Po tym gdy Fedor Emelianenko przegrał z Mattem Mitrione zajrzałem w statystki jego walk, żeby sobie przypomnieć ile przegranych w ostatnich latach zanotował.

Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że przecież legendarny Rosjanin swoje pięć ostatnich bojów wygrał! W roku 2011 pokonał Jeffa Monsona, potem Satoshi Ishiiego, Pedro Rizzo, Jaideep Singha i Fabio Maldonado. Skąd więc moje przekonanie o tym, że Fedor ostatnio wszystko przegrywa? Gdy zobaczyłem przerwanie w walce z Mitrione, pomyślałem sobie – znowu. Znowu przegrał, po cóż on to robi? Niestety po porażkach z rąk Fabricio Werduma, Antonio Silvy i Dana Hendersona moje zainteresowanie kolejnymi bojami Rosjanina spadło znacząco. Każde kolejne ogłoszenia o przejściu na emeryturę i każde kolejne ogłoszenia o powrocie z emerytury na jeszcze jedną, dwie, trzy walki i ponowne planowanie spokojnej starości spowodowały, że zupełnie przestało mnie interesować co robi, z kim walczy i kiedy przegrywa lub wygrywa jeden z największych zawodników w historii mieszanych sztuk walki. To właśnie to rozmienianie się na drobne i kolejne dziwne potyczki starzejącego się Fedora spowodowały, że nie tylko nie chce mi się oglądać następnych bojów Rosjanina, ale też zamiast myśleć o nim jako o legendzie, w głowie pojawia mi się obrazek człowieka, który nie wie kiedy ze sceny zejść. Nawet nie chodzi mi o to, że fajnie byłoby, żeby zrobił to jako niepokonany. W końcu każdy, nawet najlepszy sportowiec przecież jest człowiekiem i zawsze może przegrać, szczególnie w tak trudnej i nieprzewidywalnej dyscyplinie jaką jest MMA. Chodzi mi bardziej o to, co teraz robi ze swoją karierą.

Gdyby w roku 2011 po trzeciej porażce z rzędu Fedor odszedł, myślę, że wszystko byłoby jeszcze ok. i nadal patrzyłbym na niego jak na legendę, która zwyczajnie zestarzała się w ringu i stwierdziła, że już czas na coś innego, czas na zawieszenie rękawic na kołek. Jednak wszystkie kolejne boje, mimo, że były zwycięskie, nie były już walkami o cokolwiek, nie były bojami toczonymi ze światową czołówką o dominację w wadze ciężkiej. Odbieram to troszkę tak, jakby po największych tryumfach w świecie piłki nożnej i graniu w Lidze Mistrzów, jakiś zawodnik postanowił przejść do krajowej drugiej ligi i tam dalej wygrywał. Fajnie, tylko po co? I czy zainteresowanie takim zawodnikiem pozostanie na takim samym poziomie?

Oczywiście nie zamierzam tu nikogo oceniać. Trudno bowiem wejść w buty zawodnika MMA, który całe życie walczy, całe życie trenuje i w dodatku jest na samym, sportowym szczycie. Trudno nawet wejść w buty każdego innego zawodnika MMA, który decyduje o tym, że mimo porażek, mimo dostrzegalnego starzenia się i odskoczenia mu światowej czołówki, nadal chce wychodzić do klatki i walczyć. Każdy ma bowiem inne motywacje i potrzeby. Dla niektórych będzie to zwyczajna walka o pieniądze i utrzymanie rodziny, dla innych potrzeba odczuwania adrenaliny i chęć odsunięcia od siebie myśli o starzeniu się. Nie mnie oceniać innych i ich pomysłu na życie. Jeśli ktoś ma ochotę walczyć do sześćdziesiątki i ma w dodatku taką możliwość, proszę bardzo, droga wolna, jego wybór. Kłopot polega tylko na tym, że niestety takie uporczywe kontynuowanie kariery sportowej powoduje, iż moje postrzeganie takiego zawodnika nieco się zmienia. Tak jak napisałem na początku, przez swój wybór drogi dalszego walczenia, nie tylko aktualne zwycięstwa Fedora wypadły mi z głowy, ale też jego kolejne boje i wejścia do klatek zupełnie przestały mnie interesować. Może to umysł próbuje w mojej głowie zachować tylko te najlepsze wspomnienia z czasów Pride i fantastycznych, trzymających w napięciach bojów? Może faktycznie tak jest… Osobiście wolałbym jednak, aby sportowy czas Fedora zatrzymał się w okolicach roku 2010, a mój umysł nie musiał wykonywać tak karkołomnych operacji z pamięcią.

Niedawno słuchałem jednego z wywiadów ze Stanisławem Lemem, który na pytanie o to, dlaczego w pewnym momencie swojego życia przestał pisać beletrystykę, powiedział:

Uważam, że każdy normalny człowiek przez pewien czas życia robi coś, co jest jego zawodem, a potem może zmienić zawód. Zainteresowania słabną, albo też okoliczność towarzyszące tej działalności mierzchną.

Takie podejście do sprawy jest mi zdecydowanie bliższe niż trzymanie się kurczowe, czegoś, co już nie wychodzi tak jak niegdyś. Podejście, które pokazuje, że w pewnych okolicznościach należy podjąć decyzję i powiedzieć sobie dość.

Mówi się, że nie należy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. To powiedzenie, często mylnie interpretowane jako oznaczające tę samą czynność, której nie powinno się robić dwa razy, w praktyce mówi nam, że jak najbardziej powinno się próbować nie tylko dwa, ale może nawet wiele razy, ponieważ rzeka cały czas płynie i przy każdym kolejnym wejściu jest już nieco inna. Warto więc próbować i Fedor próbuje. Niestety nie dostrzega tego, że rzeka ma dziś znacznie szybszy nurt, że MMA poszło tak bardzo do przodu, a on sam tak bardzo stracił z wiekiem, że każda kolejna próba może się skończyć źle. Obawiam się, że ostatecznie sprawdzi się inne powiedzenie mówiące nam, że głupia konsekwencja jest złym duchem małych ludzi, a Fedor, Ostatni Cesarz, zamiast stać dumnie na brzegu i patrzeć na to, co niegdyś osiągnął, zwyczajnie utonie w odmętach rwącego nurtu, szybszej i zupełnie innej rzeki niż w czasach Pride.

2 KOMENTARZE

  1. Taki długi komentarz ten temat, ale… Dobry. Podoba mi się. Plus dla autora.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.