Daniel Cormier z rodziną

Ból, cierpienie, stres, ryzyko utraty zdrowia i nieprzewidywalność, wszystko to wiąże się z byciem aktywnym zawodnikiem świata sportów walki. O tym co kłębi się w głowach zawodników MMA i jakie emocje towarzyszą im w walce pisaliśmy więcej tutaj. Co jednak powoduje, że ludzie z własnej woli wystawiają na takie negatywne oddziaływanie własną psychikę i organizm? Co zachęca ich do wyboru takiej, sportowej drogi. I co motywuje ich do walczenia?

Niektórzy zawodnicy zwyczajnie lubią się bić i czerpią z tego satysfakcję. Bywają jednak i tacy, dla których walka to prawdziwe katusze. Dobrym przykładem takiego podejścia jest Georges St. Pierre, byłby mistrz UFC, który mówił:

Wierzcie lub nie, ale nie cierpię walczyć, nie ciepię nocy, w której muszę walczyć. Może to być zaskakująca, ale ja kocham swoją pracę. Nie cierpię jedynie samej nocy walki. Jestem bowiem wówczas niesamowicie zdenerwowany i odczuwam psychiczny ból z tego powodu. Czas przed walką jest bardzo trudny. Mam problemy ze spaniem i jedzeniem. Dzień przed samą walką zawsze czuję się źle i zadaję sobie pytanie o to, co ja robię? Jest to więc ból, ale mentalny.

Co zatem motywuje go do działania? Styl życia związany z byciem zawodnikiem. Treningi, sportowy rozwój, przekraczanie kolejnych ograniczeń swojego ciała i umysłu. Paradoksalnie można więc być fighterem i jednocześnie nie lubić się bić.

Niektórzy zawodnicy pytani o motywację do walki mówią też o tym, że to jedyne w czym są dobrzy i to jedyne w czym się sprawdzają. Josh Barnett, były mistrz UFC, zwrócił również uwagę na to, że po prostu w głębi duszy jest wojownikiem i taka jest jego życiowa droga.

Walczę ponieważ do tego właśnie zostałem stworzony. Jestem sobą, czyli fighterem, bez tego pierwiastka w sobie byłbym zapewne kimś innym.

Oczywiście bywają zawodnicy, którzy mają znacznie bardziej ekscentryczne historie związane z wyborem drogi życiowej. Jason „Mayhem” Miller, jedna z bardziej szalonych postaci świata MMA, uważa że to Bóg sprawił, iż zaczął walczyć.

Walczę ponieważ dostałem e-maila od Jezusa, gdy miałem szesnaście lat. Wówczas uwielbiałem tracić panowanie nad sobą na placach zabaw. Raz zostałem też uderzony w głowę przez gigantyczną metalową zabawkę i nie straciłem przytomności.  Walczenie to świetny sposób na życie. Robię coś, co kocham i dostaję za to pieniądze.

Mimo zaskakującego bodźca do rozpoczęcia treningów i walczenia, zapewne wielu zawodników podpisałoby się obiema rękami pod ostatnim zdaniem wypowiedzi Millera. Bardzo często bowiem zawodnicy mówią o tym, że kochają to co robią i dzięki walczeniu mogą żyć w taki sposób, jaki im najbardziej się podoba.

Zawodnicy często też mówią o tym, że uwielbiają rywalizację. Uwielbiają sprawdzać się z kolejnymi przeciwnikami i starają się dążyć do tego, aby stać się najlepszymi na świecie. Motywacje jednak zmieniają się z czasem i są inne na początku kariery, a inne po kilku latach je trwania, o czym powiedział Michael Chandler, mistrz organizacji Bellator.

Gdy zaczynałem walczyć skupiałem się w całości na sobie. Skupiałem się na moich celach i wizji mojej kariery. Teraz jednak staram się namalować obraz, na który będzie mógł kiedyś spojrzeć mój syn. Jestem gwiazdą własnego filmu, którym jest moja kariera. Mój syn będzie na mnie patrzył też przez pryzmat innych ludzi, mediów społecznościowych, tego co inni mówią na mój temat. Teraz więc podchodzę do sprawy znacznie bardziej poważnie.

Chandler nie ukrywa również, że motywacją do walki są także pieniądze, które zaczynają pojawiać się na pewnym etapie sportowej kariery. I chociaż sam myślał nad przejściem do organizacji UFC, gdzie mógłby mierzyć się ze światową czołówką, to znacznie lepsza propozycja finansowa zmotywowała go do pozostanie w Bellatorze.

Rozumiem fanów, którzy życzą mi, abym trafił do UFC i walczył z najlepszymi o mistrzostwo. Spójrzmy jednak na zawodników koszykówki, którzy zmieniają drużyny. Oni nie podpisują nowych kontraktów w związku z myślą o zdobyciu tytułu mistrzowskiego, robią to dla lepszych pieniędzy. Tak działa świat sportu. Dlaczego więc zawodnicy MMA nie mieliby tego robić? Ponieważ jesteśmy na to za głupi? Ponieważ nadal za bardzo przypominamy neandertalczyków z roku 1993, z początków tego sportu? Myślę, że o tym warto mówić. Uważam, że zawodnicy powinni przejrzeć na oczy i zacząć dostrzegać swoją wartość. Może niektórzy wolą szorować po dnie, a później opowiadać swoim dzieciom o tym jakim to tata był twardym zawodnikiem. To fajnie, ale ja wolę wówczas pływać na własnym jachcie.

Znajdą się i zapewne tacy co powiedzą, że pieniądze to przyziemna motywacja, ale jednak za coś trzeba się utrzymać, a sportowa kariera nie trwa wiecznie. Jeśli ktoś natomiast poszukuje głębszych motywacji do walki, można tu też przywołać Rondę Rousey, która mówiła, iż walczenie pozwala jej poczuć się bardziej człowiekiem. Żyjemy bowiem dziś w społeczeństwie ludzi, którzy są przyzwyczajeni do luksusu i unikania stresu. Natomiast na macie lub w klatce musimy zmierzyć się z bólem i słabościami, a to właśnie definiuje nas jako ludzi.

Motywacji mamy więc mnóstwo i jeszcze sporo innych można by wymieniać. Wśród nich znalazłyby się zapewne też te bardziej negatywne lub narcystyczne. Na zakończenie warto jednak przytoczyć opowieść Daniela Cormiera, mistrza UFC, który w roku 2016, tuż przed starciem z Andersonem Silvą opisał dokładnie to, co motywuje go do walki i co motywowało go do niej na początku zawodniczej kariery.

„Jeśli droga jest prosta, najpewniej idziesz w niewłaściwą stronę.” Te słowa trafiły do mnie w momencie życia, w którym wydawało mi się, że każda moja droga prowadzi donikąd. Za każdym razem wracałem nimi do roku 2003 i dnia śmierci mojej córki, Kaedyn, która zginęła w samochodzie mojego przyjaciela, zabita przez osiemnastokołową ciężarówkę. Mała była dobrze zapięta w foteliku, ale zderzenie okazało się zbyt mocne. Do dziś nie potrafię nawet wyrazić jakie bolesne było to przeżycie. Ten ból tak naprawdę nigdy mnie nie opuścił. Pomimo, że byłem ojcem Kaedyn tylko przez kilka miesięcy, kochałem każdą sekundę tego czasu. Ona była najsłodszą małą istotką i owijała mnie sobie wokół palca. Gdy była smutna zabierałem ją na przejażdżkę samochodem po mieści. Z jakiegoś powodu jazda i piosenka „I Wish I wasn’t” śpiewana przez Heather Headley uspokajała ją. Ona to uwielbiała, a ta piosenka stała się jej kołysanką. Gdy tylko ją słyszała, przestawała płakać. Za każdym razem tak się działo.

W lutym 2011 roku mojej żonie Salinie i mi urodził się pierwszy syn. Otrzymanie takiego daru jest zazwyczaj najszczęśliwszym dniem życia, ale ja byłem przerażony. Myślałem tylko o tym, żeby wszystko było dobrze z moim synem. Tego oczywiście chce każdy rodzic dla swojego dziecka, ale po tym co stało się z Kaedyn, strach o syna całkowicie mnie pożerał.

Ze szpitala do domu wracaliśmy starym, pożyczonym samochodem, ponieważ mój był zepsuty. Padało, a ja jechałem najwolniej jak tylko mogłem, cały przepełniony strachem o moje dziecko. Pomimo, że miał to być szczęśliwy dzień, cały czas myślałem o stracie. W pewnej chwili jednak stał się cud. W radiu puścili piosenkę „I wish I wasn’t”. Spojrzałem na moją żonę i razem zaczęliśmy płakać. Wiedzieliśmy, że ta piosenka nie pojawiła się w radiu bez powodu. Naprawdę wierzymy, że Kaedyn chciała nas uspokoić.

Ludzie oczywiście powiedzą, że jestem szalony myśląc, że to moja córka wysłała mi wówczas wiadomość, ale nie dbam o to. To była jedna z najbardziej wzruszających chwil w moim życiu, bo to właśnie dla córki walczę.

Gdy urodził się nasz pierwszy syn nie mieliśmy niczego i to dosłownie. Szczęśliwie miałem za sobą udaną karierę zapaśniczą w szkole i wywalczone czwarte miejsce na olimpiadzie w 2004 roku. Gdy jednak miałem walczyć o medal w roku 2008, musiałem się wycofać z powodu problemów z cięciem wagi. To była moja wina. Nie podszedłem do sprawy profesjonalnie. Bez olimpijskich występów moja przyszłość była niepewna. Musiałem zacząć wszystko od początku, a mając na utrzymaniu rodzinę, musiałem zrobić wszystko co w mojej mocy.

Gdy zdecydowałem się na rozpoczęcie kariery w świecie MMA, wiedziałem, że wiąże się z tym ogromne ryzyko. I nie chodzi tu o ryzyko związane z samą walką, ale o trudności jakie z sobą niesie bycie zawodowym zawodnikiem zaczynającym od samego dna. Nic wówczas nie jest gwarantowane. Trenujesz każdego dnia licząc, że przyniesie to efekty, ale niesamowicie trudno jest przewidzieć kiedy kolejny czek trafi do twojego portfela. Jedyne co możesz robić, to trenować na maksa. Gdy zacząłem walczyć w MMA żyliśmy za 1500 dolarów miesięcznie, które otrzymywałem od sponsorów. Wynajmowaliśmy mieszkanie za 1350 dolarów, a na życie zostawało nam 150. Wiele razy nie mieliśmy pojęcia, co włożyć do garnka. Dorabiałem więc prowadząc zajęcia z zapasów, a Salina dostała pracę jako urzędniczka, dzięki czemu mieliśmy ubezpieczenie zdrowotne dla naszych dzieci.

Droga przed nami wydawała się być bardzo kręta i trudna, ale dalej trenowałem. Gdy sprawy bardzo się komplikowały, zawsze przypominałem sobie o wiadomości z niebios od mojej Kaedyn. Zdawałem sobie sprawę, że każda kolejna walka może doprowadzić moją rodzinę do finansowej stabilizacji. Wracając do domu z podbitym okiem i pokaleczonymi nogami wiedziałem, że nie robię tego bez powodu. Chciałem lepszego życia dla moich bliskich, a to była jedyna droga, którą znałem, jedyna droga, którą mogłem do tego dojść.

Nie opowiadam tej historii po to, żeby ludziom zrobiło się przykro. Nie chcę tego. Mówię o tym ponieważ chcę, aby ludzie zrozumieli co dokładnie oglądają, gdy widzą mnie w oktagonie. Od pierwszej chwili gdy wszedłem do klatki, do chwili, w której wywalczyłem mistrzowski pas UFC, walczyłem o coś więcej niż ja sam. To zawsze było moim źródłem siły.

Walczę dla rodziny ponieważ wierzę, że po to właśnie pojawiłem się na tej planecie. Walczę dla moich kolegów z maty, ponieważ to oni popychają mnie do tego, żeby być jeszcze lepszym. Walczę też dla moich trenerów, ponieważ wiem, że są ze mną zawsze, nieważne co by się działo. […]

Może Was to zaskoczyć, ale w swoim najbliższym boju (starcie z Andersone Silvą podczas UFC 200 – przyp. red.) nie będę myślał o rodzinie. Tak zdecydowałem. Po wejściu do klatki będę z moją drużyną. Z moimi kolegami z maty i trenerami. Będziemy razem na linii frontu, jak armia przed bitwą. Wiem, że będę musiał mieć czysty umysł wychodząc do walki. Po tym jednak jak moje ręce zostaną uniesione w geście zwycięstwa, przytulę moich najbliższych. Potem wskażę palcem na niebo, bo wiem, że moja mała na mnie patrzy. Zawsze.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.