bas_rutten_kenny_rice

Bas Rutten to nie tylko jedna z legendarnych postaci sportów walki, ale i ciekawa, złożona osobowość. Poniżej znajdziecie zapis wywiadu, przeprowadzonego z „El Guapo” tuż przed włączeniem go do Galerii Sław UFC.

Tłumaczenia podjął się wieloletni użytkownik naszego forum, koper.

Luc Sisombath rozmawia z Basem Ruttenem

L: Jak zaczęła się twoja przygoda ze sportami walki?

B: Za dzieciaka, wszyscy (rówieśnicy) się na mnie wyżywali. Cierpiałem z powodu dokuczliwej choroby skóry. Jako, że podrostki nie rozumieją wielu rzeczy, był okres w moim życiu, kiedy przypadła mi rola ofiary.
W wieku 12 lat, podczas wakacji, poszedłem do kina z moim bratem i obejrzałem „Wejście Smoka”. Dotarło do mnie wtedy, że jeśli upodobnię się do Bruce’a Lee, nikt nie będzie szukał ze mną zaczepki. Tak narodziło się moje zainteresowanie sztukami walki.

L: Która dyscyplina była pierwszą, jaką zacząłeś trenować?

B: Taekwon-do. Zaraz potem Shintai karate, które jest dość specyficznym odłamem tej sztuki. Prawie natychmiast zacząłem też trenować tajski boks oraz występować w zawodach w tej właśnie dyscyplinie.

L: Z ciekawości, jakie wyniki odnotowałeś, występując jako zawodnik Muai Thai?

B: Dwanaście nokautów, dwie przegrane.

L: Ćwiczyłeś oczywiście holenderską odmianę Muay-Thai, nieco różną od tradycyjnej?

B: Tak, holenderskie Muay-Thai różni od tajlandzkiego stopień skupienia na kombinacjach ręce-nogi. Tradycyjny, tajski boks kładzie nacisk głównie na kopnięcia, ciosy wyprowadzane nogami. Obecnie, oczywiście, na całym świecie można znaleźć adeptów holenderskiego Muay-Thai.

L: Pamiętam, że kiedy Ramon Dekkers wyjechał do Tajlandii, zmienił całkowicie obraz tajskiego boksu, wyprowadzając wiele kombinacji rękami podczas walk. Dzięki temu nokautował przeciwników na prawo i lewo. Od tego momentu wszyscy zawodnicy, praktykujący w Tajlandii zaczęli wprowadzać więcej elementów bokserskich do swojego stylu.

B: Tak, ten gość był niewiarygodny. Ciągle mam jego zdjęcie z początków kariery, kiedy mógł mieć około szesnastu lat. Kiedy pierwszy raz oglądałem pojedynek z jego udziałem, byłem przekonany, że zostanie zamordowany w ringu. Często walczył ze znacznie większymi, cięższymi przeciwnikami. To były czasy, kiedy wiele z organizacji kickbokserskich w Holandii nie przywiązywało uwagi do podziałów na kategorie. Ale Dekkers po prostu niszczył rywali. Pierwszy low kick w jego wykonaniu, jaki zobaczyłem, zmiótł oponenta na deski. A to był szczupły dzieciak, jak gałązka. Było to trochę zabawne, ale nic zabawnego nie było w jego niewiarygodnej technice.

L: A ty trenowałeś pod okiem tego samego szkoleniowca? (Cor Hemmers)

B: Tak. Na początku ćwiczyłem w Eindhoven, w miejscu zamieszkania. W miarę postępów mojej kariery, kiedy zaczynałem dostawać poważniejsze propozycje walk, postanowiłem przenieść się do tego samego ośrodka, Maeng Hoe (Mang Hoe Breda Gym).

L: Za młodu oglądałem walki Dekkersa i twoje z podziwem. Wracając do zagadnienia kategorii wagowych, które poruszyłeś. Kiedy walczyłeś w UFC jako zawodnik nominalnie „ciężki”, zdarzało się, że w dniu ważenia brakowało ci kilogramów?

B: Tak, na przykład kiedy pierwszy raz miałem walczyć o tytuł, na dzień przed pojedynkiem brakowało mi trzech funtów, żeby przekroczyć minimalny próg (ponad 200 lbs). Musiałem więc wypić sporo wody, żeby się dociążyć przed wejściem na wagę.

L: Pamiętam twoje szalone starcia z T. K. (Kohsaka) i Randlemanem, kiedy walczyłeś ze złamanym nosem. Do dziś zastanawiam się, jak ci się to udało? Leżałeś na plecach ze złamanym nosem i udało ci się go pokonać.

B: No cóż, muszę przyznać, że to była dość kontrowersyjna decyzja. Przez pierwsze trzy minuty Kevin oprawił mnie dość solidnie(śmiech) i nie wyglądało to dla mnie zbyt dobrze. Zgubiłem soczewkę kontaktową, a w jednym oku mam wadę -5 dioptrii. Drugie oko zalewała mi krew, dodatkowo cały czas musiałem też połykać tę krew ze złamanego nosa i dostałem mdłości. Podczas przerwy, w narożniku pchałem palce do ust, żeby zwymiotować, bo żołądek zaczynał mi dokuczać.

L: W jakim byłeś wtedy stanie psychicznym? Ile rund składało się na walkę?

B: Jedna, piętnastominutowa runda, a potem dwie trzyminutowe w ramach dogrywki. Tak to tedy wyglądało w UFC w przypadku walki o pas. Gdyby tytuł mistrzowski nie był stawką, byłaby tylko jedna dogrywka.

L: Czy kusiło cię, żeby się wtedy poddać?

B: Pewnie. Tak się złożyło, że dzień wcześniej rozmawialiśmy z kumplem na temat złamań kości nosa. Nigdy nie wierzyłem w ten mit, że złamanie nosa może przemieścić masę kostną do mózgu i zabić człowieka. Uważałem, że źródłem tego typu gadania były filmy, ale akurat dzień przed walką znajomy powiedział mi, że owszem, luźny fragment kości może wbić się w mózg. Ja nie jestem typem, który raczej dałby się zabić, niż poddać walkę, mam wspaniałe życie, rodzinę (śmiech). Więc kiedy powiedzieli mi w narożniku, że mój nos jest paskudnie złamany, to miałem chwilę wahania. Spojrzałem na Johna McCarthy i zapytałem go: „Wierzysz w te gadki o fragmentach nosa wbijających się w mózg?”, a on odpowiedział, że nie. No i zdecydowałem się kontynuować.

Przed moimi pierwszymi występami w UFC zastanawiałem się nad kwestiami bezpieczeństwa i doszedłem do wniosku, że obecność sędziego ringowego, który ma prawo zatrzymać walkę wystarcza mi jako gwarancja. Zawsze możesz trafić na rywala, który pozuje na twardziela przed kamerami i zada ci kilka niepotrzebnych ciosów, kiedy leżysz już nieprzytomny. To jest prawdziwe niebezpieczeństwo, stwarzające ryzyko ciężkich obrażeń. Sędzia ringowy, który wkracza w odpowiednim momencie minimalizuje ryzyko.

Kiedy UFC było jeszcze w powijakach, trafiali się zawodnicy, którzy wchodzili do klatki z nastawieniem, żeby skrzywdzić przeciwnika. Niewielu adeptów sztuk walki z prawdziwego zdarzenia brało wtedy udział w tego typu zawodach. Gdyby w MMA nie było arbitrów ringowych, chyba nie zdecydowałbym się na spróbowanie swoich sił w tej dyscyplinie.

L: Podczas twoich występów w UFC kopniaki w głowę, deptanie głowy leżącego rywala było jeszcze dozwolone?

B: Nie jestem pewien. Kiedy zaczynałem, kolana na głowę w parterze zostały chyba już usunięte z dozwolonego arsenału technik. Podobnie ciosy, zadawane samą głową – te zmiany utrudniły zadanie wielu zapaśnikom., którzy we wcześniejszym okresie mogli powalić rywala, wykluczyć jego ręce, przytrzymując bicepsy i atakować głową z góry.

L: Mark Kerr i Mark Coleman byli w tym naprawdę dobrzy. To byli potężni, przypakowani goście, naprawdę straszni, kiedy używali tej taktyki.

B: Tak, stare, dobre czasy (śmiech). Ja popieram nowoczesne zasady, podobają mi się. Obecnie zawodnik potrzebuje więcej techniki. Powiedzmy, że kolana na głowę mogłyby wrócić, bo one skutkują nokautem, ale ciosy „z dyńki’? Nie wiem, raczej nie. Cios głową nadaje się do bójki ulicznej, ale w walce sportowej to troszkę za dużo.

L: Miałeś długą, usianą sukcesami karierę w sportach walki. Teraz jesteś biznesmenem, zarządzasz wieloma przedsięwzięciami, firmujesz mnóstwo różnych produktów. Prowadzisz program telewizyjny. Ciągle jesteś komentatorem?

B: Tak, komentuję pojedynki World Series of Fighting w stacji NBC.

L: Kariera w MMA wymaga odporności psychicznej i odwagi. Czy jesteś zdania, że twoja sportowa przeszłość pomogła ci w przezwyciężaniu trudności, związanych z prowadzeniem biznesu, zarządzaniem przedsiębiorstwem itd.?

B: Tak, uważam że wszystko jest podobne. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz wyznaczyć sobie cel i pracować w tym kierunku. Jeśli zainwestujesz wysiłek i ciężką pracę, to możesz mieć nadzieję na odniesienie sukcesu.

L: Sądzisz, że ludzie postrzegają cię powierzchownie? O, Bas Ruten, ten zabijaka, który został mistrzem UFC? Myślisz, że nie rozumieją ogromu pracy, jaki musiałeś wykonać na sali treningowej?

B: Tak, to jest trochę denerwujące. Wracając do świata biznesu, wkurza mnie, że wielu ludzi obiera sobie za idoli szczęściarzy, którym udało się np. podbić segment rynku przez przypadek. Czasem się zdarza, że nowy produkt szybko zdobywa popularność, a nikt nie wie dlaczego. Czysty zbieg okoliczności, błogosławieństwo z niebios, nazwij to jak chcesz. Dla 95% ludzi sukcesu to jednak ciężka praca była zawsze receptą.

Pierwsze dziewięć lat w Ameryce były dla mnie bardzo trudne. W końcu zacząłem komentować dla Pride FC. Ludzie widzą cię w telewizji i zakładają, że masz mnóstwo pieniędzy, ale to nie jest tak. Początki są zawsze trudne, nigdzie nie dostajesz kokosów. Praca dla Pride oznaczała, że nie spędzałem Świąt, Sylwestra, Nowego Roku w domu. Ciągle musiałem podróżować, nie starczało mi na to pieniędzy. Żeby dorobić, jeździłem też ciągle po Stanach i prowadziłem seminaria. Omijały mnie ważne wydarzenia w życiu rodziny, narodziny dzieci itd. Zaciskałem zęby, wierząc, że uda mi się wyjść na prostą. Tak, jak powiedziałeś: ludzie widzą cię w telewizji i myślą, że wszystko przychodzi ci łatwo, a to nie jest prawda.

L: Ale nawet obecnie, wciąż ciągniesz wiele wózków?

B: Tak. Inside MMA istnieje już od ośmiu lat i nigdy nie zdarzyło mi się, że wstawałem rano z łóżka myśląc: „Szkoda, że muszę to robić, wolałbym nie musieć jechać teraz na plan, przygotowywać się do zdjęć.” Nakręciliśmy ponad czterysta odcinków i nigdy nie zdarzyło mi się tak pomyśleć. Żeby być uczciwym , muszę przyznać, że nie odczuwam tego jak „normalnej” pracy. Rozmowy o walkach, spotkania z trenerami, zawodnikami – kocham sporty walki i lubię to robić.

L: Myślisz więc, że to jest sekret? Oglądałem niedawno twój wywiad z Shanon Lee, córką Bruce’a i wydawało mi się, że świetnie się bawiłeś. Kiedy lubisz to, co robisz, nigdy nie opadasz z sił?

B: Powiem tak: kiedy przeprowadzam wywiady, staram się powstrzymywać, hamować trochę, bo energia mnie rozpiera (śmiech). To, co widać na ekranie, to umiarkowana wersja mojej osobowości. Robię się coraz starszy, ale ciągle mnie nosi, kiedy rzucę się w wir pracy. Już jako trzynastolatek miałem cztery „posady”: dwie jako roznosiciel gazet, jedną „na zmywaku”, jedną na farmie. Zawsze miałem nastawienie, że jeśli raz postanowiłem coś robić, to robiłem to choćby nie wiem co. Tak to zawsze ze mną było, również w kwestii treningów. Jeśli budziłem się rano chory, to mówiłem sobie: „Dwanaście okrążeń wokół ogródka, natychmiast!”. Wstawałem i biegłem dwanaście okrążeń. Nigdy jedenaście. Gdybym zrobił jedenaście, nie byłbym w stanie spojrzeć w lustro. Brzydzę się sobą, kiedy nie osiągam tego, co sobie zaplanowałem. Nienawidzę ludzi, którzy mówią: „Ojejku, nie czuję się zbyt dobrze, nie mogę dziś przyjść poprowadzić zajęć…”. Nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. Musisz robić, co powinno być zrobione.

L: Czy masz jakieś swoje poranne rytuały? Wiem, że ciągle utrzymujesz się w formie.

B: Tak, wstaję rano, idę do ogrodu. Chwila refleksji nad dniem poprzednim, ustalanie planu na dzień, rozciąganie – dzięki któremu nie dokuczają mi kolana. Potem zasiadam do komputera, sprawdzam e-maile, sortuję je i odpowiadam. Następnie razem z żoną zaczynamy pracę, związaną z odbieraniem zamówień i wysyłką produktów. Mamy naprawdę duży obrót (t-shirty, bluzy, odzież, sprzęt treningowy, materiały DVD, materiały promocyjne, plakaty itp.) ale znaczną część pracy wykonujemy tylko we dwójkę.

Potem chwila przerwy na jakiś sok i lecę do sali treningowej.

L: Skupmy się na chwilę nad jednym z produktów, który promujesz. „O2 Trainer” to narzędzie, które pomaga rozciągać i wzmacniać mięśnie oddechowe. Czy prawdą jest, że cierpisz na astmę i właśnie „O2T” pomógł ci przezwyciężyć trudności z oddychaniem?

B: Tak, cierpię na ostrą astmę (alergiczną). Dzięki inhalatorom, jako nastolatek byłem w stanie radzić sobie z chorobą, ale wystarczyło, żebym znalazł się w jednym pomieszczeniu z kotem lub psem i duszności kładły mnie do łóżka na tydzień. Mówimy o innych czasach – teraz dają ci zastrzyk i jesteś jak nowy, ale dawniej nie było to stosowane. Jako, że w młodości brałem udział w biegach przełajowych, zauważyłem, że zawsze po kilkudniowym ataku duszności jakimś cudem pobijałem swoje rekordy czasowe podczas biegu. Podczas jednej z wizyt u lekarza zobaczyłem plakat, ilustrujący przypadłość, na którą cierpię. Okazało się, że za uczucie duszności w moim przypadku nie odpowiadało kurczenie się płuc, jak wielu ludzi sądzi, ale zwężanie się tchawicy. Leżąc w łóżku, wciągając powietrze z trudnością przez „rurę” o węższym, niż normalny przekroju, nieświadomie trenowałem mięśnie oddechowe, kurczące i rozkurczające płuca. Kiedy atak mijał, byłem więc w szczytowej formie, jeśli chodzi o pracę tlenową. Tak narodził się pomysł, z którym eksperymentowałem przez lata, aż w końcu udało mi się opatentować urządzenie (chodzi o narzędzie, które zapewnia dodatkowy opór podczas wciągania powietrza do płuc, coś jakby ochraniacz na zęby z systemem otworów). No i sam się wyleczyłem z mojej odmiany astmy, dwa i pół roku temu i nie muszę już nosić inhalatorów na treningi.

Tutaj następuje rozbudowany fragment, w którym Bas opisuje działanie „O2T”, zestawy ćwiczeń i procedur, dzięki którym możliwa jest poprawa przepustowości tchawicy i pracy płuc. 

L: Ja osobiście wierzę mocno w sens wszelkich ćwiczeń oddechowych. Po sobie mogę stwierdzić, że ćwiczenia oddechu pomagają mi odzyskiwać spokój i skupienie, a jest jeszcze aspekt sportowy. Trenuję z wieloma zawodnikami MT i w związku z tym chciałbym cię spytać, jak szybko można spodziewać się efektów, pracując z „O2T”?

B: Poprawę odczuwa się prawie natychmiast, sekret tkwi w zmuszeniu swojego ciała do użycia właściwych mięśni podczas oddychania. Policjant ze SWAT (odziały szturmowe policji) trenował z użyciem mojego wynalazku przez jeden dzień. Dzień potem wysłał mi e-mail, w którym dziękował i potwierdzał, że różnica jest ogromna, poprawa zaczyna się natychmiast.

L: Ćwiczysz z „O2T” codziennie?

B: Nie, cztery razy w tygodniu. Wykonuję zestawy ćwiczeń oddechowych np. przed pływaniem z obciążeniem w oceanie. Dużo trenuję z obciążeniem w wodzie.

L: Wracając do twojej energicznej natury. Czy polecałbyś ciężkie, fizyczne treningi wszystkim, którzy chcą coś w życiu osiągnąć, sprawdzić się biznesie itd.?

B: Tak, uważam, że trening fizyczny to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu. Widzę po sobie, że nawet 20-30 minut intensywnego wysiłku poprawia samopoczucie. Ćwiczenia i właściwa dieta pomagają utrzymywać skupienie. Ludzie sięgają po doraźne rozwiązania: kawę, napoje energetyczne, ale działanie tego typu dopalaczy jest krótkotrwałe i prowadzi do sytuacji, kiedy polega się na używkach i ciągle trzeba ich więcej. To nie jest zdrowe. Według mnie wszyscy powinni wykonywać jakieś ćwiczenia. Może to być nawet spacer z psem. Wystarczy regularnie trochę podnosić sobie tętno i nie siedzieć bezruchu przez cały dzień.

L: Zgadzam się. Ja w ogóle nie pijam kawy, dzień zaczynam od rozciągania i ćwiczeń oddechu.

B: Tak, ćwiczenia oddechowe to świetny sposób na rozruch. Znam wiele historii niegdyś otyłych ludzi, którzy zaczynali od zwykłych spacerów po ulicy, a teraz startują w maratonach. To właściwa droga: spacer, jogging, bieganie. Stopniowo wiele da się osiągnąć. Moja rada zawsze jest taka sama: nie spieszyć się. Ludzie często oczekują błyskawicznych rezultatów, zakładają np. że osiągną wymarzoną formę w ciągu dwóch miesięcy, a to nie tak działa. Dobrym sposobem jest według mnie zapisywanie rezultatów sesji treningowych – ilości powtórzeń, okrążeń, co by się nie robiło. Dzięki temu po miesiącu czy dwóch można przejrzeć notatki i przekonać się naocznie co do postępów. Małymi kroczkami można wiele osiągnąć.

L: Czy w działalności biznesowej kierujesz się podobnym podejściem? Korzystasz z zapisków, żeby porównywać rezultaty swoich działań?

B: Nie muszę, internet spełnia tę rolę. Przeglądam wyniki sprzedaży, analizuję, co zrobiliśmy w tym i w tym okresie i próbuję to powtórzyć.

L: Czy zapisujesz sobie na przykład listę celów, jakie chcesz osiągnąć?

B: Nie, swoje cele pozostawiam otwarte. Tłumaczyłem to niedawno mojej córce, która powiedziała mi, że chciałaby być w stanie wykonać 30 pompek. Zapytałem: „Dlaczego trzydzieści? Możesz robić codziennie trzydzieści pompek i za pięć lat od teraz wciąż będziesz w stanie zrobić tylko tyle. Ćwicz pompki cztery razy w tygodniu, po trzy serie w sesji, z półtora minutowymi przerwami między seriami. W każdej serii wykonaj maksymalną ilość powtórzeń, na jaką cię stać. Za trzy miesiące będziesz w stanie zrobić sto pompek w serii.” Na tym to polega, żeby popychać swoje limity. Trening polega na niszczeniu mięśni i nawet kości, które goją się i zyskują na jakości. Skoro to działa z tkankami twojego ciała, to działa również z twoim umysłem.

L: Podoba mi się ten punkt widzenia. Wszelkie przeszkody, na jakie natrafiasz w życiu, dociążają cie chwilowo, ale kiedy je pokonasz, jesteś silniejszy, jesteś w stanie przeanalizować i poprawić błędy, jakie popełniłeś.

B: Właśnie. Wszystko opiera się na nawykach. Jeśli masz złe nawyki, musisz je odwrócić tak, żeby działały na twoją korzyść. Książka „Najlepszy sprzedawca świata” (książka Og Mandino, nieco mistycznie, ale i filozoficznie traktująca zagadnienia działalności gospodarczej) – czytałem ją, już w pierwszym rozdziale dotyka zagadnienia wykształcania dobrych nawyków. To interesująca pozycja. Prawidłowe, zalecane przez autora odczytanie zabiera około 10 miesięcy, nie dlatego, że to tak obszerna pozycja, wręcz przeciwnie – to dość cienka książeczka. Należy ją czytać rozdziałami – np. fragment rano, następnie w porze posiłku i wieczorem, w powtarzalnych cyklach. Jeśli przestrzegasz tych zaleceń, wkrótce zaczynasz zauważać, że zapamiętujesz tekst, aż w końcu masz całość odciśniętą w umyśle. Zainteresowałem się tą książką dzięki Matthew McConaughey, który stwierdził w wywiadzie dla „Actor’s Studio”, iż odmieniła jego życie. Według mnie to działa. Nie ma tam jakichś bardzo odkrywczych stwierdzeń. Czytasz niektóre fragmenty za pierwszym razem i myślisz sobie: „No przecież to logiczne…”. Tak, to logiczne, sęk w tym, że często nie robimy tego, co powinniśmy, mimo że podyktowane jest logiką. Ta książeczka w pewnym sensie robi ci pranie mózgu, warunkuje cię do właściwych zachowań.

L: Czy są jakieś rady, których mógłbyś udzielić mnie i moim słuchaczom, którzy chcieliby uchwycić ster własnego życia?

B: Hmmm… jako zawodnik kierowałem się zasadą, żeby w sporcie stawiać siebie na pierwszym miejscu. Często słyszę fighterów, którzy mówią na przykład: „Walczę dla swojej rodziny”. Nie, powinieneś walczyć dla siebie, bo kiedy wygrywasz, to byt twojej rodziny automatycznie się poprawia. Potrzeba skupienia, żeby coś osiągnąć, a to często oznacza konieczność wyciszenia rozproszeń, związanych z innymi ludźmi. Poza tym, wykształcenie dobrego nawyku, polegającego na nie zawodzeniu przede wszystkim samego siebie jest kluczowe. Jak już wspominałem, w moim przypadku to na przykład obowiązkowe dwanaście okrążeń o poranku, gdybym ich nie zrobił, nie mógłbym na siebie patrzeć, czułby się źle przez cały dzień.

Kiedy ma się już właściwe nastawienie, można zacząć zmieniać złe odruchy.

Zdarzało mi się wygłaszać motywacyjne przemówienia dla dzieciaków w liceum. Kiedyś na przykład zapytałem: „Kto z tutaj obecnych, kiedy rano zadzwoni budzik, naciska przycisk „snooze” i wraca do łóżka?”. Myślę, że 70-75% z trzystuosobowej grupy podniosło ręce. To jest właśnie zły nawyk, który można zwalczyć w ciągu tygodnia. Wieczorem, przed snem mówisz sobie: jutro, kiedy zadzwoni budzik, siadam na łóżku, wychodzę do kuchni i zaczynam coś robić. Robisz tak przez pięć, sześć dni i zauważasz, że pozbyłeś się jednej, małej wady. Takie postępowanie sprawdza się w przypadku każdej niedoskonałości. Może chodzić o jedzenie czy picie. Uczysz się mówić „nie”. Na początku jest bardzo trudno, ale z czasem staje się to coraz łatwiejsze i stopniowo pozbywasz się kolejnego, utrudniającego ci życie balastu. Kiedy ustalasz sobie cele, nie zakładaj z góry limitu, na który cię stać. Zawsze powtarzam: „Po co robić cokolwiek na pół gwizdka?”. Dlatego nigdy nie grałem w sporty drużynowe. Zawsze znajdzie się jeden czy dwóch członków zespołu, którzy nie dają z siebie wszystkiego, a ja tak nie potrafię.

Kiedy podejmuję się zadania, czy biorę zlecenie, to je wykonuję. Jeśli umawiam się z tobą na spotkanie o pierwszej, to będę tam wcześniej. Na tym właśnie polega nie nawalanie przed samym sobą. Jest jedna osoba, której nigdy nie powinieneś oszukiwać – i to właśnie ty. Jeśli osiągniesz to nastawienie, to nie ma rzeczy niemożliwych.

L: Ostatnie pytanie, zanim się pożegnamy. Jak się czujesz w związku z wprowadzeniem do Galerii Sław UFC?

B: Codziennie ta dobra wiadomość staje się coraz lepsza (śmiech). Na początku nie mogłem uwierzyć. Potem, kiedy już oswoiłem się z myślą, znajomi zaczęli mnie nagabywać: „wiesz, że tylko dziewięciu zawodników dostało się do Hall of Fame?”. Ludzie pozdrawiają mnie teraz w żartach: „Jak leci, panie hall-of-famer?”. To naprawdę przyjemne. Kiedyś wydawało mi się, że w karierze zawodniczej tytuł mistrzowski jest wisienką na torcie i ostatecznym spełnieniem ambicji. Teraz wprowadzenie do HoF uważam za swoje szczytowe osiągnięcie.

L: Dodatkowo, zostałeś uhonorowany razem z B. J. Pennem.

B: Tak, kiedy się o tym dowiedziałem, to znowu poczułem się jeszcze lepiej (śmiech). Zawsze byłem ogromnym fanem B. J. Penna. Obydwaj zawsze mówiliśmy głośno, co sądzimy o wszelkich środkach dopingujących i rozumieliśmy się świetnie. Nikt nie zasługuje na więcej szacunku, niż B. J. Został czarnym pasem brazylijskiego jiu-jitsu po trzech-czterech latach treningów. Niektórzy Brazylijczycy głośno wyrażali wątpliwości, co do zasadności tej promocji. Co zrobił B. J.? Pojechał na zawody i nikt nie mógł nawet urwać mu punktu. Pokonywał przeciwników, którzy trenowali grappling przez całe życie.

L: Łączy was również to, że obydwaj nie mieliście oporów przed walką z większymi oponentami.

B: Tak , podczas gal Rumble on the Rock na Hawajach zdarzało się mu nawet walczyć z ciężkimi.

Trzeba jednak przyznać, że czasy nieco się zmieniły. Ja np. obecnie ważę około 210 funtów. Nie ma więc mowy, żebym walczył współcześnie w wadze ciężkiej, gdzie masz teraz zawodników, którzy ścinają z 285 lbs od 265. Dawniej, jeśli byłeś lepszym technikiem, waga nie miała aż tak ogromnego znaczenia. Największa masa ciała, jaką kiedykolwiek osiągnąłem, to było 217 funtów, ale musiałem pracować wtedy z dietetykiem i jeść pięć razy dziennie. To było przed niedoszłą walką z Kimo Leopoldo, która przerodziła się w starcie z „Warpathem”.

Wyobraź sobie współcześnie ciężkiego, który waży ledwo 220 funtów i musi bić się z Big Footem, który w dzień walki przekracza 280 funtów i posiada czarny pas w BJJ. Wszystko jest teraz trudniejsze. Klasy wagowe mają większe znaczenie.

L: Miałeś kiedyś spotkać się w klatce z Randym Couture?

B: Tak, miałem się bić z wieloma różnymi zawodnikami. Randy, Tito, Frank… ale dobrze jest, tak jak jest. To w sumie grupa moich starych kumpli. Pamiętam, że jechałem kiedyś w autobusie z Tito na lotnisko, to było zaraz po jego przegranej walce z Frankiem. Powiedziałem mu, że braki kondycyjne zdecydowały o jego porażce. Wszystkim moim podopiecznym powtarzam zawsze, że nie da się być zbyt wytrzymałym, kondycja to najważniejsza broń. Zawodnik, który jest w stanie ciągle podkręcać tempo jest najtrudniejszy do pokonania. Tito najwyraźniej wziął sobie tę radę do serca, bo poprawa wytrzymałości, jaką dało się u niego zaobserwować katapultowała jego karierę na szczyt. Stał się wtedy prawdziwą bestią.

L: Wciąż trenujesz grupy zawodnicze w swoim gymie w Kalifornii?

B: Tak, mam salę w West Lake Village (Bas Rutten Elite MMA). Prowadzę zajęcia osobiście we wtorki i czwartki. Nie wyobrażam sobie, żeby moje nazwisko widniało na szyldzie, a ja nie pojawiałbym się na treningach. Kiedyś razem z Randym byliśmy współwłaścicielami gymu „Legends”. Zdecydowałem się wycofać, bo nie byłem w stanie dojeżdżać na treningi na czas, a nie chciałem, żeby moje nazwisko było tylko wydmuszką.

Obecnie prowadzę salę treningową otwartą dla wszystkich, niezależnie od stopnia doświadczenia. Mamy dwunastu startujących zawodników, ale nasz profil jest inny, niż np. Jackson’s MMA – obóz tylko dla zawodowców.

L: Kiedy można oglądać twój show, „Inside MMA”?

B: W każdy piątkowy wieczór jedziemy na żywo w Acces TV.

L: Zawsze się zastanawiałem, czy sam prowadzisz swoje konto na Twitterze, dodajesz ulubione, oznaczasz komentarze?

B: Oczywiście, robię to osobiście. Kiedy wysyłam komuś plakat z autografem, to podpisuję go własnoręcznie. Taki już ze mnie typ.

Źródło: http://hustletalktv.com/11-ufc-hall-of-famer-mma-legend-bas-rutten

9 KOMENTARZE

  1. Mi Bas kojarzy się z takim wywiadem jak stał gdzieś przed halą treningową śpiewał jakąś durnowatą piosenkę i przytupywał nóżką … nie mogę znaleźć tego na YT

  2. kolana na glowe w parterze moglyby wrocic, bo nie sa uliczne ale ciosy z dynki sa 😀 hehe bas to kozak

  3. Wielki props @koper za wrzucenie tego wywiadu, Bas to jedna z moich ulubionych postaci w MMA, naprawdę świetny gość, obdarzony poczuciem humoru i ogromną wiedzą, nie tylko z zakresu sportu. Nie da się gościa nie lubić 🙂

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.