Zapraszam do zapoznania się z kolejną częścią serii artykułów na MMARocks pod tytułem „Historyczny szlak MMA”. W każdym z wpisów opisuję najważniejsze etapy w historii naszego ukochanego sportu. Od samych początków, przez erę UFC i Pride, aż do czasów teraźniejszych. W dzisiejszej publikacji przedstawię losy Franka Shamrocka, który należał do najlepszych zawodników na świecie w latach 90. i wyznaczył drogę do sukcesu przyszłym mistrzom tego sportu.

Wszystkie artykuły z serii można znaleźć TUTAJ.

Frank Shamrock

Monitor od komputera wylatujący przez okno przykuł uwagę Franka Shamrocka. Nic zresztą dziwnego. Ken Shamrock po raz kolejny wpadł w furię. Ken większość swojego życia był wściekły na wszystko dookoła. Tym razem sprawa okazała się naprawdę poważna.

„Przyszedł do klubu, dostał szału od tych wszystkich wziętych sterydów, rzucił monitorem i kompletnie zwariował” – opowiada Frank. „Wrzeszczał na wszystkich, krzyczał na mnie i uświadomiłem sobie wtedy, że nic nie jestem w stanie zrobić, żeby to dalej funkcjonowało”.

Lion’s Den rozpadło się kiedy Ken zdecydował się przejść do profesjonalnego wrestlingu i podpisał kontrakt z WWF. Cała odpowiedzialność spadła na Franka Shamrocka oraz jego najlepszego ucznia, Jerry’ego Bohlandera. Frank i tak był już od dłuższego czasu głównym trenerem w klubie i o wiele lepiej radził sobie w kontaktach z młodszymi adeptami MMA. Problemy zaczęły się w momencie, w którym Frank zaczął podważać skuteczność metod treningowych i brutalnego reżimu stosowanego wcześniej przez Kena.

„Ken może mówić co chce, ale to była jego wina. Ken wściekł się na Franka, bo Pete Williams ważył trochę za dużo” – tłumaczy Mikey Burnette, jeden z członków Lion’s Den. „Pete miał jednak tendencję do trzymania wyższej wagi. Frank zremisował w Japonii z Kiyoshim Tamurą i Ken znowu oszalał. Był szurnięty. Obwiniał o wszystko Franka, ale mylił się. Goście z Lion’s Den walczyli na serio, a on trafił do pro wrestlingu. Pewnie chciał odreagować i wyżywał się na Franku”.

Kilka porażek w Pancrase i przegrana wojna z Johnem Loberem na gali SuperBrawl 3, spowodowały, że Frank zwątpił w system panujący w Lion’s Den. Maurice Smith pokazał mu w tym czasie jak ważne jest poświęcenie i oddanie, żeby stać się profesjonalnym zawodnikiem MMA.

Frank tłumaczy: „Naprawdę wierzyłem w sztukę walki. Miało to dla mnie sens, trenowałem ciężko i uczyłem się przez kilka lat. Nie uważałem, że trzeba być aroganckim dupkiem, który każdego bije. Czułem, że jest to pewna forma sztuki. Można ćwiczyć tę sztukę, poprawić jakość swojego życia i pomagać innym ludziom dzięki niej. Nie chodziło o zostanie najtwardszym kolesiem na świecie. Liczyło się posiadanie najlepszej techniki. Właśnie tego starałem się nauczyć chłopaków w Lion’s Den. Gdy Ken był liderem, to każdy musiał być twardy, zarozumiały i chamski. Odszedłem, ponieważ chciałem udowodnić sobie i reszcie świata, że nie musisz być półgłówkiem, żeby być dobry w tym sporcie”.

Ken nie był przyzwyczajony do podważania jego autorytetu i nie zamierzał akceptować żadnego sprzeciwu. Ken wciskał Frankowi do głowy, że stanie się nikim i potrzebuje metod Lion’s Den, aby przygotować się jak najlepiej do walk. Frank miał nigdy nie zostać mistrzem świata, a krytyka sposobów Kena miała mu tylko zaszkodzić.

Ken opowiada: „Frankowi nie podobało się w jaki sposób zarządzałem. To ja jestem szefem i to ja stworzyłem to wszystko na własnej krwi, pocie i łzach. Ja zbudowałem to miejsce i on musi o tym wiedzieć. Dotarł tak daleko, bo ja dałem mu szansę. Mój tata go przygarnął i pozwolił mu mieszkać w moim domu przez dwa lata. Frank musi się cofnąć i zadać sobie pytanie: „Dlaczego odniosłem taki sukces?”. Ma niezłe zdolności, ale ktoś musiał go tego nauczyć, ktoś musiał dać mu szansę, ktoś musiał dać mu nowe życie, żeby dał radę dojść do miejsca, w którym się znalazł. Nie wymagałem od niego wiele, chciałem tylko, żeby przejął obowiązki i prowadził klub tak jak go o to poproszę”.

Podczas, gdy Frank planował odejście z Lion’s Den, UFC szykowało się do zorganizowania dużej gali w Japonii. Mieli już znane nazwiska, jak chociażby Maurice Smith, a także lokalnych zawodników z shoot wrestlingu, takich jak Yoji Anjo i Kazushi Sakuraba. Potrzebowali jednak jeszcze zawodnika, który był gwiazdą w Japonii i ostatecznie przekonałby kibiców do kupna biletów. „Zdecydowałem, że odejdę, mniej więcej w czasie, kiedy zadzwonili do mnie z UFC” – wspomina Frank. „Powiedzieli, że potrzebują kogoś z mocną pozycją w Japonii, ponieważ planują wejść na tamtejszy rynek”. W ten sposób Frank Shamrock zadebiutował na gali UFC Japan, która odbyła się 21 grudnia 1997 roku. Tamtego wieczoru ukoronowany miał zostać nowy mistrz wagi średniej (do 93 kg, aktualnie kategoria półciężka). W jednym narożniku stanął Kevin Jackson, były zawodnik Extreme Fighting, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich oraz Mistrzostw Świata w zapasach, który zdominował wszystkich swoich przeciwników i zwyciężył w turnieju UFC 14.  Frank Shamrock był dla niego odpowiednim rywalem, jednak zaliczył on ostatnio serię kilku znaczących porażek i musiał się odbudować, aby móc zawalczyć o tytuł UFC. Przed debiutem w oktagonie, Frank musiał zmierzyć się najpierw z japońską gwiazdą Ensonem Inoue na gali Vale Tudo Japan 1997.

Najtrudniejsza walka w karierze

Enson Inoue i Frank Shamrock mieli bardzo podobne podejście do walk. Obaj traktowali to jako sztukę, możliwość nabrania nowych doświadczeń, zmierzenia się z własnymi słabościami. Nieustraszony Inoue nigdy nie unikał najsilniejszych stron swoich przeciwników, wolał się z nimi konfrontować. Shamrock tak wspomina zestawienie z Ensonem: „Trochę o nim wiedziałem. Mieliśmy zbliżoną mentalność i poglądy na temat MMA. To była dla mnie wielka walka, ponieważ zwycięzca miał zmierzyć się z Kevinem Jacksonem o mistrzostwo UFC. Kiedy przyjąłem ofertę, wiedziałem, że będzie ciężko”.

Był to pojedynek czarnego pasa w brazylijskim jiu-jitsu z czołowym zawodnikiem Lion’s Den. Pierwsze tego typu starcie od czasu, kiedy Royce Gracie i Ken Shamrock zanudzili kibiców na UFC 5.

Shamrock wspomina: „Znałem jego styl, ale myślałem, że uda mi się go pokonać przez zamęczenie i pracę w klinczu, który udało mi się poprawić trochę wcześniej dzięki pracy z Mauricem Smithem. Enson to mój najcięższy przeciwnik, ponieważ był najbliżej wygrania ze mną, kiedy byłem u szczytu swojej formy”.

Prawdę mówiąc, pierwsza runda tego pojedynku nie była zbyt interesująca. Shamrock zapisał ją na swoją korzyść, po tym jak przez 5 minut atakował ground and pound, a przez kolejne 2 minuty punktował kopnięciami na nogi leżącego Inoue. W drugiej rundzie Inoue znajdował się przez 5 minut w dosiadzie, jednak Shamrock wykonał gigantyczną pracę w defensywie i nie pozwolił Ensonowi na wyrządzenie większej krzywdy. Inoue starał się jak mógł, ale Frank wciąż trzymał żelazną klamrę, zapiętą na plecach swojego rywala. W tym momencie przypomina się Maurice Smith i jego świetna obrona z pleców, która pomogła mu zwyciężyć w starciu z Markiem Colemanem.

Kiedy Shamrock w końcu wydostał się z niebezpiecznej pozycji, walka trafiła tam gdzie chciał. Inoue uderzał mocno i lubił atakować kombinacjami, ale Maurice Smith przygotował Franka perfekcyjnie.

„Spodziewałem się walki w stójce. Dopiero zaczynałem rozumieć walkę w tej płaszczyźnie, moje wyczucie dystansu jeszcze nie było prawidłowe, a Enson bił się naprawdę dobrze. Zauważyłem jednak, że jego słabością jest klincz, więc ciężko trenowałem w tym elemencie” – tłumaczy Shamrock.

Shamrock trzymał się swojej taktyki na ten pojedynek pomimo uporczywych ataków Ensona. W klinczu starał się uderzać kolanami i niskimi kopnięciami. Nie dążył od razu do obaleń, jak to bywało w poprzednich walkach. „Wszystkich swoich technik użyłem do uniknięcia parteru, skrócenia dystansu w stójce i dążenia do walki w klinczu, czyli w płaszczyźnie, w której brakowało mu siły i szybko się męczył” – kontynuuje Frank. „Enson ważył 208 funtów, a ja 190. Odczuwałem każdy jego cios”.

W końcu Shamrock trafił idealnym kolanem na twarz i Enson padł znokautowany na matę. Sędzia rozpoczął odliczanie do dziesięciu, które było raczej zbędne w tym przypadku, ponieważ Inoue z pewnością nie był w stanie kontynuować pojedynku. Odliczanie i tak zostało błyskawicznie przerwane przez brata Ensona, który wtargnął do ringu i rzucił się na Shamrocka.

„Ta akcja była rodem z pro wrestlingu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, ani nie doświadczyłem. Rozumiem jego postawę, bał się o swojego brata i stało się” – wspomina Shamrock. „Byłem przygotowany na kolejną walkę. Do ringu weszli Maurice Smith, Tsuyoshi Kohsaka i cała ekipa Ensona. Już myślałem, że będzie jakaś stara, dobra rozróba. Na szczęście nic się nie wydarzyło i każdy się uspokoił. W tym pojedynku było tak dużo energii i emocji, że każdy chyba stracił na chwilę panowanie nad sobą”.

Koniec ery

Jerry Bohlander, zawodnik Lion’s Den, był zdruzgotany informacją, że Frank Shamrock otrzymał walkę o pas z Kevinem Jacksonem w Japonii. Myślał, że to jemu UFC zaoferuje ten pojedynek, był przecież zwycięzcą turnieju UFC 12. Poczuł się oszukany i zdradzony. Frank nie był tylko jego sparingpartnerem, ale również lokatorem z pokoju. „To nie byłaby wielka sprawa, ale on wszystko robił za moimi plecami” – żali się Bohlander. „Byłem lojalny wobec UFC, ale oni nie byli lojalni wobec mnie. Zawsze jest ciężko, kiedy jeden z twoich najlepszych przyjaciół wbija ci nóż w plecy. Jeszcze ciężej sobie jednak poradzić, kiedy odbierają ci coś, na co sobie ciężko zapracowałeś”. Frank Shamrock uważa, że UFC wolało wybrać jego, a nie Bohlandera, ponieważ był bardziej rozpoznawalny w Japonii. Nie okradł Bohlandera z szansy, nie prosił w ogóle UFC o tę walkę, to oni sami odezwali się do Franka. „Nie wiem czy Jerry w to uwierzy. Byłem jego trenerem przez długie lata, dawałem z siebie absolutnie wszystko, żeby pomóc tym chłopakom” – podsumował Shamrock.

Frank miał na głowie jednak inne problemy niż reakcja Jerry’ego. Bob Shamrock załatwiał wszystkie sprawy biznesowe zawodników Lion’s Den. Jakie musiało być jego zdziwienie, kiedy zadzwonił do UFC w sprawie kontraktu Franka na walkę z Jacksonem, a ci mu odpowiedzieli, że Frank poprosił, aby umowa została przesłana bezpośrednio do niego. Wszyscy zawodnicy Den, w tym Frank, płacili Kenowi 15% od swoich zarobków. Frank próbował przejąć karierę całkowicie w swoje ręce. Kiedy Bob opowiedział o całym zajściu Kenowi, ten wpadł w niewyobrażalną furię.

„Mówiłem i robiłem rzeczy, których nie powinienem mówić i robić. Miałem nadzieję, że będzie to dla nas wszystkich dzwonek ostrzegawczy. Musieliśmy wrócić do tego jak było na początku i wskrzesić ten ogień od nowa” – opowiada Ken. „Zamiast tego, Frank odszedł następnego dnia. Spakował się, wrzucił swoje rzeczy do auta, które dostał ode mnie i odjechał”.

Frank tak wspomina tę sytuację: „Kiedy odszedłem, Ken był nieszczęśliwy i powiedział wszystkim uczniom, że nie mogą ze mną trenować ani się ze mną kontaktować. Sprawili, że musiałem zostawić za sobą swoją rodzinę, środowisko i wszystko pozostałe. Rodzina Shamrocków jest jakaś mała mafia lub sekta, to zabawne. Kiedy opuścisz tę rodzinę, to nie możesz już rozmawiać z żadnym jej członkiem. Bardzo ciężko było mi odejść, ale później sobie uświadomiłem, że to była najlepsza rzecz jaką tylko mogłem zrobić. Nie można żyć w takim dziwnym otoczeniu, gdzie ludzie grożą ci, że odbiorą twoją miłość i już nie będziesz traktowany jak członek rodziny. To jest po prostu dziwne”.

„Współczułem Frankowi, ponieważ po raz pierwszy w życiu miał prawdziwą rodziną. Nas, Lion’s Den” – wspomina Mikey Burnette. „Kiedy odszedł, wiedziałem, że musiał przejść przez wiele złych rzeczy. Spytał czy pojadę z nim, ale byłem wtedy w takiej sytuacji, że zwyczajnie nie mogłem. Starałem się o dziecko i o walkę w UFC”.

Frank nie odszedł tylko z klubu MMA. Opuścił również całe swoje dotychczasowe życie. Jego przyjaciele, z którymi spędził najlepsze lata, nie mogli się do niego odezwać, ponieważ Ken im tego zabronił.

„To był najlepszy okres w moim życiu. Nikt się mnie jednak nie pyta jak bardzo było wtedy dobrze, ponieważ nikogo to nie obchodzi. Każdy się pyta dlaczego odszedłem i jakie to były złe czasy” – opowiada Frank. „Prawda jest taka, że Guy Mezger spał w moim łóżku kiedy mnie nie było, gotowałem mu śniadanie kiedy razem trenowaliśmy. Był dla mnie jak brat za którego mógłbym oddać życie. Kiedy odszedłem z Lion’s Den, Mezger odwrócił się do mnie plecami. Możecie na to patrzeć jak chcecie. Ja uważam, że jest to banda mięczaków, siedzących pod pantoflem Kena. Gdyby tylko mieli jaja, to by wstali i powiedzieli: „Chwila, Frank poświęcił nam część swojego życia. Jesteśmy mu coś dłużni”. Zamiast tego woleli się odwrócić i udawać, że nic nie mogą zrobić. Wszystko albo nic. Jesteś albo cię nie ma. Myślę sobie, jaka jest podstawowa potrzeba ludzkości? Musimy być czegoś częścią, a Ken jest siłą natury, jest gwiazdą. Ma gigantyczne ego i ogromną żądzę zwycięstwa. Wiele osób podziwia taką postawę. Ja również to podziwiałem. Był moim liderem i mentorem. Poczułem jednak, że muszę odnaleźć prawdę gdzie indziej”.

Mistrz

Prawda okazała się taka, że Frank Shamrock to najlepszy zawodnikiem na świecie. „Frank był prawdopodobnie najlepszy z nas wszystkich, miał najwięcej potencjału” – wspomina Burnette. „Był bardzo silny, wysportowany i mocny psychicznie. Nikt by się o tym nie przekonał, gdyby od nas nie odszedł. Ken nigdy nie pozwoliłby mu walczyć w UFC. Kwestia ego. Ken miał problemy z każdym, komu szło zbyt dobrze. Nie chciał, żeby ktoś stał się lepszy od niego. Miał na tym punkcie świra. Chciał, żeby każdy był dobry, ale żeby nie był lepszy od niego”.

Ken powiedział Frankowi, że nigdy nie zostanie mistrzem i tym stwierdzeniem rozminął się bardzo daleko z prawdą. Frank poddał Kevina Jacksona balachą w zaledwie 16 sekund i został pierwszym mistrzem UFC w wadze półciężkiej. Później zdominował całą swoją dywizję i zaliczył serię obron tytułu, która nawet w 2018 roku robi spore wrażenie. Frank Shamrock dzięki współpracy z Mauricem Smithem zaliczył największy postęp w karierze, rozwinął się nie tylko jako zawodnik MMA, ale również jako człowiek.

„Uratowało mi to życie, wyciągnęło z depresji. Pochodziłem z rozbitej rodziny i zawsze miałem problemy z utrzymywaniem kontaktu z moimi najbliższymi, więc było mi naprawdę ciężko” – opowiada Frank. „Maurice jest otwartym człowiekiem. Jest jaki jest, niczego nie kryje. Zawsze uczciwy i szczery, nigdy mnie o nic nie poprosił. Nie chciał, żebym stał się innym człowiekiem, tylko dlatego, że on uważał pewne wartości za dobre i w nie wierzył. Mówił do mnie: „Frankie, bądź jaki jesteś i rób to co robisz. Nie przejmuj się”. To było dla mnie ważne. Myślę, że uratowało to moją karierę sportowca, potrzebujesz nauczyciela i mentora, który cię odpowiednio poprowadzi, a on był dla mnie właśnie taką osobą”.

Frank Shamrock prezentował coraz lepszą formę w oktagonie. Posiadał już solidną bazę w postaci grapplingu i poddań, a teraz jeszcze z dnia na dzień rozwijał się w stójce. Na UFC 16 wygrał z Igorem Zinovievem, nokautując go efektownym slamem w 22 sekundy. Następnie poddał wschodzącą gwiazdę Jeremy’ego Horna, a potem zrewanżował się Johnowi Loberowi za porażkę sprzed ponad roku. Shamrock przewyższał wszystkich o lata świetlne. Był najlepszy.

„Jasne. Myślę, że miałem sportową przewagę nad resztą zawodników. Uczyłem się sztuki. Reszta chciała tylko walczyć i być coraz twardsza oraz silniejsza. Ja naprawdę poświęcałem się sztuce i odnajdywałem słabości w całym systemie, strukturze i technice walki. Byłem po prostu uczniem. Mogłem spojrzeć na dowolnego zawodnika, popatrzyć przez 5 minut jak się porusza i powiedzieć ci w jaki sposób go pokonać.”

Tito

Tito Ortiz rozprawił się z byłymi kolegami klubowymi Shamrocka, Jerrym Bohlanderem oraz Guyem Mezgerem i wyrósł na pretendenta numer jeden do starcia z Frankiem Shamrockiem. Ten natomiast nie przejmował się zbytnio porażkami swoich sparingpartnerów.

„Nie obchodziło mnie to. Ich walki z Tito były dla mnie cenną lekcją” – tłumaczy Shamrock. „Osobiście uważam, że powinni byli zmienić swoje treningi. Po pewnym czasie stali się łatwi do pokonania. Wszystko może zadziałać, ale nic nie będzie działać wiecznie. Ich treningi stały się pospolite, a cała tajemna wiedza rozeszła się na zewnątrz. Byliśmy przyjaciółmi z Tito i rozmawialiśmy nawet przed naszą walką o tym, jak możemy potoczyć nasz „konflikt”.

Frank doskonale wiedział, że Tito Ortiz będzie jego największym wyzwaniem w karierze. Dosłownie. Shamrock był naturalnym zawodnikiem kategorii do 185 funtów, a na co dzień nie ważył więcej niż 200 funtów. Tito wyglądał przy nim jak olbrzym. 10 centymetrów wyższy, 10 centymetrów większy zasięg, a zazwyczaj ważył w okolicach 225 funtów. Już same warunki fizyczne i postura Ortiza były wyzwaniem dla Shamrocka. Do tego dochodziły mocne zapasy Tito, umiejętność do utrzymywania walki w parterze i skutecznego stosowania ground and pound. Shamrock zdawał sobie sprawę, że będzie słabszy fizycznie od swojego przeciwnika i musi wygrać ten pojedynek techniką, kondycją oraz wolą walki.

„Mam wrażenie, że w tamtych czasach mało kto rozumiał pojęcie dobrego przygotowania kondycyjnego” – tłumaczy Frank. „Wiedziałem również, że Tito uważał się za kozaka. Był typem fightera, który bazuje na swojej wielkości i sile. Zrozumiałem, że mam lepszą kondycję i jeśli narzucę odpowiednie tempo w tej walce, to Tito nie da rady za mną nadążyć i uda mi się go zamęczyć”.

Shamrock przygotował się na walkę, która może potrwać bardzo długo. Jeśli nie udałoby mu się poddać Ortiza od razu, to wiedział, że da radę z nim wygrać w późniejszych rundach. Ortiz posiadał duże umiejętności, ale jeszcze nigdy nie miał okazji wyjść do dwóch rund mistrzowskich. W starciu z Shamrockiem, różnica między 15-minutową, a 25-minutową walką okazała się kluczowa.

Bob Cook, sparingpartner Shamrocka, wspomina: „Planem Franka było narzucenie presji Ortizowi od początku walki. Mógł go albo poddać szybko, albo stale pracować, nie dawać mu chwili na odpoczynek i starać się złamać go w późniejszych rundach. Sprawić, że zabraknie mu kondycji i zniszczyć go psychicznie. To mu się właśnie udało. W tamtym czasie Frank był prawdopodobnie najbardziej wszechstronnym i najlepiej wytrenowanym profesjonalnym zawodnikiem na świecie bez podziału na kategorie wagowe. Z technicznego punktu widzenia, forma Franka robiła naprawdę piorunujące wrażenie”.

Pojedynek potoczył się dokładnie według przewidywań Shamrocka. Ortiz stracił energię w pierwszych rundach, a Frank przyspieszał tempo na początku i pod koniec każdej z odsłon. Dzięki tej taktyce pozwolił wystrzelać się Ortizowi, jednocześnie nie dając mu ani chwili wolnego na odpoczynek.

„Nie używałem technik, które kosztują wiele energii oraz nie opierałem się jego sile. Krążyłem wokół niego i pozwoliłem mu prowadzić walkę” – opowiada Shamrock. To było zwycięstwo sztuki nad fizycznością. „Połowę tego sukcesu wypracowałem na macie treningowej, a drugą połowę na bieżni, poprawiając swoją kondycję. Wiedziałem, że muszę stać się szybszy i bardziej eksplozywny, aby móc przyspieszać tempo, bez stania przed nim i zbierania wszystkiego na twarz”.

Pod koniec czwartej rundy wyczerpany Tito Ortiz nie był w stanie wytrzymać kolejnych ciosów Shamrocka i zdecydował się odklepać. Po blisko 20 minutach pojedynku górą okazał się obrońca pasa mistrzowskiego. Frank Shamrock obronił swój tytuł po raz czwarty i ostatni. Amerykanin pokonał wszystkich godnych rywali i nie miał przed sobą żadnych nowych wyzwań. Shamrock ogłosił po walce, że najprawdopodobniej zakończy swoją karierę. Prezydent UFC określił go w tamtym momencie „najlepszym mistrzem w historii UFC”.

„UFC miało problemy finansowe i Bob Meyrowitz mówił o tym otwarcie. Musiałem się zgodzić na obniżkę zarobków, żeby zawalczyć z Tito. Patrzyłem też na przyszłość tego sportu. Wszystko zanosiło się na to, że MMA niedługo umrze. Wiedziałem o tym. W kontrakcie przed walką z Tito zawarłem klauzulę o przejściu na emeryturę i zdecydowałem się na ten krok po wygranej. Uważałem, że nigdzie już nie zajdziemy. Nie miało dla mnie sensu wychodzenie do oktagonu, wyniszczanie siebie i swojego mózgu, wiedząc, że nikt tego nie obejrzy i nikogo nie będzie to obchodzić” – tłumaczy Frank.

Shamrock zwakował swój tytuł, ale i tak zapisał się na kartach historii jako jeden z największych mistrzów tego sportu. W późniejszym czasie wdał się w konflikt z Daną Whitem i ówczesnym szefostwem organizacji, dlatego na próżno szukać wzmianki o Franku przy okazji dzisiejszych gal UFC. Shamrock nie został wprowadzony do Hall of Fame i jego historyczne dokonania są wymazywane. Pomimo tego, każdy kto zapoznał się z losami Franka Shamrocka powinien wiedzieć, że był on najlepszym zawodnikiem MMA na świecie w drugiej połowie lat 90. Wyznaczył kierunek przyszłym mistrzom, pokazał jak ważne są takie aspekty jak mentalność, wszechstronność, kondycja i strategia na walkę.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.