik MMA. Funaki mógł go pokonać tylko w parterze, był tylko jeden problem. Najpierw musiał go tam sprowadzić. Mało kto był w stanie obalić Mezgera, a ten dominował swoich przeciwników w stójce. Japończycy przeliczyli się w swoich kalkulacjach i Guy Mezger zasiadł na tronie Pancrase, pokonując Funakiego przez jednogłośną decyzję.

„To jest moja najlepsza wygrana, tylko Funaki był w stanie wygrać ze mną wcześniej dwa razy. Jeśli ktoś mnie pokonał, to albo mu się rewanżowałem, albo już nigdy więcej się nie zmierzyliśmy” – kontynuuje Mezger. „Mistrz Pancrase miał następnego dnia po gali rozmawiać z dziećmi w szkole podstawowej. Byli przekonani, że Funaki ze mną wygra, dlatego zaplanowali takie spotkanie. Ostatecznie musiałem pójść ja i wygłosić przemowę, a mój japoński nie jest zbyt dobry”.

Mezger obronił swój pas dwukrotnie zanim dołączył do swoich kolegów w UFC. Amerykanin chciał jednocześnie pozostać w Pancrase i dalej bronić tytułu, ale Japończycy nie mogli sobie pozwolić na to, żeby ich mistrz przegrywał walki w innej organizacji. Mezger zwakował tytuł i całkowicie przeszedł do UFC.

„Nie chcieli, żebym walczył w Stanach jako King of Pancrase. Bali się, że jeśli przegram, to Pancrase będzie uważane za gorszą organizację od UFC” – tłumaczy Mezger. „To tylko biznes. Nie obchodziło mnie to zbytnio. Podobał mi się mój epizod w Pancrase, ale nie miałem nic przeciwko odebraniu mi pasa. Zawsze mnie dobrze traktowali i swoje najlepsze lata spędziłem właśnie w Pancrase. Wolałem jednak pójść naprzód”.

Mezger został zestawiony z Vitorem Belfortem na UFC 19, ale Brazylijczyk musiał się wycofać z powodu kontuzji i nowym przeciwnikiem Guya został Tito Ortiz. Mezger przegrał, a jego lata chwały z Pancrase ewidentnie już przeminęły. Pomimo tego, że Pancrase istnieje aż do teraz i ciągle organizuje gale, to już nigdy nie zostaną ponownie największą siłą w japońskim MMA. W Kraju Kwitnącej Wiśni pojawiła się nowa organizacja, która zepchnęła Funakiego i Suzukiego z piedestału. Pride Fighting Championships zorganizowało swoją pierwszą galę 11 października 1997 roku w Tokio…

2 KOMENTARZE

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.