W dzieciństwie chciał zostać księdzem lub kaskaderem. Wygrał każdą szkolną bójkę za pobliskim kościołem, a na treningi codziennie dojeżdżał po 50 kilometrów starym maluchem. Karierę sportowca przez 10 lat musiał łączyć z pracą na bramce podczas nocnych imprez. Pytany o to, gdzie widzi się w przyszłości, zawsze pewny siebie udzielał tej samej odpowiedzi. „Na szczycie rankingów MMA z pasem mistrzowskim UFC”. W 2020 roku Jan Błachowicz spełnił swoje marzenie i zapewnił sobie nieśmiertelność w historii dyscypliny. „Cieszyński Książę” stał się królem.
Pierwsza część artykułu: Jan Błachowicz – Droga na szczyt. Historia kariery, walk i sukcesów polskiego mistrza UFC (cz. 1)
„Cieszyński Książę” zakończył 2013 rok z kontuzją i odwołanym występem. Janek nie zawalczył we wrocławskiej Hali Stulecia i jak się później okazało, już nigdy więcej nie pojawił się na gali KSW w roli zawodnika. Nadeszła pora na nowe wyzwania. Wkrótce Błachowicz złożył upragniony podpis pod kontraktem z UFC. Zamknął istotny rozdział w swojej karierze i wyruszył w wyboistą drogę po marzenia…
Kontrakt
Na początku stycznia 2014 roku, najlepszy polski półciężki wspólnie z grupą MMA Promotion podali do publicznej wiadomości informację o podpisaniu przez cieszynianina kontraktu z Ultimate Fighting Championship. Tym samym reprezentant klubu Pawła Nastuli stał się piątym Polakiem zakontraktowanym przez amerykańskiego potentata, dołączając do Piotra Hallmanna, swojego klubowego kolegi Daniela Omielańczuka, Krzysztofa Jotki i Pawła Pawlaka. „Spełniło się moje marzenie. Tego nie da się opisać słowami” – mówił Janek w pierwszym wywiadzie po złożeniu podpisu.
„Będąc jeszcze w San Diego odzywał się do mnie trener z Alliance, który nas tam prowadził, wypytywał o mój kontrakt z KSW. Chciał wiedzieć jak on wygląda, ponieważ UFC się o mnie wypytywało. Stąd wiedziałem, że jeśli odezwę się do UFC, to będą zainteresowani moją osobą. Napisaliśmy do nich w sprawie kontraktu i przy tym zaznaczyłem, że mam kontuzję. Odpowiedzieli, że nie ma problemu, wyleczę się i od razu będę walczył” – dodał, wyjaśniając kulisy zakontraktowania z amerykańską organizacją.
Niedługo po przejściu do UFC cieszynianin został umieszczony w gronie pretendentów do prestiżowego rankingu w wadze półciężkiej portalu Sherdog. Błachowicz stał się dopiero drugim zawodnikiem z Polski w historii, który znalazł się w zestawieniu najlepszej piętnastki na świecie w swojej kategorii wagowej. Wcześniej w wadze średniej sklasyfikowany był Mamed Khalidov.
Janek, rehabilitujący kolano po przeprowadzonej w grudniu operacji, mógł liczyć na debiut w oktagonie najwcześniej w drugiej połowie 2014 roku. W czerwcu pojawiły się już pierwsze doniesienia na temat potencjalnego rywala dla Błachowicza. Jeden z zagranicznych dziennikarzy poinformował o możliwym zestawieniu Polaka z Mauricio Ruą. Sam zainteresowany zdementował tę informację, ponieważ UFC nie zaoferowało mu takiego pojedynku. „Cieszyński Książę” zaznaczył jednak, że z chęcią przyjąłby walkę z „Shogunem”, ponieważ od dawna marzył o potyczce właśnie z legendarnym Brazylijczykiem.
Przed debiutem w UFC, Janek zdecydował się na jeszcze jeden znaczący krok dla swojej kariery. Opuścił klub Pawła Nastuli i przeprowadził się z Warszawy do Poznania, gdzie w miejscowym Ankosie pod okiem Andrzeja Kościelskiego rozpoczął przygotowania do starć ze światową czołówką. „Jeśli UFC, to zapasy. Jeśli zapasy, to Ankos Zapasy Poznań” – tłumaczył Błachowicz.
W lipcu kibice otrzymali tak długo oczekiwaną wiadomość. Poznaliśmy datę i rywala cieszynianina, który doszedł do pełni zdrowia po operacji i nareszcie był gotów do pojawienia się w oktagonie. Polaka czekała podróż do Szwecji, gdzie UFC organizowało swoją trzecią galę w tym kraju. 4 października miał zmierzyć się w oktagonie z Ilirem Latifim. 31-latek miał już za sobą trzy występy w oktagonie, z których dwukrotnie wychodził z tarczą.
Przez zagranicznych fanów i dziennikarzy Błachowicz był skazywany na porażkę z Latifim. Bukmacherzy również wyraźnie faworyzowali w tym starciu Szweda. „Stawiajcie na mnie, bo można zarobić dość dużo” – Błachowicz krótko skwitował oferty kursów bukmacherskich na październikowy bój w Sztokholmie.
„Cieszyński Książę” powrócił do akcji po ponad półtorarocznej przerwie i znów udowodnił, że ciężkie kontuzje nie przeszkadzają mu w odnoszeniu zwycięstw. Pierwsza faza starcia była jednak dość niespokojna w wykonaniu Janka. „Nie czułem walki na początku w ogóle, ta przerwa zrobiła swoje. Dopiero jak mi zaje*ał w łeb, to się obudziłem. Wiedziałem gdzie jestem i co mam robić” – mówił po walce. Latifi miał swój moment, kiedy trafił Błachowicza mocnym ciosem pod siatką, ale Polak szybko odnalazł się w oktagonie i przejął inicjatywę. Gdy zbliżała się druga minuta konfrontacji, Jan zaatakował serią uderzeń, którą zakończył soczystym kopnięciem na korpus. Zraniony Latifi wycofał się, a Janek doskoczył do skulonego przeciwnika z kolejnymi ciosami i już po chwili mógł się cieszyć z pierwszego zwycięstwa w największej organizacji MMA. „To dla mnie jak sen. Jeszcze się nie wybudziłem” – podsumował po triumfie w Szwecji.
— Trynidad (@Trynidad2) February 16, 2020
Zły rok
Wielomiesięczne doniesienia na temat pierwszej gali UFC w Polsce nareszcie znalazły oficjalne potwierdzenie w styczniu 2015 roku. Amerykański gigant zapowiedział wówczas organizację swojego premierowego wydarzenia w kraju nad Wisłą. UFC Fight Night: Poland zaplanowano na 11 kwietnia, a słynny oktagon miał zostać rozstawiony w nowo wybudowanej hali w Krakowie. Polscy fani MMA otrzymali swoje wyczekiwane święto.
Walką wieczoru gali w mieście królów ogłoszono rewanżowe zestawienie Mirko „Cro Copa” Filipovica z Gabrielem Gonzagą. Podczas tego historycznego wydarzenia nie mogło oczywiście zabraknąć występu czołowego polskiego zawodnika. Drugą najważniejszą atrakcją gali została walka Jana Błachowicza z Jimim Manuwą. Anglik wracał do oktagonu po pierwszej porażce w karierze z rąk Alexandra Gustafssona. Wcześniej, znany z mocnego uderzenia 34-latek z Morden wygrał przed czasem każdą z 14 walk, w tym 3 z nich pod banderą UFC.
Drugi występ Błachowicza w UFC, podobnie jak cała gala w Polsce, okazał się niestety sporym rozczarowaniem. „Cieszyński Książę” w ciągu piętnastu minut walki nie był w stanie odnaleźć się w narzuconym przez przeciwnika stylu. Manuwa nieustannie klinczował i zwyciężył przez jednogłośną decyzję. Tylko jeden z sędziów punktowych zapisał ostatnią z rund na korzyść Polaka. Janek musiał przełknąć gorycz porażki po raz pierwszy od ponad czterech lat i bolesnego zderzenia z kopnięciami Sokodjou na KSW 15.
„Zupełnie nie rozumiem – z perspektywy czasu – jak mogłem ubzdurać sobie, że prowadzę w tej walce i dyktuję warunki. Dopiero po pojedynku stopniowo docierało do mnie, jak bardzo zawaliłem i że nie zrobiłem w tym pojedynku nic, aby zwyciężyć z Manuwą, który był na wyciągnięcie ręki. Nie próbowałem zejść ani nie wywierałem presji na rywalu, co miało być głównym kluczem do wygranej. Chciałbym przeprosić wszystkich fanów, moich trenerów, narożnik oraz kolegów z Ankosu Zapasy Poznań za to, że nie zaprezentowałem się tak, jak tego oczekiwali i nie pokazałem prawie nic z tego, co szykowaliśmy na treningach” – napisał Błachowicz po swojej czwartej przegranej w karierze, a pierwszej w UFC. Cieszynianin obiecał kibicom powrót legendarnej polskiej siły i znokautowanie swojego kolejnego przeciwnika. Janek chciał szybko zmazać plamę po słabszym występie w Krakowie, celował w następny pojedynek za około trzy miesiące. Pomimo porażki, najlepszy polski zawodnik wagi półciężkiej zadebiutował w oficjalnym rankingu UFC na piętnastej pozycji.
Niemal dokładnie trzy miesiące po gali w Krakowie ogłoszono pojedynek Janka z Anthonym Johnsonem na UFC 191. Amerykanin był niedoszłym rywalem Błachowicza sprzed dwóch lat, kiedy to „Cieszyński Książę” był blisko występów w organizacji WSOF. Od tego czasu „Rumble” powrócił do UFC i zrobił niemałe zamieszanie w kategorii półciężkiej. Johnson ciężko znokautował Nogueirę i Gustafssona, by w końcu zatrzymać się na Danielu Cormierze w starciu o tytuł.
Kilka dni później organizacja dokonała jednak pewnych roszad w rozpisce gali i nowym rywalem Polaka został Corey Anderson – „na papierze” łatwiejsze wyzwanie od Johnsona. Corey miał na swoim koncie tylko 6 zawodowych walk i również musiał uznać wyższość przeciwnika w swoim poprzednim występie. Błachowicz zapytany o powody takiej zmiany odpowiedział: „Nie dostałem żadnego konkretnego wytłumaczenia tej decyzji, ale zrekompensowane mi to zostanie w postaci znacznej podwyżki pieniężnej, więc nie jestem jakoś bardzo zbulwersowany tą całą sytuacją. Oczywiście fajnie byłoby zawalczyć z Anthonym, ale co się odwlecze to nie uciecze. Wiem, że na te wielkie walki z moim udziałem przyjdzie jeszcze czas”.
Trzecia wizyta Błachowicza w oktagonie UFC niestety znów nie skończyła się dla niego pomyślnie. Główną przyczyną porażki i słabego występu Polaka była kondycja. Pierwsza runda była jeszcze w miarę wyrównana, choć już w niej Corey zaczął zaznaczać swą przewagę. Od drugiej odsłony dało o sobie znać niewystarczające przygotowanie wydolnościowe podopiecznego Andrzeja Kościelskiego. Amerykanin znalazł drogę do parteru, gdzie rozpoczął swój marsz po wygraną. W górnej pozycji Anderson pozostał do końca rundy, zadając Błachowiczowi mocne uderzenia pięściami i łokciami. Trzecie pięć minut to postawienie kropki nad „i” w wykonaniu Coreya. Tuż po otwierającym ostatnią rundę gongu, zawodnik z Illinois przeniósł akcję na ziemię i tam spokojnie pracował na zwycięstwo.
„Sam nie wiem, co się stało. Będę szukał rozwiązania i przyczyny. Druga walka z kolei nie wychodzi. Ostatnio było nudno, ale wyrównanie. Teraz zdeklasował mnie teoretycznie słabszy rywal. Brakowało mi paliwa, siły, a przede wszystkim nie miałem przeglądu walki. Zawsze widziałem, co się dzieje i potrafiłem kontrolować starcie. Tym razem było zupełnie inaczej. Wszystko poszło tak szybko, że nie wiedziałem, co się dzieje. Problemem było to, że nie miałem żadnych emocji. Wchodziłem do walki jak do fabryki podbić kartę” – oceniał swoją porażkę Błachowicz.
Janek przegrał już dwie walki z rzędu, taka sytuacja przytrafiła mu się po raz pierwszy w karierze. Na swojej drodze po marzenia i mistrzostwo wagi półciężkiej odbił się od dwóch przeszkód. Kolejna walka w kontrakcie była już „o być albo nie być” w organizacji zarządzanej przez Danę White’a. Polak po porażce z Andersonem zapowiedział kilkumiesięczną przerwę od startów, którą chciał wykorzystać na pozbieranie myśli i przywrócenie w sobie utraconej pasji oraz iskry.
Błachowicz poczuł, że potrzebuje zmiany, by ratować swoją przyszłość w UFC. Opuścił Ankos Zapasy Poznań, gdzie dołączył przed debiutem w oktagonie i powrócił do Warszawy. „Cieszyński Książę” do kolejnego starcia szykował się już pod okiem Piotra Jeleniewskiego w klubie S4, a za sparingpartnerów miał między innymi Daniela Omielańczuka, czy Marcina Tyburę. Z Ankosem pożegnał się w dobrej atmosferze, a jednym z głównych powodów przeprowadzki do stolicy były większe możliwości zarobku poza walkami. Janek zapowiedział znaczące zmiany metod treningowych, powrót do wyjazdów sparingowych za granicę, a także rozpoczęcie współpracy z psychologiem sportowym.
„Chciałbym jak najszybciej zapomnieć o tym roku. Dwie porażki, przeprowadzka, dużo mnie to kosztowało zdrowia. Nie był to miły okres, ale zawsze to jakieś doświadczenie, z którego chcę wyciągnąć pozytywne rzeczy na przyszłość” – tak Janek podsumował mijający 2015 rok. W kolejnym pojedynku nie mógł już sobie pozwolić na potknięcie.
Nadzieja
Od razu po Nowym Roku pojawiła się szansa dla Janka na następną walkę. Jimi Manuwa był zestawiony z Nikitą Krylovem na lutową galę UFC w Londynie, jednak z powodu kontuzji Anglik musiał się wycofać. Błachowicz szybko zareagował na tę informację w swoich mediach społecznościowych, zgłaszając gotowość do zastąpienia „Poster Boya” w starciu z Nikitą. Ukrainiec również wyraził chęć zmierzenia się z Jankiem, jednak ostatecznie organizacja nie podjęła decyzji o finalizacji takiego pojedynku.
Kilka tygodni później UFC ogłosiło, że po raz pierwszy zagości ze swoją galą w Chorwacji. Jednym z bohaterów karty głównej tego wydarzenia został Jan Błachowicz. Gigant MMA zza oceanu zaplanował swoją wizytę w Zagrzebiu na 10 kwietnia, czyli niemal równo rok po tym, jak UFC zadebiutowało w Polsce. Przeciwnikiem Polaka w jego czwartym występie w oktagonie okazał się Igor Pokrajac. Obaj zawodnicy mieli się pierwotnie zmierzyć już w 2009 roku na lokalnej gali w Słowenii, ale wówczas niefortunny uraz barku wykluczył „Cieszyńskiego Księcia” z walki.
W wywiadach przed polsko-chorwacką potyczką Błachowicz jak zawsze zachowywał pokorę. Tym razem chciał mniej mówić, a więcej zrobić i udowodnić w oktagonie, że gorszy okres jest już za nim. Dużo mniej roztropny w wypowiedziach był Pokrajac, który przekonywał o swojej wyższości. „Mam przewagę pod każdym względem. Jestem lepszy na ziemi, w stójce, mam lepszą kondycję. Ponadto zdobyłem bardzo dużo doświadczenia. Ja przeżyłem w UFC już wszystko, więc nic mnie nie zaskoczy” – twierdził Igor.
Janek pierwszy raz w swojej karierze w UFC uchodził w oczach bukmacherów za zdecydowanego faworyta nadchodzącego starcia. Łącząc wymiany w stójce z kontrolą w parterze, Błachowicz zapisał na swoje konto dwie z trzech rund i zwyciężył z Pokrajacem przez jednogłośną decyzję. Po walce zapewne spadł mu ogromny kamień z serca, ponieważ jak sam przyznał, ciągle z tyłu głowy pałętała mu się myśl, że jeden głupi błąd może doprowadzić do końca przygody z największą organizacją na świecie. „To była dla mnie naprawdę trudna walka. Nie lubię mówić takich rzeczy przed pojedynkami, ale naprawdę wchodziłem do klatki z ogromnym obciążeniem. W poprzednich starciach nie byłem sobą i chciałem teraz udowodnić kibicom, ale przede wszystkim sobie, że jeszcze mogę wygrywać i osiągnąć wymarzony sukces” – napisał po zwycięstwie Janek.
Starcie z Chorwatem było kluczowe w kontekście pozostania Błachowicza w UFC. „Cieszyński Książę” utrzymał się w szeregach organizacji, lecz ta wcale nie miała zamiaru oszczędzać Polaka. Na kolejnego rywala Janka wyznaczono Alexandra Gustafssona. „Mauler” od lat należał do ścisłej czołówki kategorii półciężkiej na świecie. Co prawda ostatni okres w jego wykonaniu nie należał do najlepszych, ponieważ przegrał trzy z czterech poprzednich walk, to niewątpliwie wciąż był to zawodnik o kilka klas lepszy od Pokrajaca.
Obaj panowie znali się całkiem dobrze, w przeszłości Błachowicz kilkukrotnie wylatywał do Sztokholmu na obozy treningowe w klubie Gustafssona. Szwed powracał do oktagonu po porażce przez niejednogłośną decyzję w starciu mistrzowskim z Danielem Cormierem. Na papierze zestawienie z Jankiem wyglądało jak typowa „walka na odbudowanie” dla Alexa. Błachowicz już na samym starcie był skazywany na porażkę. Nigdy wcześniej ani później kursy na wygraną Polaka nie były tak wysokie jak przy okazji boju z Gustafssonem.
Zgodnie z przewidywaniami „Mauler” pokonał Błachowicza, a sędziowie punktowi zapisali każdą z rund na jego korzyść. Janek jednak zaskoczył wielu widzów swoją świetną postawą w stójce. To on wygrywał większość wymian kicbokserskich i był w stanie poważnie zagrozić swojemu rywalowi w tej płaszczyźnie. Gustafsson widząc dobrą dyspozycję Polaka zdecydował się więc na wykorzystanie zapasów i dzięki kontroli w parterze zapewnił sobie zwycięstwo przez decyzję. „Wiedziałem, że Błachowicz potrafi mocno uderzyć i że jest przekrojowym zawodnikiem. Wiedziałem również, że mocno zaatakuje na początku walki i spróbuje mnie wykończyć, więc skorzystałem z okazji i przeniosłem akcję na ziemię. Trafiał w stójce, więc zadbałem o to, żeby wygrać walkę w parterze” – skomentował swoją taktykę Szwed.
Pomimo porażki do Janka spłynęło wiele pozytywnych wiadomości, komplementujących jego postawę w starciu z Gustafssonem. Nie umknęła ona uwadze także właścicielom UFC i kilka dni po gali Błachowicz mógł się podzielić z fanami informacją o podpisaniu nowego kontraktu, opiewającego na cztery kolejne pojedynki w oktagonie.
Wielkie odrodzenie
Dana White i jego współpracownicy nie zamierzali wyciągać Błachowicza z głębokiej wody, na którą został wrzucony podczas walki z Alexem. 4 lutego 2017 roku Polak miał się spotkać w klatce UFC z Ovincem Saint Preux, szóstym zawodnikiem z oficjalnego rankingu wagi półciężkiej i byłym pretendentem do tymczasowego pasa mistrzowskiego. Na dwa tygodnie przed galą w Houston Polak musiał się jednak wycofać z tego zestawienia z powodu kontuzji ręki.
„Zaczęliśmy okres sparingowy. W trakcie drugiego sparingu trafiłem rywala w czoło. Raz, drugi i poczułem ból w prawej ręce. Dokończyliśmy sparing, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Miałem tylko nadzieję, że to będzie zwykłe stłuczenie. Ból okazał się jednak duży. W nocy nie mogłem spać i dlatego rano poszedłem do rehabilitanta. Zrobiliśmy prześwietlenie, które wykazało, że jedna z kości śródręcza jest pęknięta” – tłumaczył Błachowicz.
Oczekiwanie na kolejne zestawienie z udziałem „Cieszyńskiego Księcia” nie potrwało długo. 8 kwietnia na gali UFC 210 w Buffalo Jan Błachowicz stanął w szranki z Patrickiem Cumminsem. W pierwszej minucie walki Janek posłał Amerykanina mocnym ciosem na deski, ale nie udało mu się wykorzystać szansy na skończenie przeciwnika przed czasem. Ponownie największą bolączką Błachowicza okazały się problemy kondycyjne. Polak opadł z sił po pierwszej rundzie i kontrolę nad pojedynkiem przejął jego rywal. Patrick wykorzystał brak energii Janka, obalając go i kontrolując w parterze. Cummins zdobył przewagę na kartach sędziów punktowych i po piętnastu minutach boju triumfował przez większościową decyzję.
Dalsza kariera Janka w UFC ponownie stanęła pod dużym znakiem zapytania. Po porażce z Cumminsem wielu fanów miało obawy odnośnie przyszłości Błachowicza w największej organizacji MMA na świecie. Cieszynianin z pięciu ostatnich walk zwyciężył tylko jedną, ale ostatecznie utrzymał się na pokładzie Ultimate Fighting Championship.
Przez większość 2017 roku kibice MMA w Polsce żyli informacją o kolejnej gali UFC w Polsce. Po ponad dwóch latach od czasu pierwszej wizyty, organizacja ogłosiła, że 21 października powróci do naszego kraju z wydarzeniem z serii Fight Night. Tym razem wybór lokalizacji padł na gdańsko-sopocką Ergo Arenę. W międzyczasie w zawodowym życiu Janka Błachowicza wydarzyło się kilka istotnych rzeczy. Polak okupił porażkę z Cumminsem złamanym kciukiem i musiał poddać się operacji. W czerwcu, po ponad 17 latach treningów brazylijskiego jiu-jitsu odebrał nominację na czarny pas z rąk Kamila Umińskiego. Nieco później „Cieszyński Książę” przeniósł się z S4 Fight Club do WCA Fight Team. Nadal w Warszawie, ale już pod opieką Roberta Jocza, Janek rozpoczął przygotowania do następnego występu w oktagonie.
Przeciwnikiem Błachowicza został Devin Clark, który na swoim koncie miał jedną porażkę oraz dwa zwycięstwa w UFC. Ponownie w starciu „o być albo nie być” Janek stanął na wysokości zadania. W drugiej rundzie jak tylko zobaczył okazję do zakończenia walki przed czasem, poszedł po duszenie z nietypowej pozycji stojącej. Cieszynianin zapiął bardzo ciasną technikę zza pleców w stylu „bulldog choke”, którą Amerykanin błyskawicznie odklepał. Za to widowiskowe zwycięstwo Błachowicz otrzymał swój pierwszy bonus za występ wieczoru w wysokości 50 tysięcy dolarów.
— Trynidad (@Trynidad2) February 16, 2020
Polak udanie powrócił do startów po przegranych bojach z Gustafssonem i Cumminsem, a jego pozycja w UFC znów się nieco ustabilizowała. Mało który z widzów zgromadzonych wówczas przed telewizorami czy na trybunach Ergo Areny mógł jednak przypuszczać, że właśnie stał się świadkiem początku tak ogromnego i wspaniałego odrodzenia kariery Jana Błachowicza.
Na konferencji prasowej po gali w Polsce Janek oznajmił, że chciałby teraz zawalczyć z legendarnym „Shogunem” Ruą, który od lat jest jego wymarzonym rywalem. Matchmakerzy UFC mieli jednak inne plany co do dalszych losów cieszynianina. Błachowicz zaakceptował pojedynek z Jaredem Cannonierem i po niecałych dwóch miesiącach od zwycięstwa z Clarkiem mogliśmy ponownie zobaczyć Janka w akcji. „Trzeba kuć żelazo póki gorące. Kocham trenować, mam głód walki. Dlatego bardzo się cieszę, że tak szybko będę mógł wrócić do klatki i mieć spokój przed końcem roku” – mówił Błachowicz o swoim prędkim powrocie do oktagonu.
Krótki odpoczynek między walkami nie przeszkodził Polakowi w odniesieniu kolejnego triumfu. Błachowicz sprawił prezent sobie i wszystkim fanom na tydzień przed Bożym Narodzeniem. „Cieszyński Książę” zawalczył mądrze pod kątem taktycznym i z pomocą celnych ciosów w stójce oraz skutecznych obaleń spokojnie wypunktował Amerykanina na gali w kanadyjskim mieście Winnipeg. Janek odniósł drugie zwycięstwo z rzędu i zarazem wyrównał swój łączny bilans walk w oktagonie do stanu 4-4. Cieszynianin mógł zakończyć 2017 rok ze szczerym uśmiechem na ustach. Wrócił głód walki, wrócił utracony wcześniej ogień, wróciły także zwycięstwa. Od tej pory było już tylko coraz lepiej. Kierunek na mistrzostwo UFC został obrany.
Awans do czołówki
Rozpędzony ostatnimi zwycięstwami „Cieszyński Książę” nie zamierzał zwalniać tempa. Już kilka dni po przywitaniu 2018 roku poznaliśmy następnego przeciwnika naszego rodaka. Rewanżowe starcie Janka z Jimim Manuwą zostało dodane do rozpiski gali UFC Fight Night 127 w Londynie. Błachowicz otrzymał więc szansę na zemszczenie się Anglikowi za pojedynek w Krakowie.
„To jedyny zawodnik, który w mojej karierze dotrwał w walce do decyzji sędziów. Zamierzam to naprawić 17 marca. Znokautuję go” – zapowiadał pewny siebie Manuwa. „Oczywiście ja też będę szukał nokautu albo poddania, a jeśli nie wyjdzie, będę chciał wygrać na punkty. Nie mogę się doczekać, aż znajdziemy się w klatce i zaczniemy wymieniać ciosy. Chciałbym zrewanżować się każdemu, kto mnie pokonał i cieszę się, że Jimi dał mi tę szansę. Nie mam nic do stracenia, presja jest po stronie Manuwy” – odpowiadał Polak.
Zanim jeszcze doszło do walki z „Poster Boyem”, narodził się drobny konflikt między Jankiem a mistrzem wagi półciężkiej Danielem Cormierem. Amerykanin wyśmiewał się z Alexandra Gustafssona, że ten przegrywał w stójce z takim zawodnikiem jak Błachowicz i musiał korzystać z obaleń, aby wygrać pojedynek. Choć „DC” mówił o Szwedzie, to rykoszetem oberwał właśnie cieszynianin, z którego umiejętności w szyderczy sposób drwił Cormier. „Prawda jest taka, że jak zawalczymy ze sobą to będziesz szedł na kolanach po obalenia już z szatni!” – odgryzał się Janek. Obaj panowie w przyszłości jeszcze kilkukrotnie docinali sobie w mediach społecznościowych, jednak nigdy nie dane było im zmierzyć się w oktagonie.
17 marca nadeszła w końcu pora na rewanż z Anglikiem. Potyczka w londyńskiej O2 Arenie była zupełnym przeciwieństwem tego, co kibice mogli zaobserwować przy okazji pierwszej wizyty UFC w Polsce. Tym razem Błachowicz i Manuwa stworzyli emocjonujące widowisko, za które później słusznie zostali nagrodzeni bonusem za najlepszą walkę wieczoru. „Cieszyński Książę” posłał swojego rywala na deski już w pierwszej rundzie, jednak Jimi zdołał wrócić do siebie i przewalczyć z Jankiem pełne piętnaście minut. Sędziowie punktowi nie mieli wątpliwości kto był lepszy. Po jednogłośnej decyzji w górę powędrowała ręka Błachowicza, który dopisał do swojego rekordu trzecie zwycięstwo w rzędu. Podobnie jak przed laty w rywalizacji z Sokodjou, Janek nie dał się zaskoczyć dwa razy temu samemu przeciwnikowi.
Po tej efektownej wygranej w Londynie Błachowicz zanotował duży awans w oficjalnym rankingu UFC. Polak znalazł się na 5 miejscu – jeszcze nigdy nie był plasowany tak wysoko w zestawieniu tworzonym przez organizację. Nad nim sklasyfikowani byli już tylko tacy zawodnicy jak Ilir Latifi, Glover Teixeira, Volkan Oezdemir, Aleksander Gustafsson oraz mistrz, Daniel Cormier.
Zaledwie rok wcześniej Janek balansował na granicy zwolnienia z UFC, a teraz coraz śmielej przepychał się w czołówce swojej kategorii wagowej. Znów przejawił chęć sprawdzenia swoich sił w starciu z Mauricio Ruą, pojawiła się również chwilowa szansa na walkę z Gloverem Teixeirą, ale koniec końców Błachowicz złożył podpis pod kontraktem na pojedynek z powracającym do organizacji Nikitą Krylovem. „To niezwykle istotne zestawienie. Nadchodzący pojedynek może okazać się przecież przepustką do walki o pas” – mówił Robert Jocz, trener Janka z WCA Fight Team. Po raz pierwszy nazwisko Błachowicza zaczęło się realnie przewijać w kontekście nieodległej walki mistrzowskiej.
We wrześniu 2018 roku na gali w Moskwie Błachowicz przedłużył swoją coraz bardziej imponującą serię zwycięstw. W drugiej rundzie Polak obalił Krylova i bez większych problemów przeszedł do pozycji bocznej. „Cieszyński Książę” rozbijał rywala w parterze, aż w końcu pokusił się o nietypowy trójkąt rękami zza pleców, którym zmusił Nikitę do poddania walki. Świetna forma i widowiskowe duszenie zagwarantowały Jankowi kolejny bonus za występ wieczoru.
— Trynidad (@Trynidad2) February 16, 2020
Cztery zwycięstwa z rzędu w pełni uprawniały Błachowicza do głośnych rozmów o tytule UFC. W oktagonie po triumfie z Ukraińcem rzucił otwarte wyzwanie ówczesnemu posiadaczowi pasa: „Cormier! Musisz coś zrobić ze swoim pasem! Musisz ściąć wagę i wrócić do 205 funtów – a wtedy będę na ciebie czekał i będę na ciebie gotowy. Zróbmy to!”.
„Cała droga, którą przebyłem w sportach walki – w amatorstwie i zawodowstwie – teraz przynosi owoce. Mam swoje pięć minut, które muszę wykorzystać jak najlepiej. Zrobiłem wystarczająco dużo, zasłużyłem na pojedynek o mistrzostwo. I mam nadzieję, że go dostanę. Jestem gotowy aby walczyć o pas już w tym roku. Gdyby było trzeba, nawet za tydzień” – dodał Błachowicz w rozmowie z Przeglądem Sportowym. Cieszynianin awansował na 3 miejsce w rankingu i wydawało się, że upragniona szansa na zdobycie mistrzostwa jest o krok.
Piękna perspektywa Polaka walczącego o pas niestety szybko się oddaliła. Wszystko za sprawą Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA), która postanowiła skrócić zawieszenie Jona Jonesa. „Bones” – po raz kolejny pobłażliwie potraktowany za swoje wybryki – wrócił do rankingów i z miejsca stał się głównym faworytem do pojedynku o tytuł. W międzyczasie Cormier przeszedł do wagi ciężkiej, został podwójnym mistrzem, a następnie zwakował pas kategorii do 93 kilogramów. „Każdy wie, że Jones jest pupilkiem, wykręca oglądalność. Ma układy, dogaduje się, trzeba to zaakceptować i w końcu go pokonać” – skomentował całą sytuację reprezentant WCA. Wieloletni dominator wagi półciężkiej pojawił się oktagonie w grudniu i po zwycięstwie z Gustafssonem ponownie rozsiadł się z pasem na tronie dywizji.
Błachowicz wysłał maila do UFC z informacją, że jest gotowy na pojedynek z wygranym starcia Jones – Gustafsson. W mediach społecznościowych szalał natomiast Dominick Reyes, który swoimi wpisami jasno dawał do zrozumienia, że chce zawalczyć z Jankiem. To jednak jeszcze nie był „ten czas” na pojedynek Polaka z Amerykaninem, co jak doskonale wiemy pokazała przyszłość.
Kluczowe pojedynki
Matchmakerzy UFC klasycznie zdecydowali się na inne rozwiązanie niż te preferowane przez Janka. Pojedynek mistrzowski wciąż musiał poczekać. Organizacja doceniła jednak ostatnie sukcesy Polaka, który po raz pierwszy dostąpił zaszczytu wystąpienia w walce wieczoru. Gigant MMA zza oceanu 23 lutego 2019 roku debiutował u naszych południowych sąsiadów z galą w Pradze. Rywalem Błachowicza został Thiago Santos. Mocno bijący Brazylijczyk szedł jak burza – pokonał dwóch kolejnych rywali w wadze półciężkiej i – podobnie jak Błachowicz – mocno zbliżył się do walki o tytuł. Wszystko wskazywało na to, że to właśnie zwycięzca starcia w stolicy Czech w następnej kolejności będzie bił się o najwyższe trofeum UFC.
Przez ponad dziesięć minut walki Błachowicz i Santos toczyli wyrównaną potyczkę w stójce. Po dwóch rundach karty sędziów punktowych pokazywały remis. Na początku trzeciej odsłony Błachowicz ruszył z szarżą, Thiago skontrował i mocnym sierpem trafił naszego rodaka, posyłając go na deski i dobijając ciosami w parterze. Polak został znokautowany, a marzenia o walce mistrzowskiej uciekły niemal z rąk. „Dziś się nie udało, ale obiecuję, że to tylko potknięcie w drodze po moje marzenie. Wrócę mocniejszy niż kiedykolwiek. Dziękuję wam wszystkim za wsparcie. Jesteście najlepsi. Zrobimy to” – napisał Janek w swoich pierwszych słowach po gali w Pradze.
Z powodu urazu łokcia Janek musiał odrzucić ofertę rewanżu z Alexandrem Gustafssonem, a walka wieczoru czeskiego wydarzenia faktycznie okazała się eliminatorem do walki z Jonem Jonesem. W swoim kolejnym występie Thiago Santos podjął próbę zdobycia tytułu, jednak po niejednogłośnej decyzji na UFC 239 pas pozostał na biodrach Amerykanina. Nieco wcześniej na tej samej gali wystąpił także „Cieszyński Książę”.
Polak został wyznaczony do przywitania Luke’a Rockholda w kategorii półciężkiej. Były mistrz UFC i Strikeforce w wadze średniej zdecydował się na przybranie kilku kilogramów po przegranej przez ciężki nokaut z rąk Yoela Romero. Od czasu boju z Gustafssonem był to zdecydowanie najbardziej utytułowany i rozpoznawalny w świecie MMA przeciwnik cieszynianina.
Niezbyt lubiany przez kibiców Amerykanin znany jest ze swojej arogancji. „Rozjadę tego skur*iela. Nie poddaję ostatnio przeciwników, ale odbieram im chęć do życia”. „Jest twardy, ale też sztywny, wolny i mało techniczny. To cały Janek”. „Będę dążył do egzekucji, pozabijam skur*ysynów, każdego kto stanie naprzeciw mnie. Taki jest plan”. To tylko kilka z wypowiedzi Rockholda przed wejściem do oktagonu. Całe szczęście dla Luke’a, że zdążył wygadać się wcześniej, ponieważ zderzenie z legendarną polską siłą z pewnością utrudniło mu zdolność mówienia na dłuższy czas.
W drugiej rundzie starcia Amerykanin zdecydował się przejść do klinczu pod siatką. Jankowi udało się zerwać uchwyt i w tym momencie wystrzelić w stronę Rockholda potężnym lewym sierpowym, którym posłał byłego mistrza na deski. Błachowicz dobił jeszcze swojego oponenta kilkoma ciosami w parterze i sędzia ringowy został zmuszony do interwencji.
Never question the KO power of @JanBlachowicz! 😳 #UFCRioRancho pic.twitter.com/qNTeUPcDUD
— UFC (@ufc) February 12, 2020
Za ten fenomenalny występ Janek otrzymał bonus za występ wieczoru, a sam nokaut należał do czołówki najlepszych skończeń przed czasem w całym 2019 roku. Błachowicz swoimi potężnymi uderzeniami złamał szczękę Rockholdowi i nie tylko przywitał go w nowej kategorii, ale też prawdopodobnie na dobre wybił z głowy dalsze występy w MMA. Luke do tej pory nie powrócił do oktagonu. Błachowicz przyznał po czasie, że Luke Rockhold jest jedynym rywalem, którego naprawdę nie lubił i nie miałby ochoty z nim się napić.
Na UFC 239 Błachowicz odniósł swoje największe i najgłośniejsze zwycięstwo w dotychczasowej karierze. Brutalny nokaut na Rockholdzie odbił się szerokim echem także w amerykańskich mediach. Janek starał się wykorzystać zdobyty rozgłos i przez kolejne trzy miesiące wielokrotnie zaczepiał i wyzywał Jona Jonesa do walki. Mistrz reagował na wypowiedzi Polaka i również otwarcie mówił o możliwym starciu z Błachowiczem. Powstawały pierwsze fanowskie plakaty i zapowiedzi promujące pojedynek z „Bonesem”. Oliwy do ognia dolał także sam Dana White, szef UFC, który zapytany o następnego pretendenta dla Jonesa odparł: „Moim zdaniem Jan Błachowicz. Dobrze wyglądał w swoim ostatnim występie i wszyscy wiemy gdzie jest w rankingach. Tak, to jest gość”. Niedługo później jednak ostudził nadzieje polskich fanów, twierdząc, że UFC podjęło próbę zestawienia ze sobą obu zawodników na gali UFC 244, ale rozmowy zakończyły się fiaskiem.
W pierwszej połowie września okazało się, że „Cieszyński Książę” skrzyżuje rękawice z Ronaldo Souzą, drugim z kolei zawodnikiem zmieniającym wagę średnią na półciężką. Janek i „Jacare” zostali bohaterami walki wieczoru listopadowej gali w Sao Paulo.
Znany ze swoich umiejętności parterowych Souza nieustannie dążył do klinczu i starał się przyciskać Janka do siatki, dzięki czemu sędziowie zapisali na jego konto dwie pierwsze rundy. W połowie starcia inicjatywa zaczęła przechodzić na stronę Błachowicza, który skutecznie punktował swojego rywala w stójce. Po 25 minutach walki cieszynianin po raz pierwszy w karierze usłyszał niejednogłośny werdykt sędziowski. Po ciężkiej, ale przy tym niezbyt porywającej batalii w górę powędrowała ręka Polaka.
2019 rok Janek skończył z bilansem jednej porażki i dwóch zwycięstw. Jeszcze w listopadzie zdążył poznać nazwisko kolejnego rywala i rozpocząć przygotowania do walki. Następną przeszkodą na drodze legendarnej polskiej siły stał się Corey Anderson, pogromca Polaka sprzed ponad czterech lat. Amerykanin był po czterech triumfach z rzędu i – podobnie jak to było w przypadku starcia z Santosem – zwycięzca mógł liczyć na miano pretendenta numer jeden do walki z Jonem Jonesem.
Spełnienie marzeń
„Na żadnym rewanżu mi tak nie zależało. Przegrałem kilka razy, ale wiem, że jestem lepszy od Coreya. Pokażę mu, że jestem lepszy, udowodnię to. Jestem bardzo podekscytowany i szczęśliwy. Nigdy nie przegrałem rewanżowej walki i tym razem będzie tak samo” – zapowiadał Janek przed lutową walką wieczoru gali UFC w Rio Rancho.
Jak obiecał, tak też uczynił. Po trzech minutach starcia „Cieszyński Książę” wystrzelił potężnym prawym sierpowym, którym posłał ciężko znokautowanego rywala na deski. Legendarna polska siła, która została nieco uśpiona w pojedynku z Souzą, teraz powróciła w najlepszym możliwym wydaniu.
Jan Błachowicz bombards with "legendary Polish power," plastering Corey Anderson in just three minutes! That's three straight wins with two big KOs; is it enough to entice Jon Jones? #UFCRioRancho pic.twitter.com/QJkgJdkhd7
— Kyle Johnson (@VonPreux) February 16, 2020
Całą galę z trybun bacznie obserwował nie kto inny jak sam Jon Jones. Błachowicz w przypływie emocji po zwycięstwie namierzył Amerykanina i zaczął krzyczeć w jego kierunku: „Chcesz to zrobić? Chcesz walczyć?”. Na co mistrz wagi półciężkiej z uśmiechem na twarzy kiwnął głową w geście zgody. Jon zaczął napinać mięśnie przed kamerami, dając jasno do zrozumienia, że występ Janka zrobił na nim wrażenie. „Z całą pewnością widzę nas zestawionych przez UFC” – podsumował Jones.
Tydzień przed galą z udziałem Błachowicza i Andersona, Jon Jones bronił tytułu w walce z Dominickiem Reyesem. „Bones” zwyciężył przez jednogłośną decyzję, jednak werdykt sędziowski wywołał liczne kontrowersje w świecie mieszanych sztuk walki. Wielu obserwatorów było zdania, że Reyes zaprezentował się lepiej od mistrza i to jego ręka powinna powędrować w górę.
W połowie lutego 2020 roku narodziło się więc kluczowe w kontekście kolejnych miesięcy pytanie. Kto zostanie następnym przeciwnikiem Jona Jonesa? Opcje były dwie: Jan Błachowicz lub Dominick Reyes. Polak był na imponującej fali zwycięstw i swoją świetną postawą zapracował na status głównego pretendenta. Z drugiej strony głośno mówiło się oszukaniu Amerykanina przez sędziów punktowych i natychmiastowym rewanżu z Jonem. Organizacja zaczęła nawet tworzyć ankiety w mediach społecznościowych z pytaniem do obserwatorów, kogo wolą zobaczyć w pojedynku z Jonesem: Błachowicza czy Reyesa?
Rozważania i negocjacje na temat dalszych rozwiązań na szczycie kategorii półciężkiej dodatkowo przedłużały się z powodu wybuchu pandemii i wstrzymanej organizacji wydarzeń sportowych. Cieszynianin stawiał sprawę jasno. „Moja kolejna walka będzie tylko o pas. Następnego dnia po otwarciu granic będę czekał w oktagonie w dowolnym miejscu na świecie”. W ustaleniach tradycyjnie nie pomagał Jon Jones, który w marcu został aresztowany za prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwości oraz posiadanie broni, a później przeciągał rozmowy z UFC, kusząc przejściem do wagi ciężkiej i pojedynkiem z Francisem Ngannou.
Kategoria do 93 kilogramów została odblokowana dopiero w połowie sierpnia. Jon Jones zwakował tytuł i oficjalnie pas mistrzowski pozostał bez posiadacza. Właśnie wtedy Janek Błachowicz usłyszał te wymarzona słowa, na które czekał od początku kariery: „Walczysz o mistrzostwo UFC”. Wszystkie szczegóły tego historycznego momentu dla polskiego MMA zostały dopracowane. 26 września 2020 roku, gala UFC 253 na Fight Island w Abu Zabi, a po drugiej stronie oktagonu Dominick Reyes.
W jednym z odcinków swojego wideobloga przed UFC 253, Błachowicz opowiedział o swoim rytuale, który przynosi mu szczęście przed każdą walką. Pewnego dnia, podczas spaceru z psami w jednym z podwarszawskich lasów, Janek odnalazł wisielca na drzewie. „Podszedłem, zobaczyłem twarz. Trup na pewno”. Na miejsce wezwał policję oraz służby medyczne, które zajęły się ciałem samobójcy. Jeden z funkcjonariuszy spytał się Janka, czy wziął sobie kawałek liny. Dowiedział się wówczas o dawnych wierzeniach, wedle których lina po znalezionym wisielcu przynosiła szczęście. Błachowicz nie wziął jej ze sobą, ale przed każdą walką przychodzi do tego samego lasu, aby dotknąć wciąż wiszącego tam fragmentu sznura. „Odkąd to robię, lina ma 90% skuteczności” – dodał Błachowicz.
Dominick Reyes był dużym faworytem bukmacherów przed walką z „Cieszyńskim Księciem”. Mało który zawodnik jednak radzi sobie tak dobrze w roli underdoga jak nasz rodak. W końcu nadszedł ten dzień, w którym legendarna polska siła pochłonęła swoją kolejną ofiarę.
W trakcie walki Błachowicz chętnie korzystał z kopnięć pod prawy łokieć swojego rywala. Uderzenia te przyniosły zamierzony efekt, Reyes boleśnie odczuwał ataki Polaka i już w pierwszej rundzie na jego żebrach pojawiło się mocno widoczne zaczerwienienie. W drugiej odsłonie Błachowicz świetnie przycelował w głowę Dominicka. Skutki tego ciosu od razu rzuciły się w oczy widzów. Nos Amerykanina został doszczętnie połamany.
Zawodnicy ruszyli na otwartą wymianę, zwieńczoną mocnym lewym ze strony „Cieszyńskiego Księcia”. Reyes zatańczył na nogach i upadł na matę. Błachowicz doskoczył do leżącego Amerykanina i po kilku kolejnych ciosach w parterze mógł się cieszyć ze zwycięstwa. Marzenie zostało zrealizowane, sen zamienił się w rzeczywistość. Jan Błachowicz zdobył mistrzostwo UFC i stał się najlepszym zawodnikiem na świecie.
https://twitter.com/UFC_Arabs/status/1310068826818727936?ref_src=twsrc%5Etfw
W wieku 37 lat dotarł na sam szczyt tej dyscypliny sportu. Nieprzerwanie marzył, żeby znaleźć się tu, gdzie jest teraz. Nie poddał się w najtrudniejszych momentach i pomimo wielu przeciwności zdołał osiągnąć swój wyznaczony cel. Każda nocna zmiana na bramce, każda butelka oleju kupiona do Kadetta, każda lekcja opuszczona na rzecz treningu, wszystko zwróciło się Jankowi w tym jednym momencie, w którym pas UFC wylądował na jego biodrach. Książę z Cieszyna przeszedł oficjalną koronację i stał się królem MMA.
Jeszcze przed końcem 2020 roku Jan Błachowicz zadebiutował w rankingu najlepszych zawodników bez podziału na kategorie wagowe, a także cieszył się z narodzin swojego syna. Cieszynianin rozpoczął już przygotowania do kolejnego wielkiego wyzwania. 6 marca na gali UFC 259 podejmie Israela Adesanyę, mistrza wagi średniej i obecnie jedną z największych gwiazd organizacji. Polak zapowiedział, że na pewno planuje stoczyć jeszcze dziesięć walk w swojej karierze. Teraz wszystko leży w rękach Janka, który z pewnością da z siebie wszystko, żeby w przyszłości trzecia część tego artykułu mogła obfitować w opisy wyłącznie radosnych wydarzeń.
1 reply
...wczytuję komentarze...
Moderator
Dołącz do dyskusji na forum <a href="https://cohones.mmarocks.pl/threads/58655/">Cohones →</a> lub komentuj na <a href="#respond">MMARocks.pl →</a>