W dzieciństwie chciał zostać księdzem lub kaskaderem. Wygrał każdą szkolną bójkę za pobliskim kościołem, a na treningi codziennie dojeżdżał po 50 kilometrów starym maluchem.

Karierę sportowca przez 10 lat musiał łączyć z pracą na bramce podczas nocnych imprez. Pytany o to, gdzie widzi się w przyszłości, zawsze pewny siebie udzielał tej samej odpowiedzi. „Na szczycie rankingów MMA z pasem mistrzowskim UFC”. W 2020 roku Jan Błachowicz spełnił swoje marzenie i zapewnił sobie nieśmiertelność w historii dyscypliny. „Cieszyński Książę” stał się królem.

Druga część artykułu: Jan Błachowicz – Droga na szczyt. Historia kariery, walk i sukcesów polskiego mistrza UFC (cz. 2)

Początki treningów

Jan Błachowicz przyszedł na świat 24 lutego 1983 roku w leżącym tuż przy polsko-czeskiej granicy Cieszynie. Na samym początku swojej edukacji był wzorowym uczniem. Jako mały chłopiec najpierw myślał o zostaniu księdzem, a następnie zaczął snuć plany o zawodzie kaskadera. Droga młodego Janka szybko jednak skrzyżowała się ze światem sportów walki i narodziło się nowe marzenie. Długie lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń trwało przekuwanie owego marzenia w rzeczywistość. Opłaciło się – dziś z dumą możemy mówić o polskim mistrzu UFC.

Od najmłodszych lat Janek uwielbiał oglądać filmy z Brucem Lee i Jean-Claudem Van Dammem. Słynni bohaterowie kina akcji byli jego dziecięcymi idolami oraz inspiracją. Jest to wspólny mianownik z historiami takich legendarnych zawodników jak Anderson Silva, czy Mirko „Cro Cop” Filipović, którzy również wskazywali fascynację wymienionymi aktorami jako motywację do udania się na pierwszy trening.

Cała przygoda Błachowicza ze sportami walki rozpoczęła się w 3 klasie szkoły podstawowej. Jego mama była tam nauczycielką i na potrzeby jednego ze szkolnych przedstawień wypożyczyła kimona z pobliskiego klubu judo. Po zakończeniu spektaklu Janek udał się wraz z nią, żeby zwrócić stroje. W tym samym czasie akurat trwał trening i uwagę chłopca przykuły wydarzenia na macie. Prezentowane techniki bardzo mu się spodobały, a w jego głowie od razu narodziła się myśl, że również chciałby spróbować swoich sił w judo.

Jeszcze będąc w podstawówce przyszła pora na pierwszą poważniejszą bójkę, w której jak sam Janek przyznał „konkretnie poskładał” o dwa lata starszego chłopaka. Do tej pory często wspomina z sentymentem w wywiadach o młodzieńczych walkach za jednym z cieszyńskich kościołów. Ustawki jeden na jednego lub klasa na klasę, a wokół tłum pozostałych uczniów ze szkoły, rozpędzany na końcu przez woźną. Ze wszystkich takich podwórkowych starć wychodził zwycięsko, a prawdziwy wycisk dostawał dopiero na sali treningowej.

Janek przestał ćwiczyć judo z powodu monotonii na treningach, nudziły go powtarzane w kółko te same ćwiczenia. Po czasie zainteresowanie filmami przerodziło się w rozpoczęcie treningów aikido, kung-fu i karate, ale były to tylko epizody w młodości Błachowicza. Następnie przyszła moda na siłownię, znajomi Janka zaczęli dźwigać ciężary, więc i on dał się namówić na taką formę aktywności fizycznej. W międzyczasie razem z kolegami trenował boks w piwnicy. Szło mu najlepiej ze wszystkich, dlatego zdecydował się na prawdziwe zajęcia pod okiem trenera. Jako nastolatek Błachowicz zaczął jeździć do Jastrzębia-Zdroju, gdzie znajdowała się najbliższa sekcja boksu. Tam ćwiczył przez cztery lata, w trakcie których stoczył kilka amatorskich pojedynków: dwa wygrane, jeden zremisowany i jeden przegrany.

Kiedy Janek trenował boks, część jego kolegów zaczęła jeździć do Rybnika na zajęcia brazylijskiego jiu-jitsu. Dyscyplina z Kraju Kawy wówczas dopiero raczkowała w Polsce. „Cały czas ich pytałem o co chodzi z tym jiu-jitsu? Co to jest? Nie wiedziałem. W przerwie wakacyjnej spotkaliśmy się na siłowni z koleżkami i jeden z nich powiedział, że mi pokaże. Wziął mnie na salkę i poskręcał jak dzieciaka” – wspominał Błachowicz. Po wakacjach „Cieszyński Książę” dołączył do znajomych i od 2002 roku jednocześnie zajmował się pięściarstwem oraz brazylijskim jiu-jitsu.

Mijały kolejne treningi, których Janek nie miał w zwyczaju odpuszczać, przyszła więc pora także na pierwsze sukcesy. Był to czas, w którym Błachowicz wchodził w dorosłe życie i musiał podjąć kluczową decyzję dotyczącą swojej przyszłości. Stanął przed dylematem: pójść do wojska albo postawić wszystko na jedną kartę i zostać sportowcem. Obecnie znany nam wszystkich wybór podjął po zdobyciu medalu w jiu-jitsu na Mistrzostwach Śląska.

Błachowicz nieustannie mieszał boks z brazylijskim jiu-jitsu i nie był w stanie zdecydować, z którą dyscypliną powinien się mocniej związać. W końcu usłyszał od trenerów, że musi z czegoś zrezygnować. W tym samym czasie Eugeniusz Mandrysz otworzył sekcję muay thai w Rybniku i ostatecznie z dnia na dzień Błachowicz zamienił tradycyjne pięściarstwo na tajski boks.

Pierwsza styczność Jana z mieszanymi sztukami walki miała miejsce przy okazji treningów brazylijskiego jiu-jitsu, kiedy to zajęcia BJJ odbywały się na zmianę z MMA. „Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy przyjechałem na trening właśnie MMA. Zaczęliśmy od sparingu bokserskiego. Dostałem mojego dobrego kolegę i dostałem taki wpier*ol, że dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co to znaczy walka” – tak Błachowicz skomentował swoje początki z MMA.

Jan Błachowicz od zawsze czuł silną potrzebę rywalizacji i sprawdzenia swoich umiejętności w starciach z innymi zawodnikami. Startował amatorsko w boksie, jiu-jitsu, muay thai, w końcu przyszła także kolej na turnieje w MMA. Cieszynanin po stoczeniu 8 zwycięskich pojedynków na poziomie amatorskim uświadomił sobie, że to właśnie w mieszanych sztukach walki widzi swoją przyszłość. Przekonała go przekrojowość, która łączyła wszystkie techniki z trenowanych wcześniej przez niego dyscyplin.

„Pojechałem kiedyś na pierwszy turniej amatorów w Bytomiu i wygrałem. Umocniłem się wówczas w przekonaniu, że to jest dyscyplina, której chcę się poświęcić. MMA to najwszechstronniejsza forma – trzeba być świetnym w uderzaniu, trzeba być dobrym bokserem czy kickbokserem, zapaśnikiem, trzeba umieć walczyć na ziemi. Nie można skupiać się tylko na jednym elemencie” – podsumował „Cieszyński Książę”.

Przez 10 lat Błachowicz łączył treningi sportów walki z pracą na bramce w klubach. Już jako 16-latek zajmował się pilnowaniem porządku na imprezach i musiał użerać się wieczorami z pijanymi ludźmi. „Ludzie często mają tak, że lubią wypić trochę alkoholu i włącza im się nieśmiertelność. Unikałem jednak jakichś dziwnych sytuacji, ponieważ zdawałem sobie już wówczas sprawę z siły jaką posiadałem. Na bramce załatwiałem sporne sytuacje najłagodniej jak się tylko dało” – opowiadał Błachowicz.

Praca w weekendowe noce była idealna dla Janka, ponieważ umożliwiała mu odbycie dwóch sesji treningowych w trakcie dnia. Nie mógł sobie pozwolić na mniejszy reżim, jeśli myślał o karierze zawodowca. W życiu Błachowicza był także okres, w którym jednocześnie stał na bramce, pracował na pół etatu w hurtowni z artykułami hydraulicznymi, wieczorowo kończył technikum budowlane, a do tego wszystkiego jeździł na treningi.

Dla młodego cieszynianina zajęcia sportów walki zawsze stanowiły priorytet i wolał nawet opuścić kilka ostatnich lekcji w szkole, byleby tylko móc pojawić się na macie. Na treningi do klubu Octagon w Rybniku dojeżdżał wraz ze swoimi kompanami starym „maluchem” – Fiatem 126p. Codziennie po 50 kilometrów drogi w jedną stronę, a w środku małego samochodu pięciu mężczyzn z torbami na kolanach. Najciężej było zimą, kiedy nieraz maluch nie chciał odpalić i Janek musiał pchać auto. Po pewnym czasie Błachowicz wraz z kolegami zamienił Fiata na Opla Kadetta z lat 80., który kosztował ich 1500 złotych. Do środka lali olej rzepakowy z Kauflanda, żeby choć trochę zaoszczędzić na długich dojazdach. „Te wyjazdy to był dobry trening charakteru. Niejeden by odpuścił i został w domu, ale nie ja” – wspominał Błachowicz.

Debiut i angaż w KSW

„Takie były początki. Bez sprzętu, bez maty, ale z wielkimi marzeniami. Około roku 2005, Michał „Meta” Mankiewicz”

Po licznych sukcesach w pojedynkach amatorskich oraz ukierunkowaniu swojej kariery na MMA, Jan Błachowicz był gotowy do przejścia na zawodowstwo. 25 lutego 2007 roku, dokładnie dzień po swoich 24 urodzinach, cieszynianin stoczył swoją pierwszą profesjonalną walkę.

Gala FCP 3 odbywała się w Poznaniu, a rywalem Janka został miejscowy zawodnik Marcin Krzysztofiak, dla którego również był to zawodowy debiut w MMA. Walki tamtego wieczoru toczyły się w jednej z dyskotek w mieście. Podczas rozgrzewki Janka otaczali przypadkowi ludzie, palący papierosy i popijający sobie piwo. Wówczas niezbyt sprzyjające otoczenie, które dziś jest już tylko śmiesznym wspomnieniem. Swoje pojedynki podczas tego samego wydarzenia toczyli też między innymi Borys Mańkowski i Mamed Khalidov.

„Sama walka była nudna, byliśmy pospinani” – podsumował Błachowicz. Emocje towarzyszące pierwszemu pojedynkowi w karierze dały się we znaki obu zawodnikom. „Zadaliśmy po dwa, trzy ciosy i byliśmy totalnie zajechani.”. Ostatecznie przez decyzję zwyciężył reprezentant Poznania, a „Cieszyński Książę” musiał pogodzić się z rozpoczęciem kariery od przegranego starcia w rekordzie.

Za ten występ Janek otrzymał 500 złotych wynagrodzenia, bez zwrotu kosztów podróży. Po odjęciu wydatków za benzynę i przygotowania do walki, okazało się, że wyszedł ze wszystkim na minus. Na początku swojej drogi Błachowicz musiał dokładać do interesu, ale wtedy nie liczyły się wyłącznie pieniądze, tylko sportowe ambicje i marzenia o zostaniu wielkim mistrzem.

Kilka miesięcy później do Błachowicza odezwał się Piotr Bagiński z informacją, że KSW jest zainteresowane jego zatrudnieniem. Dla początkującego zawodnika, który był przecież po porażce, okazało się to świetną perspektywą. Nierzadko jeśli młodzi adepci mieszanych sztuk walki marzyli o wyjściu do ringu, to musieli akceptować zestawienia z bardzo krótkim wyprzedzeniem, nie znając przy tym nawet nazwiska swojego potencjalnego rywala. Błachowicz mógł liczyć na stabilizację i kilka miesięcy na właściwie poprowadzony obóz przygotowawczy.

Kontrakt z KSW został podpisany i Błachowicz został uczestnikiem 8-osobowego turnieju w wadze półciężkiej. Organizacja Macieja Kawulskiego i Martina Lewandowskiego na początku swojej działalności charakteryzowała się właśnie galami w systemie turniejowym. Podczas KSW Eliminacje we wrześniu 2007 roku, zawodnicy musieli być gotowi do stoczenia nawet aż trzech pojedynków jednego wieczoru.

W ćwierćfinałowej potyczce Błachowicz pokonał przez jednogłośną decyzję Sebastiana Olchawę. Obaj panowie mierzyli się już wcześniej podczas zawodów amatorskich w Bytomiu, wówczas w górę także powędrowała ręka cieszynianina. W kolejnym starciu Janek znokautował Pawła Gąsińskiego i awansował do finału, gdzie czekał na niego Daniel Dowda. Błachowicz okazał się lepszy w decydującym pojedynku, ponownie wygrywając przez nokaut w pierwszej rundzie. „Cieszyński Książę” został zwycięzcą turnieju eliminacyjnego, który otworzył mu furtkę do poważniejszych wyzwań w dalszej karierze w KSW. Przy okazji błyskawicznie poprawił swój łączny bilans walk do stanu 3-1, a także… poznał swoją pierwszą miłość. Dorota Jurkowska pracowała wówczas podczas organizacji gal KSW. Para do tej pory tworzy szczęśliwy związek, a po czasie Dorota zaczęła również pełnić funkcję menadżerki Janka.

Niecałe dwa miesiące po tym triumfie Błachowicz ponownie wszedł do ringu KSW i tym razem doznał zaskakującej porażki. Andre Fyett, legitymujący się w tamtym czasie niechlubnym rekordem 2 wygranych i 9 przegranych walk, poddał Janka już po niecałych 2 minutach od rozpoczęcia boju. „Dwukrotnie popełniłem ten sam błąd w jednej walce. Oddałem rękę do kimury, nie chciałem odklepać i wtedy wyrwał mi łokieć ze stawu. Na szczęście nie stało się nic bardziej poważnego” – wspominał tę sytuację Janek. Co ciekawe, zaledwie dwa tygodnie później Błachowicz wziął udział w mistrzostwach świata muay thai w Tajlandii, na których z kontuzjowaną ręką wywalczył brązowy medal.

Pięć zwycięstw w roku

W maju 2008 roku na gali KSW 9 został zorganizowany kolejny turniej w wadze półciężkiej. Jan Błachowicz, podrażniony przegraną walką z Fyettem, zmiótł całą swoją konkurencję, wygrywając podczas jednego wieczoru kolejno z Martinem Zawadą, Antonim Chmielewskim oraz Azizem Karaoglu „Udowodniłem przede wszystkim sobie, że tamta porażka to był wypadek przy pracy, błąd podczas walki” – tak Błachowicz podsumował swój jak do tamtej pory największy sukces w karierze MMA.

Kolejne dwa występy Janka to starcia z ówczesną czołówką kategorii półciężkiej w Europie. Najpierw na gali KSW Extra „Cieszyński Książę” po ciężkiej przeprawie poddał przy użyciu balachy Christiana M’Pumbu, który w przyszłości został mistrzem organizacji Bellator MMA. „Rzucał mną jak dzieciakiem. Pokazał mi nad czym muszę pracować i że moje zapasy są bardzo słabe. Dużo z tej walki wyciągnąłem” – skomentował Janek.

Reprezentant Octagon Rybnik został wyróżniony za swoje ostatnie zwycięstwa i na gali KSW 10 w warszawskim Torwarze po raz pierwszy wystąpił w walce wieczoru. Naprzeciwko niego w ringu stanął niepokonany Maro Perak. Błachowicz odklepał Chorwata duszeniem zza pleców w drugiej rundzie pojedynku, tym samym kończąc niezwykle udany dla siebie 2008 rok. Na przestrzeni ostatnich miesięcy Janek odniósł 5 zwycięstw nad mocnymi rywalami, w tym aż 4 z nich przed czasem, a to wszystko przypieczętował zdobyciem złotego medalu na mistrzostwach świata muay thai w klasie B, które odbywały się w Korei Południowej.

Kontuzja

Świetny okres w karierze Błachowicza został dostrzeżony przez zagraniczne media branżowe. Janek zajął drugie miejsce w plebiscycie niemieckiego portalu GnP na zawodnika, który w minionym roku poczynił największe postępy. Polak tylko nieznacznie został wyprzedzony w głosowaniu przez Alistaira Overeema, a za jego plecami znalazł się między innymi Thiago Alves. W rankingu tego samego portalu „Cieszyński Książę” plasował się na 5 miejscu wśród wojowników wagi półciężkiej z Europy.

Rozpędzony sukcesami na krajowym podwórku zdecydował się na podjęcie pierwszej walki w MMA poza granicami Polski. Janek został zestawiony z Igorem Pokrajacem na gali WFC 8 w stolicy Słowenii, jednak na zaledwie kilka dni przed wydarzeniem źle upadł na treningu i musiał wycofać się z powodu kontuzji prawego barku. Chorwat pokonał nowego rywala i po tym zwycięstwie od razu zasilił szeregi UFC.

Po powrocie do zdrowia Błachowicz nie porzucił planów na zagraniczny pojedynek. W sierpniu 2009 roku miał zawalczyć z Lloydem Marshbanksem w Stanach Zjednocznych. Starcie z udziałem Polaka zaplanowano jako główną atrakcję kalifornijskiej gali War Gods, jednak pech wciąż prześladował naszego zawodnika i ostatecznie całe wydarzenie zostało odwołane.

Nieaktywny od ponad pół roku Błachowicz wyjechał razem z Tomaszem Drwalem do San Diego, aby pomóc „Gorilli” w przygotowaniach. W USA szczęście ponownie nie sprzyjało Jankowi, który podczas sparingów doznał poważnej kontuzji kolana. „Tomek chciał mnie obalić, ja stanąłem całym ciężarem na tej nodze, żeby się obronić i nagle strzelił taki odgłos jak przy łamaniu deski. Leżałem, prawie straciłem przytomność i tylko krzyczałem do Tomka, żeby przyniósł wiadro, bo będę rzygał z bólu. Bardzo osty ból, ale trwający może z trzydzieści sekund. Na drugi dzień kolano trzy razy większe, opuchnięte, chodzić nie mogłem” – wspominał cieszynianin.

Uraz pokrzyżował ambitne plany Błachowicza na drugą połowę roku. „Cieszyński Książę” miał już zaplanowane starcie z Alexandrem Gustafssonem na grudniową galę Bushido Challenge w Anglii. 22-letni Szwed z rekordem 8-0 dopiero zaczynał swoją wspinaczkę na najwyższe szczyty w MMA. Polak musiał na razie zapomnieć o walce z „Maulerem”, który podpisał kontrakt z UFC i na długie lata stał się czołowym zawodnikiem wagi półciężkiej na świecie, trzykrotnie mierząc się o pas mistrzowski.

Błachowicz w USA szykował się także do przybrania kilku kilogramów i wystartowania w turnieju wagi ciężkiej organizacji Bellator MMA. Niewiele brakowało, żeby kariera Janka potoczyła się zupełnie innymi torami, ale na przeszkodzie stanęła właśnie feralna kontuzja odniesiona w San Diego. Kolano wymagało operacji, która została przeprowadzona na początku września w prywatnej klinice w Warszawie. W 2009 roku Błachowicz nie stoczył ani jednej walki, a powrót do pełni sił miał mu zająć około 6 miesięcy.

Powrót Księcia z Cieszyna

Kontuzja i dłuższa przerwa od startów były też momentem na podjęcie ważnego kroku w karierze Janka, czyli opuszczeniu rodzinnych stron i przeprowadzce do Warszawy, by trenować u boku Pawła Nastuli. Z Octagonu Rybnik, dotychczasowego klubu Błachowicza, zaczęli odchodzić inni zawodnicy kategorii półciężkiej i cieszynianin musiał rozejrzeć się za nowym bodźcem do rozwoju. „Dobrzy sparingpartnerzy byli w Warszawie, a do tego stąd jest moja ukochana Dorota, więc wybrałem stolicę. Przyjechałem trenować do Pawła Nastuli, gdzie moim zdaniem jest najlepsza ekipa do treningów w mojej wadze. Pod uwagę był brany jeszcze Kraków, ale Drwalu akurat siedział w USA, a bez niego nie było tam kogoś, kto mógłby mnie bardziej obciążyć” – argumentował swoją decyzję Janek.

„Cieszyński Książę” podjął drugą próbę występu w słoweńskiej Lublanie na gali WFC. Rywalem Janka został Aleksandar Radosavljevic z Serbii, jednak Polak musiał wycofać się z tego zestawienia z powodu wciąż odczuwanego bólu w operowanym kolanie. Miejsce Błachowicza zajął Antek Chmielewski, który przegrał w starciu z Aleksandarem.

Powrót Błachowicza został przełożony z marca na maj 2010 roku, kiedy to Konfrontacja Sztuk Walki organizowała w katowickim Spodku galę z numerem 13. Wydarzenie szczególnie istotne dla Janka, który powracał do ringu po półtorarocznej przerwie, a w dodatku blisko swoich rodzinnych stron, więc mógł liczyć na wsparcie kibiców z Cieszyna.

W czasie rehabilitacji Błachowicza w Polsce wybuchł prawdziwy bum na MMA, spowodowany oczywiście debiutem popularnego Mariusza Pudzianowskiego w nowej dyscyplinie sportu. 7 maja w Spodku zasiadło 11 tysięcy osób, a gala transmitowana była na otwartym kanale Polsatu. KSW przebiło się do szerszego grona odbiorców i Janek po raz pierwszy miał okazję zawalczyć przed tak wielką publicznością.

Wiele osób zastanawiało się, czy Janek Błachowicz po ciężkich kontuzjach i operacji będzie w stanie zachować dawną dyspozycję. „Cieszyński Książę” nie miał jednak żadnych wątpliwości co do swojej formy. Zawsze podkreślał, że po takich powrotach czuje się bardzo dobrze, ponieważ przez miesiące leczenia kumulował się w nim głód walki.

Na KSW 13 Błachowicz zaprezentował się fenomenalnie, wygrywając obie swoje walki w pierwszej rundzie. W ćwierćfinale turnieju cieszynianin trenujący w Warszawie w widowiskowy sposób znokautował kombinacją wysokie kopnięcie-prawy sierpowy Brazylijczyka Julio Brutusa, a następnie szybko poddał swojego kolegę klubowego Wojciecha Orłowskiego. Tym samym zapewnił sobie awans do wielkiego finału, w którym jego rywalem został Daniel Tabera. W odróżnieniu od triumfów Janka na galach KSW Eliminacje oraz KSW 10, w tym przypadku decydujące starcie miało się odbyć podczas kolejnego wydarzenia organizacji.

Kilkukrotnie pytano Błachowicza co czuł, mierząc się w ringu ze swoim bliskim znajomym Wojtkiem. Choć jak sam podkreślał, nie było to żadne przyjemne doświadczenie, to Janek swoją postawą zawsze prezentował pełny profesjonalizm. Tłumaczył, że jest to po prostu ich praca, do której obaj wychodzą i ten, który wykona ją lepiej – zwycięży. Przed i po walce nadal się można przyjaźnić, ale podczas pojedynku jest do wykonania robota, która nie ma wpływu na relacje koleżeńskie. Przypominał przy tym czasy treningów muay thai, kiedy również przyszło mu się zmierzyć z klubowym kolegą. Obaj panowie dali świetną walkę, a wracając do domu w jednym aucie wspólnie ją przeżywali. Janek oddzielał życie prywatne od pracy i twierdził, że nie miałby żadnego problemu, żeby stoczyć walkę nawet z własnym bratem.

Finałowy pojedynek z Taberą zestawiono na wrześniową galę KSW 14. Po długiej przerwie Błachowicz był jednak spragniony kolejnych wyzwań i zdecydował się w międzyczasie na przyjęcie walki w Rosji z Nikolaiem Onikienko. Tym razem zagraniczny debiut Janka udało się doprowadzić do skutku, choć nie obyło się bez nieoczekiwanych przygód. Cieszynianin wspomina wypad do Rosji jako jeden z jego najciekawszych momentów w karierze.

„Walka była w czwartek, więc dziwny termin. Nikomu nie pasowało, żeby w środku tygodnia lecieć razem ze mną. Wylot miał być w środę, we wtorek stałem pod ambasadą i dzwoniłem do Doroty, że nie będzie tej walki, nie będę leciał samemu. Powiedziała, że poleci ze mną i udało nam się załatwić wizę w jeden dzień. Na początku dostałem wiadomość, że walka odbywa się pod Moskwą. Po przylocie okazało się, że będzie to 700 kilometrów na wschód od Moskwy i musimy jechać 12 godzin pociągiem. Na miejscu byłem tylko z Dorotą, poprosiłem organizatora, żeby dał mi chociaż kogoś do rozgrzewki. Przyprowadził dwóch takich małych, chudych Rosjan. Dogadywałem się z nimi na migi, ja trochę po rosyjsku, oni trochę po polsku. Nie mieli o niczym pojęcia, ale chcieli mi pomóc. Trzymali te tarcze, wyszli ze mną do narożnika, śmiesznie było. Walka przebiegła w pełni pod moje dyktando, w drugiej rundzie wygrałem przez duszenie zza pleców. Fajny wyjazd i przygoda, miło nas ugościli, a Czeboksary to ładne miasto. W drodze powrotnej jechałem z moim przeciwnikiem w jednym przedziale, ja spałem na górze, a on na dole. Na zmianę tylko chodziliśmy po piwa do warsu” – opowiadał o swoim wyjeździe Błachowicz.

Po powrocie do Polski 27-letni Błachowicz został otwarcie zapytany o możliwość występów w UFC – największej organizacji MMA na świecie. „Nie będę skromny. Czuję, że mógłbym powalczyć na galach UFC. Może nie od razu z czołówką, ale powoli zmierzam w jej kierunku” – odpowiedział Janek. Plany o UFC musiały jednak nieco poczekać, „Cieszyński Książę” musiał przedtem sprostać jeszcze kilku wyzwaniom w Konfrontacji Sztuk Walki.

Czternasta edycja KSW przyciągnęła do łódzkiej Atlas Areny rekordową widownię w historii polskiego MMA. Około 13 tysięcy ludzi w hali i kilka milionów przed telewizorami obejrzało między innymi finałowe starcie turnieju w kategorii półciężkiej pomiędzy Janem Błachowiczem a Danielem Taberą.

Zawodnik z Walencji prowadził pojedynek w swoim stylu, klinczując Polaka i z tej pozycji próbując przenieść akcję na ziemię. Błachowicz jednak umiejętnie bronił ataków rywala, a w drugiej rundzie rozbił Taberę serią uderzeń w parterze. Po kolejnych ciosach narożnik poddał bezradnego Hiszpana. Błachowicz tym zwycięstwem umocnił się na pozycji czołowego zawodnika swojej kategorii wagowej w Europie. Cieszynianin jako pierwszy i jak do tej pory jedyny zawodnik w historii KSW triumfował w aż trzech turniejach. Zawodowy bilans Janka w MMA na koniec 2010 roku wynosił już 12-2. Powrót po kontuzji i operacji kolana okazał się niezwykle udany, Błachowicz skutecznie piął się po dalszych szczeblach kariery. Rok zakończył nominacją na brązowy pas brazylijskiego jiu-jitsu u Joe Moreiry.

Rywalizacja z „Afrykańskim Zabójcą”

Świetne występy najlepszego polskiego zawodnika wagi półciężkiej były coraz częściej doceniane przez zagranicznych dziennikarzy branżowych. Na początku 2011 roku portal BloodyElbow umieścił Janka na 5 miejscu listy największych talentów w swojej kategorii wagowej na świecie.

Potrójny mistrz turniejowy powrócił na marcowej gali KSW 15. W starciu o pas rywalem Janka został Rameau Thierry Sokodjou. Kameruńczyk zdecydowanie nie imponował bilansem walk, w swojej dotychczasowej karierze odniósł 10 zwycięstw i poniósł aż 8 porażek. Sokodjou bił się jednak na największych arenach MMA, za sobą miał występy w Pride, UFC i Strikeforce. Przed przyjazdem do Polski mierzył się z takimi rywalami jak m.in. Nogueira, Arona, Machida, czy Mousasi.

„The African Assassin” całkowicie zdominował Błachowicza podczas pojedynku w stołecznym Torwarze. Sokodjou rozbijał Polaka niskimi kopnięciami, doprowadzając jego nogę do stanu kompletnej bezużyteczności. „Popełniłem kilka błędów w taktyce i przygotowaniach do walki. Zderzyłem się z ciężarówką. Nigdy wcześniej nie czułem takich uderzeń, tak jakby ktoś kijem bejsbolowym obijał mi nogę” – skwitował swój występ Błachowicz.

Pokaz umiejętności Sokodjou trwał przez dwie rundy. Walka została przerwana przed ostatnią odsłoną, kiedy Janek nie był w stanie nawet podnieść się z narożnika. „Ja chciałem wyjść do walki, ale po prostu nie mogłem. Nie byłem w stanie ustać, nie czułem w ogóle nogi. Później przez dwa tygodnie nie mogłem chodzić. Przegrałem, ale było mi to potrzebne. Zmusiło mnie to do pracy, cięższego treningu” – kontynuował Janek. Po latach przyznał w wywiadach, że była to jedyna porażka w karierze, która śniła mu się po nocach.

W wyniku przeprowadzonych kompleksowych badań ustalono, że Jan Błachowicz doznał rozległego stłuczenia mięśnia obszernego bocznego uda lewego oraz pasma biodrowo-piszczelowego z najprawdopodobniej jego częściowym rozerwaniem i rozwarstwieniem. Uraz był tak silny, że doprowadził do masywnego wysięku i rozległych krwiaków śródmięśniowych i nadpowięziowych praktycznie całego uda, łącznie ze stawem kolanowym. W wyniku uderzenia doszło także do częściowej neuropraksji nerwu udowego. Lekarz, który zajmował się Jankiem po pojedynku przyznał, że w trakcie kilkunastu lat swojej pracy nigdy nie widział podobnych obrażeń.

Leczenie przebiegło szybko i pomyślnie, więc już po kilku tygodniach od KSW 15 Błachowicz mógł się szykować do następnego występu. Próbą odbicia się po porażce z Sokodjou był pojedynek z Tonim Valtonenem na 16 gali polskiej organizacji. Janek zdeklasował Fina w parterze, rozbijając go ciosami i poddając duszeniem zza pleców w drugiej rundzie. Po zwycięstwie zapytany o krótką wiadomość do Sokodjou, odparł ze śmiechem: „Szykuj się, umiem już blokować low kicki!”.

Rewanż Błachowicza z Sokodjou na listopadowej gali KSW 17 został niemal od razu potwierdzony. Po zwycięstwie z Valtonenem Janek miał więc pół roku na szlifowanie swoich umiejętności przed drugim spotkaniem w ringu ze swoim pogromcą. Ten czas wykorzystał między innymi na podpisanie nowego kontraktu z KSW, a także obóz treningowy w Holandii, gdzie ćwiczył u boku Gegarda Mousasiego.

„Po pierwszej walce z Sokodjou zadałem sobie pytanie: czy to wszystko na co mnie stać? Czy na tym kończy się mój rozwój? Nie, nie może tak być” – bolesna porażka była największą motywacją dla Janka. Sokodjou w międzyczasie stoczył dwa pojedynki w Kanadzie i w końcu 26 listopada 2011 roku obaj zawodnicy ponownie stanęli naprzeciwko siebie w ringu.

Polak od pierwszych sekund narzucił mocne tempo i zdecydowanie wygrał pierwszą rundę, obalając i punktując z góry. Druga odsłona również została zapisana na korzyść Błachowicza, choć jego przewaga z czasem topniała. W trzeciej rundzie, kiedy zdawało się, że zmęczony Janek zaczyna oddawać inicjatywę, ten w połowie rundy trafił mocnym ciosem, którym naruszył Kameruńczyka i posłał go na deski. „Afrykański Zabójca” przetrwał dalszy napór „Cieszyńskiego Księcia” i ostatecznie dotrwał do końcowego gongu. Po trzech rundach sędziowie jednogłośnie przyznali zwycięstwo Błachowiczowi, który odebrał tytuł rywalowi i został nowym mistrzem KSW w kategorii półciężkiej. „Nie wszystko ułożyło się tak, jakbym chciał. To była bardzo ciężka walka, walczyłem nie tylko z nim, ale też sam ze sobą” – podsumował cieszynianin.

Mistrz

Świeżo upieczony posiadacz tytułu w swojej pierwszej obronie miał się zmierzyć z Davidem Branchem, byłym przeciwnikiem Tomasza Drwala w UFC. Na kilka dni przed galą Amerykanin jednak wypadł z rozpiski, a jego miejsce zajął Mario Miranda. Nowy rywal Janka był posiadaczem czarnego pasa brazylijskiego jiu-jitsu, uczestnikiem prestiżowych zawodów ADCC i byłym reprezentantem Brazylii w zapasach. Podobnie jak Branch, Miranda również miał za sobą występy w oktagonie największej organizacji MMA na świecie.

Polak spokojnie zrealizował swój plan na walkę, punktując Mario w stójce na przestrzeni pełnych trzech rund. Błachowicz zwyciężył przez jednogłośną decyzję, tym samym umacniając się na pozycji numer jeden w kategorii półciężkiej KSW. Pojedynek stracił jednak rangę mistrzowską i na pierwszą oficjalną obronę mistrz musiał jeszcze poczekać.

Następnym rywalem cieszynianina został Houston Alexander, kolejny były już zawodnik UFC, który do Polski przyjeżdżał po dwóch porażkach przez ciężkie nokauty. Choć Janek „pukał już do drzwi main eventu”, to jednak w walce wieczoru gali KSW 20 w Ergo Arenie wystąpił Pudzianowski. Chwilę wcześniej, w pojedynku mistrzowskim Błachowicz przetestował obronę przed poddaniami swojego przeciwnika. Mimo bliskich prób w każdej z rund – duszenia zza pleców w pierwszej, trójkąta w drugiej i kimury z pleców w trzeciej – Janek musiał czekać na werdykt sędziów. Po ostatnim gongu nie było żadnych wątpliwości co do ich decyzji i „Cieszyński Książę” dopisał do swojego rekordu udaną obronę tytułu.

Po starciu wyszło na jaw, że Błachowicz wyszedł do ringu z zerwanymi więzadłami w lewym kolanie. Zawodnik odniósł kontuzję na kilka tygodni przed galą podczas sparingów na obozie treningowym w Starym Kaleńsku. „Byłem bardzo blisko wycofania się po rezonansie, który jednoznacznie stwierdził, że więzadła są zerwane. Potem obliczyłem sobie parę rzeczy i stwierdziłem, że muszę zrobić tę walkę z powodów finansowych. Nie chciałem też po prostu zawieść fanów. Powiedziałem sobie, że się nie poddam i pokażę tę legendarną polską siłę choćby z jedną nogą” – tłumaczył Błachowicz w wywiadzie po zakończeniu KSW 20.

Cieszynianin nie poddał się jednak operacji i po konsultacjach z sześcioma lekarzami zdecydował się na rehabilitację. „Jeśli za cztery-sześć tygodni nie będę odczuwał zadowalającej poprawy, to wtedy sytuacja może się zmienić, ale na razie wolę uniknąć operacji – mówił Błachowicz.

W drodze po marzenia

Po kilkumiesięcznym leczeniu urazu, w styczniu 2013 roku ogłoszono kolejnego przeciwnika Jana Błachowicza. Został nim 28-letni Goran Reljić. Trzy lata wcześniej UFC pożegnało się z Chorwatem, który od tego czasu odniósł kilka zwycięstw w mniejszych, europejskich organizacjach. Pojedynek obu zawodników zaplanowano na 16 marca podczas KSW 22.

Ponad miesiąc przygotowań do tego starcia Janek spędził w Stanach Zjednoczonych. „Cieszyński Książę” trenował razem z Piotrem Strusem w San Diego u boku czołowych trenerów i zawodników, nagrywając przy tym vlogi dla fanów z Polski, które można obejrzeć na kanale MMARocks. „USA to kolebka MMA i w związku z tym, jest tam najwięcej trenujących osób, najwięcej profesjonalnych trenerów i najlepsza organizacja na świecie. Trzeba z tego korzystać, trenować z najlepszymi i uczyć się od nich. Treningi się za bardzo nie różnią. Przynajmniej od tego, co robimy w klubie Pawła Nastuli. Jest po prostu więcej ludzi. W każdej kategorii wagowej jest kilku mocnych do wyboru. Może jedyną różnicą jest większy nacisk kładziony na wydolność. Masz katów, którzy nad tobą siedzą i cię motywują. No i trenerzy, którzy zajmują się stricte samym MMA od początku do końca” – opowiadał Janek zapytany o obóz za oceanem.

Po powrocie z San Diego, Jan Błachowicz po raz drugi udanie obronił swój tytuł, pewnie pokonując Gorana Reljicia w walce wieczoru warszawskiej gali KSW 22. Jedyną wyrównaną rundą pojedynku było pierwsze starcie, kiedy Reljiciowi udało się obalić Polaka. W parterze Chorwat niemal od razu wpadł w balachę, ale w porę udało mu się wyciągnąć łokieć w bezpieczną pozycję. Od drugiej rundy rosła zdecydowana przewaga Błachowicza. Pod koniec odsłony Polak posłał rywala na deski podbródkowym, jednak Reljić wypadł za liny ringu i okazja na nokaut minęła. W ostatniej rundzie, mimo ciężkich ciosów w stójce i parterze, Jankowi nie udało się skończyć rywala przed czasem. Dla Błachowicza była to czwarta z rzędu wygrana przez decyzję.

W maju 2013 roku środowisko MMA obiegła wiadomość o podpisaniu przez Błachowicza kontraktu z World Series of Fighting. W amerykańskiej organizacji bili się wówczas tacy zawodnicy jak między innymi Andrei Arlovski, Jon Fitch, Justin Gaethje, czy Anthony Johnson. Właśnie z tym ostatnim Polak miał się zmierzyć w walce wieczoru wrześniowej gali WSOF 5. Obdarzony piekielnie mocnym ciosem „Rumble” został zwolniony przez UFC za notoryczne przekraczanie limitów wagowych i w WSOF z powodzeniem odbudowywał swoją karierę. Debiut w Stanach Zjednoczonych i zwycięstwo z rozpoznawalnym zawodnikiem pokroju Johnsona, mogło znacząco przybliżyć Janka do wymarzonej wiadomości od UFC z propozycją umowy.

Do występu Polaka za oceanem ostatecznie nie doszło. Powodem, jak twierdzi polska strona, była próba zmiany warunków uzgodnionego z WSOF kontraktu. „Pierwotnie kontrakt dotyczył jednego pojedynku, który w przypadku wygranej nad Johnsonem, mocno przybliżyłby mnie do realizacji mojego życiowego celu i marzenia, czyli kontraktu z UFC. Strona WSOF postawiła jednak warunek, że kontrakt musi zostać zmieniony na min. cztery pojedynki z wyłącznością. To oznaczałoby przynajmniej trzy kolejne lata czekania na upragniony debiut w UFC. Z dniem pierwszego lipca rozpocząłem przygotowania do wrześniowej walki. Obecnie czuję się oszukany przez WSOF zarówno sportowo jak i finansowo” – tłumaczył całą sytuację Błachowicz w specjalnym oświadczeniu na ten temat.

Podopieczny Pawła Nastuli musiał więc chwilowo odłożyć plany o podboju amerykańskiej sceny MMA i wrócić myślami do następnej obrony pasa w KSW, którą organizacja zaplanowała na 13 grudnia podczas gali KSW 25 we Wrocławiu. W listopadzie, jeszcze nie znając nazwiska swojego przyszłego rywala, Błachowicz wyruszył do Sztokholmu na obóz przygotowawczy w klubie Allstars Gym. W tym miejscu trenował Alexander Gustafsson, niedoszły rywal Janka z 2009 roku, którego kariera od tego czasu rozwinęła się w ekspresowym tempie. „Mauler” był świeżo po przegranym, choć niezwykle wyrównanym i emocjonującym, pojedynku mistrzowskim w UFC z Jonem Jonesem.

Kiedy Janek ćwiczył w Szwecji o boku Gustafssona, organizacja KSW ogłosiła, że przeciwnikiem „Cieszyńskiego Księcia” został Virgil Zwicker. 31-latek był kolegą treningowym legendarnego Dana Hendersona, a za sobą miał występy w Strikeforce i Bellator MMA. Kilka dni po tej informacji przyszła jednak mniej radosna wiadomość ze Sztokholmu.

W trakcie przygotowań do swojej trzeciej obrony tytułu Błachowicz doznał kontuzji, która wykluczyła go z udziału w gali KSW 25. Ponownie nie wytrzymały więzadła w kolanie, ten uraz prześladował Janka od lat. Tym razem nie obyło się bez operacji, którą Janek przeszedł w Warszawie. Zawodnika Nastula Team ponownie czekał półroczny okres rehabilitacji.

„Cieszyński Książę” zakończył 2013 rok z kontuzją i odwołanym występem. Janek nie zawalczył we wrocławskiej Hali Stulecia i jak się później okazało, już nigdy więcej nie pojawił się na gali KSW w roli zawodnika. Nadeszła pora na nowe wyzwania. Wkrótce Błachowicz złożył upragniony podpis pod kontraktem z UFC. Zamknął istotny rozdział w swojej karierze i wyruszył w wyboistą drogę po marzenia…

Koniec części 1.

Druga część artykułu: Jan Błachowicz – Droga na szczyt. Historia kariery, walk i sukcesów polskiego mistrza UFC (cz. 2)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

No replies yet

...wczytuję komentarze...

Avatar of Cactus
Cactus

Moderator

7,934 komentarzy 16,151 polubień

W dzieciństwie chciał zostać księdzem lub kaskaderem. Wygrał każdą szkolną bójkę za pobliskim kościołem, a na treningi codziennie dojeżdżał po 50 kilometrów starym maluchem.

Karierę sportowca przez 10 lat musiał łączyć z pracą na bramce podczas nocnych imprez. Pytany o to, gdzie widzi się w przyszłości, zawsze pewny siebie udzielał tej samej odpowiedzi. „Na szczycie rankingów MMA z pasem mistrzowskim UFC”. W 2020 roku Jan Błachowicz spełnił swoje marzenie i zapewnił sobie nieśmiertelność w historii dyscypliny. „Cieszyński Książę” stał się królem.

Druga część artykułu: Jan Błachowicz – Droga na szczyt. Historia kariery, walk i sukcesów polskiego mistrza UFC (cz. 2)

Początki treningów

Jan Błachowicz przyszedł na świat 24 lutego 1983 roku w leżącym tuż przy polsko-czeskiej granicy Cieszynie. Na samym początku swojej edukacji był wzorowym uczniem. Jako mały chłopiec najpierw myślał o zostaniu księdzem, a następnie zaczął snuć plany o zawodzie kaskadera. Droga młodego Janka szybko jednak skrzyżowała się ze światem sportów walki i narodziło się nowe marzenie. Długie lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń trwało przekuwanie owego marzenia w rzeczywistość. Opłaciło się – dziś z dumą możemy mówić o polskim mistrzu UFC.

Od najmłodszych lat Janek uwielbiał oglądać filmy z Brucem Lee i Jean-Claudem Van Dammem. Słynni bohaterowie kina akcji byli jego dziecięcymi idolami oraz inspiracją. Jest to wspólny mianownik z historiami takich legendarnych zawodników jak Anderson Silva, czy Mirko „Cro Cop” Filipović, którzy również wskazywali fascynację wymienionymi aktorami jako motywację do udania się na pierwszy trening.

Cała przygoda Błachowicza ze sportami walki rozpoczęła się w 3 klasie szkoły podstawowej. Jego mama była tam nauczycielką i na potrzeby jednego ze szkolnych przedstawień wypożyczyła kimona z pobliskiego klubu judo. Po zakończeniu spektaklu Janek udał się wraz z nią, żeby zwrócić stroje. W tym samym czasie akurat trwał trening i uwagę chłopca przykuły wydarzenia na macie. Prezentowane techniki bardzo mu się spodobały, a w jego głowie od razu narodziła się myśl, że również chciałby spróbować swoich sił w judo.

Jeszcze będąc w podstawówce przyszła pora na pierwszą poważniejszą bójkę, w której jak sam Janek przyznał „konkretnie poskładał” o dwa lata starszego chłopaka. Do tej pory często wspomina z sentymentem w wywiadach o młodzieńczych walkach za jednym z cieszyńskich kościołów. Ustawki jeden na jednego lub klasa na klasę, a wokół tłum pozostałych uczniów ze szkoły, rozpędzany na końcu przez woźną. Ze wszystkich takich podwórkowych starć wychodził zwycięsko, a prawdziwy wycisk dostawał dopiero na sali treningowej.

Janek przestał ćwiczyć judo z powodu monotonii na treningach, nudziły go powtarzane w kółko te same ćwiczenia. Po czasie zainteresowanie filmami przerodziło się w rozpoczęcie treningów aikido, kung-fu i karate, ale były to tylko epizody w młodości Błachowicza. Następnie przyszła moda na siłownię, znajomi Janka zaczęli dźwigać ciężary, więc i on dał się namówić na taką formę aktywności fizycznej. W międzyczasie razem z kolegami trenował boks w piwnicy. Szło mu najlepiej ze wszystkich, dlatego zdecydował się na prawdziwe zajęcia pod okiem trenera. Jako nastolatek Błachowicz zaczął jeździć do Jastrzębia-Zdroju, gdzie znajdowała się najbliższa sekcja boksu. Tam ćwiczył przez cztery lata, w trakcie których stoczył kilka amatorskich pojedynków: dwa wygrane, jeden zremisowany i jeden przegrany.

Kiedy Janek trenował boks, część jego kolegów zaczęła jeździć do Rybnika na zajęcia brazylijskiego jiu-jitsu. Dyscyplina z Kraju Kawy wówczas dopiero raczkowała w Polsce. „Cały czas ich pytałem o co chodzi z tym jiu-jitsu? Co to jest? Nie wiedziałem. W przerwie wakacyjnej spotkaliśmy się na siłowni z koleżkami i jeden z nich powiedział, że mi pokaże. Wziął mnie na salkę i poskręcał jak dzieciaka” – wspominał Błachowicz. Po wakacjach „Cieszyński Książę” dołączył do znajomych i od 2002 roku jednocześnie zajmował się pięściarstwem oraz brazylijskim jiu-jitsu.

Mijały kolejne treningi, których Janek nie miał w zwyczaju odpuszczać, przyszła więc pora także na pierwsze sukcesy. Był to czas, w którym Błachowicz wchodził w dorosłe życie i musiał podjąć kluczową decyzję dotyczącą swojej przyszłości. Stanął przed dylematem: pójść do wojska albo postawić wszystko na jedną kartę i zostać sportowcem. Obecnie znany nam wszystkich wybór podjął po zdobyciu medalu w jiu-jitsu na Mistrzostwach Śląska.

Błachowicz nieustannie mieszał boks z brazylijskim jiu-jitsu i nie był w stanie zdecydować, z którą dyscypliną powinien się mocniej związać. W końcu usłyszał od trenerów, że musi z czegoś zrezygnować. W tym samym czasie Eugeniusz Mandrysz otworzył sekcję muay thai w Rybniku i ostatecznie z dnia na dzień Błachowicz zamienił tradycyjne pięściarstwo na tajski boks.

Pierwsza styczność Jana z mieszanymi sztukami walki miała miejsce przy okazji treningów brazylijskiego jiu-jitsu, kiedy to zajęcia BJJ odbywały się na zmianę z MMA. „Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy przyjechałem na trening właśnie MMA. Zaczęliśmy od sparingu bokserskiego. Dostałem mojego dobrego kolegę i dostałem taki wpier*ol, że dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co to znaczy walka” – tak Błachowicz skomentował swoje początki z MMA.

Jan Błachowicz od zawsze czuł silną potrzebę rywalizacji i sprawdzenia swoich umiejętności w starciach z innymi zawodnikami. Startował amatorsko w boksie, jiu-jitsu, muay thai, w końcu przyszła także kolej na turnieje w MMA. Cieszynanin po stoczeniu 8 zwycięskich pojedynków na poziomie amatorskim uświadomił sobie, że to właśnie w mieszanych sztukach walki widzi swoją przyszłość. Przekonała go przekrojowość, która łączyła wszystkie techniki z trenowanych wcześniej przez niego dyscyplin.

„Pojechałem kiedyś na pierwszy turniej amatorów w Bytomiu i wygrałem. Umocniłem się wówczas w przekonaniu, że to jest dyscyplina, której chcę się poświęcić. MMA to najwszechstronniejsza forma – trzeba być świetnym w uderzaniu, trzeba być dobrym bokserem czy kickbokserem, zapaśnikiem, trzeba umieć walczyć na ziemi. Nie można skupiać się tylko na jednym elemencie” – podsumował „Cieszyński Książę”.

Przez 10 lat Błachowicz łączył treningi sportów walki z pracą na bramce w klubach. Już jako 16-latek zajmował się pilnowaniem porządku na imprezach i musiał użerać się wieczorami z pijanymi ludźmi. „Ludzie często mają tak, że lubią wypić trochę alkoholu i włącza im się nieśmiertelność. Unikałem jednak jakichś dziwnych sytuacji, ponieważ zdawałem sobie już wówczas sprawę z siły jaką posiadałem. Na bramce załatwiałem sporne sytuacje najłagodniej jak się tylko dało” – opowiadał Błachowicz.

Praca w weekendowe noce była idealna dla Janka, ponieważ umożliwiała mu odbycie dwóch sesji treningowych w trakcie dnia. Nie mógł sobie pozwolić na mniejszy reżim, jeśli myślał o karierze zawodowca. W życiu Błachowicza był także okres, w którym jednocześnie stał na bramce, pracował na pół etatu w hurtowni z artykułami hydraulicznymi, wieczorowo kończył technikum budowlane, a do tego wszystkiego jeździł na treningi.

Dla młodego cieszynianina zajęcia sportów walki zawsze stanowiły priorytet i wolał nawet opuścić kilka ostatnich lekcji w szkole, byleby tylko móc pojawić się na macie. Na treningi do klubu Octagon w Rybniku dojeżdżał wraz ze swoimi kompanami starym „maluchem” – Fiatem 126p. Codziennie po 50 kilometrów drogi w jedną stronę, a w środku małego samochodu pięciu mężczyzn z torbami na kolanach. Najciężej było zimą, kiedy nieraz maluch nie chciał odpalić i Janek musiał pchać auto. Po pewnym czasie Błachowicz wraz z kolegami zamienił Fiata na Opla Kadetta z lat 80., który kosztował ich 1500 złotych. Do środka lali olej rzepakowy z Kauflanda, żeby choć trochę zaoszczędzić na długich dojazdach. „Te wyjazdy to był dobry trening charakteru. Niejeden by odpuścił i został w domu, ale nie ja” – wspominał Błachowicz.

Debiut i angaż w KSW

[caption id="attachment_249854" align="alignnone" width="651"] „Takie były początki. Bez sprzętu, bez maty, ale z wielkimi marzeniami. Około roku 2005, Michał „Meta” Mankiewicz”[/caption]
Po licznych sukcesach w pojedynkach amatorskich oraz ukierunkowaniu swojej kariery na MMA, Jan Błachowicz był gotowy do przejścia na zawodowstwo. 25 lutego 2007 roku, dokładnie dzień po swoich 24 urodzinach, cieszynianin stoczył swoją pierwszą profesjonalną walkę.

Gala FCP 3 odbywała się w Poznaniu, a rywalem Janka został miejscowy zawodnik Marcin Krzysztofiak, dla którego również był to zawodowy debiut w MMA. Walki tamtego wieczoru toczyły się w jednej z dyskotek w mieście. Podczas rozgrzewki Janka otaczali przypadkowi ludzie, palący papierosy i popijający sobie piwo. Wówczas niezbyt sprzyjające otoczenie, które dziś jest już tylko śmiesznym wspomnieniem. Swoje pojedynki podczas tego samego wydarzenia toczyli też między innymi Borys Mańkowski i Mamed Khalidov.

„Sama walka była nudna, byliśmy pospinani” – podsumował Błachowicz. Emocje towarzyszące pierwszemu pojedynkowi w karierze dały się we znaki obu zawodnikom. „Zadaliśmy po dwa, trzy ciosy i byliśmy totalnie zajechani.”. Ostatecznie przez decyzję zwyciężył reprezentant Poznania, a „Cieszyński Książę” musiał pogodzić się z rozpoczęciem kariery od przegranego starcia w rekordzie.

Za ten występ Janek otrzymał 500 złotych wynagrodzenia, bez zwrotu kosztów podróży. Po odjęciu wydatków za benzynę i przygotowania do walki, okazało się, że wyszedł ze wszystkim na minus. Na początku swojej drogi Błachowicz musiał dokładać do interesu, ale wtedy nie liczyły się wyłącznie pieniądze, tylko sportowe ambicje i marzenia o zostaniu wielkim mistrzem.

Kilka miesięcy później do Błachowicza odezwał się Piotr Bagiński z informacją, że KSW jest zainteresowane jego zatrudnieniem. Dla początkującego zawodnika, który był przecież po porażce, okazało się to świetną perspektywą. Nierzadko jeśli młodzi adepci mieszanych sztuk walki marzyli o wyjściu do ringu, to musieli akceptować zestawienia z bardzo krótkim wyprzedzeniem, nie znając przy tym nawet nazwiska swojego potencjalnego rywala. Błachowicz mógł liczyć na stabilizację i kilka miesięcy na właściwie poprowadzony obóz przygotowawczy.

Kontrakt z KSW został podpisany i Błachowicz został uczestnikiem 8-osobowego turnieju w wadze półciężkiej. Organizacja Macieja Kawulskiego i Martina Lewandowskiego na początku swojej działalności charakteryzowała się właśnie galami w systemie turniejowym. Podczas KSW Eliminacje we wrześniu 2007 roku, zawodnicy musieli być gotowi do stoczenia nawet aż trzech pojedynków jednego wieczoru.

W ćwierćfinałowej potyczce Błachowicz pokonał przez jednogłośną decyzję Sebastiana Olchawę. Obaj panowie mierzyli się już wcześniej podczas zawodów amatorskich w Bytomiu, wówczas w górę także powędrowała ręka cieszynianina. W kolejnym starciu Janek znokautował Pawła Gąsińskiego i awansował do finału, gdzie czekał na niego Daniel Dowda. Błachowicz okazał się lepszy w decydującym pojedynku, ponownie wygrywając przez nokaut w pierwszej rundzie. „Cieszyński Książę” został zwycięzcą turnieju eliminacyjnego, który otworzył mu furtkę do poważniejszych wyzwań w dalszej karierze w KSW. Przy okazji błyskawicznie poprawił swój łączny bilans walk do stanu 3-1, a także… poznał swoją pierwszą miłość. Dorota Jurkowska pracowała wówczas podczas organizacji gal KSW. Para do tej pory tworzy szczęśliwy związek, a po czasie Dorota zaczęła również pełnić funkcję menadżerki Janka.

Niecałe dwa miesiące po tym triumfie Błachowicz ponownie wszedł do ringu KSW i tym razem doznał zaskakującej porażki. Andre Fyett, legitymujący się w tamtym czasie niechlubnym rekordem 2 wygranych i 9 przegranych walk, poddał Janka już po niecałych 2 minutach od rozpoczęcia boju. „Dwukrotnie popełniłem ten sam błąd w jednej walce. Oddałem rękę do kimury, nie chciałem odklepać i wtedy wyrwał mi łokieć ze stawu. Na szczęście nie stało się nic bardziej poważnego” – wspominał tę sytuację Janek. Co ciekawe, zaledwie dwa tygodnie później Błachowicz wziął udział w mistrzostwach świata muay thai w Tajlandii, na których z kontuzjowaną ręką wywalczył brązowy medal.

Pięć zwycięstw w roku

W maju 2008 roku na gali KSW 9 został zorganizowany kolejny turniej w wadze półciężkiej. Jan Błachowicz, podrażniony przegraną walką z Fyettem, zmiótł całą swoją konkurencję, wygrywając podczas jednego wieczoru kolejno z Martinem Zawadą, Antonim Chmielewskim oraz Azizem Karaoglu „Udowodniłem przede wszystkim sobie, że tamta porażka to był wypadek przy pracy, błąd podczas walki” – tak Błachowicz podsumował swój jak do tamtej pory największy sukces w karierze MMA.

Kolejne dwa występy Janka to starcia z ówczesną czołówką kategorii półciężkiej w Europie. Najpierw na gali KSW Extra „Cieszyński Książę” po ciężkiej przeprawie poddał przy użyciu balachy Christiana M’Pumbu, który w przyszłości został mistrzem organizacji Bellator MMA. „Rzucał mną jak dzieciakiem. Pokazał mi nad czym muszę pracować i że moje zapasy są bardzo słabe. Dużo z tej walki wyciągnąłem” – skomentował Janek.

Reprezentant Octagon Rybnik został wyróżniony za swoje ostatnie zwycięstwa i na gali KSW 10 w warszawskim Torwarze po raz pierwszy wystąpił w walce wieczoru. Naprzeciwko niego w ringu stanął niepokonany Maro Perak. Błachowicz odklepał Chorwata duszeniem zza pleców w drugiej rundzie pojedynku, tym samym kończąc niezwykle udany dla siebie 2008 rok. Na przestrzeni ostatnich miesięcy Janek odniósł 5 zwycięstw nad mocnymi rywalami, w tym aż 4 z nich przed czasem, a to wszystko przypieczętował zdobyciem złotego medalu na mistrzostwach świata muay thai w klasie B, które odbywały się w Korei Południowej.

Kontuzja

Świetny okres w karierze Błachowicza został dostrzeżony przez zagraniczne media branżowe. Janek zajął drugie miejsce w plebiscycie niemieckiego portalu GnP na zawodnika, który w minionym roku poczynił największe postępy. Polak tylko nieznacznie został wyprzedzony w głosowaniu przez Alistaira Overeema, a za jego plecami znalazł się między innymi Thiago Alves. W rankingu tego samego portalu „Cieszyński Książę” plasował się na 5 miejscu wśród wojowników wagi półciężkiej z Europy.

Rozpędzony sukcesami na krajowym podwórku zdecydował się na podjęcie pierwszej walki w MMA poza granicami Polski. Janek został zestawiony z Igorem Pokrajacem na gali WFC 8 w stolicy Słowenii, jednak na zaledwie kilka dni przed wydarzeniem źle upadł na treningu i musiał wycofać się z powodu kontuzji prawego barku. Chorwat pokonał nowego rywala i po tym zwycięstwie od razu zasilił szeregi UFC.

Po powrocie do zdrowia Błachowicz nie porzucił planów na zagraniczny pojedynek. W sierpniu 2009 roku miał zawalczyć z Lloydem Marshbanksem w Stanach Zjednocznych. Starcie z udziałem Polaka zaplanowano jako główną atrakcję kalifornijskiej gali War Gods, jednak pech wciąż prześladował naszego zawodnika i ostatecznie całe wydarzenie zostało odwołane.

Nieaktywny od ponad pół roku Błachowicz wyjechał razem z Tomaszem Drwalem do San Diego, aby pomóc „Gorilli” w przygotowaniach. W USA szczęście ponownie nie sprzyjało Jankowi, który podczas sparingów doznał poważnej kontuzji kolana. „Tomek chciał mnie obalić, ja stanąłem całym ciężarem na tej nodze, żeby się obronić i nagle strzelił taki odgłos jak przy łamaniu deski. Leżałem, prawie straciłem przytomność i tylko krzyczałem do Tomka, żeby przyniósł wiadro, bo będę rzygał z bólu. Bardzo osty ból, ale trwający może z trzydzieści sekund. Na drugi dzień kolano trzy razy większe, opuchnięte, chodzić nie mogłem” – wspominał cieszynianin.

Uraz pokrzyżował ambitne plany Błachowicza na drugą połowę roku. „Cieszyński Książę” miał już zaplanowane starcie z Alexandrem Gustafssonem na grudniową galę Bushido Challenge w Anglii. 22-letni Szwed z rekordem 8-0 dopiero zaczynał swoją wspinaczkę na najwyższe szczyty w MMA. Polak musiał na razie zapomnieć o walce z „Maulerem”, który podpisał kontrakt z UFC i na długie lata stał się czołowym zawodnikiem wagi półciężkiej na świecie, trzykrotnie mierząc się o pas mistrzowski.

Błachowicz w USA szykował się także do przybrania kilku kilogramów i wystartowania w turnieju wagi ciężkiej organizacji Bellator MMA. Niewiele brakowało, żeby kariera Janka potoczyła się zupełnie innymi torami, ale na przeszkodzie stanęła właśnie feralna kontuzja odniesiona w San Diego. Kolano wymagało operacji, która została przeprowadzona na początku września w prywatnej klinice w Warszawie. W 2009 roku Błachowicz nie stoczył ani jednej walki, a powrót do pełni sił miał mu zająć około 6 miesięcy.

Powrót Księcia z Cieszyna

Kontuzja i dłuższa przerwa od startów były też momentem na podjęcie ważnego kroku w karierze Janka, czyli opuszczeniu rodzinnych stron i przeprowadzce do Warszawy, by trenować u boku Pawła Nastuli. Z Octagonu Rybnik, dotychczasowego klubu Błachowicza, zaczęli odchodzić inni zawodnicy kategorii półciężkiej i cieszynianin musiał rozejrzeć się za nowym bodźcem do rozwoju. „Dobrzy sparingpartnerzy byli w Warszawie, a do tego stąd jest moja ukochana Dorota, więc wybrałem stolicę. Przyjechałem trenować do Pawła Nastuli, gdzie moim zdaniem jest najlepsza ekipa do treningów w mojej wadze. Pod uwagę był brany jeszcze Kraków, ale Drwalu akurat siedział w USA, a bez niego nie było tam kogoś, kto mógłby mnie bardziej obciążyć” – argumentował swoją decyzję Janek.

„Cieszyński Książę” podjął drugą próbę występu w słoweńskiej Lublanie na gali WFC. Rywalem Janka został Aleksandar Radosavljevic z Serbii, jednak Polak musiał wycofać się z tego zestawienia z powodu wciąż odczuwanego bólu w operowanym kolanie. Miejsce Błachowicza zajął Antek Chmielewski, który przegrał w starciu z Aleksandarem.

Powrót Błachowicza został przełożony z marca na maj 2010 roku, kiedy to Konfrontacja Sztuk Walki organizowała w katowickim Spodku galę z numerem 13. Wydarzenie szczególnie istotne dla Janka, który powracał do ringu po półtorarocznej przerwie, a w dodatku blisko swoich rodzinnych stron, więc mógł liczyć na wsparcie kibiców z Cieszyna.

W czasie rehabilitacji Błachowicza w Polsce wybuchł prawdziwy bum na MMA, spowodowany oczywiście debiutem popularnego Mariusza Pudzianowskiego w nowej dyscyplinie sportu. 7 maja w Spodku zasiadło 11 tysięcy osób, a gala transmitowana była na otwartym kanale Polsatu. KSW przebiło się do szerszego grona odbiorców i Janek po raz pierwszy miał okazję zawalczyć przed tak wielką publicznością.

Wiele osób zastanawiało się, czy Janek Błachowicz po ciężkich kontuzjach i operacji będzie w stanie zachować dawną dyspozycję. „Cieszyński Książę” nie miał jednak żadnych wątpliwości co do swojej formy. Zawsze podkreślał, że po takich powrotach czuje się bardzo dobrze, ponieważ przez miesiące leczenia kumulował się w nim głód walki.

Na KSW 13 Błachowicz zaprezentował się fenomenalnie, wygrywając obie swoje walki w pierwszej rundzie. W ćwierćfinale turnieju cieszynianin trenujący w Warszawie w widowiskowy sposób znokautował kombinacją wysokie kopnięcie-prawy sierpowy Brazylijczyka Julio Brutusa, a następnie szybko poddał swojego kolegę klubowego Wojciecha Orłowskiego. Tym samym zapewnił sobie awans do wielkiego finału, w którym jego rywalem został Daniel Tabera. W odróżnieniu od triumfów Janka na galach KSW Eliminacje oraz KSW 10, w tym przypadku decydujące starcie miało się odbyć podczas kolejnego wydarzenia organizacji.

Kilkukrotnie pytano Błachowicza co czuł, mierząc się w ringu ze swoim bliskim znajomym Wojtkiem. Choć jak sam podkreślał, nie było to żadne przyjemne doświadczenie, to Janek swoją postawą zawsze prezentował pełny profesjonalizm. Tłumaczył, że jest to po prostu ich praca, do której obaj wychodzą i ten, który wykona ją lepiej – zwycięży. Przed i po walce nadal się można przyjaźnić, ale podczas pojedynku jest do wykonania robota, która nie ma wpływu na relacje koleżeńskie. Przypominał przy tym czasy treningów muay thai, kiedy również przyszło mu się zmierzyć z klubowym kolegą. Obaj panowie dali świetną walkę, a wracając do domu w jednym aucie wspólnie ją przeżywali. Janek oddzielał życie prywatne od pracy i twierdził, że nie miałby żadnego problemu, żeby stoczyć walkę nawet z własnym bratem.

Finałowy pojedynek z Taberą zestawiono na wrześniową galę KSW 14. Po długiej przerwie Błachowicz był jednak spragniony kolejnych wyzwań i zdecydował się w międzyczasie na przyjęcie walki w Rosji z Nikolaiem Onikienko. Tym razem zagraniczny debiut Janka udało się doprowadzić do skutku, choć nie obyło się bez nieoczekiwanych przygód. Cieszynianin wspomina wypad do Rosji jako jeden z jego najciekawszych momentów w karierze.

„Walka była w czwartek, więc dziwny termin. Nikomu nie pasowało, żeby w środku tygodnia lecieć razem ze mną. Wylot miał być w środę, we wtorek stałem pod ambasadą i dzwoniłem do Doroty, że nie będzie tej walki, nie będę leciał samemu. Powiedziała, że poleci ze mną i udało nam się załatwić wizę w jeden dzień. Na początku dostałem wiadomość, że walka odbywa się pod Moskwą. Po przylocie okazało się, że będzie to 700 kilometrów na wschód od Moskwy i musimy jechać 12 godzin pociągiem. Na miejscu byłem tylko z Dorotą, poprosiłem organizatora, żeby dał mi chociaż kogoś do rozgrzewki. Przyprowadził dwóch takich małych, chudych Rosjan. Dogadywałem się z nimi na migi, ja trochę po rosyjsku, oni trochę po polsku. Nie mieli o niczym pojęcia, ale chcieli mi pomóc. Trzymali te tarcze, wyszli ze mną do narożnika, śmiesznie było. Walka przebiegła w pełni pod moje dyktando, w drugiej rundzie wygrałem przez duszenie zza pleców. Fajny wyjazd i przygoda, miło nas ugościli, a Czeboksary to ładne miasto. W drodze powrotnej jechałem z moim przeciwnikiem w jednym przedziale, ja spałem na górze, a on na dole. Na zmianę tylko chodziliśmy po piwa do warsu” – opowiadał o swoim wyjeździe Błachowicz.

Po powrocie do Polski 27-letni Błachowicz został otwarcie zapytany o możliwość występów w UFC – największej organizacji MMA na świecie. „Nie będę skromny. Czuję, że mógłbym powalczyć na galach UFC. Może nie od razu z czołówką, ale powoli zmierzam w jej kierunku” – odpowiedział Janek. Plany o UFC musiały jednak nieco poczekać, „Cieszyński Książę” musiał przedtem sprostać jeszcze kilku wyzwaniom w Konfrontacji Sztuk Walki.

Czternasta edycja KSW przyciągnęła do łódzkiej Atlas Areny rekordową widownię w historii polskiego MMA. Około 13 tysięcy ludzi w hali i kilka milionów przed telewizorami obejrzało między innymi finałowe starcie turnieju w kategorii półciężkiej pomiędzy Janem Błachowiczem a Danielem Taberą.

Zawodnik z Walencji prowadził pojedynek w swoim stylu, klinczując Polaka i z tej pozycji próbując przenieść akcję na ziemię. Błachowicz jednak umiejętnie bronił ataków rywala, a w drugiej rundzie rozbił Taberę serią uderzeń w parterze. Po kolejnych ciosach narożnik poddał bezradnego Hiszpana. Błachowicz tym zwycięstwem umocnił się na pozycji czołowego zawodnika swojej kategorii wagowej w Europie. Cieszynianin jako pierwszy i jak do tej pory jedyny zawodnik w historii KSW triumfował w aż trzech turniejach. Zawodowy bilans Janka w MMA na koniec 2010 roku wynosił już 12-2. Powrót po kontuzji i operacji kolana okazał się niezwykle udany, Błachowicz skutecznie piął się po dalszych szczeblach kariery. Rok zakończył nominacją na brązowy pas brazylijskiego jiu-jitsu u Joe Moreiry.

Rywalizacja z „Afrykańskim Zabójcą”

Świetne występy najlepszego polskiego zawodnika wagi półciężkiej były coraz częściej doceniane przez zagranicznych dziennikarzy branżowych. Na początku 2011 roku portal BloodyElbow umieścił Janka na 5 miejscu listy największych talentów w swojej kategorii wagowej na świecie.

Potrójny mistrz turniejowy powrócił na marcowej gali KSW 15. W starciu o pas rywalem Janka został Rameau Thierry Sokodjou. Kameruńczyk zdecydowanie nie imponował bilansem walk, w swojej dotychczasowej karierze odniósł 10 zwycięstw i poniósł aż 8 porażek. Sokodjou bił się jednak na największych arenach MMA, za sobą miał występy w Pride, UFC i Strikeforce. Przed przyjazdem do Polski mierzył się z takimi rywalami jak m.in. Nogueira, Arona, Machida, czy Mousasi.

„The African Assassin” całkowicie zdominował Błachowicza podczas pojedynku w stołecznym Torwarze. Sokodjou rozbijał Polaka niskimi kopnięciami, doprowadzając jego nogę do stanu kompletnej bezużyteczności. „Popełniłem kilka błędów w taktyce i przygotowaniach do walki. Zderzyłem się z ciężarówką. Nigdy wcześniej nie czułem takich uderzeń, tak jakby ktoś kijem bejsbolowym obijał mi nogę” – skwitował swój występ Błachowicz.

Pokaz umiejętności Sokodjou trwał przez dwie rundy. Walka została przerwana przed ostatnią odsłoną, kiedy Janek nie był w stanie nawet podnieść się z narożnika. „Ja chciałem wyjść do walki, ale po prostu nie mogłem. Nie byłem w stanie ustać, nie czułem w ogóle nogi. Później przez dwa tygodnie nie mogłem chodzić. Przegrałem, ale było mi to potrzebne. Zmusiło mnie to do pracy, cięższego treningu” – kontynuował Janek. Po latach przyznał w wywiadach, że była to jedyna porażka w karierze, która śniła mu się po nocach.

W wyniku przeprowadzonych kompleksowych badań ustalono, że Jan Błachowicz doznał rozległego stłuczenia mięśnia obszernego bocznego uda lewego oraz pasma biodrowo-piszczelowego z najprawdopodobniej jego częściowym rozerwaniem i rozwarstwieniem. Uraz był tak silny, że doprowadził do masywnego wysięku i rozległych krwiaków śródmięśniowych i nadpowięziowych praktycznie całego uda, łącznie ze stawem kolanowym. W wyniku uderzenia doszło także do częściowej neuropraksji nerwu udowego. Lekarz, który zajmował się Jankiem po pojedynku przyznał, że w trakcie kilkunastu lat swojej pracy nigdy nie widział podobnych obrażeń.

Leczenie przebiegło szybko i pomyślnie, więc już po kilku tygodniach od KSW 15 Błachowicz mógł się szykować do następnego występu. Próbą odbicia się po porażce z Sokodjou był pojedynek z Tonim Valtonenem na 16 gali polskiej organizacji. Janek zdeklasował Fina w parterze, rozbijając go ciosami i poddając duszeniem zza pleców w drugiej rundzie. Po zwycięstwie zapytany o krótką wiadomość do Sokodjou, odparł ze śmiechem: „Szykuj się, umiem już blokować low kicki!”.

Rewanż Błachowicza z Sokodjou na listopadowej gali KSW 17 został niemal od razu potwierdzony. Po zwycięstwie z Valtonenem Janek miał więc pół roku na szlifowanie swoich umiejętności przed drugim spotkaniem w ringu ze swoim pogromcą. Ten czas wykorzystał między innymi na podpisanie nowego kontraktu z KSW, a także obóz treningowy w Holandii, gdzie ćwiczył u boku Gegarda Mousasiego.

„Po pierwszej walce z Sokodjou zadałem sobie pytanie: czy to wszystko na co mnie stać? Czy na tym kończy się mój rozwój? Nie, nie może tak być” – bolesna porażka była największą motywacją dla Janka. Sokodjou w międzyczasie stoczył dwa pojedynki w Kanadzie i w końcu 26 listopada 2011 roku obaj zawodnicy ponownie stanęli naprzeciwko siebie w ringu.

Polak od pierwszych sekund narzucił mocne tempo i zdecydowanie wygrał pierwszą rundę, obalając i punktując z góry. Druga odsłona również została zapisana na korzyść Błachowicza, choć jego przewaga z czasem topniała. W trzeciej rundzie, kiedy zdawało się, że zmęczony Janek zaczyna oddawać inicjatywę, ten w połowie rundy trafił mocnym ciosem, którym naruszył Kameruńczyka i posłał go na deski. „Afrykański Zabójca” przetrwał dalszy napór „Cieszyńskiego Księcia” i ostatecznie dotrwał do końcowego gongu. Po trzech rundach sędziowie jednogłośnie przyznali zwycięstwo Błachowiczowi, który odebrał tytuł rywalowi i został nowym mistrzem KSW w kategorii półciężkiej. „Nie wszystko ułożyło się tak, jakbym chciał. To była bardzo ciężka walka, walczyłem nie tylko z nim, ale też sam ze sobą” – podsumował cieszynianin.

Mistrz

Świeżo upieczony posiadacz tytułu w swojej pierwszej obronie miał się zmierzyć z Davidem Branchem, byłym przeciwnikiem Tomasza Drwala w UFC. Na kilka dni przed galą Amerykanin jednak wypadł z rozpiski, a jego miejsce zajął Mario Miranda. Nowy rywal Janka był posiadaczem czarnego pasa brazylijskiego jiu-jitsu, uczestnikiem prestiżowych zawodów ADCC i byłym reprezentantem Brazylii w zapasach. Podobnie jak Branch, Miranda również miał za sobą występy w oktagonie największej organizacji MMA na świecie.

Polak spokojnie zrealizował swój plan na walkę, punktując Mario w stójce na przestrzeni pełnych trzech rund. Błachowicz zwyciężył przez jednogłośną decyzję, tym samym umacniając się na pozycji numer jeden w kategorii półciężkiej KSW. Pojedynek stracił jednak rangę mistrzowską i na pierwszą oficjalną obronę mistrz musiał jeszcze poczekać.

Następnym rywalem cieszynianina został Houston Alexander, kolejny były już zawodnik UFC, który do Polski przyjeżdżał po dwóch porażkach przez ciężkie nokauty. Choć Janek „pukał już do drzwi main eventu”, to jednak w walce wieczoru gali KSW 20 w Ergo Arenie wystąpił Pudzianowski. Chwilę wcześniej, w pojedynku mistrzowskim Błachowicz przetestował obronę przed poddaniami swojego przeciwnika. Mimo bliskich prób w każdej z rund – duszenia zza pleców w pierwszej, trójkąta w drugiej i kimury z pleców w trzeciej – Janek musiał czekać na werdykt sędziów. Po ostatnim gongu nie było żadnych wątpliwości co do ich decyzji i „Cieszyński Książę” dopisał do swojego rekordu udaną obronę tytułu.

Po starciu wyszło na jaw, że Błachowicz wyszedł do ringu z zerwanymi więzadłami w lewym kolanie. Zawodnik odniósł kontuzję na kilka tygodni przed galą podczas sparingów na obozie treningowym w Starym Kaleńsku. „Byłem bardzo blisko wycofania się po rezonansie, który jednoznacznie stwierdził, że więzadła są zerwane. Potem obliczyłem sobie parę rzeczy i stwierdziłem, że muszę zrobić tę walkę z powodów finansowych. Nie chciałem też po prostu zawieść fanów. Powiedziałem sobie, że się nie poddam i pokażę tę legendarną polską siłę choćby z jedną nogą” – tłumaczył Błachowicz w wywiadzie po zakończeniu KSW 20.

Cieszynianin nie poddał się jednak operacji i po konsultacjach z sześcioma lekarzami zdecydował się na rehabilitację. „Jeśli za cztery-sześć tygodni nie będę odczuwał zadowalającej poprawy, to wtedy sytuacja może się zmienić, ale na razie wolę uniknąć operacji – mówił Błachowicz.

W drodze po marzenia

Po kilkumiesięcznym leczeniu urazu, w styczniu 2013 roku ogłoszono kolejnego przeciwnika Jana Błachowicza. Został nim 28-letni Goran Reljić. Trzy lata wcześniej UFC pożegnało się z Chorwatem, który od tego czasu odniósł kilka zwycięstw w mniejszych, europejskich organizacjach. Pojedynek obu zawodników zaplanowano na 16 marca podczas KSW 22.

Ponad miesiąc przygotowań do tego starcia Janek spędził w Stanach Zjednoczonych. „Cieszyński Książę” trenował razem z Piotrem Strusem w San Diego u boku czołowych trenerów i zawodników, nagrywając przy tym vlogi dla fanów z Polski, które można obejrzeć na kanale MMARocks. „USA to kolebka MMA i w związku z tym, jest tam najwięcej trenujących osób, najwięcej profesjonalnych trenerów i najlepsza organizacja na świecie. Trzeba z tego korzystać, trenować z najlepszymi i uczyć się od nich. Treningi się za bardzo nie różnią. Przynajmniej od tego, co robimy w klubie Pawła Nastuli. Jest po prostu więcej ludzi. W każdej kategorii wagowej jest kilku mocnych do wyboru. Może jedyną różnicą jest większy nacisk kładziony na wydolność. Masz katów, którzy nad tobą siedzą i cię motywują. No i trenerzy, którzy zajmują się stricte samym MMA od początku do końca” – opowiadał Janek zapytany o obóz za oceanem.

Po powrocie z San Diego, Jan Błachowicz po raz drugi udanie obronił swój tytuł, pewnie pokonując Gorana Reljicia w walce wieczoru warszawskiej gali KSW 22. Jedyną wyrównaną rundą pojedynku było pierwsze starcie, kiedy Reljiciowi udało się obalić Polaka. W parterze Chorwat niemal od razu wpadł w balachę, ale w porę udało mu się wyciągnąć łokieć w bezpieczną pozycję. Od drugiej rundy rosła zdecydowana przewaga Błachowicza. Pod koniec odsłony Polak posłał rywala na deski podbródkowym, jednak Reljić wypadł za liny ringu i okazja na nokaut minęła. W ostatniej rundzie, mimo ciężkich ciosów w stójce i parterze, Jankowi nie udało się skończyć rywala przed czasem. Dla Błachowicza była to czwarta z rzędu wygrana przez decyzję.

W maju 2013 roku środowisko MMA obiegła wiadomość o podpisaniu przez Błachowicza kontraktu z World Series of Fighting. W amerykańskiej organizacji bili się wówczas tacy zawodnicy jak między innymi Andrei Arlovski, Jon Fitch, Justin Gaethje, czy Anthony Johnson. Właśnie z tym ostatnim Polak miał się zmierzyć w walce wieczoru wrześniowej gali WSOF 5. Obdarzony piekielnie mocnym ciosem „Rumble” został zwolniony przez UFC za notoryczne przekraczanie limitów wagowych i w WSOF z powodzeniem odbudowywał swoją karierę. Debiut w Stanach Zjednoczonych i zwycięstwo z rozpoznawalnym zawodnikiem pokroju Johnsona, mogło znacząco przybliżyć Janka do wymarzonej wiadomości od UFC z propozycją umowy.

Do występu Polaka za oceanem ostatecznie nie doszło. Powodem, jak twierdzi polska strona, była próba zmiany warunków uzgodnionego z WSOF kontraktu. „Pierwotnie kontrakt dotyczył jednego pojedynku, który w przypadku wygranej nad Johnsonem, mocno przybliżyłby mnie do realizacji mojego życiowego celu i marzenia, czyli kontraktu z UFC. Strona WSOF postawiła jednak warunek, że kontrakt musi zostać zmieniony na min. cztery pojedynki z wyłącznością. To oznaczałoby przynajmniej trzy kolejne lata czekania na upragniony debiut w UFC. Z dniem pierwszego lipca rozpocząłem przygotowania do wrześniowej walki. Obecnie czuję się oszukany przez WSOF zarówno sportowo jak i finansowo” – tłumaczył całą sytuację Błachowicz w specjalnym oświadczeniu na ten temat.

Podopieczny Pawła Nastuli musiał więc chwilowo odłożyć plany o podboju amerykańskiej sceny MMA i wrócić myślami do następnej obrony pasa w KSW, którą organizacja zaplanowała na 13 grudnia podczas gali KSW 25 we Wrocławiu. W listopadzie, jeszcze nie znając nazwiska swojego przyszłego rywala, Błachowicz wyruszył do Sztokholmu na obóz przygotowawczy w klubie Allstars Gym. W tym miejscu trenował Alexander Gustafsson, niedoszły rywal Janka z 2009 roku, którego kariera od tego czasu rozwinęła się w ekspresowym tempie. „Mauler” był świeżo po przegranym, choć niezwykle wyrównanym i emocjonującym, pojedynku mistrzowskim w UFC z Jonem Jonesem.

Kiedy Janek ćwiczył w Szwecji o boku Gustafssona, organizacja KSW ogłosiła, że przeciwnikiem „Cieszyńskiego Księcia” został Virgil Zwicker. 31-latek był kolegą treningowym legendarnego Dana Hendersona, a za sobą miał występy w Strikeforce i Bellator MMA. Kilka dni po tej informacji przyszła jednak mniej radosna wiadomość ze Sztokholmu.

W trakcie przygotowań do swojej trzeciej obrony tytułu Błachowicz doznał kontuzji, która wykluczyła go z udziału w gali KSW 25. Ponownie nie wytrzymały więzadła w kolanie, ten uraz prześladował Janka od lat. Tym razem nie obyło się bez operacji, którą Janek przeszedł w Warszawie. Zawodnika Nastula Team ponownie czekał półroczny okres rehabilitacji.

„Cieszyński Książę” zakończył 2013 rok z kontuzją i odwołanym występem. Janek nie zawalczył we wrocławskiej Hali Stulecia i jak się później okazało, już nigdy więcej nie pojawił się na gali KSW w roli zawodnika. Nadeszła pora na nowe wyzwania. Wkrótce Błachowicz złożył upragniony podpis pod kontraktem z UFC. Zamknął istotny rozdział w swojej karierze i wyruszył w wyboistą drogę po marzenia…

Koniec części 1.

Druga część artykułu: Jan Błachowicz – Droga na szczyt. Historia kariery, walk i sukcesów polskiego mistrza UFC (cz. 2)

Odpowiedz 1 Like

click to expand...