Jak zwykle po ważnych wydarzeniach, głos w sprawie zwycięstwa Jana Błachowicza nad Coreyem Andersonem, zabrał Łukasz Jurkowski. Popularny „Juras” w felietonie na portalu newonce.sport, opisał swoje wrażenia po tym pojedynku.
Marzenia nie kosztują. Kosztuje za to ciężka praca, którą Janek Błachowicz wykonał, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym dziś go widzimy. To była długa droga, usłana wieloma potknięciami, krwią, bólem i myślami o rezygnacji. Wielu mistrzów swoich dyscyplin zdradzało w biografiach, że miało takie momenty w karierze. To właśnie definiuje ich wielkość. Wstajesz z kolan, mówisz do losu „tylko na tyle Cię stać?”. Uderz mnie jeszcze raz. Wstanę ponownie. Taki właśnie jest Janek. Pamiętacie starcie rozpędzonego w KSW Janka z Sokoudju? Znoszonego na noszach po absolutnej dewastacji nogi low kickami? Pierwsze głosy rozochoconych kibiców, że nastąpiła weryfikacja Janka, że jednak to nie ten jedyny, który pójdzie do UFC. Noga zagojona, powrót i pięć zwycięstw w KSW z rzędu.
Łukasz Jurkowski wspomina o czasach, gdy Jan opuścił KSW i udał się za ocean, by spróbować swoich sił w najmocniejszej lidze MMA świata:
Kiedy właściciele polskiego giganta układają sobie wtedy marketingowy plan na Janka, jak zrobić z niego kolejną gwiazdę pokroju Mameda i Pudziana, ten porzuca pewną posadę kierownika w firmie, za coraz fajniejsze pieniądze i mówi, że jedzie do Ameryki zaczynać od nowa. Zdania wielu ludzi z branży były podzielone. Jechać i za chwilkę przekonać się, że UFC to nie ta półka co KSW, dwa razy baty i powrót z podkulonym ogonem na polskie podwórko czy jednak uda się i wypali? Szala opinii zdecydowanie przechylona w stronę malkontenctwa.
Przytacza także ciężkie chwile, jakie Błachowicz przeżywał w oktagonie oraz krytykę z jaką „Cieszyński Książę” się wtedy spotykał:
Porażka w fatalnym stylu z Manuwą i porażka w fatalnym stylu z Coreyem Andersonem. Przed stratą kontraktu ratuje cieszynianina wymęczone zwycięstwo z Igorem Pokrajacem. No może teraz się uda?! Bang! Kolejny podbródkowy w polskiego fana MMA, kiedy Janek przegrywa dwa pojedynki z rzędu. „Jest skończony”, „Z czym do ludzi”, „Wracaj do KSW leszczu”, „Z taką kondycją to ja bym go rozjechał”, „Kolejny przehajpowany zawodnik”, „Wstyd, żenada, kompromitacja”. Wyobrażacie sobie co musi dziać się w głowie chłopaka, który zaryzykował w swoim życiu karierę i kasę w Polsce, znalazł się na sportowym zakręcie, który może za chwilę zdeterminować resztę jego życia?! Szukać szczęścia w wyuczonym zawodzie hydraulika czy pójść w treningi personalne? Może za chwilę trzeba będzie wrócić na „bramkę” i ponownie szarpać się z pijanymi głąbami?
Szwagier Jana Błachowicza snuje jednak optymistyczną przyszłość, która klaruje się przed naszym bohaterem:
Panie i Panowie. Niech historia Janka Błachowicza będzie przykładem i inspiracją dla wielu. Nie tylko w sferze sportowych marzeń. Niech będzie przykładem, że ciężką pracą można dojść na szczyt. On już tam jest, ale znam tego cieszyńskiego cwaniaczka… to nie koniec misji. Teraz przed nim ten najważniejszy pojedynek. Starcie o pas z Jonem Jonesem i gorąco wszyscy wierzymy, że tak się stanie, a on sam dopisze ostatni rozdział tej pięknej historii.
Pełna treść felietonu dostępna pod adresem: .