RaySefo

Ray Sefo jest dziś szefem organizacji World Series of Fighting, jednak zanim ją stworzył, przez wiele lat swojej sportowej kariery stoczył ponad sto zawodowych walk. Dziś skupia się na promocji MMA, aczkolwiek nie wyklucza, że jeszcze kiedyś powróci na ring. W rozmowie z naszym portale opowiada o swojej karierze, legendarnym boju z Markiem Huntem i planach na przyszłość.

Jesteś wielokrotnym mistrzem świata w muay thai, walczyłeś w finałach K-1 World Grand Prix. Miałeś bardzo długą i owocną karierę. Dlaczego wybrałeś sztuki walki i jak do tego doszło, że zostałeś zawodnikiem?

Jako dziecko byłem bardzo towarzyski, byłem jak żywe srebro. Nie potrafiłem ustać w miejscu, nie potrafiłem niczego nie robić, musiałem być w ciągłym ruchu. Uwielbiałem wysiłek fizyczny, uwielbiałem się ruszać i nie miało znaczenia, czy to była gra z kolegami, czy przepychanki z moimi braćmi, nie robiło to dla mnie żadnej różnicy. Musiałem jednak się ruszać, być aktywnym, potrzebowałem tego do życia jak tlenu. A że miałem siedmiu brać i dwie siostry, miałem z kim się bawić. W wieku pięciu lat dostałem wspólnie z młodszym bratem rękawice bokserskie od naszego taty. Sparowałem więc sobie z braćmi, z kuzynami, nie zdając sobie sprawy, że w przyszłości sztuki walki staną się moim życiem. Gdy miałem około siedmiu lat, obejrzałem pierwszy film z Jackie Chanem. Wtedy nie miałem pojęcia kim on jest, po prostu poszliśmy z moim tatą i wybraliśmy taki film. Gdy zobaczyłem ten film, zakochałem się w nim od razu, zakochałem się w takim kinie. Oglądałem potem wszystkie film kung fu. Najpierw był Jackie Chan, potem przyszła pora na Bruce’a Lee. Nie mogłem się napatrzyć jak aktorzy kopią, zadają ciosy, to było dla mnie bardzo fascynujące. Wtedy też nie miałem pojęcia, że oglądam ikony sztuk walki.  Uważam, że mój wybór tego sportu jako swojej drogi życia, to był moje przeznaczenie. Moim przeznaczeniem było walczyć i żyć sztukami walki.

Od czego rozpocząłeś treningi?

Mając dwanaście lat rozpocząłem treningi wing chun i trenowałem przez sześć lat. Potem zająłem się muay thai, które trenowałem jeszcze dłużej. Wydaje mi się, że przez te wszystkie lata, w pewnym sensie stworzyłem swój własny styl walki. Zawsze starałem się łączyć wszystko co umiałem w jedną całość. Gdy byłem młody czułem też, że muszę robić coś co mnie pasjonuje, w innym wypadku zwyczajnie stracę zainteresowanie tym co robię. W wieku osiemnastu lat miałem swoją pierwszą walkę w muay thai. Byłem niesamowicie zdenerwowany, bo walczyłem z zawodnikiem, który miał już chyba z sześć walk na koncie, a dla mnie było to pierwsze starcie. Wygrałem jednak ten pojedynek, a uczucie po wygranej i moje ręce uniesione w geście zwycięstwa przed setkami ludzi, to było niesamowite. Wtedy zakochałem się we współzawodnictwie.

Kiedy dokładnie zacząłeś swoją zawodową karierę?

Moją pierwszą zawodową walkę miałem po pierwszych trzech bojach amatorskich. Był to roku 1990 albo 91. Co jednak ciekawe, już w swojej pierwszej zawodowej potyczce walczyłem o tytuł przeciwko zawodnikowi, który miał na koncie chyba z 27 zwycięstw i tylko dwie porażki. Gdy mój trener się o tym dowiedział, powiedział: dobra, zróbmy to (śmiech). On bardzo wierzył w moje zdolności, w moją etykę pracy. Wiedział na co mnie stać. Ja wtedy jeszcze nie czułem i nie rozumiałem do końca tego jaki mam potencjał. Wiedziałem jednak, że to co dla mnie najważniejsze, to nie przegrać. Zawalczyłem więc przeciwko mistrzowi kraju i wygrałem. Później walczyłem o tytuł Południowego Pacyfiku w wadze półciężkiej, a moim marzeniem stało się wygrywaniem kolejnych pasów (śmiech). Chciałem zdobywać tytuł za tytułem. Zdobyłem więc pas amatorski, a potem zostałem mistrzem Południowego Pacyfiku w wadze półciężkiej, mistrzem Nowej Zelandii w wadze półciężkie i mistrzem Nowej Zelandii w wadze ciężkiej. Dwa lata po przejściu na zawodowstwo zdobyłem swój pierwszy międzynarodowy tytuł mistrzowski. To było tuż po moich 22 urodzinach.

Pamiętasz kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z MMA? Jakie zrobiło na tobie wrażenie?

Tak, to było W USA. Byłem wtedy u brata, który mieszkał w Kalifornii i oglądaliśmy jakąś galę UFC. Widziałem zawodników turlających się po macie i myślałem, co też oni do ciężkiej cholery wyprawiają? Wtedy wyglądało to dla mnie śmiesznie. Taka była moja pierwsza myśl. Gdy jednak spojrzy się na UFC z perspektywy lat 90. XX wieku i 20 lat później, to widać jak niesamowita nastąpiła ewolucja mieszanych sztuk walki, jak zmieniły się umiejętności i wiedza w tym zakresie. Zawodnicy z dawnych czasów dziś byliby niszczeni przez obecnie walczących chłopaków. Wtedy jedynymi osobami, które wiedziały coś o walce w parterze był Royce Gracie, rodzina Gracie i zapaśnicy. Dlatego wtedy tak bardzo dominowali grapplerzy, bo nikt inny się na tym nie znał. Dwadzieścia lat później mamy zupełnie inną opowieść. Dziś wszyscy wiedzą jak walczyć w parterze, znają zapasy, wiedzą jak zadawać ciosy. Ewolucja tego sportu spowodowała, że różni się on całkowicie od tego, co można było oglądać na początku.

Swoją pierwszą zawodową walkę w MMA miałeś dopiero w roku 2005. Dlaczego tak późno zdecydowałeś się na mieszane sztuki walki?

Miałem walczyć już wcześniej, ale nie wyszło. Wówczas cały czas miałem kontrakt z K-1, byłem ich zawodnikiem. To był też mój priorytet, skupiałem się wtedy na K-1, a MMA nie było jeszcze tak popularne. Gdy miałem swoją pierwszą walkę MMA, PRIDE właśnie wchodziło w swoją najlepszą fazę rozwoju. Gdy pojawiła się sposobność startu w MMA zrobiłem to, ale przyznaję, że wówczas nie skupiałem się na tym za bardzo.

Wróćmy na chwilę do K-1. Muszę zapytać cię o twoje niesamowite starcie z Markiem Huntem. Jak je wspominasz?

To w sumie zabawne, bo nie ważne gdzie pojadę, nie ważne gdzie jestem, jeśli ktoś widzi mnie po raz pierwszy, często mówi: cholera to jest Ray Sefo, uwielbiam twoją walkę z Markiem Huntem (śmiech). Najpierw pada moje imię, a potem ta walka. To było świetne starcie, ponieważ obaj wchodząc do ringu wiedzieliśmy kim jesteśmy i co wnosimy do walki. Ja wiedziałem też, że wchodzę tam, by sobie samemu coś udowodnić. Wiedziałem, że pójdziemy na wojnę. Chciałem wygrać, albo przegrać przez nokaut. Oczywiście nie takie było założenie mojego zespołu, nie taki był plan na walkę. Założenie było takie żeby uderzać i ruszać się, ponieważ byłem szybszy od Marka. Jednak gdy Mark wszedł i zaczęliśmy walczyć, coś się we mnie przełączyło. Uznałem, że staniemy, zaczniemy wymieniać ciosy jak wojownicy i zobaczymy co się stanie. Wygrałem to starcie, ale najważniejsze, że to była bardzo emocjonująca walka i świetna do oglądania dla kibiców. Wtedy, gdy walczyliśmy nie miałem świadomości jak ta walka może wpłynąć na innych. Później często ludzie do mnie pisali, lub opowiadali, że ta walka, pójście w niej na całość, dało im motywację do zrobienia czegoś w swoim życiu. Choć może brzmi to zaskakująco, ta walka dała niektórym ludziom siłę, dała nadzieję. Dała też dużą dawkę emocji i rozrywki. Wszyscy znają Marka jako twardziela, a jednak obaj wyszliśmy bez tarcz i walczyliśmy jak mężczyźni żeby sprawdzić, który padnie. Znaliśmy się już z Markiem z Nowej Zelandii, ale dopiero ta walka w jakiś sposób nas połączyła. Staliśmy się przyjaciółmi.

Dziś jesteś prezesem World Series of Fighting. Dlaczego zdecydowałeś się na bycie promotorem i założenie organizacji MMA?

Miałem kilku znajomych walczących dla różnych organizacji, którzy czasami nawet nie dostawali pieniędzy za walki. Wiedziałem też, że chcę działać w biznesie, który kocham i który jest moim życiem. Pomysł na organizację pojawił się gdy K-1 zaczęło mieć problemy finansowe. K-1 było mi winne sporo pieniędzy, tak zresztą jak innym zawodnikom. Moim pierwotnym pomysłem było zatem wskrzeszenie K-1. Gdy jednak coraz częściej się nad tym zastanawiałem, pojawiała się myśl o MMA, które było przecież bardzo perspektywicznym sportem. Trenowałem już wtedy z Randym Couture’m i innymi chłopakami. Miało więc dla mnie coraz więcej sensu wejście w MMA. Chciałem dać zawodnikom nową platformę, na której będą mogli występować. Oczywiście tworząc WSOF nie byłem sam, bardzo wiele osób było w to zaangażowanych. W końcu się udało, mamy organizację, która bardzo dobrze sobie radzi. Mamy też umowę z telewizją NBC i ciągle się rozwijamy.

Jaki jest dziś twój cel dla World Series of Fighting? Co chciałbyś osiągnąć z tą organizacją?

Oczywiście naszym głównym celem jest być jedną z najlepszych organizacji na świecie. UFC robi fantastyczną robotę, podobnie jak Bellator. My jednak również staramy się z całych sił. Organizacja ma dopiero trzy i pół roku, ale myślę, że udało nam się w tym czasie sporo osiągnąć. Jesteśmy pokazywani w telewizji w USA i na świecie. Rozwijamy się i budujemy naszą markę dalej.

Wspomniałeś o UFC i Bellatorze. Jak myślisz, na którym miejscu wśród organizacji MMA jest dziś WSOF?

UFC to numer jedne, ale my też pracujemy tak jakbyśmy byli na pierwszym miejscu. Dzięki temu możemy się skupić na tym co robimy i na tym by kontynuować swoją pracę. Myślę jednak, że możemy spokojnie powiedzieć, że jesteśmy numerem dwa lub trzy, oczywiście nikogo nie urażając. Zrobiliśmy już 32 wydarzenia. Organizacje UFC i Bellator wykonały kawał świetnej pracy w zakresie promocji tego sportu. My również staramy się to robić i wydaje mi się, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty.

A jak z punktu widzenia promotora zapatrujesz się na powołane do życia Professional Fighters Association?

Powstanie stowarzyszenie nie jest dla mnie problemem. Nie widzę w tym nic złego. Jednak ostatecznie wraz z nim pojawi sporo różnych spraw do załatwienia. Liczę, że stowarzyszenie będzie chciało zrobi coś pozytywnego dla tego sportu. Nie widzę problemu w stowarzyszeniu jeśli faktycznie będzie ono mogło zaoferować zawodnikom coś dobrego. Mam jednak też nadzieję, że zawodnicy rozumieją kim są i rozumieją, że organizacje muszą wyłożyć spore pieniądze na to, by oni mogli walczyć i się pokazać. Kiedy ja walczyłem dla K1, znałem swoją wartość, ale też wiedziałem jaka jest rzeczywistość. W K-1 byłem dobrze wynagradzany, ale to bardzo ważne, żeby znać realia i wiedzieć jak działa świat sportów walki. Aktualnie nie wiemy jak będzie działać to stowarzyszenie, nie wiemy co ostatecznie będą robić, dopiero się przekonamy.

Skupiasz się aktualnie na WSOF, ale też nadal trenujesz. Czy chciałbyś jeszcze kiedyś zawalczyć?

Musisz pamiętać, że oficjalnie jeszcze nie przeszedłem na emeryturę. Myśl o walce ciągle gdzieś kołacze się w mojej głowie. Wiem, że czasu jest coraz mniej, mam 45 lat i nie staję się młodszy. Jednak nadal trenuję każdego dnia. Nadal to lubię. Uwielbiam iść na salę, uwielbiam powalczyć z chłopakami. Zobaczymy. Było już kilka ofert na stole, jednak nic na tyle poważnego, żeby zmotywować mnie do działania. To musi mieć sens, jeśli taki będzie, to wyjdę do walki. Powiedziałem sobie, że jeśli nie zawalczę do końca tego roku pomyślę o oficjalnym przejściu na emeryturę, ale dopóki jestem silny i zdrowy pewnie zostawię sobie tę furtkę uchyloną.

Jeśli byś wrócił, to byłaby walka w MMA czy kickboxingu?

To nie ma dla mnie znaczenia. Mogę walczyć w MMA albo kickboxingu, albo w boksie. Nie ma to żadnego znaczenia.

A jak czujesz się fizycznie? W kickboxingu miałeś stoczonych ponad 70 walk. Czy odczuwasz te boje i przyjęte ciosy?

Mój pełny rekord to 101 zawodowych walk (MMA , kickboxing i boks). Spokojnie jednak mogę powiedzieć, że tego nie odczuwam. Uważam, że wiek  to tylko liczba. Czuję się jakbym miał 25 lat.

Na zakończenie pytanie o polskich zawodników. Czy znasz jakieś nazwiska zawodników z Polski?

Znam Joannę Jędrzejczyk. Uważam, że jest fenomenalna. Jest dominatorką, ale jest również świetna technicznie. Jest prawdziwą mistrzynią i prawdziwą twardzielką. To w sumie zabawne, bo nigdy bym nie pomyślał, że tacy mali ludzie mogą być tak twardzi (śmiech). Lubię też jej etykę pracy i podejście do walki.

Dziękuję za poświęcony czas i rozmowę.

Dzięki również i pozdrawiam.

10 KOMENTARZE

  1. Nie ufam pisanym wywiadom. Można usiąść i posklejać, a potem przetłumaczyć z innych portali.

  2. Olos

    Nie ufam pisanym wywiadom. Można usiąść i posklejać, a potem przetłumaczyć z innych portali.

    Szlag by to trafił! Ja zawsze staram się tak sklejać wycinki żeby nie było tego widać.
    Kupuję najlepszą tubkę kleju do wywiadów. A teraz wszystko rypnęło się jak domek z kart…

  3. fajny wywiad i ciekawy człowiek,oby więcej takich materiałów na roksach.

  4. Jacek Łosak

    Szlag by to trafił! Ja zawsze staram się tak sklejać wycinki żeby nie było tego widać.
    Kupuję najlepszą tubkę kleju do wywiadów. A teraz wszystko rypnęło się jak domek z kart…

    Paaanie, teraz takie technologie, ze i klej do mowionych sie znajdzie 😉

    Ciekawy wywiad. Niech sie teraz w biznesie Ray'owi wiedzie.

  5. Ja tam lubię pisane wywiady. Głównie dlatego, że rozmówcy często się jąkają, zawieszają czy robią "yyy…, eee…", a tutaj czytam sobie płynnie i nie irytuję się jak zawodnik łapie zawiechę czy szuka słowa i muszę czekać na wypowiedź parę sekund.

    Co do wywiadu to kiedyś miałem nagraną na płytkę składankę z highlightami z PRIDE i K-1 i była tam m. in walkę Sefo z Huntem 🙂

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.