To był szalony rok dla Roberta Whittakera. Po tym, jak rozprawił się w kwietniu z Ronaldo Souzą, otrzymał szansę walki o tymczasowy pas mistrza z zawsze groźnym Yoelem Romero. Robert, mimo urazu kolana, wypunktował “Żołnierza Boga”, czym teoretycznie zagwarantował sobie bój o prawdziwy tytuł z Michaelem Bispingiem. “Teoretycznie”, bowiem w jego miejsce nieoczekiwanie wskoczył Georges St-Pierre.
W wywiadzie dla ESPN, Whittaker przyznał, że taki rozwój sytuacji nie jest dla niego specjalnie problematyczny:
Jeśli mam być szczery, moja kontuzja nie miała znaczenia. Michael domagał się tej walki z GSP od bardzo dawna. UFC robi to, co chce. Tak już jest.
Georges nie jest nawet w tej dywizji. Tu nie ma sytuacji, że ktoś z czołowej dziesiątki dostaje swoją szansę. To jest walka o kasę. Tak dokładnie jest. To mi nie przeszkadza. Ludzie dążą do tego, czego chcą. Nie mogę być niezadowolony z tego, że nie wszystko poszło po mojej myśli, bo powiedzmy sobie szczerze – UFC to kolejka górska w wesołym miasteczku.
Whittaker ponadto przyznał, że otrzymał ofertę bycia trenerem w najnowszym sezonie The Ultimate Fightera, gdzie jego adwersarzem miał być Bisping, ale ostatecznie nie doszło do porozumienia:
Odezwali się do mnie tuż po walce, ale nie widziałem moich dzieci i rodziny od tygodni. To nie jest tak, że mam do nich dwie godziny. Dzieli mnie od nich 24 godziny drogi. To nie było tego warte.
Musiałbym przechodzić rehabilitację w Stanach. Musiałbym sprowadzić całą rodzinę do Stanów, zabrać dzieci ze szkoły. Oferta po prostu nie była wystarczająca. Nie chodziło tylko o finanse, ale też wiele innych aspektów i po prostu nie mogliśmy dojść do porozumienia.
Whittaker stwierdził ponadto, że byłby w stanie zaleczyć swoje kolano na tyle, by wznowić treningi za osiem tygodni. Uważa, że byłby w stanie w pełni się przygotować do boju z Bispingiem na 4 listopada, ale to nie był kierunek, w jakim zamierzało podążać UFC. Zamiast tego Anglik zawalczy z St-Pierre’em w Madison Square Garden, a Whittaker zmierzy się ze zwycięzcą tego boju.