UFC Fight Night 121 przejdzie do historii jako rekordowa gala.
Powyższe zdanie brzmi intrygująco, ale rzeczywistość rozczarowuje. Sobotnie wydarzenie spod szyldu Ultimate Fighting Championship przejdzie do annałów statystyk związanych z MMA jako najdłuższa gala UFC w historii. Dziesięć z trzynastu pojedynków (w tym pięciorundówka Marcina Tybury z Fabricio Werdumem) zakończyło się decyzją sędziów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby sporo z tych starć nie ciągnęło się jak flaki z olejem.
Swoją cegiełkę do budowy nudnego wydarzenia dołożyli Polacy. O ile potyczka Tybury z legendarnym “Vai Cavalo’ momentami mogła wywołać emocje, to występ Adama Wieczorka da się z powodzeniem odtwarzać dzieciom przed snem jako skuteczny usypiacz.
Inną sprawą jest to, że “Siwy” zdobył cenną wygraną w debiucie w największej organizacji MMA na świecie. Widowiskowości było tam okrągłe zero, ale nowy zielony kwadracik na sherdogowym profilu Polaka prezentuje się całkiem-całkiem. W końcu styl Anthony’ego Hamiltona rzadko pozwala rywalom rozwinąć skrzydła.
Zapewne z obawy przed skracaniem dystansu i ciągłym dążeniem do klinczu Amerykanina, nasz rodak nie otworzył się zupełnie w stójce. Dodajmy do tego długą przerwę od startów i stres debiutanta. Liczę, że drugi pojedynek będzie ciekawszy – chyba że Polak znowu trafi na “zamulacza”, a da się w wadze ciężkiej kliku takich miśków znaleźć.
Jeśli jednak matchmakerzy UFC nie będą szukać za daleko, to może nas czekać kapitalne starcie. Na gali w Australii debiutował bowiem jeszcze jeden zawodnik, który daleki jest od przytulanek w klatce. Popisał się świetnym skończeniem walki, za co otrzymał dodatkowy bonus pieniężny. Tai Tuivasa, bo o nim mowa, mógłby być kolejnym oponentem Adama Wieczorka. W boju z 24-letnim “Bam Bamem” moglibyśmy liczyć na fajerwerki, ale też… strach przed wizją ciężko znokautowanego Polaka.
***
Smak porażki Marcina Tybury można określić jako słodko-gorzki. Tutaj, tak jak po walce Wieczorka, można doszukać się zarówno plusów jak i minusów. Do negatywów na pewno zaliczymy po prostu werdykt. Pochodzący z Uniejowa zawodnik przegrał zdecydowanie i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Stójka Polaka niestety wciąż wymaga kilku szlifów. Pięściarsko jest tylko poprawnie – wiele ciosów nie dochodzi, a część jest pchana. Do tego sporo dziur w gardzie – jeśli nie zostaną załatane, może się to kiedyś źle skończyć. Na ten moment jest za dużo chaosu, ale…
“Tybur”, mimo wszystko, w ostatnich latach bardzo poprawił umiejętności strikerskie. Wyraźny progres mogliśmy zauważyć już podczas treningów w naszym kraju pod okiem Roberta Złotkowskiego, gdzie w oczy rzucały się zwłaszcza świetne wysokie kopnięcia Polaka. Teraz w Jackson Wink MMA Academy tendencja w aspekcie stójkowym wciąż może być wzrostowa.
Nie tylko to daje sporą nadzieję na przyszłość. Warto odnotować, że Marcin poprawił również defensywne zapasy i (nieco) kondycję. Tybura wykazał się opanowaniem i widać po nim było chęć realizacji założeń taktycznych. Dobre przygotowanie na pięć rund walki udowodnił zrywem w ostatniej rundzie. Szkoda, że nie udało się skończyć rywala – byłby kolejny doskonały – po Piotrze Strusie – powrót tego weekendu.
Piekielnie doświadczony w bojach na najwyższym poziomie Werdum okazał się poprzeczką nie do przeskoczenia. Brazylijczyk kolejny raz pokazał profesjonalne podejście do walk. Pozaoktagonowe wybryki nie miały żadnego przełożenia na dyspozycję w klatce.
Marcin spadł z wysokiego konia, ale upadek nie był bolesny. Wielu obserwatorów spodziewało się szybkiej porażki przez poddanie, tymczasem Polak pokazał się przyzwoicie w boju z zawodnikiem numer dwa w swojej dywizji. Dlatego też w kolejnej walce zapewne dostanie rywala z pierwszej dziesiątki, a w najgorszym wypadku – piętnastki rankingu wagi ciężkiej. Może to być przegrany boju Ngannou vs. Overeem, Derrick Lewis, Alexander Volkov albo Curtis Blaydes.
Ja stawiam na Oleynika dla Marcina.
Mina Wieczorka po ogłoszeniu werdyktu, bezcenna.