Foto: Krajowa Liga Zapaśnicza

Jakiś czas temu popełniłem artykuł prasowy poruszający temat regulacji w sportach walki, a konkretnie, kwestię zasad i punktacji, które w specyficzny sposób wypaczają konfrontację, determinując jej faktyczny przebieg. Jako konkluzję zawarłem zarzut mówiący o tym, że większość zasad obecnych w sportach walki już dawno wyszła poza obszar mający za zadanie poprawę bezpieczeństwa walczących, w efekcie czego spora część z popularnych dziś dyscyplin bardziej przypomina gry ruchowe o specyficznych regułach niż walkę w pierwotnym tego słowa znaczeniu. Jako pozytywny aspekt “przeregulowania” sportów kontaktowych przedstawiłem z kolei nietypowy rozwój (taki, do którego niekoniecznie doszłoby, gdyby nie hermetyczne zasady) zarówno cech motorycznych u adeptów, jak i poszczególnych nawyków, wynikłych z treningu pod konkretne reguły.

Chyba każdy zgodzi się z tym, że boks w którym dozwolone są wyłącznie ciosy pięściami w górne partie ciała nie ma zbyt wiele wspólnego z wolną walką. Mimo tego trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto na tej podstawie kwestionował by skuteczność bokserskich technik.

Dla zobrazowania zagadnienia posłużyłem się kilkoma przykładami, m.in. taekwondo, którego reguły nierzadko prowadzą do stosowania absurdalnych technik, (jak np. wysokie kopnięcia wykonywane w klinczu), a które to jednocześnie wymuszają u praktykantów niebywałą wręcz gibkość – która może być z kolei cechą pożądaną w formułach o mniejszej ilości regulacji, w tym w MMA. Za modelowy przykład sztuki walki zniekształconej przez regulacje uznałem zaś zapasy. W niniejszym artykule postaram się, nieco przewrotnie, zastanowić nad tym, czy aby owo “zniekształcenie” nie jest właśnie przyczyną zapaśniczej dominacji w mieszanych sztukach walki. Zanim przejdę do rzeczy winien jestem jednak wyjaśnienie. Pisząc o “zniekształceniach” bądź “wypaczeniach” wynikłych z konkretnych zasad nie mam na celu umniejszania skuteczności bądź przydatności poszczególnych dyscyplin. Chyba każdy zgodzi się z tym, że boks w którym dozwolone są wyłącznie ciosy pięściami w górne partie ciała nie ma zbyt wiele wspólnego z wolną walką. Mimo tego trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto na tej podstawie kwestionował by skuteczność bokserskich technik.

Wróćmy jednak do zapasów. Spoglądając na tę dyscyplinę z punktu widzenia fana MMA nie sposób nie odnieść wrażenia, że walka jest w niej prowadzona w mało naturalny sposób. Dwie, trzyminutowe rundy, niemożność stosowania dźwigni i duszeń etc. – są to reguły, które sprawiają, że ów sport odstaje realizmem nie tylko od MMA ale nawet od nowoczesnego grapplingu. W zasadzie termin “nowoczesny grappling” ma z pierwotnymi (nowożytnymi, nie tylko antycznymi!) zapasami więcej wspólnego niż obecne, amatorskie “klasyk” i “wolniak”. Jeszcze sto lat temu na Igrzyskach dyscyplina przybierała formę catch-as-catch-can, czyli de facto była czymś w rodzaju dzisiejszych turniejów ADCC. Mniejsza jednak o kwestie historyczne, bo te należałoby poruszyć w osobnym artykule, na który ten antyczny sport walki z pewnością zasługuje.

Największą różnicą i zarazem największym zapaśniczym dziwactwem (nie używam tego określenia pejoratywnie) nieobecnym w dyscyplinach pokrewnych jest tak zwany “tusz”. Jest to zapaśniczy odpowiednik bokserskiego nokautu, grapplerskiego poddania czy też ipponu z judo – sytuacja kończąca walkę natychmiast po jej zaistnieniu. Tusz polega na położeniu rywala na łopatki i utrzymaniu go w takiej pozycji przez jedną sekundę. Rzecz jasna zwycięstwo poprzez przytrzymanie oponenta na plecach nie jest niczym szczególnym i występuje także w innych sportach, m.in. we wspominanym wyżej judo, lecz dzięki ekstremalnie krótkiej kontroli potrzebnej do jego osiągnięcia, zapaśniczy wariant jest specyficzny. Dla przykładu, w kodokanie by wygrać przez trzymanie, należy przeciwnika “przyszpilić do maty” na dwadzieścia sekund. Nie jest to dużo, ale nawet ten krótki czas pozwala zawodnikowi będącemu na dole na pracę i ucieczkę z zagrożonej pozycji. W zapasach ten element jest w zasadzie nieobecny, bo sekunda (sic!) na plecach kończy pojedynek. Trening i taktyka ukierunkowana jest więc tak, aby na plecy w ogóle nie trafić – zapaśnicy pracują zatem nad odpowiednią stójką (rzuty), aby po technice wylądować w dominującej pozycji, skupiają się także na mostkowaniach, które są zapaśniczą podstawą.

W MMA do głosu coraz częściej dochodzi wyrażony słowami Billy’ego Robinsona instynkt: “uwierz mi, nie chciałbyś się znaleźć pod spodem – po prostu nie chciałbyś tego!”

Na pierwszy rzut oka wydaje się to irracjonalne, gdyż koncepcja pojedynku, w którym zwycięstwo można osiągnąć poprzez położenie przeciwnika na plecy jest nieco absurdalna i sprzeczna z naturą walki, która kończy się przecież dopiero wtedy, gdy jeden z walczących nie jest w stanie dłużej stawiać oporu. Tę zdroworozsądkową obserwację potwierdza szereg konfrontacji czy to w MMA czy to w grapplingu, w których zawodnicy będący na plecach wielokrotnie zwyciężali i dotknięcie łopatkami maty w niczym im nie przeszkodziło. Kiedy jednak spojrzy się na to zagadnienie z szerszej perspektywy – zwłaszcza z perspektywy “prawdziwej konfrontacji” (cudzysłów celowy, gdyż trudno jednoznacznie stwierdzić, co tą prawdziwą konfrontacją jest: czy pojedynek 1 na 1 jest mniej czy może bardziej realny niż 2 na 2 lub 3 na 1, czy walka z bronią jest bardziej realna niż walka bez broni etc.) koncepcja ta jest nad wyraz uzasadniona! Nie chcę stosować w tym miejscu wielkich kwantyfikatorów i pisać, że absolutnie nikt nie chciałby się w sytuacji zagrożenia znaleźć na plecach, lecz stwierdzenie to wydaje się być bliskie prawdy. Bycie na ziemi pod mogącym uderzać i kopać rywalem zdecydowanie nie jest sytuacją komfortową. Ta całkowicie naturalna konstatacja została w MMA mocno zaburzona poprzez stopniową eliminację szeregu technik stosowanych na leżącym rywalu – stompów, soccer kicków oraz kolan w parterze, a także poprzez wybitne osiągnięcia adeptów BJJ, którzy na plecach czują się przecież jak ryba w wodzie. Z biegiem czasu sytuacja zaczyna jednak powracać do stanu pierwotnego. O ile bowiem w szeroko rozumianym modern grapplingu taktyka walki z pleców wydaje się nie tracić na popularności, tak wraz z postępującym rozwojem mieszanych sztuk walki jest ona stopniowo wypierana i do głosu coraz częściej dochodzi ów pierwotny, naturalny instynkt, wyrażony słowami Billy’ego Robinsona: “uwierz mi, nie chciałbyś się znaleźć pod spodem – po prostu nie chciałbyś tego!”

Ta obserwacja poparta jest coraz większą dominacją zawodników z bazą zapasniczą, którzy – niezależnie od tego czy ich matecznikiem są amerykańskie uniwersytety czy kaukaskie siłownie – w MMA radzą sobie wybornie. Co zatem sprawia, iż zapasy, posiadające ten cały bagaż “niezbyt życiowych” reguł, są tak fantastyczną podstawą pod wszechstylową walką wręcz? Zagadnienie jest tym bardziej ciekawe, że jeszcze kilka lat temu komentatorzy przewidywali, iż do mieszanych sztuk walki wejdzie nowe pokolenie, wolne od sportu bazowego, od podstaw reprezentujące MMA. Być może jeszcze ten czas nie nadszedł, choć jak na razie nic nie wskazuje na to, aby zapaśnicza dominacja miała się zakończyć. Odpowiedź na postawione wyżej pytanie nie jest zatem oczywista. Gdybym miał jednak wymienić jeden element obecny w zapasach (a nieobecny w innych sportach walki), który przesądza o skuteczności tej dyscypliny, byłby nią tusz. Tusz, będący początkiem i końcem zapaśniczego przygotowania. Determinuje on bowiem zarówno trening, kształtując motorykę, jak i samą walkę, wpajając taktykę niemalże idealną pod obecne MMA.

Jeszcze kilka lat temu komentatorzy przewidywali, iż do mieszanych sztuk walki wejdzie nowe pokolenie, wolne od sportu bazowego, od podstaw reprezentujące MMA. Na razie nic nie wskazuje na to, aby zapaśnicza dominacja miała się zakończyć.

Pisząc “obecne MMA” mam na myśli stan, w którym poziom jest bardzo wyrównany, a fighterzy z czołówki są wyszkoleni w podobnych aspektach i coraz trudniej jest im zaskakiwać rywali. W dzisiejszym MMA przewagę uzyskuje się lepszym przygotowaniem fizycznym, specjalistyczna taktyką i mozolną pracą w oktagonie. W takich warunkach coraz trudniej o poddania… zwłaszcza te z dołu, bo techniki kończące coraz trudniej zaimplementować. Ekwilibrystyczne poddania cały czas się oczywiście zdarzają, lecz trudno zakładać, że będzie się w ten sposób wygrywać każdą potyczkę. Jako przykładu można użyć osoby Marcina Helda, który coraz rzadziej sięga po swoje firmowe dźwignie na nogi, gdyż kolejni rywale tych technik się po prostu spodziewają. Dlatego na znaczeniu zyskują uderzenia, kontrola w parterze i (ewentualnie) poddania z góry, które można wypracować przy wsparciu uderzeń. W taki też sposób zaczyna walczyć nawet wspomniany wyżej Held, będący przecież modelowym przykładem grapplera posługującego gardą. W tych warunkach na znaczenia nabiera więc górna kontrola oraz klincz pod siatką, pozwalający zniwelować różnicę w stójce, bądź ułatwić potyczkę z zawodnikiem w stójce gorszym (utrzymanie pojedynku na nogach). Nietrudno zauważyć, że zarówno jeden jak i drugi element są umiejętnościami kształtowanymi przez zapaśniczy trening.

Sama technika walki z góry oraz pojedynku w klinczu nie jest jednak czymś wyjątkowym dla zapasów. Tym, co stanowi różnicę jest jednak koncepcja tuszu, która pociąga za sobą szereg implikacji pozytywnie przekładających się na walkę MMA. Przede wszystkim wymusza ona odpowiednie sprowadzenia do parteru. Odpowiednie, czyli takie, po których atakujący znajduje się w górnej kontroli a przynajmniej takie, które nie narażają go na niebezpieczeństwo znalezienia się na plecach. Zasada ta wymusza więc wytrenowanie rzutów na najwyższym poziomie, są one zatem integralnym elementem dyscypliny a nie ładnie wyglądającym dodatkiem, jak ma to miejsce choćby w BJJ. Zapaśniczy “pin” (termin angielski) sprawia także, że nawet jeśli rywal wykona obalenie bądź rzut, priorytetem jest wydostanie się spod niego, bądź – jeśli się nie uda – chronienie się przed rozłożeniem na łopatki. Takie postawienie sprawy wymusza z kolei nabycie w cyklach treningowych odpowiedniej tężyzny fizycznej: zarówno siły jak i gibkości, mocy i dynamiki. I również tutaj te czysto fizyczne atrybuty nie są jedynie pożądanym dodatkiem do umiejętności technicznych, a nieodłączną częścią zapaśniczego wyszkolenia.

W nieco przewrotny sposób zapasy wracają do swojej kolebki, będąc dyscypliną kształtującą fighterów, którzy niczym antyczny Dioksippos pozostają gotowi do walki z każdym.

Mówiąc inaczej – koncepcja tuszu nadaje kształt zapaśniczej walce, a ta wymusza odpowiedni trening, w takim samym stopniu nastawiony na aspekty techniczne jak i motoryczne. Aby się o tym przekonać wystarczy obejrzeć jakikolwiek zapaśniczy pojedynek – jest to dosłownie skondensowana moc. O skuteczności zapaśniczego treningu najlepiej zaświadcza także fakt, iż coraz częściej jego elementy przeszczepiane są do innych dyscyplin, nie tylko do sportów walki (jak judo), ale nawet do gier zespołowych (rugby czy nawet piłka nożna). Wystarczy zatem nałożyć powyższe elementy na dzisiejsze MMA aby zrozumieć, że amatorskie zapasy kształtują większość najbardziej istotnych w oktagonie cech. Mało tego! Zaryzykuję stwierdzenie, że dzięki specyficznym zasadom trening zapaśniczy (zarówno styl grecko-rzymski jak i wolny) formuje lepszych atletów niż uformował by trening przygotowujący adeptów do konfrontacji stricte na zasadach MMA.  I to, według mnie, jest kluczem do zapaśniczych sukcesów. Tym oto sposobem zapasy w nieco przewrotny sposób wracają do swojej kolebki, będąc dyscypliną kształtującą fighterów, którzy niczym antyczny Dioksippos pozostają gotowi do walki z każdym – niezależnie od okoliczności.

Jakub Bijan
FREESTYLE || GRECO

3 KOMENTARZE

  1. tl;dr dobry zapaśnik łatwo może się stać dobrym sportowcem w innej dziedzinie. Moc, dynamika, siła, wytrzymałość. Super art ale chyba troszkę spóźniony, teraz przynajmniej w UFC tendencja zapaśników trochę się zmniejsza.

  2. Panie Bijan, fajny, naprawdę fajny artykuł. Niestety fani sportów walki raczej nie są tytanami intelektu, tekst jest długi i z wieloma trudnymi słowami, zatem skończy się na kilku komentarzach. Gdybyś Pan wkleił jakiegoś gifa, mema, napisał, że Mamied Fikołkov to uchodźca i nie idzie do UFC czy tam KFC, Materla nie wyjdzie z pierdla przez 5 lat, a Kawulski zgolił kucyka to by się sprzedało.

  3. yyyyyyy… zapasy ? A tak poważnie to chyba oczywiste: siła, kondycja, technika zapaśnicza, i unikanie obrażeń dzięki obaleniom…

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.