“Najlepsza gala KSW od lat”, “murowana gala roku” – tak w środowisku mówi się o zbliżającej się wielkimi krokami gali KSW 46 w Gliwicach. Wydarzenie czysto sportowe i przede wszystkim składające się z nazwisk mniej znanych szerszej publiczności w opinii wielu mogło nie zapewnić sukcesu i wypełnienia piętnastotysięcznej hali. Przyjrzyjmy się więc bliżej gliwickiej gali i oceńmy ją na tle pozostałych gal Konfrontacji Sztuk Walki.
Na kilka dni przed drugą wycieczkę KSW do Londynu dowiedzieliśmy się, że ostatnia gala w roku zagości w Gliwicach. Klika dni później potwierdzono to o czym spekulowano od dłuższego czasu – na Górnym Śląsku dojdzie do rewanżu pomiędzy Tomaszem Narkunem, a Mamedem Khalidovem. Już wtedy okrzyknięto ten rewanż wielkim, a wręcz historycznym – i nie będzie to przesadne, bo w końcu Khalidov właśnie z ręki stargardzkiej Żyrafy poniósł pierwszą od ośmiu lat porażkę. Następnie kartę walk zaczęto uzupełniać o kolejne starcia, między innymi hitowy pojedynek pomiędzy Mateuszem Gamrotem, a Kleberem Koike Erbstem. Dodano także inne obiecujące nazwiska jak Salahdine Parnasse, Sebastian Przybysz, Roman Szymański czy Gracjan Szadziński, który finalnie zmuszony był opuścić rozpiskę. Innymi słowy, stuprocentowo sportowe wydarzenie, bez udziału Popka, Tomasza Oświecińskiego czy nawet uznawanego za pełnoprawnego zawodnika MMA Mariusza Pudzianowskiego. Coraz częściej pojawiające się głosy o powolnym upadku polskiego giganta i tym razem wieszczyły, że gala bez udziału tzw. “freak fightu” nie nakręci sprzedaży i finalnie wykręci co najwyżej średnie wyniki – na przekór temu wyszedł współwłaściciel organizacji Martin Lewandowski, który na dwa dni przed KSW 46 poinformował, że cała hala została wyprzedana.
Da się odnieść sukces bez udziału gwiazd przyciągających niedzielnych fanów? Z całą pewnością tak, choć gala KSW 46 to dopiero jeden z trzech takich przypadków. Po raz pierwszy duet Maciej Kawulski i Martin Lewandowski uraczyli fanów czysto sportową rozpiską na skalę gali w systemie PPV w listopadzie 2015 roku podczas drugiej wizyty w Krakowie. Drugi raz natomiast w marcu 2018 roku, przy okazji łódzkiej gali KSW 42 – wtedy po raz pierwszy Mamed Khalidov i Tomasz Narkun skrzyżowali rękawice, a prócz nich w hali Atlas Arena wystąpili między innymi tacy zawodnicy jak Michał Materla, Mateusz Gamrot, Filip Wolański czy jeszcze do niedawna zasiadająca na tronie dywizji kobiecej Ariane Lipski. Warto wspomnieć, że w Łodzi na trybuny przybyło około czternastu tysięcy kibiców, co daje wynik nieco mniejszy niż przy zbliżającej się gliwickiej gali.
Mówimy tu o największych pod kilkoma względami galach naszego rodzimego giganta, jednak nie ma co przytaczać gali KSW Colloseum, ponieważ nie da się ukryć, że gala na PGE Narodowym to kompletnie inny poziom, który przebić może prawdopodobnie tylko kolejna gala na stadionie.
Kolejną “bliską” galą było wydarzenie z numerem trzydzieści siedem o podtytule “Circus Of Pain” w Krakowie. W marcu 2017 roku na krakowskich trybunach zasiadło nieco ponad dwadzieścia tysięcy kibiców, którzy oklaskiwali między innymi Mansoura Barnaouiego, Borysa Mańkowskiego, Marcina Wrzoska, a także Mariusza Pudzianowksiego i Popka Monstera. Warto w tym momencie powrócić do wcześniej wspomnianego wydarzenia z listopada 2015 roku, bo wtedy odbyła się sportowa gal KSW 33 sygnowana nazwiskiem Khalidova oraz Materli. Na próżno szukać tam nazwisk celebrytów, a finalnie obok pierwszej wyprawy do miasta Kraka była to największa gala jaką dotychczas duet Kawulski-Lewandowski wyprodukowali.
Skoro już mówimy o sporych eventach spod szyldu Konfrontacji Sztuk Walki, to nie sposób pominąć gali, która miała miejsce w czerwcu – mowa tu oczywiście o gali z numerem czterdzieści cztery, na której to w głównej walce wieczoru popularny Pudzian w końcu dorósł do pojedynku z byłym mistrzem Karolem Bedorfem. Wydarzenie sportowo świetne, bo obok świetnego poddania Koike Erbsta, imponującego nokautu Gracjana Szadzińskiego czy kandydata do walki roku pomiędzy Wolańskim i Torresem, stały także dobre występy takich nazwisk jak Wagner Prado, Michał Materla czy Łukasz Rajewski. Pomimo świetnej frekwencji i z pewnością jeszcze lepszej oglądalności nie można powiedzieć, że ta gala wybroniła się samymi sportowymi aspektami, bo fani bardziej zgłębiający temat mieszanych sztuk walki szyderczo spojrzą na zestawienie Tomasza Oświecińskiego z Erko Junem.
Pokrótce, w nadwiślańskiej historii sztuk walki dostaliśmy kilka solidnych przykładów, że można stworzyć mocną kartę walk bez udziału celebrytów. Czy jednak dałoby radę zorganizować galę czysto sportową na tak wysokim poziomie bez udziału freak fightów? Nie sądzę. Warto pochylić się w tym miejscu nad konkurencyjną siłą, a ściślej mówiąc organizacji Fight Exclusive Night i ich dwudziestą pierwszą galą zorganizowaną we Wrocławiu. Pojedynki takich zawodników jak Andrzej Grzebyk, Tymoteusz Łopaczyk czy Oskara Somerfelda nie odstawały poziomem od tego co od lat serwuje nam polski numer jeden, aczkolwiek nie są to nazwiska, które kiedykolwiek dzieliły kartę walk z Pudzianem czy Popkiem, by za ich pośrednictwem wbić się do świadomości szerszej rzeszy publiczności. Szansę taką otrzymali za to inni Polacy, między innymi w osobach Sebastiana Przybysza czy Romana Szymańskiego, którzy już w ten weekend stoczą kolejne walki na jednej z najlepszych gal, jakie KSW dotychczas zorganizowało.
Reasumując, patrząc na to jakie już wyniki na tle pozostałych wydarzeń sportowych osiągnęła gala KSW 46 – a jeszcze nawet się nie odbyła – można śmiało powiedzieć, że sport broni się i konstruując tylko takie zestawienia, nasz rodzimy gigant może jeszcze daleko zajechać. A to czy miałoby to rację bytu bez udziału Mariusza Pudzianowskiego to już zagadnienie na zupełnie inny materiał. Tak czy inaczej, w najbliższy weekend odbędzie się kolejna gala KSW, gala która powinna cieszyć nawet najbardziej wybrednych – w końcu takie zestawienia jak Parnasse – Wrzosek, Szymański – Torres czy rewanż Khalidova z Narkunem to na papierze mocni kandydaci do walki roku.
Coś czuje, że szykuje się słaba gala. Brakuje Pudziana, Bedorfa, Tygrysa i Makreli. Jak dla mnie to Gamer, Szulakowski czy Szymuszowski dają przeważnie nudne walki, nie ma u nich tej chęci skończenia przed czasem. No i średnio potrafię się jarać zagranicznymi mistrzami, którymi w UFC szybko by wytarli oktagon.
Jako że gala w moim rodzinnym mieście, to pójdę, choć obiecywałem sobie, że za cyrku już płacić nie będę. Myślę, że po flaszce dobrej whisky będzie do obejrzenia 🙂