Przedstawiamy pierwszy artykuł, nowego członka redakcji, Jacka Adamczyka.

Po walce Mayweather vs. McGregor o wyścigu boksu z MMA słów kilka

Występował kiedyś między linami pięściarz Charles, znany lepiej jako Chuck, Wepner (żyje do dziś, ma 78 lat, jednak już – rzecz jasna – nie boksuje). W 1975 roku walczył o zawodowe mistrzostwo świata wagi ciężkiej z Muhammadem Alim.

Przypomniała mi się ta osoba w związku z pojedynkiem Floyda Mayweathera jr. z Conorem McGregorem.

Wepner bowiem, to niezwykle barwna postać. Jego życiorys posłużył twórcom filmu „Rocky” do wykreowania sylwetki głównego bohatera, którego zagrał Sylvester Stallone.

Choć mnie korci, to jednak w tej chwili nie zacznę snuć długiej i frapującej opowieści o Wepnerze, bowiem nie ma czasu i miejsca na to.

Wspomnę jedynie o ówczesnej żonie Wepnera i wymienionym przeze mnie na wstępie pojedynku o mistrzostwo świata wagi ciężkiej.

A było to tak: przed walką z Alim, która odbyła się w marcu 1975 roku, Wepner zgrywał niezwykle pewnego siebie.

Tuż przed tym wydarzeniem kupiłem i podarowałem żonie wspaniałą, seksowną błękitną bieliznę. Powiedziałem: załóż ją dziś wieczorem, ponieważ będziesz spała z mistrzem świata wagi ciężkiej.

Wepner przegrał przez TKO w 15. rundzie, choć w 9. starciu miał Alego na deskach.

Gdy nasz bohater, mocno obity i z pokiereszowaną twarzą, wrócił po walce do hotelu, w drzwiach stanęła jego żona. W nowym wdzianku wyglądała oszałamiająco. Przeciągając się lubieżnie zapytała:

No to w którym pokoju śpi Muhammad Ali?

Chuck, choć wspominał owo zdarzenie z niezwykle zadowoloną miną, przyznawał też, że akurat wtedy wcale nie było mu do śmiechu.

Dlaczego mówię akurat o Wepnerze i przypominam ową historię? Ponieważ, cała ta sytuacja, jej kontekst oraz wymowa, pasują jak ulał do okoliczności, w jakich ostatnio zabłysnął Conor McGregor.

Błysk Conora

Słowa „zabłysnął” używam z pełna premedytacją. Zabawne są bowiem komentarze pięściarskich szowinistów, którzy twierdzą, że Irlandczyk niczego wielkiego nie osiągnął oraz że jego występ pozbawiony jest jakiejkolwiek wartości, gdyż Mayweatherowi nie zależało, by go wcześniej wykończyć.

Ponoć – jak się dowiedziałem od znajomego sympatyka boksu – Floyd wstał z kanapy, wszedł do ringu, pobawił się z Conorem, spojrzał na zegarek, skonsultował z narożnikiem, zajrzał w kalendarz, sprawdził na kiedy ma zarezerwowany stolik w restauracji i żeby niepotrzebnie nie tracić sił oraz czasu, skończył całą zabawę w 10. rundzie.

Przyznam, że nie pierwszy raz docierają do mnie takie opowieści. Podobne snuto – do czasu – w przypadku kolejnych potyczek braci Kliczko. Oni, jak wieść niesie, pieścili się z przeciwnikami i lekko tylko miziali ich po głowach z powodów merkantylnych – czekali bowiem, aż dana stacja telewizyjna wypuści wszystkie spoty, zaplanowane na czas przerw w pojedynku. Gdy już zobowiązania reklamowe były wypełnione, Witalij lub Władymir brali się do roboty, niszczyli rywali i szli do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Nieważne, ile w tym prawdy (w końcu walka Mayweather vs. McGregor prezentowana była w systemie pay-per-view, więc kwestie reklamowe nie miały w jej wypadku większego znaczenia) i czy w ogóle można rozpatrywać dawne kliczkowe boje z okresu ich bezdyskusyjnej dominacji właśnie w tych kategoriach. Faktem jest natomiast, że mówili o tym ludzie, dla których pięściarstwo było ulubionym sportem. Smutne to i przykre zarazem.

 

Boks, czyli nuda

Pokazuje bowiem w jakim miejscu swojej historii znalazł się piękny bezdyskusyjnie i mający wielkie tradycje sport. Posługując się językiem dobrze znanym ze świata polityki, możemy powiedzieć, że „zniszczył go system”. System, którego celem samym w sobie stało się w pewnym okresie generowanie jak największych zysków dla tworzących go postaci (oraz kilku ringowych wybrańców), bez względu na prestiż, realną ocenę możliwości oraz dalsze losy dyscypliny.

Chciałbym, żeby mnie dobrze zrozumiano – bardzo szanuję pięściarzy, nie pluję na boks, nie podważam też jego siły oddziaływania i podziwiam wielki krąg sympatyków tej dyscypliny na całym świecie. Z uwagi fakt, iż sam zafascynowałem się pięściarstwem po tym, jak jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku miałem okazję oglądać (fakt, że koszmarnej jakości) kopie walk Muhammada Alego, a potem – już jako dziennikarz – wyjeżdżałem do Niemiec na mistrzowskie walki Dariusza Michalczewskiego, a także widziałem na żywo obie legendarne bitwy Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe oraz oglądałem z bliska w hali pod Detroit bój Andrzeja Gołoty w Mike’em Tysonem, trochę inaczej oceniam teraz tę dyscyplinę.

Wcale nie chodzi tu o jakieś sentymentalne gderanie staruszka, któremu powypadały zęby, więc z tego też powodu zrzędzi na teraźniejszość oraz z rozrzewnieniem wspomina czasy, gdy wcinał kotlety bez konieczności zakładania sztucznej szczęki.

Po pierwsze, aż tak stary jeszcze nie jestem, po drugie nie w tym rzecz. Mówiąc wprost i bezpośrednio – boks nie był wtedy nudny. Teraz jest.

MMA, czyli niepotrzebne leczenie kompleksów

Generalizowanie jest fatalnym zabiegiem, nawet publicystycznym. Zdaję sobie z tego sprawę. Mam jednak wrażenie, że w dużej mierze to właśnie odczucie – nuda – przyczynia się nieustająco do ogromnego wzrostu popularności MMA na świecie.

Nuda, sędziowskie afery oraz zatarcie przejrzystej gradacji dyscypliny – dodajmy.

To nie mój wymysł. Proponuję zajrzeć na branżowe portale pięściarskie (a także – szerzej – na te traktujące o sporcie), również polskie. O tym się mówi, mili Państwo. Pomijam już, co sądzą konkretnie o polskim boksie zawodowym wpływowe postaci naszego świata sportu (Marian Kmita, dyrektor ds. sportu Telewizji Polsat w wywiadzie dla portalu polsatsport.pl: „polski boks jest w absolutnym kryzysie, na totalnym dnie!”), bo to temat na zupełnie inne opowiadanie.

Podstawą powodzenia przedsięwzięcia pod nazwą MMA, a przyczyną kłopotów zawodowego pięściarstwa, był stosunek budujących obie te dyscypliny postaci do amerykańskiego rynku. W momencie gdy wielcy promotorzy, po wielkich politycznych zmianach, na przełomie wieków zwrócili się w stronę wschodnich rubieży Europy i uznali, że czas sięgnąć po zgromadzone w tych rejonach niby to nieprzebrane zasoby finansowe, najważniejsi decydenci z obszaru mieszanych sztuki walki postawili na rodzimych bohaterów i amerykańskiego (lokalnego) odbiorcę.

W środowisku mieszanych sztuk walki najwięcej do powiedzenia ma więc UFC (która jakiś czas temu konkurencję, czyli organizacje PRIDE czy Strikeforce, zwyczajnie wykupiła), a walki o jej pasy są najbardziej prestiżowe. To oczywistości, tak jak stwierdzenie, iż samo podpisanie kontraktu z UFC to dla większości wojowników, szczyt marzeń.

Także dla tych z Europy (tego chce wielu polskich zawodników, o to mocno zabiegał też swego czasu McGregor), z Ameryki Południowej czy (w mniejszym stopniu) z Azji. Oni zasilają szeregi potentata, który czasem odwiedza ich rodzinne strony i – z większym lub mniejszym natężeniem – tam też się promuje. Jednak nigdy nie wyprowadza w dalekie zakątki wielkiego kapitału, a podczas egzotycznych wycieczek nie trwoni niepotrzebnie sił i środków.

Ultimate Fighting Championship jest skrojona pod gusta amerykańskiego widza – to niepodważalna prawda. Dużo akcji, twardzi faceci, do tego nutka patriotyzmu. To działa nie tylko w USA.

Jedyne czego, wedle szefów UFC, rzeczywiście brakuje MMA to społeczna legitymizacja dyscypliny.

MMA dopiero od niedawna zostało zalegalizowane w stanie Nowy Jork. We Francji jest zakazane. W Niemczech dopiero jakiś czas temu wolno prezentować walki w klatce w telewizji. Wizerunek brutalnej rozrywki dla tępej gawiedzi wciąż jest tu i ówdzie rozpowszechniany, a jako coś całkowicie odmiennego i prestiżowego prezentowana jest właśnie „szlachetna szermierka na pieści”.

Każda wizyta znanego zawodnika MMA w wiodącym medium (nie tylko w Stanach Zjednoczonych), każdy wywiad udzielony w telewizji śniadaniowej, czy wreszcie każdy tekst traktujący o wojowniku z klatki, zamieszczony obok materiału o wybitnym piłkarzu, koszykarzu, baseballiście czy siatkarzu traktowany jest wciąż jako wielkie wyróżnienie.

Nie przez przypadek też coraz głośniej mówi się o wprowadzeniu mixed martial arts do programu igrzysk olimpijskich. To wszystko ma zmienić wizerunek MMA oraz dać mu wstęp na salony.

Takie walki, jak McGregora z Mayweatherem, też się do tego ponoć przyczyniają.

Wizerunek to podstawa

Odbiegnijmy jeszcze na moment od tego pojedynku. Powróćmy zaś do kwestii deamerykanizacji zawodowego pięściarstwa i odwrotnych zasad działania w UFC oraz, szerzej, w świecie MMA. Ponieważ – jak dobrze wiemy – reguły spisane przez amerykańskiego potentata są uważane za najlepsze i wcześniej czy później adaptuje je większość światowych federacji (poza Azją), rozprzestrzenianie się MMA nabiera wielkiego tempa. Jesteśmy tego świadkami także w naszym kraju.

Bo choć odwołujący się do tradycji japońskiej PRIDE, szefowie organizacji KSW, etapami decydowali się na zmiany, ostatecznie wprowadzili do swoich kanonów najważniejsze rozwiązania wymyślone przez UFC. Co sprawia, że nikt oglądający walki w ich okrągłej klatce nie jest zaskakiwany sposobem prowadzenia potyczki, jej zasadami czy długością.

Nie chcę brnąć w detale ani zajmować się wyjątkami, ważne jest bowiem w tym momencie, że światowa spójność projektu pod nazwą „MMA”, a zarazem jego lokalna niezależność, to rzecz nie do przecenienia.

Sposób, w jaki buduje się – także u nas – wartość marki czy wizerunek zawodników to, biorąc pod uwagę boks i MMA, dwa zupełnie różne światy.

Pamiętam, jak pewien znany polski pięściarz z dobrym rekordem i z dużym doświadczeniem, nie mógł przed jedną z gal, zdecydować się, którego z proponowanych mu rywali zaakceptować. Ten był za dobry, ten znów zbyt egzotyczny, a jeszcze innemu źle z oczu patrzyło.

W końcu decyzja została podjęta – może być ten, z rekordem 1-2. Po kilkunastu godzinach organizatorzy dostali informację, że wybrany kandydat ostatecznie też odpada. Bo jest leworęczny, a nasz bohater nie lubi mańkutów. Są bowiem zbyt „nieobliczalni.”

Na dodatek, często zdarzało się tak, że o ostatecznym kształcie zestawienia decydował promotor jednego z zawodników lub jego sponsorzy, którzy wykładali pieniądze na obu panów. Co z powodów finansowych było bardzo wygodne dla organizatora, jednak z drugiej strony wiadomo jakie nasuwało podejrzenia.

Wreszcie rzecz najważniejsza, wynikająca ze wszystkich opisanych wcześniej procesów. Stary, dobry, klasyczny, prestiżowy, zawodowy boks mocno się zatomizował. Liczba federacji, sposoby przyznawania różnorakich mistrzowskich pasów, metody wyznaczania pretendentów do walk o tytuły, turnieje, ich uczestnicy oraz rezerwowi, przetargi na możliwość organizowania ważnych pojedynków, ciągły niedosyt wielkich wydarzeń w wadze ciężkiej, absurdalna czasami samowolka potężnych promotorów współpracujących z wielki stacjami telewizyjnymi oraz na koniec przeniesienie środka ciężkości zawodowego pięściarstwa ze Stanów Zjednoczonych w bliżej niezidentyfikowane rejony, doprowadziły do ogromnego zamieszania.

MMA jest zaprzeczeniem tego typu działania. Wszyscy wiemy dobrze kto, kiedy, dlaczego i z kim będzie walczył o największe zaszczyty lub też oburzamy się, gdy ktoś narusza ustalony wcześniej porządek rzeczy. Mamy punkt odniesienia. Tak jest też w każdym kraju, w którym mieszane sztuki walki stają się liczącą dziedziną życia.

Im czytelniejsze zasady oraz wyraźniejsza gradacja, tym łatwiejsze jest poruszanie się w obrębie danej dyscypliny. Jasność i przejrzystość rywalizacji szczególnie istotna jest w przypadku, dopiero osiągającego pełnoletność, sportu – takiego jak mieszane sztuki walki.

Przecież to także jest bardzo ważne – MMA to stosunkowo nowy sport, wciąż zdobywający serca kibiców na całym świecie. Są to w dużej mierze ludzie młodzi, którym MMA nie kojarzy się  tylko z brutalnym waleniem łokciem po głowie i  którzy dobrze wiedzą oraz rozumieją to, co ich pasjonuje. To oni niebawem będą podejmowali w swoich firmach decyzje, jaki rodzaj rywalizacji sponsorować i na co warto wydawać pieniądze, a na co nie.

To może być kolejny przełom w historii MMA.

Przełom jest blisko

No i dochodzimy do sedna, czyli do pojedynku Floyda Mayweathera jr. z Conorem McGregorem. McGregor, podobnie jak wspomniany przeze mnie na wstępie Chuck Wepner, już na zawsze zapadnie w pamięć ogromnej rzeszy sympatyków sportów walki na całym świecie, przede wszystkim tych najmłodszych. On, co prawda nie walczył z Mayweatherem o mistrzowski pas, jednak porażka w pięściarskim debiucie z byłym mistrzem, który wygrał wcześniej wszystkie 49 bokserskich batalii, to fakt godny podkreślenia. Tym bardziej, że – i tu w pełni zgadzam się z osobami wygłaszającymi takie opinie – gdyby doszło do rywalizacji obu panów w klatce, Mayweather nie wytrwałby w niej z McGregorem nawet pięciu minut.

Wciąż jednak, ze względu na bogatą tradycję, to świat zawodowego pięściarstwa dyktuje warunki i to rywalizacja w ringu przynosi wybrańcom większe profity niż najbardziej frapujące walki w MMA.

To się jednak powinno już niebawem zmienić. Znakiem czasu jest bowiem, że to właśnie zawodnik mieszanych sztuk walki wniósł do świata boksu ogromny powiew świeżości, wywołał swoim występem wielkie zainteresowanie oraz zmajstrował wraz z rywalem promocyjną machinę, jakiej wcześniej nikt nie widział.

Trochę tak, jak w 1975 roku Chuck Wepner z niezapomnianym Muhammadem Alim.

Jacek Adamczyk

 

 

 

 

6 KOMENTARZE

  1. Świetny artykuł.Jeszcze kilka lat temu zdarzało mi się czasem oglądać wielkie walki bokserskie ale przekręty mnie totalnie zniechęciły. Przestałem oglądać boks. Dla pojedynku Floyda Mayweathera jr. z Conorem McGregorem zrobiłem wyjątek 🙂

  2. Zakładanie tego, że MMA stanie się poteżęne i będzie poruszać masy a boks powoli odejdzie w niebyt, są moim zdaniem płonne. Ani boks nie czeka wielkie odrodzenie, ani MMA nie stanie się Bóg wie czym. To zawsze będą sporty względnie niszowe, w których tylko wielkie walki mistrzów (jakieś specjalne eventy) będą poruszały masy. Boks ma swoje problemy — wałki sędziowskie, ilość pasów, dobieranie sobie wygodnych opnentów (budowanie rekordu) itp. Jednakże MMA też ma ich niemało. W MMA trudniej budować niezniszczalnych herosów, bo jest bardziej nieprzewidywalne od boksu, a to niezwyciężeni herosi pobudzają wyobraźnie vide Ronda czy Jones. Zapasy i parter nigdy nie będą przesadnie atakcyjne dla niedzielnego widza i część osób zawsze będzie patrzeć na to z lekkim niesmakiem tudzież ziewaniem. Poza tym niestety nawet zawodnicy walczący widowiskowo — jak np. Wonderboy — z czasem stawiają głównie na taktykę i walki tracą na efektywności. Ludzie chcieliby oglądać walki, które przypominają mu bitki Van Damme'a z filmów. A tego nigdy nie dostaną. Ani w boksie, ani w MMA. Jak wspomniałem powszechne emocje będą wzbudzać tylko megagwiazdy i lokalni bohaterowie. No i freaki — ale ich można podciągnąć pod pierwszą kategorię. Na tym bazuje KSW. Ma celebrytów wywodzących się z zupełnie innych światów, którzy gdzie indziej zbudowali swoją popularność i przyciągają widzów. Mają też lokalnych bohaterów, którzy zostaliby szybko zweryfikowani w UFC a w KSW za sprawą dobrze dobranych przeciwników mogą błyszczeć i budować swoje rekordy. A do tego należy dodać piekną oprawę, która tworzy wrażenie widowiska na światowym poziomie. To wszystko to zwykły biznes i marketing. Samego MMA — jako sportu — w tym jest bardzo mało.

  3. Klasa artykuł, bardzo dobrze się czytało, podobne mam spostrzeżenia i oby więcej takich tekstów do poczytania. Dobra robota Panie Jacku

  4. Boks umiera bo zostal zniszczony przez pieniadze. MMA czyli UFC zyskalo popularnosc dzieki walorom sportowym. Przypomnijcie sobie UFC 10 lat temu, wtedy najlepsi walczyli z najlepszymi i nikt glosno nie mowil o pieniadzach, nie kalkulowal. Wygrales trzy, cztery walki? Walczyles o pas i tyle. Dzisiaj wielu z was mowi, ze McGregor zmienil ten sport na lepsze. Co konkretnie? Blokowanie dywizji? Zestawienia z dupy, 'bo hajs sie musi zgadzac'? Jak UFC sie skundli to bedzie do gwozdz do trumny mma.

  5. Gdyby nie boks nie było by MMA i po co dyskutować tu o wyścigach, MMA jako MMA nie wnosi żadnego własnego stylu, tylko powstało dzięki innym stylom, znacznie starszym i legendarnym, więc porównywanie tutaj MMA do boksu, karate, judo czy czegokolwiek nie ma większego sensu

  6. Boks jest najstarszym sportem walki, bo walka na pięści była najprostsza i najszybsza , pankration jak piszesz owszem jest stary, ale wywodzi się z boksu-stójka, ale po co zagłębiać się w całą historie, boks zawsze był motywem przewodnim każdej walki, po drugiej stronie stoją zapasy-parter i po co z tego robić jakiś wyścig, MMA tylko łączy to wszystko w całość, ale to walce na pięści zawdzięczamy dalszy rozwój sportów walki

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.