Z początkiem lipca środowisko mieszanych sztuk walki obiegła informacja, iż najlepszy zawodnik w historii, legitymujący się rekordem 34-4-1 Fiodor Jemelianenko wraca do startów. Wieść ta była sporym zaskoczeniem, gdyż odchodzący w 2012 roku fighter zarzekał się, iż nie ma od tej decyzji odwrotu, a w następnych miesiącach wielokrotnie słowa te podtrzymywał. “Odrzucam myśli o powrocie” – mówił. Trudno zgadywać jakie kierowały nim motywy, a już zupełnie niestosownym byłoby je oceniać. Fani przyjęli jednak tę informację z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wraca przecież prawdziwa legenda, którą dobrze będzie znów widzieć w ringu. Z drugiej jednak istnieją uzasadnione obawy odnośnie formy trzydziestoośmiolatka i tego, czy aby nie rozmieni on swej wspaniałej kariery na drobne. Już i tak swymi ostatnimi walkami i formą w nich prezentowaną pozostawił pewną rysę na szkle swej sportowej historii.

Wbrew obiegowym opiniom to nie wiek może być natomiast największą trudnością z jaką Rosjanin będzie musiał zmierzyć się w swym powrocie . Trzydzieści osiem lat to rzecz jasna nie mało, zwłaszcza jak na sportowca, jednak zdarzali się i fighterzy dla których ten okres był czasem największych sukcesów – żeby wspomnieć choćby Randy’ego Couture’a czy Dana Hendersona. Lata na karku będą oczywiście balastem, nie przeczę, lecz to chyba najmniejsze zmartwienie Fiodora jeśli o przygotowanie do walki idzie. Większą komplikację stanowi sama przerwa od startów. Trzy lata ringowej absencji potrafiło złamać niejedną karierę, jak ten czas – spędzony na związkowym stołku i w urzędach – wpłynął na dyspozycję Jemelianenki? Naturalnie wszyscy mający okazję z nim trenować chwalą mistrza, komplementując formę, lecz cóż mają mówić? Nie można mieć w tej kwestii złudzeń. Nawet jeśli Fiodor przez te długie miesiące regularnie trenował, to przerwa od startów i ringowej walki musiała pokryć go przecież patyną, którą pierw należy zetrzeć aby wrócić do dawnego blasku.

Gdy Fedor Emelianenko żegnał mieszane sztuki walki w 2012 roku kończyła się dla tej dyscypliny sportu pewna epoka. Widać to zwłaszcza z perspektywy czasu. Odchodziło MMA w swej staroszkolnej formie. Trochę nieokrzesane, robione na łapu capu, mające często tę nutkę amatorszczyzny. Na marginesie, kiedy wracam pamięcią do tamtych czasów na myśl przychodzą mi wyłącznie ciepłe wspomnienia. Było bowiem w ówczesnych mieszanych sztukach walki coś, czego nie ma dziś. Coś prawdziwego, rzekłbym nawet: pierwotnego. Mniejsza jednak o to, bo zaraz zbierze mi się na wspominki. W zasadzie trzeba powiedzieć, że ta zmiana nastąpiła – a może raczej następowała, bo był to przecież proces – już wcześniej. Rozpoczęła się wraz z upadkiem PRIDE FC, a zakończyła właśnie z odejściem jej ostatniego reliktu: “Ostatniego Cara”. Wspomnianą starą epokę zastąpiła oczywiście nowa, całkowicie odmienna. Bardziej profesjonalna, zarówno pod względem organizacyjnym jak i sportowym, uporządkowana… usportowiona. Epoka, w której makaron bezglutenowy wygrywa pojedynki. Nie dosłownie, oczywiście, ale tak dziś właśnie wygląda MMA. Najdrobniejsze detale poczynione na etapie treningowym potrafią przesądzić o wyniku starcia. Nawet w Polsce kluby prócz trenerów od stójki i parteru – co przecież też nie tak znów dawno stało się standardem – ściśle współpracują bądź nawet zatrudniają specjalistów od przygotowania kondycyjnego, dietetyków i psychologów. Ta kwestia nie dotyczy rzecz jasna tylko mieszanych sztuk walki. Cały sport poszedł pod tym względem mocno do przodu, do tego stopnia, iż jest on w zasadzie na wylot spenetrowany przez naukę. Chłodną, bezlitosną, ale i potrafiącą czynić cuda naukę. Można odnieść wrażenie, że każdy element wpływający na dyspozycję zawodnika został już naukowo zweryfikowany, a proces treningowy odbywa się nie w sali sportowej a w laboratorium. Taki jest więc dzisiejszy sport, takie jest dzisiejsze MMA. I z takim MMA będzie musiał skonfrontować się Emelianenko w swoim powrocie. Może nawet bardziej niż z najbliższym rywalem! Wszak od dwa plus swa nie ma wyjątku, a pod względem metodyki treningowej Rosjanin zatrzymał się na Starym Oskole sprzed sześciu lat. Dość powiedzieć, że już w tedy był on pod tym względem mocno w tyle za prącymi do przodu klubami z USA.

Sporo zamieszania było z kwestią organizacji dla której zawalczyć miał Jemelianenko. Jego menadżer, Wadim Finkelstein, twierdził, iż negocjowano z wszystkimi liczącymi się organizacjami. Oferty złożyło UFC, Bellator MMA – nawet KSW wysłało kurtuazyjne zapytanie. Mówiło się nawet, że organizacja Scotta Cokera zrezygnowała z negocjacji i jedynym graczem pozostałym przy stole był Dana White, dla którego nie było to pierwsze podejście do zakontraktowania “Ostatniego Cara”. Pierwsze zetknięcie obu stron miało miejsce tuż po upadku PRIDE FC – wieloletniego pracodawcy Jemelianenki. Wówczas strony nie doszły do porozumienia a rozmowy zakończyły się sporych rozmiarów konfliktem. Wszyscy pamiętamy pamiętne słowa White’a: “szaleni Ruscy” – rzucone w kierunku biznesowych adwersarzy. Rzeczywiście, Rosjanie reprezentujący Fiodora byli wówczas szaleni, o czym mogliśmy się przekonać jakiś czas później, gdy przed komisją stanową w sprawie stosowania dopingu stanął niedoszły rywal zawodnika ze Starego Oskołu, Josh Barnett. Wówczas na jaw wyszły warunki proponowane przez UFC, jak i te stawiane przez obóz mistrza. Krótko mówiąc: UFC proponowało największe pieniądze jakie do tej pory oferowane były w mieszanych sztukach walki, do tego szereg ustępstw, których organizacja zwyczajowo nie czyni. Fiodor zagwarantowaną miał natychmiastową walkę o pas, procent od sprzedanych PPV, zezwolenie na wyjście do oktagonu w logotypie M-1 Global (a więc w reklamie bezpośredniej konkurencji!) oraz możliwość kontynuowania kariery w sambo. Dla Finkelsteina było to jednak za mało. Domagał się on współprodukcji gali przez swą organizację (co w praktyce oznaczało zrzucenie na UFC kwestii organizacyjnej i czerpanie zysku – zarówno tego pieniężnego jak i promocyjnego – dla M-1), na co oczywiście Zuffa nie mogła się zgodzić. Ostatecznie Jemelianenko trafił do Strikeforce, które po spełnieniu niedorzecznych warunków otrzymało – łaskawie? – zawodnika na wyłączność. Dana White takimi słowami skwitował ów transfer: “Fedor to pieprzony żart. Odrzuca ogromną umowę i możliwość walki z najlepszymi na świecie po to, aby walczyć z anonimami za darmo.” O ile pierwsza część wypowiedzi (odnośnie poziomu rywali) jest trafna, tak w drugiej prezydent UFC znacząco rozminął się z prawdą. Fedor miał bowiem 8% udziałów w M-1 Global, zatem cała “współprodukcja” gal była dla niego wyjątkowo korzystna. Im większe wydarzenie współtworzono z M-1, tym większe pieniądze zarabiał. Nie zmienia to natomiast faktu, iż rzeczywiście odrzucił on najbardziej lukratywny kontrakt jaki ówczesny świat MMA widział.

Przez moment wydawało się, że obie strony dojdą dziś do porozumienia. Ba! Gdyby nie 2,5 miliona dolarów rzucone – ponoć, bo sam Japończyk tę kwestię dementuje – na stół przez Nobuyukiego Sakakibarę, szefa nieistniejącego PRIDE FC, Jemelianenko prawdopodobnie znalazłby się w UFC. Wszak obecna sytuacja negocjacyjna była radykalnie inna niż ta sprzed lat. Fedor nie był już niepokonanym od prawie trzydziestu walk, bez wątpienia najlepszym zawodnikiem na świecie. Stracił tego asa przegrywając z Werdumem, Silvą i Hendersonem. Nawet Finkelstein otwarcie mówił, iż kluczowa przy wcześniejszych rozmowach kwestia współprodukcji gal jest już sprawą zamkniętą, dodając, iż Fiodor trafi do organizacji, która zaoferuje lepsze pieniądze. UFC również znajduje się w nieco innym położeniu niż te sześć- siedem lat temu. Wówczas waga ciężka epatowała gwiazdami. Był w niej sprzedający milion PPV Brock Lesnar, był Randy Couture, była cała masa znanych i pnących się na szczyt zawodników. Organizacja zwyczajnie nie potrzebowała Rosjanina. Owszem, byłby on ważnym elementem kolejnych wydarzeń, jednak nie było konieczności jego kontraktowania, tym bardziej na tak absurdalnych warunkach. Dziś co prawda w wadze ciężkiej zestaw zawodników jest praktycznie ten sam (co najlepiej mówi o stanie najcięższej dywizji!) – w pierwszej dziesiątce nową twarzą jest w zasadzie tylko Stipe Miocic! – jednak wiele z nich straciło już dawno marketingowy impet, zbliżając się do końca kariery. I tu Fiodor byłby znaczącym wsparciem. Podobnie jak w kwestii potencjalnej gali w Rosji, o której szefostwo UFC przebąkuje już od dobrych kilku lat. Nie ma przecież lepszego zawodnika na debiut giganta branży MMA w Federacji Rosyjskiej!

Za sprawą Sakakibary nie doczekamy jednak występu Fiodora w największej organizacji świata. Występu i tak o kilka lat spóźnionego, z pewnością mniej znaczącego – choć wciąż szalenie interesującego. Nowo powstająca japońska organizacja dla której najbliższą walkę stoczy Rosjanin z całą pewnością nie będzie stanowić już tak łakomego dla fanów kąska. Choć oczywiście aktualne pozostają pytania: jak wracający z emerytury zawodnik poradzi sobie po tej długiej przerwie, i jak wypadnie na tle zmieniającego się sportu. Oraz rzecz jasna to, jak dobrze sprzeda się jego walka w Kraju Kwitnącej Wiśni. Czy będzie ona jednorazową inicjatywą, czy może przyczyni się do odbudowy tamtejszego rynku. Każde z tych pytań jest na swój sposób ważne. I ciekawe. Odpowiedzi poznamy na sylwestrowej gali. Miejmy nadzieję, iż w każdym z tych trzech przypadków będzie to pozytywne zaskoczenie. Szkoda byłoby bowiem przyglądać się, jak dawna legenda odchodzi w niepamięć, i zastępowana jest niezbyt chwalebnym wspomnieniem “życia po życiu”.

WRESTLING || JUDO

20 KOMENTARZE

  1. Dobry tekst, jestem tego samego zdania. MMA bardzo sie rozwinęło i wydaje mi się, że Fedor sobie w nim nie poradzi

  2. Na jedno z pytan poznalismy juz chyba odpowiedz, poradzi sobie swietnie a sprawi to bardzo umiejetnie dobrany rywal 😉

  3. Fajny tekst.
    Od siebie dodam, że moim zdaniem Fedor wcale nie negocjował z UFC. Od początku gdy postanowił powrócić wiedział na jakiej gali wystąpi. Mydlenie oczu negocjacjami miało tylko nakręcić hype gali z której Fedor będzie czerpał zyksi.

  4. MMA za bardzo ewoluowało w każdej kwestii od czasu kiedy Fedor zakończył karierę, umiejętności na pewno mu zostały, ale cała reszta obawiam się że nie będzie już ta sama. Moim zdaniem w walce to będzie cień tego zawodnika co kiedyś.

  5. matihanys

    Tego nawet drobnymi nie można nazwać ….

    Czas powoli zmieniać avatar…ale z drugiej strony…hajs, niech robi co chce. Z czegoś musi żyć. Robi to różnice wielką czy zarobi reklamując jakąś gale swoim nazwiskiem, czy margaryne w TV?
    Odpierdolił kawał dobrego MMA, tworzył MMA, większość ludzi się na nim wychowała. Niech zarobi.

  6. VaeVictis

    Na jedno z pytan poznalismy juz chyba odpowiedz, poradzi sobie swietnie a sprawi to bardzo umiejetnie dobrany rywal 😉

    Rzeczywistość po raz kolejny przerasta najśmielsze wyobrażenia. Trzeba uczciwie dodać, że przy Rosjaninie Chalidow to jeden z najbardziej ambitnych sportowców świata.

  7. Jakub Bijan

    Rzeczywistość po raz kolejny przerasta najśmielsze wyobrażenia. Trzeba uczciwie dodać, że przy Rosjaninie Chalidow to jeden z najbardziej ambitnych sportowców świata.

    Wiesz, ze dokladnie to samo sobie pomyslalem ? W dodatku z ta roznica, ze zawodnikowi z Olsztyna nie groza raczej pojedynki z Hindusami.

  8. Będzie to tak interesujące, że równie dobrze mógł sobie siedzieć w tym swoim sweterku i w bamboszach, na fotelu w pokoju, ze swoją Svietłaną.

  9. Seven25

    Będzie to tak interesujące, że równie dobrze mógł sobie siedzieć w tym swoim sweterku i w bamboszach, na fotelu w pokoju, ze swoją Svietłaną.

    Taaa. Tekst wrzuciłem niedługi czas przed ujawnieniem rywala. Już nie chciałem robić błazenady i zmieniać. Prawdę mówiąc takiej żenady się nie spodziewałem – walka z tym "rywalem" kompletnie nikogo nie obejdzie.

  10. Moim zdaniem jego czas się skończył ale jeszcze może powalczyć jakiś czas żeby trzepać kasiorę.

  11. Pamiętam jego walki z Fabricio Werdum i Antonio Silva w których przegrał szybko i gładko

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.