mariusz

– Szkoda, że polskie media najbardziej interesują wydarzenia pudelkowe – mówi Zawodowy Mistrz Świata Muay Thai, Mariusz Cieśliński, który podczas Gali IRON FIST będzie uczestniczył w walce wieczoru o Międzynarodowy Pas IRON FIST. Z zawodnikiem rozmawiał Krzysztof Ufland.

Cieśliński w zawodowym boksie tajskim osiągnął już wszystko. Mimo tego, pozostał sympatycznym i skromnym człowiekiem. Co ciekawe, walcząc podczas Gali IRON FIST, wraca do korzeni. Jego ojciec pochodzi z Goleniowa, miejscowości leżącej pod Szczecinem. Również dlatego pojedynek z formule Muay Thai z Gruzinem Levanem Kavelashvilim będzie dla niego szczególny.

Jest pan Zawodowym Mistrzem Świada w Muay Thai, polską legendą tej sztuki walki. Jakie to ma przełożenie na życiu codziennym?

– Proszę mi wierzyć, że żadne! Jestem normalnym człowiekiem. Legendy to są w historii. Nigdy nie czułem się jak legenda, to dla mnie zdecydowanie za duże słowo. Jak każdy inny zawodnik ciężko pracuję na każdą kolejną walkę oraz wynik. To, że przyniosło to efekty jest drugą stroną medalu. Naprawdę jestem zwykłym zawodnikiem, jakich w Polsce jest bardzo wielu. Po prostu miałem to szczęście, że otrzymywałem propozycję walk w podobnych stylach walk uderzanych i umiałem je wykorzystać. Być może właśnie stąd wzięły się te tytuły, które mogą robić wrażenie. Na mnie jednak zupełnie nie oddziałują, ponieważ to przeszłość. Nie należę do ludzi, którzy oglądają się za siebie. Podczas walki nie liczą się osiągnięcia i zdobyte tytuły, a to, co dzieje się w ringu. Staram się zawsze myśleć do przodu, o kolejnych walkach.

Podczas Gali IRON FIST stoczy pan walkę wieczoru, a więc oczy skierowane będą na pana. Jak wyglądają przygotowania do gali?

– Tak samo, jak do każdej poprzedniej walki. Jestem w tzw. BPS-ie [Bezpośrednie Przygotowanie Startowe – dop. red.], który obejmuje kilka elementów, takich jak szlif formy, czy korekty wagi. Z trenerami poprawiamy parametry szybkościowe. Jest to normalny BPS, podobny do takich, jakie występują w boskie zawodowym, amatorskim, czy każdej innej dyscyplinie. Zatem przygotowania nie różnią się od tych, które przeprowadzałem przed wcześniejszymi walkami. Idę utartym torem, który wypracowaliśmy z trenerami wspólnie przez kilkanaście lat. W ringu startuję od prawie dwudziestu lat, także szablon przygotowań mamy ze szkoleniowcami opracowany. Zawsze staram się rozwijać wszystkie swoje parametry motoryczne, by podczas walki zaprezentować się jak najlepiej.

Na ile zna pan Levana Kavelashiliego? Jakie są mocne strony?

– W ogóle go nie znam! Nie wiem o nim nic. Dlatego muszę być perfekcyjnie przygotowany. Myślę jednak, że nawet jeśli rywala zna się doskonale, to nigdy nie da się przygotować „pod niego”. Walka składa się z czynników zmiennych. Do walki nie można przygotowywać się na podstawie informacji o przeciwniku. Wiadomo, że nie zmieni on swojego stylu walki, ale sam pojedynek jest sumą wielu zmiennych. Trzeba być przygotowanym niemalże na wszystko, co może się wydarzyć w danej dyscyplinie. Trzeba także szybko reagować na to, co dzieje się w ringu.

Osiągnął pan w zawodowym Muay Thai wszystko i mógłby już dawno osiąść na laurach. Co motywuje pana do kolejnych walk?

– Nie wiem, czy prędko osiądę na laurach. Kiedy zaczyna się kolejny sezon, w głowie pojawia się myśl, że być może pora kończyć, to duże słowo, karierę. Pierwsze takie myśli pojawiły się kilka lat temu, ale nagle otrzymałem propozycję walki w Nowym Jorku. To dało mi takiego kopa, aż trudno mi to opisać. W tym wszystkim jest dużo przypadku, który powoduje, że człowiek dostaje pozytywnego kopniaka. To pozwala mi podejmować kolejne wyzwania. Kocham swoją dyscyplinę i sport w ogóle. Nie myślę o tytułach, autentycznie, mówię serio! Wiadomo, że walczę by wygrywać, ale same tytuły są ode mnie odległe. Są dodatkiem, bonusem do walki. Mam chłodną głowę, ciężko trenuję i chcę pokazać się z jak najlepszej strony podczas walki.

Czy dla kogoś takiego jak pan ewentualna przegrana wchodzi w grę?

– Ring jest kwadratowy, a to jest sport. Trzeba być tego świadomym, żeby później się nie rozczarować. W swojej karierze też przegrałem dużo walk. W sporcie są trzy możliwości – wygrana, przegrana i remis. Zawsze myślę o zwycięstwie, ale przegrane są wkalkulowane w życie boksera i każdego sportowca. Podobnie jest w piłce nożnej, z tą różnicą, że tutaj jesteś na ringu sam i zdany na własne umiejętności. Wchodząc na ring zapominam o swoich tytułach i osiągnięciach. Wówczas liczy się tylko to, co dzieje się w ringu.

Jaki był pana najtrudniejszy moment w karierze?

– Kilka lat temu miałem pasmo niepowodzeń zarówno na ringu, jak i w życiu prywatnym. W trakcie jednego sezonu niespodziewanie dotarła do mnie wiadomość o śmierci Siostry, która zachorowała na nowotwór. Niemalże w tym samym czasie wykryto w moim organizmie pseudo substancję niedozwoloną, której zresztą dziś nie ma na liście środków dopingujących. Jakby tego było mało, spotkał mnie trochę oszukańczy werdykt podczas Mistrzostw Świata w Jugosławii, kiedy walczyłem z gospodarzem. Wówczas pojawiły się momenty zwątpienia, ale jak wiadomo, takie pojawiają się w życiu każdego człowieka. Takie pasma niepowodzeń zdarzają się zarówno w ringu, jak i w życiu. Z tym, że w ringu łatwiej się z nimi walczy. Trzeba umieć i chcieć pokonywać niepowodzenia.

Co zrobić, żeby sztuki walki były w Polsce bardziej popularne. Dlaczego w innych krajach ta popularność jest większa niż u nas?

– Ale wcale tak nie jest! Sztuki walki są w naszym kraju bardzo popularne. Tylko jakoś dziwnie się składa, że są nielubiane przez media. Wystarczy spojrzeć na sale treningowe. Czy to judo, czy kickboxing, muay thai, czy boks – pełno ludzi to trenuje. Mimo, że uprawiam uderzane formy walki, to doceniam MMA, które uważam za najszybciej rozwijający się styl walki. Nie potrafię zrozumieć podejścia polskich mediów do sztuk walki. Bardziej interesujące są dla nich wydarzenia „pudelkowe”, typu pojedynek „Pompaliniego” Najmana z Pudzianowskim. Mamy w Polsce masę super fighterów, którzy nie są doceniani przez media. Wiadomo, że za mediami idą pieniądze, a za nimi coraz wyższy poziom sportowy. Ja mam to szczęście, że mam możliwości finansowe pozwalające na profesjonalne przygotowania, ale inni niestety nie. Myślę, że tylko poprzez zainteresowanie mediów nastąpić boom na sztuki walki. Jeśli coś jest nieznane, to kto ma o tym wiedzieć?

Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony internetowej Mariusza Cieślińskiego.

źródło: Iron Fist

4 KOMENTARZE

  1. Szacuneczek
    Fakt że polskie media mają gdzieś walki ale przewiduję że polsat sie odbije na KSW
    i w końcu coś się ruszy w polskim MMA w TV

  2. Ziom z miasta w ktorym sie urodzilem i zylem 20 lat 🙂 Swiebodzice 🙂

  3. Zajebisty wywiadzik klasa dla p.Mariusza !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ; )

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.