polska_ea_sports

Podczas pierwszej w historii gali Ultimate Fighting Championship w Polsce w oktagonie zaprezentowało się aż siedmiu Polaków. Dwaj wyszli z klatki z podniesionymi rękoma, lecz aż pięciu nie mogło cieszyć się ze zwycięstwa. Co poszło nie tak, co przyczyniło się do porażek i wreszcie, jaka czeka na naszych rodaków przyszłość w największej organizacji na świecie?

Pierwszą część artykułu możecie przeczytać tutaj.

Bartosz Fabiński

PPP_3494

 

Bartosz Fabiński od pierwszej sekundy pokazał, kto będzie rządził w oktagonie. Od razu dobiegł na środek maty, a następnie zaczął spychać rywala coraz bliżej siatki. Już po dziesięciu sekundach walka trafiła do klinczu, gdzie choć McLellan dociskał, to Polak atakował kolanami i krótkimi ciosami. Gdy warszawianin odwrócił pozycję, szybko sprowadził bez najmniejszych problemów oponenta. Przez kolejne minuty zawodnikowi z Republiki Południowej Afryki udawało się co jakiś czas wstać, ale szybko lądował ponownie na macie i zbierał kolejne ciosy. Na dwie minuty prze końcem pierwszej odsłony Bartosz zdobył nawet plecy „Soldier Boya” Fabiński sam odpuścił tę pozycję, gdy 33-latek wstał na nogi. 30 sekund później starcie wróciło na sekundę do stójki, lecz błyskawicznie przeniosło się na ziemię. Tym razem Polak musiał nieco dłużej skupić się na obronie, ponieważ Garreth chwycił go przy sprowadzeniu za kark i trzymał w tym uścisku niemal do gongu.

Druga runda wyglądała niemal identycznie, z tą tylko różnicą, że w pierwszej części to przybysz zza granicy dociskał naszego rodaka do siatki i pracował nad obaleniem, był jednak nieskuteczny. Dokładnie w połowie pięciominutówki wszystko wróciło do normy i znów Polak dyktował warunki, zmieniał płaszczyznę walki, kontrolował i atakował ciosami oraz firmowymi łokciami, choć nie były to jeszcze znane wszystkim kibicom nad Wisłą dewastujące uderzenia.

Ostatnia runda nie przyniosła żadnej zmiany. Gdy tylko Bartosz przejął kontrolę pod siatką po półtorej minuty starcia, obalał i punktował kolanami oraz ciosami oponenta aż do ostatniego gongu.

Niewątpliwie głównym czynnikiem, który zadecydował o zwycięstwie podopiecznego Roberta Jocza, było narzucenie przeciwnikowi swojego pomysłu na walkę. Wielokrotnie podkreślaliśmy, iż obaj zawodnicy mają bardzo podobny styl, z tego też powodu niezwykle istotnym było przejąć inicjatywę od pierwszych chwil. Warszawianin wykonał to zadanie prawie perfekcyjnie. Warto podkreślić świetny sposób poruszania się Fabińskiego w całym pojedynku. Polak od początku dyktował warunki gry, a gdy tylko coś wymykało się spod kontroli, szybko zaganiał rywala pod siatkę odpowiednią pracą nóg, a w parterze nie dawał mu sekundy wytchnienia, dzięki próbom zmian pozycji i nieustannym napominaniem ciosami. Był to bardzo udany występ „Rzeźnika”, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż Polak walczył z kontuzją, która znacząca przeszkadza, na przykład przy sprowadzeniach czy dociskaniu do siatki.

Paweł Pawlak

PPP_3684

 

Sheldon Westcott zaczął dokładnie tak jak się tego po nim spodziewano. Kanadyjczyk dopchnął Pawlaka do siatki i szybko zdobył obalenie. Niemniej, Polak równie prędko z ziemi wstał. Po dwóch minutach wciskania w płot przez zawodnika z międzynarodowej edycji TUF-a, uderzeń kolanami w korpus i głowę oraz dobrego unikania obaleń balansem przez „Plastinho”, łodzianin w końcu dał się przewrócić. Szybko jednak reprezentant Gracie Barra wstał. Dwie minuty przed gongiem Paweł wykorzystał błąd przeciwnika i świetnym rzutem przez biodro zmienił płaszczyznę starcia i od razu wskoczył do pozycji bocznej. Tam podopieczny Marcina Rogowskiego próbował wślizgnąć się za plecy, co pozwoliło Sheldonowi na powrót do stójki. Do końca tej odsłony nic się nie zmieniło.

Kolejna pięciominutówka rozpoczęła się od tego, czego życzył sobie lokalny zawodnik. Dość rwaną wymianę w stójce wygrywał Pawlak, który po chwili trafił dodatkowo mocnym kolanem. Choć wydaje się, że Kanadyjczyk nieco poślizgnął się przy tym uderzeniu, to na pewno był nim też mocno zraniony, o czym świadczy późniejsza chaotyczna walka o klincz. Przez kolejne sześćdziesiąt sekund reprezentant Kraju Klonowego Liścia ponownie dociskał Polaka do siatki, a następnie haczeniem przewrócił go na chwilę. Ponownie jednak jak to miało miejsce wcześniej, starcie błyskawicznie wróciło do stójki. W połowie odsłony sędzia po raz pierwszy w tym boju rozerwał klincz i odesłał zawodników na środek oktagonu. Westcott dalej nie chciał wymieniać ciosów i znów dopchnął łodzianina do klatki. Ponowne rozdzielenie na półtorej minuty przed gongiem pozwoliło zawodnikowi znad Wisły na dopisanie kilku celnych i mocnych ciosów. Po kolejnej nieudanej próbie sprowadzenia, Westcott wyglądał na wyraźnie zmęczonego, a Pawlak dopiero wtedy zaczął naprawdę nacierać. Pięćdziesiąt pięć sekund przed końcem rundy Kanadyjczyk rozpaczliwie starał się sklinczować, co „Plastinho” wykorzystał i przewrócił rywala. Co prawda ten wrócił po chwili na stopy, ale tylko po to, by znów zostać przewróconym.

W ostatniej odsłonie bardzo osłabiony zawodnik z zagranicy oddał już zupełnie pole Pawlakowi. Sheldon wciąż co jakiś czas dociskał do klatki i zdobył nawet obalenie, ale łodzianin szybko wstał i odgrywał się na przeciwniku ciosami, gdy tylko miał po temu okazję. Trzy minuty przed końcem rundy Paweł znów znalazł się na oponencie. W parterze przez kolejne sto dwadzieścia sekund szukał dobrej pozycji do zasypania zmęczonego Westcotta ciosami. Gdy 30-latek próbował wstać, Polak ponownie chciał zajść mu za plecy, co – jak poprzednio – pozwoliło Sheldonowi na wstanie z niedogodnego położenia. Kanadyjczyk niemal do ostatniej sekundy starał się obalić naszego rodaka przy klatce, ale robił to bezskutecznie, a na dodatek Pawlak uciekł z klinczu i zakończył starcie efektownymi kopnięciami.

Największą zgubą dla Kanadyjczyka było to, że wykonał dokładnie to, czego wszyscy się po nim spodziewali. Spodziewał się takiego obrotu spraw także sztab Pawła Pawlaka, który przygotował doskonałą taktykę pod Westcotta, a Pawlak punkt po punkcie ją zrealizował – choć nie obyło się bez małych potknięć. Rzuciło się natomiast w oczy, iż Polak był zdecydowanie mniejszy od rywala. Bardzo to było widać szczególnie podczas walki w klinczu, gdzie łodzianin wyglądał na mniejszego o przynajmniej pół kategorii wagowej. Tym bardziej należy docenić bardzo dobrą pracę w klinczu, obronę przed obaleniami oraz błyskawiczne wstawanie z ziemi Pawlaka. Podopieczny Marcina Rogowskiego nie rozwinął do końca skrzydeł tylko dlatego, że jego rywal swoim stylem walki nie pozwolił na to. Odnowiony psychicznie łodzianin ma szansę pokazać jeszcze sporo w oktagonie UFC.

Jan Błachowicz

buffer janek

Mocne i zdecydowane wejście na halę oraz do klatki nie zapowiadało tego, że Jan Błachowicz skupi się jedynie na kontrowaniu rywala i trafianiu pojedynczymi ciosami. Niemniej, już od pierwszej sekundy Polak nieznacznie cofał się przed Jimim Manuwą. Co prawda to zawodnik znad Wisły trafiał w szczękę pojedynczymi lewymi prostymi oraz unikał mocniejszych ataków rywala, ale taka taktyka zaprowadziła go po minucie pod siatkę. Tam Anglik zaatakował od razu potężnymi kolanami w wewnętrzną stronę uda „Big Johna”. Wydawało się, że cieszynianin pozwolił oponentowi podejść tak blisko, ponieważ będzie z tej pozycji szukał zejść po nogi. Tak się jednak nie stało. Po chwili otrzymywania trafień od Manuwy, reprezentant Ankosu Zapasy Poznań rozerwał klincz i wrócił na środek. Tam znów częstował się z Merden pojedynczymi ciosami aż do momenty, gdy ten trafił mocnym frontkickiem na brzuch. Po tym uderzeniu Błachowicz sklinczował i pojedynek ponownie trafił pod klatkę, gdzie to Jimi dociskał. Przez cały ten czas komentator, Dan Hardy, który spędził nieco czasu w Poznaniu i rozmawiał z wieloma osobami z otoczenia Polaka, wspominał, że to prawdopodobnie jest część planu na walkę i były mistrz KSW zaraz spróbuje pewnie przeniesienia walki do parteru. Do końca odsłony nie zmieniło się jednak nic. Klincz, pojedyncze ciosy na środku i presja wywierana przez Manuwę.

Druga odsłona nie przyniosła żadnej zmiany. Jan trafiał, unikał mocniejszych ciosów rywala, ale dalej to Anglik był stroną nacierającą i zdobywającą cenną przestrzeń. Tak było przez dwie minuty, a następnie panowie ponownie zaprosili się do klinczu tym razem na środku oktagonu. Wtedy Jan spróbował po raz pierwszy sprowadzić rywala na ziemię, jednak szybko zrezygnował z ataku. Starcie znów trafiło pod siatkę i przewagę począł zdobywać „Poster Boy”. Do końca odsłony nic się nie zmieniło. Sędzia Marc Goddard wielokrotnie napominał tylko zawodników, aby zaczęli pracę, a nawet zdecydował się na ich rozdzielenie. Choć wydaje się, że to Jan w drugiej odsłonie trafił więcej znaczących ciosów, szczególnie w twarz rywala, to jednak presja i uderzenia kolanami oraz kopnięcia pozwoliły reprezentantowi Allstars znów zwyciężyć na kartach punktowych.

W przerwie pomiędzy drugą a ostatnią odsłoną trener Andrzej Kościelski rozpoczął rozmowę ze swoim podopiecznym od nerwowego stwierdzenia, iż cały bój jest bardzo bliski. To powinien być sygnał dla cieszynianina, by wyraźnie ruszyć do ataku. Dodatkowo Łukasz Rajewski zwrócił uwagę na barak presji i pojedyncze ciosy ze strony Polaka, a główny trener na odchodne dorzucił: „Po co tu przyjechałeś? Musisz obalić!”. Niestety, mimo iż komentatorzy dalej zapowiadali nadchodzące obalenie, Błachowicz zmienił w swojej grze jedynie to, iż to on zaczął napierać, ale znów niezbyt znacząco. Manuwa odpowiedział celniejszymi ciosami na środku. Dwie próby sprowadzeń wykonane w tej odsłonie nie miały prawa się udać. Starcie zakończyło się mocną wymianą, z której zwycięsko wyszedł ponownie Anglik. Jan podsumował swój występ w narożniku słowami „Dostał tyle prostych, że…” musimy sobie dopowiedzieć: „że, nie ma możliwości, aby wygrał”. Niestety, wszyscy na widowni i przed telewizorami byli chyba pewni, że jest dokładnie odwrotnie. Narożnik Polaka też ostudzał pewność swojego podopiecznego, przypominając mu o presji, którą wykonywał Wyspiarz. Sędziowie podzielili przypuszczenia wszystkich poza cieszynianinem i wskazali na Manuwę.

Jimi Manuwa – podobnie do Sheldona Westcotta – zrobił dokładnie to, czego wszyscy się po nim spodziewali. Chodził do przodu, dociskał do klatki, starał się trafiać obszernymi uderzeniami. Błachowicz też wiedział, iż tak będzie wyglądała walka i był przygotowany na odparcie ataków rywala. To, czego zabrakło, to praca! „Książę z Cieszyna” był tak przekonany, że pojedyncze ciosy zapewnią mu wygraną, iż zapomniał o całym arsenale technik, które były przygotowane na ten pojedynek. Powszechnie wiadomo, iż Anglik zaczyna się gubić, gdy jest atakowany. Polak nie podjął jednak żadnego ryzyka i skupił się na czekaniu i reagowaniu na działania oponenta. Byłaby to skuteczna technika, gdyby ofensywa nie była chwilowa a permanentna. Co prawda reprezentant Ankosu Zapasy Poznań trafił prawie dwukrotnie więcej znaczących ciosów w twarz „Chłopca z plakatu”, ale wywierana przez niego presja oraz uderzenia w klinczu musiały przekonać sędziów. Zaskakujące jest także to, iż w trzeciej rundzie Błachowicz, pomimo że nie wyglądał na mocno zmęczonego – nie zdecydował się na ostateczny atak po tym, co usłyszał w narożniku.

W każdej rundzie, patrząc na Jana, byłem przekonany, iż wygląda dużo lepiej od rywala i może zrobić z Manuwą absolutnie wszystko, co sobie wymyśli, ale z niewiadomych powodów postanowił nie zrobić nic. Nie mogłem uwierzyć, że walka wygląda w ten sposób, ponieważ zarówno forma Błachowicza, jak i sposób, w jaki zaprezentował się Anglik, pozwalały przypuszczać, że Polak bez trudu poradzi sobie z przeciwnikiem. Po pojedynku okazało się, iż „Poster Boy” miał uszkodzone więzadła w kolanach i chciał zrezygnować z walki. Nie przeceniałbym tego aspektu, ponieważ wiemy, że reprezentant Ankosu ostatnie trzy boje w KSW stoczył z podobną kontuzją i nie miała ona znaczącego wpływu na przebieg pojedynków. Niemniej, z tak dysponowanym i dodatkowo kontuzjowanym przeciwnikiem Jan Błachowicz powinien poradzić sobie w mniej niż trzy rundy. Dalej uważam, ze cieszynianin jest lepszym zawodnikiem od Anglika i przy następnej okazji upora się z nim w efektowny sposób.

W Krakowie Jimi Manuwa zrobił dokładnie to, czego się wszyscy spodziewali, a „Książę z Cieszyna” zrobił dokładnie to, czego nie miał robić. Dlaczego? Dalej nie wiem i przypuszczam, że były mistrz KSW też zadaje sobie to pytanie i także nie znajduje odpowiedzi.