Dan Severn to jeden z najbardziej doświadczonych zawodników w historii światowego MMA. W organizacji UFC debiutował w roku 1994, a w roku 2005 został trzecim członkiem jej Galerii Sław. Dziś Severn nadal zajmuje się sportem, ale bardziej od strony trenerskiej i biznesowej, ciągle jednak jest otwarty na sportową rywalizację i ma sporo planów na przyszłość. W rozmowie z serwisem MMARocks.pl opowiedział nieco o swojej sportowej historii i spojrzeniu na życie.

Od małego interesowałeś się sportem. W liceum grałeś w koszyków i trenowałeś zapasy. Kiedy jednak zdecydowałeś, że sportami walki chcesz zająć się na poważnie? Dlaczego uznałeś, że to jest właśnie to, co chciałbyś robić w życiu?

Zdecydowałem się na trenowanie sztuk walki z wielu różnych powodów. Byłem bardzo dobrym zapaśnikiem w liceum, gdy jednak poszedłem na studia potrzebowałem stypendium sportowego, chciałem też zostać najlepszym zawodnikiem w moim stanie. Zdecydowałem się więc na zajęcia, które w żaden sposób nie były punktowane na studiach, ale pozwoliły mi otworzyć drogę do bycia jak najlepszym sportowcem. I tak uczyłem się na przykład o odżywianiu, wiedziałem bowiem, że wszystko co jem ma ogromny wpływ na moje fizyczne możliwości. Poszedłem również na zajęcia z judo, aby nauczyć się jak używać moich nóg w walce, w pracy przy obaleniach. Miałem wówczas dwóch trenerów. Jeden był Amerykaninem, a drugi Azjatą. Niestety Azjata dosłownie mnie nie cierpiał, ponieważ nie walczyłem tak, jak powinien walczyć judoka. Dorzucałem zawsze coś od siebie z zapasów, a to jakąś technikę ze stylu wolnego, a to z klasycznego. Miałem to wówczas już tak mocno wdrukowane w swoje umiejętności, że nie potrafiłem się od tego oderwać. Amerykański trener natomiast zaproponował mi, żebym pojechał z nim zobaczyć turniej judo. Zgodziłem się i gdy dotarliśmy na miejsce, zapytał, czy skoro już tu jestem, nie miałbym ochoty spróbować i powalczyć? Stwierdziłem, że nie mam judogi, ale okazało się, że on zabrał ją dla mnie. To był podstęp z jego strony (śmiech). Wziąłem więc udział w turnieju, ale zachowywałem się nieco jak barbarzyńca ponieważ nie znałem wszystkich grzecznościowych zachowań z judo. Nie wiedziałem kiedy i komu należy się ukłonić, a gdy sędzia powiedział „hajime”, nie miałem pojęcia o co chodzi. To było jednak ciekawe doświadczenie. Walczyłem i niszczyłem przeciwników, ale dostawałem upomnienia, bo nie do końca znałem zasady i wykonywałem techniki z zapasów. Co jednak ciekawe, ze wszystkich swoich walk w judo ostatecznie przegrałem tylko raz w życiu. Później jednak miałem okazję zrewanżować się przeciwnikowi, który mnie pokonał. Na poważnie więc sztukami walki zająłem się na studiach. Chciałem wówczas skupić się na karierze zapaśniczej i ją rozwijać. I tak też się stało. Gdy teraz rozmawiamy, siedzę w moim ogromny centrum treningowym, gdzie prowadzimy zajęcia z zapasów dla amatorów, ale też dla zawodowców. Mamy też treningi MMA. Poza tym centrum prowadzę również firmę związaną ze światem sztuk walki. Wszystkie moje hobby z czasem przerodziły się w biznes.

Musisz więc być szczęśliwym człowiekiem.

Tak, jestem bardzo szczęśliwy, a mówiąc o tym przypomina mi się jedna historia. Mam siedmioro rodzeństwa, jestem drugi najstarszy w całej tej gromadce i pewnego dnia, gdy miałem już grubo ponad 40 lat, mój ojciec podszedł do mnie i zapytał ile mam lat i czy myślę, że kiedyś będę miał prawdziwą pracę? Odpowiedziałem mu wtedy, że raczej nigdy. Mój ojciec oczywiście żartował, bo wiedział jak ciężko pracuję, jak inwestuję i jak doszedłem do etapu, na którym w zasadzie nie muszę już pracować. On powiedział mi wówczas również, żebym robił jak najdłużej to co kocham, bo mitem jest to, że na emeryturze wiedzie się ciekawe i piękne życie.

Wróćmy zatem do twojej młodości i zapasów. Jak blisko byłeś wyjazdu na igrzyska olimpijskie?

Kilka razy walczyłem o kwalifikację olimpijską, ale niestety byłem drugi, a na igrzyska ten z numerem dwa nie jedzie. Po raz pierwszy walczyłem o kwalifikację w roku 1976. Miałem wtedy dopiero siedemnaście lat i chodziłem do liceum. Byłem więc już wówczas w krajowej czołówce zapaśniczej. Nawet teraz podejrzewam, że bez problemów mógłbym być wśród dwudziestu najlepszych zapaśników w kraju. Nie jestem już młody, mam sześćdziesiąt lat na karku, ale nadal jestem na macie minimum pięć razy w tygodniu. Gdy prowadzę zajęcia w weekendy, bywam na macie nawet siedem razy w tygodniu. Uwielbiam to co robię i nie mam zamiaru się szybko zestarzeć.

Dlaczego jednak zdecydowałeś się na spróbowanie swoich sił w MMA? Skąd pomysł na taki ruch?

To był rok 1994. Kolega pokazał mi kasetę wideo i powiedział, że koniecznie muszę rzucić na to okiem i zastanowić się, czy nie chciałbym tego robić. Tam się jednak uderzali i kopali w głowy. Pomyślałem więc, że ja nie posiadam takich umiejętności. Znajomy pokazał mi jednak walkę Royce’a Gracie. Pomyślałem więc, że przecież będę miał możliwość poruszania się i klinczowania, a przeciwnik wcale nie będzie miał łatwo, żeby mnie trafić. Gdy natomiast już go złapię, to przeniosę walkę do mojego świata. Nigdy w życiu nie zdarzyła mi się żadna bójka, wszystkie walki odbyłem na zasadach sportowych i jako zawodnik patrzę zawsze na strategię w starciu. Nie będę przecież boksował, ani kopał, bo nie posiadam tych umiejętności. Jednak jeśli pozwoli mi się użyć moich technik grapplerskich, zapaśniczych i mojego judo, wówczas można się mnie obawiać. Jeśli więc ktoś spudłuje zadając mi cios, ja go chwycę, przycisnę do klatki albo rzucę na ziemię. Tak się nastawiałem do walki MMA.

Mówisz o swoich umiejętnościach grapplerskich, ale czy po tym jak zdecydowałeś się na walki w MMA rozpocząłeś również treningi boksu albo kickboxingu?

Nie. Nigdy nie trenowałem boksu ani kickboxingu. Chcąc wystartować w UFC wypełniłem i wysłałem podanie, ale nikt się do mnie nie odezwał. Dostałem informację, że codziennością jest u nich otrzymywani kilkuset takich zgłoszeń. Nie mogłem się z nimi też inaczej skontaktować. Pewnego jednak dnia poleciałem do Kalifornii na zawody zapaśnicze i tam spotkałem Arta Daviego, współtwórcę UFC, który przyjechał zobaczyć mnie w akcji. Na początku rozmowy zapytała mnie, czy mam świadomość tego, że to co dzieje się w UFC, dzieje się na prawdę, ponieważ wrestling, w których też występowałem to show. Odparłem, że oczywiście zdaję sobie sprawę. Art zapytał mnie również o moje doświadczenie i o to skąd przekonanie, że sobie poradzę w UFC? Odpowiedziałem więc, że liczę na swoje ogromne doświadczenie z zapasów. Oczywiście w zapasach było mnóstwo zasad i regulacji, a w UFC zasady były ograniczone do minimum, ale szczerze powiedziawszy, patrząc z dzisiejszej perspektywy, miałem o wiele więcej i wiele groźniejszych kontuzji w mojej amatorskiej karierze zapaśniczej, niż we wszystkich walkach MMA.

Jak zapamiętałeś swoją pierwszą walkę w MMA?

Kiedy dowiedziałem się, że w końcu mnie zaakceptowali, okazało się, że mogę zawalczyć za kogoś kto wypadł z gali. Wszedłem więc do walki w ostatniej chwili. Nie miałem zbyt dużo czasu na przygotowania. Trenowałem jedynie przez pięć dni. W przygotowaniach pomagali mi inni zapaśnicy. Mieliśmy rękawice bokserskie, więc oni próbowali mi zadawać ciosy, kopać i zakładać techniki kończące. Ja natomiast używałem moich zapasów, by nie dać się trafić i poddać. Klinczowałem więc, sprowadzałem walkę do parteru i wykonywałem techniki zapaśnicze. W końcu gdy dotarłem na galę, najpierw musiałem wypełnić papiery z pytaniami o wiek, wagę itd. Chociaż nie miało to większego znaczenia, bo nie było wówczas kategorii wagowych. W pewnym miejscu pojawiło się też zapytanie o mój styl bazowy, więc odparłem, że jestem zapaśnikiem. Ludzie z UFC popatrzyli wtedy na mnie jak na dziwaka, bo nigdy nie pojawił się u nich zapaśnik i zapytali w czym mi to pomoże w walce? Odparłem, że nie wiem i sam jestem ciekawe co z tego wyniknie. To było dość niesamowite, bo nie znam innego zawodnika, który po kilku dniach treningów wszedł by do klatki, w dodatku bez przygotowania bokserskiego i kickbokserskiego. I tak rozpocząłem swoją karierę w MMA. Mają 37 lat na karku.

Mimo późnego debiutu i tych 37 lat udało ci się zawalczyć ponad 100 razy w MMA.

Dane, które możesz znaleźć w sieci na ten temat nie są do końca prawdziwe. Portale takie jak Sherdog powstały bowiem kilka lat po debiucie UFC. Spokojnie można więc do rekordu z internetu dodać 10 do 15 walk.

W kontekście tej ponad setki walk ciekawi mnie bardzo aspekt zdrowotny. Wspominałeś wcześniej, że prawie nie odnosiłeś kontuzji w MMA. A jak czujesz się teraz, po tylu walkach i tak bogatej karierze? Czy to w jakiś sposób odcisnęło swoje piętno na twoim organizmie?

Czuję się dobrze. Wiele osób, gdy poznaje mnie osobiście, dziwi się, że nie widać po mnie tych walk. Nie mam zniszczonych uszu. Mój nos jest prosty. Pytają mnie więc o to, jak to możliwe, że wyszedłem z tego wszystkiego bez szwanku? Odpowiadam wówczas, że nie lubię przyjmować ciosów. Przyjmowanie ciosów jest do bani. Lepiej więc dawać, niż dostawać. Ja jestem tym, który daje (śmiech).

Rozsądne podejście. Jak natomiast patrzysz, z perspektywy tych wszystkich lat, na rozwój i zmiany zachodzące w MMA?

Różnica jest bardzo duża, ale MMA musiało się zmienić, musiało ewoluować, choćby z powodu ataków na ten sport. Politycy i komisje sportowe mocno atakowały ten sport. Jednym z największych przeciwników MMA był senator John McCain z Arizony. Co było dość zabawne, ponieważ po UFC 4, gdy przygotowywałem się do piątej gali, trenowałem właśnie w Arizonie i robiłem to przez 32 dni. Jedna sala, w której trenowałem znajdowała się w kościele, do którego chodził co niedzielę McCain. W piwnicy tego kościoła znajdował się sprzęt bokserski i sprzęt do trenowania sztuk walki. Mieli nawet program treningowy dla dzieci, który nazywał się „Różane policzki”. Dzieci mogły zadawać ciosy otwartymi dłońmi, stąd ta nazwa, bo po walkach miały zaczerwienione policzki. On nawet nie miał pojęcia, że w kościele, do którego chodzi odbywa się coś takiego. Próbowałem więc przychodzić na mszę, żeby może przypadkowo na niego wpaść i wyjaśnić mu, że to jest sport, ale ostatecznie się nie udało. Wracając jednak do rozwoju MMA. Gdy zaczynałem karierę, to starcia w UFC bardzo przypominały prawdziwą walkę bez reguł. Wtedy istniały tylko dwie zasady: żadnego gryzienia i żadnego wkładania palców w oczy. Patrząc z tej perspektywy, warto zadać sobie pytanie. Czy boks to prawdziwa walka? Czy dzisiejsze MMA to prawdziwa walka? Teraz w MMA jest kilkadziesiąt różnych zasada. To samo tyczy się kickboxingu i muay thai. Każda z tych dyscyplin ma swoje zasady. UFC w początkach działalności było najbliższe realnej walce. Można więc było zrobić krzywdę przeciwnikowi na wiele różnych sposobów. Później zaczęły się pojawiać kolejne ograniczenia.

Czy po tylu latach nadal oglądasz MMA, śledzisz co dzieje się w tym sporcie?

Nigdy tego nie robiłem. Generalnie nie oglądam za dużo telewizji. Jestem osobą ukierunkowaną na swoje cele. Jest wiele rzeczy, które chcę jeszcze zrobić. Na świecie natomiast są dwa typy ludzi. Są ci, którzy siedzą i oglądają to, co się dzieje, a życie przelatuje im koło nosa. I są ci, którzy decydują się na wejście do gry i działanie. Skupię się na oglądaniu nieco później. Pojawiam się jednak często na różnych galach i wówczas oglądam je w całości. Czasami też oglądam wybrane walki. Wszystko można znaleźć teraz w sieci, więc czasami oglądam najciekawsze starcia. Rzadko interesuje mnie cała karta walk, zazwyczaj pojedyncze zestawienia. Generalnie jednak od telewizji wolę radio. Dużo podróżuję i zazwyczaj robię to późno w nocy. Lubię więc słuchać radia, w którym prowadzi się rozmowy. W większości wypadków jest to lepsze niż wypicie kilku kaw, ponieważ często trafiają się tam rozmówcy, którzy są tak głupi, że zaczynam się na głos z nimi nie zgadzać. To nie pozwala mi zasnąć za kierownicą.

Mówisz, że rzadko oglądasz walki, ale ciekaw jestem, czy starcie Floyda Mayweathera z Conorem McGregorem zwróciło twoją uwagę? Oglądałeś tę walkę?

Tak, oglądałem to starcie i uważam, że wszyscy wyszli z niego zwycięsko. Mayweather wygrał ponieważ pokonał McGregora. McGregor wygrał ponieważ potrafił użyć swojej głowy i swoich ust w taki sposób, że doprowadził do walki, za którą otrzymał największą wypłatę w życiu. Walczył w MMA, a najwięcej zgarnął w meczu bokserskim. Kibice też wygrali ponieważ walka trwała dłużej niż wszyscy zakładali i to było całkiem ciekawe starcie. W moich oczach Conor wygrał pierwsze dwie rundy. Był bardziej agresywny, jego ciosy dochodziły do celu. Uważam też, że sędzia powinien pozwolić, żeby walka trwała dłużej. W sumie nie przeszkadza mi to przerwanie, ale może powinni jeszcze mieć z 30 sekund więcej. Wszyscy więc wygrali i na pewno takie walki będą się jeszcze odbywać. Musimy sobie uświadomić, że zawodnicy MMA ryzykują bardzo poważne kontuzje, dlaczego więc nie mieliby wyjść do ringu, gdzie zarobią np. dziesięć razy więcej niż w MMA?

Wróćmy jeszcze na chwilę do twojej historii w tym sporcie.

Żeby poznać całą moją historię musielibyśmy pewnie rozmawiać bardzo długo (śmiech). Przedstawię ci zatem kilka punktów na mapie mojego życia. Amatorską karierę w zapasach zacząłem w roku 1969. W roku 1971 zostałem trenerem zapasów, a nadal wtedy chodziłem do liceum. Jeszcze w liceum zdobyłem swój pierwszy tytuł mistrzowski. Walczę więc praktycznie całe swoje życie i jeszcze nie mam zamiaru kończyć. Uważam, że dziś nadal mógłbym wejść do klatki. Oczywiście nie przeciwko jakiemuś młodemu zawodnikowi.

Faktycznie chciałbyś to jeszcze zrobić?

Oczywiście, ale musiałbym się zmierzyć z kimś w podobnym wieku. Najtrudniejszą sprawą w karierze każdego sportowca jest odejście ze sportu. Jasna sprawa, że nie jestem już tym samym zawodnikiem, którym byłem dwadzieścia lat temu, ale trudno byłoby ci znaleźć dziś osobę w moim wieku, która jest w takiej formie jak ja. Wszyscy wiedzą dużo o mojej karierze w MMA, ale mało kto wie, że w zapasach mam na koncie tysiące walk. Prawdopodobnie może to być ponad trzy tysiące i w tym wyniku nie było zbyt wielu porażek. Walczyłem w zapasach w stylu wolnym i klasycznym, w judo i sambo. Lubię trenować ludzi i mam wrażenie, że dobrze czuję sztuki walki, że są dla mnie stworzone. Czasami na zajęciach parteru walczę z zamkniętymi oczami, ale przez sposób poruszania się przeciwnika potrafię wyczuć, co zamierza zrobić.

Gdybyś rzeczywiście wrócił do walk. Z kim chciałbyś się zmierzyć?

W sumie nigdy nie marzyłem o starciach z konkretnymi zawodnikami. Gdy w końcu zacząłem myśleć o emeryturze rozesłałem do różnych promotorów informację, że jeśli chcą jeszcze mnie zobaczyć w klatce, to muszą zrobić to w 2012 roku, bo na 2013 zaplanowałem emeryturę. W końcu jednak przeszedłem na emeryturę i powiedziałem sobie, że mogę wrócić z niej dla trzech zawodników, czyli Marka Colemana, Kena Shemrocka i Royce’a Gracie. Mark Coleman przeszedł poważną operację bioder i na 100% nie może już walczyć. Wróciłbym więc z emerytury dla tych dwóch, którzy zostali. W zeszłym roku nawet miałem walczyć z Kenem, jednak na kilka dni przed starciem on się wycofał, a potem zawalczył z Graciem w Bellatorze. Dodatkowo został złapany na dopingu. Warto przy okazji nadmienić, że z trzech pierwszych zawodników, którzy trafili do UFC Hall of Fame, a byli to: Royce Gracie, Ken Shemrock i ja, tylko ja nigdy nie byłem przyłapany na dopingu. Do dziś jestem dumny z tego, że całą swoją karierę przeszedłem bez chemicznego wsparcia.

Patrząc jednak na dawne czasy, jaki jest twój największy sukces w MMA?

Wydaje mi się, że gala UFC: The Ultimate Ultimate z 1995 roku. Wtedy przeszedłem mój drugi obóz przygotowawczy. W całej karierze zrobiłem to tylko dwa razy. Właśnie przy tej gali i UFC 5. Ultimate Ultimate to były starcia najlepszych z najlepszych, z największą pulą pieniędzy do wygrania. Trenowałem 36 dni do tego turnieju. W trakcie gali walczyłem w oktagonie prawie godzinę, z trzema różnymi przeciwnikami i wygrałem. Udało mi się więc w życiu zdobyć parę szczytów i pewnie kiedyś powstanie o mnie film. Robiłem bowiem rzeczy, których nikt wcześniej nie robił. Jednak co ważne, jeszcze nie skończyłem. Nadal chcę działać.

Chętnie zobaczyłby film o twoim życiu.

Ja również, liczę więc, że będę wtedy jeszcze żył (śmiech). Planuję jeszcze pożyć z 25 lat, więc może się uda.

Po rozmowie z tobą ciekawi mnie skąd wziął się twój sportowy przydomek, czyli Bestia? Jakoś mi zupełnie do ciebie nie pasuje.

To nie ja go wymyśliłem. Nadał mi go Jim Brown, legendarny zawodnik NFL. Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, on nie mógł uwierzyć, że to ja. Wcześniej widział mnie tylko w klatce. Na spotkaniu byłem natomiast w sportowej krótce i pod krawatem. Do tego miałem założone swoje okulary i potrafiłem się normalnie wysłowić. Jednak gdy wchodziłem do klatki, to było jakbym przemieniał się z Clarka Kenta w Supermena. W klatce byłem jak bestia. Ten przydomek ma wiele negatywnych skojarzeń, a ja raczej jestem pozytywną osobą.

Na zakończenie chciałbym cię zapytać o to jaką radę dałbyś młodym ludziom, którzy chcieliby spróbować swoich sił w MMA i myślą o karierze w tym sporcie?

Powiedziałbym im dwie rzeczy. Po pierwsze, nie rzucajcie swojej pracy. Kariera w MMA może być bardzo krótka, ponieważ poziom współzawodnictwa cały czas rośnie, a dla niektórych fighterów MMA to wszystko co mają. Jestem wielkim zwolennikiem edukacji. Jestem też zwolennikiem walczenie o dobre wyniki w nauce lub choćby otaczanie się dobrymi, mądrymi ludźmi. Ludźmi, którzy ostatecznie pomogą ci wyjść z klatki i wykorzystać twoje umiejętności na innych polach. Ważne, żeby mieć w życiu coś innego poza MMA – ukończyć szkołę, mieć jakiś zawód, umiejętności. Ja jestem zapaśnikiem. Gdy poszedłem do liceum, to sporty takie jak baseball, football, koszykówka czy hokej, były prawdziwymi zawodami. Sporty takie jak gimnastyka, zapasy czy pływanie, nimi nie były. W tych sportach mistrzostwa świata odbywają się raz do roku i co cztery lata są igrzyska. To wszystko. Nie można z tego wyżyć finansowo. Wybierając więc zapasy trzeba było mieć inne zajęcie, inny zawód. Ja sam poszedłem na studia i pozyskałem tam wiele różnych umiejętności technicznych. Uczęszczałem też na zajęcia z przedsiębiorczości. Nawet teraz uczę się i pracuję nad nowymi umiejętnościami. Za kilka lat chciałbym się sprawdzić np. w roli mówcy, który wykłada w szkołach i motywuje ludzi do pozytywnego działania. Tak jak wspominałem wcześniej, przez całe swoje życie nigdy nie uczestniczyłem w bójce. Walczyłem tylko na zawodach, a przecież całe życie to swojego rodzaju zawody. Tak samo jest np. w biznesie. Ważne zatem jest, żeby zrozumieć z kim konkurujesz, kto jest twoim przeciwnikiem. Często też powtarzam swoje przesłanie do młodych ludzi: uwierzcie w siebie, edukujcie się, dostosowujcie do panujących warunków, pracujcie mocno i uczcie się z całych sił. Wiedza bowiem daje największą moc jaką można posiadać. Nie wierzę w dawanie ludziom pieniędzy. Nawet w biblii jest napisane, że jeśli dam komuś rybę, to nakarmię go tego dnia. Jeśli pokażę mu jednak jak łowić ryby, nauczę go tego na całe życie. Wierzę, że wiedza może dać ludziom niezależność. Sam mam piątkę dzieci, a świat nie jest dziś tak miłym miejscem, jak był niegdyś. Moim zadaniem jest więc nauczyć moje dzieci jak mają same o siebie zadbać. Czasami to nie jest dla nich miłe, ale muszą poznać rzeczywistość. Zależy mi jednak na nich, staram się więc pokazać im tę rzeczywistość. Czasami mam tak samo z zawodnikami, których trenuję. Wolę im powiedzieć brutalną prawdę prosto w oczy, bo nie chcę marnować ich czasu. W szczególności zaś nie chcę marnować swojego czasu. Czas jest dla mnie niezwykle cenny, ponieważ mam jeszcze sporą listę celów, które chciałbym osiągnąć. Dopóki pozostaję w dobrym zdrowiu chcę działać dalej. Chciałbym żeby ludzie patrząc na to co robię odczuwali dodatkową motywację, żebym mógł inspirować innych do działania. Zawsze bowiem warto walczyć o to, żeby być w czymś lepszym. Na przykład znaleźć więcej czasu dla rodziny, być lepszym w pracy. Znaleźć pracę, którzy przynosi satysfakcję. Jeśli tak się nie działa, życie może okazać się bardzo trudne.

 

2 KOMENTARZE

  1. Ten wąs nie jedną klatką trząsł, wywiad bajka i to jeszcze z takim HOFem! miazga, dobra robota!

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.