ufc

Autor: Shutruk

W 178. odcinku Szklanej Szczęki padło niezwykle ciekawe pytanie, odwołujące się do słów Dave’a Meltzera, czy MMA nie idzie w złą stronę? Twierdzenie jednego z najlepszych dziennikarzy piszących o MMA podbudowane było ostatnimi wydarzeniami, związanymi z dopuszczaniem kolejnych zawodników do terapii testosteronowej. Problem podniesiony przez redaktora MMARocks natchnął mnie do napisania kilku zdań na tematy, które od niedawna mnie nurtują.

Wygrany-przegrany

Dave Meltzer oparł swoją tezę tylko na sprawie dopuszczania coraz większej grupy zawodników do leczenia niskiego poziomu testosteronu. Nad tym pochylę się później. Zacznę od innej kwestii.

W ostatnim czasie ma miejsce bardzo niepokojący proces. Zawodnicy, którzy przegrywają swoje ostatnie pojedynki, nie tylko walczą ze zwycięzcami innych starć, ale dostają walki o pas! O ile sytuację Vitora Belforta można jeszcze zrozumieć, ze względu na całe zamieszanie z odwołaniem UFC 151, to title-shot dla Frankiego Edgara, Nicka Diaza czy – w szczególności – Cheala Sonnena jest absolutnie kuriozalny.

Do tej pory największym atutem UFC była relatywna sprawiedliwość. Włodarze największej organizacji na świecie tak układali następne walki, aby wygrani spotykali się ze sobą i pięli się coraz wyżej po drabinie, na szczycie której czekał pojedynek z mistrzem danej dywizji. Była to niewątpliwie cecha wyróżniająca firmę braci Fertitta od dawnego Pride FC czy ostatnio Strikeforce. Wydaje się, że większość fanów również ceniła ten jasny system. Od niedawna, a dokładniej, od zakupu przez UFC organizacji Scotta Cokera, największa organizacja na świecie zapomniała o tej, jakże pięknej tradycji. Joe Silva coraz częściej odchodzi od swojej zasady zestawiania zawodników wygranych ze sobą. Na niższych szczeblach nie rodzi to większego kłopotu, ale przyjrzyjmy się wspomnianym powyżej przypadkom.

Frankie Edgar po nieudanej próbie odzyskania pasa z rąk Bensona Hendersona na UFC 150 postanowił – raczej słusznie – zmienić kategorię wagową. Jego pierwszym pojedynkiem w wadze piórkowej będzie starcie o pas tej dywizji z Josem Aldo. Argumentem przemawiającym za natychmiastowym postawieniem Frankiego w roli pretendenta jest niewątpliwie dyskusyjna przegrana w drugiej walce z Bendo. Dodatkowo, Aldo pokonał wszystkich czołowych zawodników w swojej wadze i musiałby walczyć albo ponownie z jednym z uprzednio zwyciężonych, albo czekać na wygraną Edgara, z którymś z owych zawodników. Jak widać, ta decyzja oparta jest na solidnych argumentach i można się z nią dość łatwo pogodzić. Uznajmy zatem, że jest to wyjątkowy sytuacja.

Absolutnie innym przypadkiem jest sprawa Złotoustego Chaela. Zawodnik, który po miażdżącej przegranej z mistrzem kategorii średniej w ich rewanżowej walce na UFC 148, dostaje walkę o pas w kategorii wyżej. Mało tego, będzie miał szansę pokazać się wielokrotnie ze swojej lepszej strony. Chodzi oczywiście o talent aktorski i oratorski, nie ten związany z MMA. Wystąpi w kolejnym sezonie The Ultimate Fighter jako jeden z trenerów, a następnie zmierzy się z Jonem Jonsem. Ta decyzja jest komiczna.

Nawet najbardziej kasowa gwiazda w historii UFC – Brock Lesnar – po porażce z Frankiem Mirem musiał zawalczyć najpierw ze słabszym przeciwnikiem, aby dostać walkę o pas przeciwko Randy’emu Couture’owi. Dzisiaj, przegrany zawodnik dostaje: walkę o pas w wyższej kategorii wagowej i bonus w postaci bycia trenerem TUF-a. Przyzwyczajony do stosowania przez UFC logicznych rozwiązań i – co do zasady – klarownego układania walk byłem zszokowany tą wiadomością.

Legalny doping

Kolejny powód do zmartwień przyniosła, wspomniana we wstępie, wypowiedź Dave’a Meltzera. Wcześniej nie skupiałem się zbyt często nad sprawą udzielania zawodnikom pozwolenia na stosowanie testosteronu. Nie od dziś wiadomo, że spora część zawodników stosuje niedozwolone metody, a to, że kilku z nich robi to legalnie, nie przyprawiało mnie o ból głowy. Jednak jest to rzeczywiście dość niepokojąca sytuacja. Redaktor naczelny MMARocks zauważył bardzo ważną kwestię. Oprócz Todda Duffego nikt z dolnych sfer UFC nie ma pozwolenia na taką kurację. Wszyscy, którym pozwolono stosować testosteron, to osoby z czubów swojej kategorii wagowej: Chael Sonnen, Vitor Belfort, wcześniej Randy Couture, Frank Mir, Dan Henderson, Nate Marquardt i inni.

Przychylę się również do tezy Tidżeja, który powiedział, że najbardziej niepokojące jest to, iż pozwolenie na tę terapię dostają zawodnicy już kiedyś „złapani” na dopingu. Rzeczywiście, większość z wymienionych nazwisk albo wpadała już kiedyś na testach antydopingowych, albo zawdzięcza swój niedobór testosteronu – prawdopodobnie – stosowaniu hormonu w niedozwolonych ilościach za młodu.

Przymknijmy oko

Niesmak pozostawia również sposób, w jaki UFC obchodzi się z zawodnikami, którym nie pozwolono stosować kuracji testosteronowej, a zostali na tym złapani (lub na innych wspomagaczach). Nie ma co przywoływać przypadków takich, jak Nate Marquardt, któremu Dana zapowiedział pożegnanie się z UFC na zawsze. White lubi dużo gadać, a kończy się to zawsze tak samo: Business as usual. Bardziej martwią przypadki: Alistaira Overeema czy wspomnianego wyżej Chaela Sonnena. Ten pierwszy po przyłapaniu dostaje karę 9 miesięcy zawieszenia, a po powrocie pewną walkę o pas, po pokonaniu Antonio Silvy.

Poruszyłem tutaj tylko te aspekty, które ostatnio pojawiły się w mojej głowie. Jest więcej symptomów nadchodzącej choroby UFC, której bezpośrednią przyczyną jest niemal całkowita hegemonia na rynku MMA. Niedawno Paweł Kowali żartował z KSW, mówiąc, że zawodnik, który ma 37 lat, walczył w Strikeforce i UFC posiada wszystko, co potrzebne do podpisania kontraktu z tą organizacją. Miejmy nadzieję, iż za kilka, może kilkanaście miesięcy w kontekście pretendentów do pasa UFC, nie padną słowa: Został przyłapany kiedyś na dopingu, przegrał ostatni pojedynek, ale ma świetny trash-talk – idealny kandydat do walki o pas.

Komentujemy na Cohones