Fot: Esther Lin / MMAFighting

Na temat przyczyn porażki Joanny Jędrzejczyk niemal każdy zdążył sobie wyrobić zdanie, ale w tym przypadku sytuacja nie jest tak zero-jedynkowa, jak mogłoby się wydawać.

Najlepsza polska zawodniczka MMA przegrała, by nie rzec – została zdemolowana – przez Rose Namajunas. Od tego momentu już nic nie będzie takie samo. Padł mit nieśmiertelnej Joanny „Champion”, której nikt nie miał zabrać pasa mistrzowskiego dywizji słomkowej. Z wizerunku gangsterki, która miała odbierać dusze rywalkom, zostały tylko zgliszcza. Cały ogień w oczach fanów wygasł, gdy musieli patrzeć na odklepującą ciosy idolkę.

Wyraźnie wzruszona na konferencji prasowej Asia przyznaje, że jej zachowanie przed walkami było częścią „gry” i nie miało to przełożenia na emocje w klatce. Doskonale o tym wiedzieliśmy, dlatego wybaczaliśmy jej (nieraz bardziej, nieraz mniej udane) próby trash-talku. Ciężko jednak nie oprzeć się wrażeniu, że przed ostatnim starciem wszystko zabrnęło za daleko.

Ostatecznie wyszło na to, że każda kolejna próba „wejścia do głowy” rywalce odniosła skutek odwrotny od zamierzonego. Namajunas żywiła się złą energią przesyłaną jej przez przez Polkę i weszła do oktagonu piekielnie pewna siebie. Nie dała się złamać psychicznie – jak niegdyś Carla Esparza – i bez skrupułów w trakcie walki sięgała po każdą broń ze swojego arsenału. Partnerka życiowa Pata Barry’ego dołożyła cegiełkę do opinii, według której MMA jest najbardziej nieprzewidywalnym sportem na świecie. Po pokonaniu Jessicy Andrade mówiło się przecież, że Jędrzejczyk wyczyściła swoją dywizję, a tu takie coś.

Przyczyn porażki Joanny można znaleźć wiele i ciężko ocenić, która z nich była kluczowa. Wielu twierdzi, że ogrom obowiązków medialnych przed galą UFC 217 miał największy wpływ na dyspozycję Polki. Może być w tym sporo prawdy, bowiem wizerunek Jędrzejczyk wyskakiwał nam przed oczami z każdej strony. Tu reklama Play, tam Oshee, potem Reebok, później wizyta w telewizji śniadaniowej, potem spotkanie na boisku od koszykówki… Można tak mnożyć bez końca. Do tego dodajmy przeloty między USA a Polską, zmiany stref czasowych i dostajemy receptę na wycieńczenie organizmu. Joanna przez ostatnie lata jakoś to godziła, ale być może teraz granica została przekroczona – wszystko ją przytłoczyło na tyle, że nie podołała nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.

Nie popieram tezy, jakoby odejście z Arrachionu miało być bezpośrednią przyczyną porażki Jędrzejczyk. Pod okiem nowych trenerów pokonała przecież pogromczynię Namajunas – Karolinę Kowalkiewicz i mocno bijącą Jessicę Andrade. Być może jakieś elementy się pogorszyły, ale… eksperci z American Top Team nie mogli mieć większego wpływu na osłabienie odporności szczęki Joanny. Jędrzejczyk nie przegrała przez to, że nagle zmieniła taktykę na pojedynek, czy zapomniała, jak się wyprowadza cios prosty.

Szybki nokdaun z rąk Namajunas był gwoździem do trumny. Już bój z Karoliną Kowalkiewicz (której daleko do miana power puncherki) pokazał, że z wytrzymałością Joanny na ciosy dzieje się coś niedobrego. Wcześniej zbierała mocne „bomby” od Claudii Gadelhy, ale pozostawała niewzruszona. Niestety, słabnąca odporność szczęki na uderzenia jest normalnym zjawiskiem w sportach walki i niewiele da się z tym zrobić, poza uszczelnieniem gardy. Wiele lat wojen w ringach i klatkach odbija swoje piętno. To zjawisko dopadło wiele gwiazd, takich jak Chuck Liddel czy Vitor Belfort.

Joanna w wielu walkach powoli się rozkręcała i pierwsze rundy w jej wykonaniu nie wyglądały imponująco. Tutaj było nawet nieźle, ale właśnie po pierwszym nokdaunie wszystko zaczęło się sypać. Jędrzejczyk, zapewne z obawy przed kolejnym mocnym ciosem, zaczęła wyprowadzać uderzenia z większego dystansu, przez co raz za razem pruła powietrze. Coś pękło i gołym okiem było widać, że to się źle skoczy. Egzekucja nadeszła szybko i boleśnie.

Jakaś cząstka dawnej wojowniczki umarła. Asia, która wdrapywała się na szczyt, nie odklepałaby ciosów. Być może kolejne udane obrony pasa osłabiły instynkty Polki.

We wszystkich rozważaniach na temat wyniku sobotniej walki zapomina się o kapitalnej dyspozycji Rose Namajunas. „Thug” zawodowo bije się zaledwie od kilku lat i notuje spory progres umiejętności. Jest na takim etapie, że w kilka miesięcy może sporo ulepszyć w swojej grze. Dlatego też rodzą się obawy co do szans Jędrzejczyk w potencjalnym rewanżu. Te wszystkie wątpliwości sprawiają, że będziemy niecierpliwie czekać na powrót naszej mistrzyni. Emocje dosięgną poziomu tych, jakie czuliśmy przed pierwszą walką Asi o pas mistrzowski UFC. Nie możemy przecież wykluczyć, że Asia powróci w dobrym stylu, jak Conor McGregor po przegranej potyczce z Nate’em Diazem, którą dzisiaj już mało kto pamięta.

Niezależnie od tego, w jakiej formie „JJ” wróci do oktagonu, powinniśmy podziękować jej za te wszystkie wspaniałe chwile, jakimi obdarowała fanów z kraju nad Wisłą. Pośrednio właśnie dzięki Jędrzejczyk byliśmy świadkami niezwykle udanej gali UFC w Gdańsku. Dzięki Joannie wizerunek MMA w Polsce uległ znacznej poprawie. Filigranowa Asia z Olsztyna pokazała, że samozaparcie i ciężka pracy mogą doprowadzić do mistrzostwa świata.

Mariusz Hewelt

4 KOMENTARZE

  1. dosyć ciekawe zebrane złote myśli w tym tekście;-) obawiam się że Aśka szybko na nogi nie stanie po tej porażce. lepiej dla niej żeby nie parła za wszelką cenę do szybkiego rewanżu. jeżeli drugi raz spektakularnie przegra to z gwiazdy spadnie na pozycję zawodniczki niemal walczącej o utrzymanie w UFC. byłby to bardzo przykry widok bo choć nie podoba mi się jej nadmierne gwiazdorzenie to życzę jej jak najlepiej

  2. Z ATT ja widzę tylko jeden problem. Moim zdaniem jej head coach Mike Brown ma za dużo zawodników na głowie. Wystarczy powiedzieć, że stał w narożniku Masvidala bezpośrednio przed walką Aśki. Ona była mistrzem i powinna być priorytetem tak na moje oko.

  3. Nie bez znaczenia jest to, że Rose pracowała z obiema siostrami Szewczenko.. jak widać jej to pomogło, niestety…

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.