Frank Shamrock to jeden z pionierów MMA, swoją przygodę z tym sportem rozpoczął już w 1994 roku od występów w Japonii. W czasie swojej kariery został mistrzem aż 4 organizacji: Pancrase, UFC, WEC oraz Strikeforce. Shamrock jest pierwszym w historii posiadaczem tytułu w wadze półciężkiej UFC, a swój pas obronił aż czterokrotnie. Podczas kilkunastu lat startów w MMA zdążył pokonać takich zawodników jak m.in. Bas Rutten, Tito Ortiz czy Phil Baroni. “The Legend” w rozmowie z portalem MMARocks.pl opowiedział nieco o swojej sportowej historii.
Kiedy i dlaczego rozpocząłeś treningi sportów walki?
Zacząłem trenować sztuki walki dokładnie 4 kwietnia 1994 roku. Miałem okazję wystąpić w pewnym turnieju i potrzebowałem przygotowań, poza tym była to dla mnie szansa na jakąś karierę. Miałem wcześniej wiele kłopotów w swoim życiu, wpadałem w problemy z prawem, trafiałem do aresztów i schodziłem na kryminalną ścieżkę. Potrzebowałem czegoś co mi pomoże i ocali moją przyszłość. Posiadałem różne marzenia i pragnąłem je spełniać, a sport mógł mi w tym pomóc. Kiedy dostałem szansę od losu, to postanowiłem ją wykorzystać. Była to szansa na zostanie profesjonalnym zawodnikiem, powiedziałem sobie “Tak, chcę tego!”. Udałem się do klubu Lion’s Den, przeszedłem brutalne testy rekrutacyjne i dołączyłem do ekipy.
W jaki sposób dowiedziałeś się o MMA? Dlaczego zdecydowałeś się akurat na karierę profesjonalnego zawodnika?
O MMA wiedziałem właściwie od samego początku. Trenowałem submission wrestling i swoje pierwsze walki toczyłem w japońskiej organizacji Pancrase. MMA wydawało się bardzo przyszłościową opcją, ludzie szukali sposobu na połączenie różnych stylów walki w jeden, a ja do tego dołączyłem od razu w 1994. Zdecydowałem się na zostanie profesjonalnym zawodnikiem głównie dla pieniędzy. Miałem w sobie jakieś dziecięce marzenia o byciu mistrzem, ale tak naprawdę największą pokusą do startów były dla mnie właśnie pieniądze. W tamtym czasie dopiero co urodził się mój syn, więc finansowa strona sportu była dla mnie wyjątkowo atrakcyjna.
Swoje największe sukcesy święciłeś w UFC, zostałeś pierwszym w historii mistrzem wagi średniej (aktualnie półciężkiej). Jak wspominasz tamten okres?
To były wspaniałe dni. MMA dopiero się kształtowało, a ja byłem na samym szczycie. Ciągle uczyłem się tej sztuki i starałem się popularyzować ją w mediach i telewizji. Jednym z moich głównych celów było rozpowszechnienie MMA na świecie. Wiedziałem, że za sportem popularnym w telewizji idą duże pieniądze. Bardzo się cieszę i jestem dumny z tego, że byłem posiadaczem pasa UFC i przez lata mogłem być motorem napędowym tej dyscypliny.
Nigdy nie straciłeś swojego tytułu UFC w walce, ale zdecydowałeś się odejść z organizacji. Dlaczego?
Zakończyłem karierę i odszedłem z organizacji, aby uwolnić się z kontraktu jaki mnie wiązał z UFC. Umowy na walki MMA w USA stały się bardzo kłopotliwe, za dużo w nich było kontroli nad zawodnikiem. Chciałem ruszyć do przodu, UFC przestało się rozwijać, a ja dostawałem lepsze oferty z Hollywood. Jedyną możliwością na dalszy rozwój było zerwanie kontraktu z UFC. Odstąpiłem swój tytuł mistrzowski i zostałem wolnym agentem. Dzięki temu wyborowi mogłem nawiązać współpracę z wieloma innymi organizacjami i zdecydowanie dobrze wspominam te czasy i podjętą decyzję.
Miałeś okazję walczyć w najlepszych organizacjach na świecie, takich jak Pancrase, UFC, WEC czy Strikeforce. Nie uważasz jednak, że brakuje Ci do “kolekcji” występu w ringu Pride FC? Miałeś ochotę i okazję na dołączenie do japońskiego giganta?
Oczywiście, że chciałem wystąpić w Pride. Walczyło tam wielu świetnych zawodników, a moim celem był pojedynek z Kazushim Sakurabą. Pod koniec lat 90. Sakuraba był najlepszym zawodnikiem z Japonii i najlepszym w całym Pride. Chciałem przetestować swoje umiejętności w starciu z nim. A więc co do pytania, może nie do końca chodziło mi o zostanie zawodnikiem Pride, zdecydowanie bardziej zależało mi na walce z Sakurabą. Niestety nie udało mi się dojść do porozumienia z japońską stroną i nie było nam dane spotkać się w ringu.
Jak wspominasz swój pojedynek z Tito Ortizem? Uchodzi on za jeden z najbardziej emocjonujących bojów wczesnego UFC.
Świetna walka, wzniosłem się wtedy na wyżyny moich możliwości fizycznych, technicznych i promocyjnych, a w zwycięstwie pomógł mi idealnie dobrany game plan. Jest to na pewno jeden z moich najlepszych występów w karierze, cieszę się, że wziąłem udział w tak dużym i głośnym pojedynku. Myślę, że jest on w stanie dorównać temu co możemy oglądać dzisiaj. Była to także jedna z pierwszych okazji dla widzów do zobaczenia MMA w pełnym, wszechstronnym wydaniu. Emocjonujący pokaz stójki, zapasów i parteru, czyli po prostu Shamrock MMA system.
Zmierzyłeś się kiedyś z inną legendą sportów walki, Danem Hendersonem, w pojedynku submission grappling w 1997 roku. Mógłbyś nam nieco opowiedzieć o tej walce?
Naturalnie, to była walka czysto grapplingowa, tylko na chwyty. Odbyła się na zawodach pomiędzy najlepszymi zapaśnikami na świecie, a najlepszymi grapplerami. Ja znalazłem się po stronie specjalistów od poddań, a Dan wylądował w drużynie zapaśniczej. Zawalczyliśmy w wadze do 185 funtów. Wielkim błędem Hendersona było to, że nie do końca rozumiał na czym polegały te wszystkie dźwignie i do klatki wyszedł w butach. Wrolowałem się pod jego ciało, złapałem go za nogę i zacząłem szukać skończenia. Udało mi się wygrać w miarę szybko poprzez inverted heel hook.
Twój brat Ken Shamrock to również utytułowany fighter. Myślisz, że dałbyś radę z nim wygrać w walce MMA?
Tak. Zdecydowanie. Zgadza się, był moim pierwszym nauczycielem, ale dość szybko zatrzymał się w rozwoju i miałem nad nim sporą przewagę techniczną. Był ode mnie dużo większy, ale i tak uważam, że spokojnie wygrałbym z nim walkę. Przez lata starałem się o ten pojedynek, ale ostatecznie nigdy nie doszedł on do skutku. Walka z Kenem i Sakurabą to moje marzenia, szkoda, że nie udało się ich spełnić.
W trakcie swojej kariery walczyłeś z takimi legendami, jak chociażby Bas Rutten lub Tito Ortiz. Którego ze swoich wszystkich przeciwników uważasz za najcięższego i najbardziej wymagającego?
Tak naprawdę było ich dwóch. Jeśli chodzi o kwestie mentalne to jest nim Enson Inoue, z którym walczyłem na Vale Tudo Japan w 1997 roku. Enson zdobył dosiad i obijał mnie wtedy piekielnie mocno. Gość był naprawdę twardy, to była dla mnie ogromna próba psychiki i charakteru. Udało mi się go w końcu przetoczyć i znokautować. Jeśli brać pod uwagę kwestię fizyczności i umiejętności, to moim najcięższym przeciwnikiem był Tito Ortiz. Głównie ze względu na jego przewagę warunków fizycznych. Tito był wyższy ode mnie i ważył z 25 funtów więcej. Walczyłem już z innymi większymi kolesiami, ale Tito to zawodnik innego kalibru. Przyjąłem sporo obrażeń i naprawdę ciężko było z nim zwyciężyć.
Byłeś mistrzem w Pancrase, UFC, WEC i Strikeforce. Co dokładnie uważasz za swój największy sukces w karierze? Może jakieś jedno konkretne zwycięstwo jest dla Ciebie szczególnie ważne?
Moim najważniejszym zwycięstwem jest walka na UFC Japan w 1997 roku z Kevinem Jacksonem, złotym medalistą olimpijskim w zapasach. To była mój pierwszy występ w UFC i udało mi się od razu zdobyć pas mistrzowski. Pokonałem Jacksona w zaledwie kilkanaście sekund i ustanowiłem rekord. Od tego momentu wszystko się zaczęło na dobre. Wpisałem się w historię MMA, zacząłem budować swoje nazwisko i wygrywać kolejne tytuły. Z całą pewnością walka z Jacksonem jest najważniejszą w mojej karierze. Bez niej nie dałbym rady osiągnąć tego wszystkiego.
Słyszałem, że udało Ci się uratować życie Mauro Ranallo, znanego komentatora MMA. Mógłbyś przybliżyć nam tę historię?
Jedliśmy razem z Ranallo i kilkoma znajomymi rybną kolację w restauracji. Mauro nagle ucichł na kilka minut, a muszę przyznać, że on rzadko siedzi cicho, więc postanowiłem sprawdzić co z nim jest. Widziałem, że coś się dzieje, ale on nic nie mówił, chyba nie chciał robić żadnego zamieszania. Spytałem czy się dławi, a Mauro zdołał tylko pokiwać głową. Wstałem i klepnąłem go kilka razy w plecy, ale nic to nie pomogło, więc wykonałem manewr Heimlicha. Udało się przywrócić mu oddech, ale to był naprawdę przerażający moment. Zaczęliśmy mówić o tej sytuacji, aby uświadomić innym jak ważne jest by wiedzieć w jaki sposób się zachować przy podobnym wypadku. Może komuś dzięki temu uda się ocalić życie przyjaciela lub członka rodziny, to naprawdę przydatna wiedza.
Śledzisz jeszcze co się dzieje w świecie MMA? Co sądzisz o obecnej kondycji dyscypliny i jej rozwoju od czasu Twojego przejścia na emeryturę?
Nie śledzę, za bardzo MMA jako sportu. Nie wiem kto jest dobry, kto jest słabszy, kto wygrywa, kto przegrywa. Bardziej zwracam uwagę na to kto pojawia się w telewizji i aktualnie wykręca dobre wyniki oglądalności. Jak mówiłem, nie śledzę zbytnio już tej dyscypliny, ale wydaje mi się, że postęp następuje wolniej niż się spodziewałem. Mamy telewizję, ogromny dostęp do wiedzy, masę szkół i instruktorów, ciało ludzkie nie zmienia się od setek lat i biorąc pod uwagę wszystkie możliwości jakie posiadamy, uważam, że powinniśmy się rozwijać w nieco szybszym tempie. Ciągle jest to jednak niezwykle emocjonująca i wymagająca dziedzina sportu.
Masz może do opowiedzenia jakieś interesujące lub zabawne anegdoty zza kulis Twoich występów w MMA?
Moja kariera była naprawdę szalona i działo się w jej trakcie wiele zwariowanych rzeczy. Wyjątkowo w pamięci utkwiła mi moja walka z Philem Baronim. Udałem się wtedy na mój pierwszy wyjazdowy obóz przygotowawczy. Na treningu doszczętnie sobie zniszczyłem kolano, zerwałem różne więzadła i wylądowałem nawet na elektrycznym wózku inwalidzkim. Za dwa tygodnie miałem wystąpić w walce wieczoru na Strikeforce, właśnie z Baronim. W dniu gali powinienem być w hali na kilka godzin przed pojedynkiem. Niestety nie mogłem, bo ciągle przyjmowałem zastrzyki przeciwbólowe w kolano. Siedziałem zamknięty w pokoju hotelowym, a komisja i organizatorzy walili bez przerwy do moich drzwi, w obawie czy zdążę dojechać na czas. Na szczęście wszystko się udało i stoczyłem bardzo emocjonującą batalię z Baronim. Drugi moment, to czasy kiedy miałem 22 lata, a Harold Howard walczył w UFC. Na UFC 3 pokonał on Rolanda Payne’a i kiedy wracał świętując zwycięstwo, uderzył się jedną z lamp w skroń. Howard padł nieprzytomny, całkowicie się znokautował. Jego ludzie z narożnika zanieśli go do szatni, położyli na stół do masażu i próbowali ocucić przez kilka minut. W końcu się udało, a Howard chwilę później wyszedł do kolejnej walki ze Stevem Jennunem. To była akcja po której pomyślałem, że uprawiam najbardziej szalony sport na świecie.
Na sam koniec pragnę zapytać jak wygląda Twój obecny stan zdrowia po tych wielu wyniszczających bitwach na ringu? Czym się zajmujesz na emeryturze?
Na całe szczęście wszystko jest w porządku i jestem całkowicie zdrowy. W wolnych chwilach głównie zajmuje się wspinaczką i treningami na siłowni z ciężarami i z użyciem własnego ciała. Jestem naprawdę błogosławiony, że mogę cieszyć się dobrym zdrowiem po 16 latach profesjonalnego walczenia. Jestem niesamowicie szczęśliwy z drogi jaką przebyłem. Dziękuję!