Gilbert Burns w swoim kolejnym boju dla organizacji UFC miał zmierzyć się w walce o pas mistrzowski z Kamaru Usmanem. Ostatecznie jednak do tego starcia nie doszło, bo u Burnsa wykryto koronawirusa. Brazylijczyk cieszy się jednak, że koniec końców sytuacja tak się dla niego ułożyła.
Burns w rozmowie dla serwisu MMA Fighting przyznał, że wypadnięcie z walki mistrzowskiej było dla niego bardzo trudnym momentem w karierze.
Oglądałem tę walkę i gdy wychodził do niej Masvidal prawie się popłakałem. To przecież miałem być ja. Powstrzymałem łzy, bo byłem z moimi dziećmi, ale prawie płakałem, bo to miała być moja szansa.
Ostatecznie jednak Burns cieszy się, że nie wyszedł do walki mając organizm osłabiony z powodu koronawirusa.
Mój poziom energii nie był taki sam. Powrót do normalności, to był długi proces. Nawet miesiąc po pozytywnym wyniku testu nie byłem gotów na 100 procent. Ostatecznie cieszę się, że nie zawalczyłem. Gdyby wynik wyszedł w jakiś sposób negatywny, to w starciu nie czułbym się dobrze. Oczywiście walczyłbym, ale to nie byłoby to samo.
Burns jest niezwyciężony od czasu przejścia do kategorii półśredniej. Pokonał w tym czasie Alexeya Kunchenko, Gunnara Nelsona, Demiana Maię i Tyrona Woodleya. „Durinho” trenował w przeszłości przez długi czas z Usmanem, lecz teraz ich drogi się rozeszły – Kamaru przeniósł się do Denver, gdzie trenuje z m.in. Justinem Gaethje. Na razie nie wiadomo kiedy ostatecznie dojdzie do walki Burnsa z Usmanem.