Zapraszam do zapoznania się z kolejną częścią serii artykułów na MMARocks pod tytułem „Historyczny szlak MMA”. W każdym z wpisów opisuję najważniejsze etapy w historii naszego ukochanego sportu. Od samych początków, przez erę UFC i Pride, aż do czasów teraźniejszych. W dzisiejszej publikacji przedstawię kulisy walki wieczoru UFC 14, która była początkiem rewolucji w MMA.

Wszystkie artykuły z serii można znaleźć TUTAJ.

Coleman

Mark Coleman odpadł z amerykańskich kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w 1996 roku i jego kariera zapaśnicza znalazła się w dołku. Mark otrzymał jednak drugą szansę od losu. Tego samego dnia w Spokane, gdzie odbywały się eliminacje, znalazł się również Richard Hamilton, który miał za zadanie znaleźć nowe talenty do występów w UFC. Hamilton był wcześniej managerem Dona Frye’a, który na studiach nie uchodził za czołowego zapaśnika, ale za to w oktagonie radził sobie wspaniale. Hamilton kierował się takim tokiem myśleniem – skoro Frye okazał się tak mocny, to jaki postrach w UFC będą siać najlepsi zapaśnicy w kraju?

Tego dnia jego uwagę przykuło trzech zawodników: Mark Kerr, Tom Erickson oraz właśnie Mark Coleman. Ostateczny wybór nie zależał od tego, kogo Hamilton chce najbardziej, tylko od tego, który z tych fighterów najmocniej pragnie występów w UFC. Coleman był zdeterminowany, żeby spróbować swoich sił w nowej dyscyplinie. Kwalifikacje olimpijskie odbyły się 10 czerwca 1996 roku. 12 lipca Coleman debiutował już w oktagonie. Tak jak pozostałych, Marka również skusiła pokaźna wypłata za walki w UFC.

„Zobaczyłem czek jaki otrzymał Royce Gracie i tyle wystarczyło. Od razu się na to nakręciłem” – tłumaczy Coleman. Pieniądze zawsze stanowiły problem dla zapaśników. Mark Coleman przez kilka lat znajdował się w czołówce najlepszych zawodników na świecie, jednak tym razem chciał wynagrodzić sobie lata ciężkich treningów. „Tak nagle okazało się, że mogę zarobić sporo kasy. W zapasach nie da rady zbić fortuny. Do swojego debiutu w UFC przygotowywałem się przez 30 najcięższych dni w moim życiu. Pojedynek w MMA różnił się od tego w zapasach. Tutaj nie przegrywało się przez punkty, ale przez prawdziwą karę. Po raz pierwszy od 1992 roku trenowałem naprawdę na poważnie”.

Trzydzieści dni to wcale nie tak długo, żeby przygotować się do przejścia z maty do oktagonu. Mark Coleman nie był jednak pierwszym lepszym chłopakiem z łapanki. Najpierw Dan Severn pokazał światu, że zapasy to sport walki, z którym trzeba się liczyć w MMA. Później Don Frye zaprezentował jak mocny jest zapaśnik u szczytu swojej formy fizycznej. Coleman był najlepszym zapaśnikiem z całej wymienionej trójki, a kibice UFC już wkrótce mieli się o tym przekonać. Mark zdobył srebrny medal na Mistrzostwach Świata, reprezentował Stany Zjednoczone na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. Był silniejszy i głodny sukcesów.

Gray Simons, John Smith lub Cael Sanderson to przedstawiciele tej grupy zapaśników, którzy znani są ze swojej bajecznej techniki. Mark Coleman zdecydowanie należał do pozostałej części, która wolała bazować na sile i warunkach fizycznych. Coleman uwielbiał walczyć siłowo i nie miewał oporów przed wciśnięciem do maty twarzy przeciwnika przy użyciu swojego przedramienia. Pierwszą osobą w UFC, która przekonała się o umiejętnościach Amerykanina był Moti Horenstein.

Horenstein był izraelskim żołnierzem o solidnej muskulaturze, ale w walce nie miał żadnych argumentów na Colemana. Moti skupił się na przetrwaniu i udało mu się wytrwać 2 minuty i 43 sekundy. W kolejnej rundzie na Colemana czekał Gary Goodridge. Colemanowi odkrył swoją nową, ulubioną broń – uderzenia głową, w języku angielskim „headbutts”. Mark obijał Goodridge’a przez dobre 7 minut i udało mu się awansować do finału, w którym przyszło mu się zmierzyć z Donem Fryem, zwycięzcą turnieju UFC 8.

Walka miała delikatne podłoże osobiste dla Colemana i  jego managera Richarda Hamiltona. Hamilton żywił uraz do Frye’a i wszedł we współpracę z Markiem, żeby zrewanżować się na swoim byłym podopiecznym.

„Przedstawił Dona Frye’a jako złego człowieka. Nie mam nic do nikogo, ale rzeczy, które Richard wygadywał o Donie sprawiły, że miałem ochotę wyjść do tego finału i konkretnie skopać mu tyłek” – opowiada Coleman. Walka była brutalna, Coleman zadał kilkadziesiąt ciosów głową, pięściami i łokciami na twarz bezradnego Frye’a. „Mark mnie po prostu obezwładnił. Był lepszym i silniejszym zapaśnikiem. Ta porażka mnie później prześladowała” – wspomina Frye. „To była moja jedyna przegrana walka na przestrzeni kilku lat. Jedyna skaza na moim rekordzie. Zwyczajnie mnie to trapiło, nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. Byłem niedojrzały. Niektórzy nie potrafią znieść porażek”.

Don Frye był zbyt uparty i waleczny, żeby się poddać. Coleman spuścił mu łomot, a Hamilton poczuł słodki smak zemsty. Frye po walce musiał zostać przetransportowany karetką do szpitala. Oczy zamknęła opuchlizna, a kości w twarzy popękały od potężnego ground and pound Colemana.

Richard Hamilton niedługo później stracił kolejnego klienta. Zaczął zachowywać się coraz dziwniej i wzbudził podejrzenia Colemana. Mark nie otrzymał pełnego wynagrodzenia za występ w turnieju, a Hamilton tłumaczył się, że musiał zapłacić swoim przyjaciołom, którzy przyszli na galę i trzymali kartonowe znaki z nazwiskiem Colemana. Hamilton został potem skazany na 78 lat za molestowanie seksualne nieletniej i zniknął na stałe ze świata MMA. Mark Coleman natomiast zadomowił się w UFC i z miejsca stał się najlepszym zawodnikiem w organizacji.

„Byłem przeszczęśliwy kiedy wygrałem turniej UFC 10. Nareszcie osiągnąłem swoje marzenie z dzieciństwa, byłem najmocniejszym kolesiem na Ziemi. Zostałem mistrzem świata. W zapasach byłem 2 na Mistrzostwach Świata oraz 7 na Igrzyskach. W UFC okazałem się najlepszy, byłem numerem 1” – tak Coleman wspomina zwycięstwo w debiutanckim turnieju.

Cała otoczka wokół Colemana w UFC nie wzięła się tylko od tego, że wygrywał, ale również w jaki sposób to robił. Mark walczył jak maszyna, która ma jedno zadanie – obalić i zniszczyć swojego przeciwnika. Dwa miesiące później odbyła się gala UFC 11 na której Coleman bronił tytułu mistrza turniejowego. W pierwszych dwóch rundach rozprawił się z Julianem Sanchezem i Brianem Johnstonem. Sancheza pokonał w 45 sekund, Johnston wytrzymał tylko półtorej minuty dłużej. W finale nie czekał na niego żaden przeciwnik i Coleman został ogłoszony zwycięzcą przez walkower. Mark wzbogacił się o 75 tysięcy dolarów i był już gotowy na występ z Danem Severnem. Był to pojedynek pomiędzy mistrzem turniejowym, a posiadaczem tytułu UFC Superfight Champion. Stawką walki był inauguracyjny pas wagi ciężkiej UFC.

Severn wiedział od początku, że czekają go kłopoty. Przed każdą walką starał się wszystko rozpracować, porównywał mocne i słabe strony przeciwników, jak i własne. „Zapisałem sobie, że jest młodszy, silniejszy i jest lepszym zapaśnikiem. To były moje najmocniejsze strony, więc nie wyglądało to dla mnie zbyt dobrze” – tłumaczy Dan.

Colemanowi udało się obalić Severna i poddać go w niecałe trzy minuty. UFC miało nowego mistrza, który wydawał się niemożliwy do pokonania. Pokonał on zarówno Dona Frye’a, jak i Dana Severna, którzy byli w tamtym czasie najlepszymi fighterami w organizacji. Frye i Severn to naprawdę świetni zawodnicy, a Coleman sprawił, że wyglądali na bezbronnych. Jego przeciwnikiem w pierwszej obronie pasa okazał się Maurice Smith, znany kickboxer. Mark podszedł do tego starcia i przygotowań na luzie, wcale nie dlatego, że uważał akurat Smitha za słabego przeciwnika. W tamtym okresie każdy wydawał się słabym przeciwnikiem dla Colemana. Mark był nie do zatrzymania i on sam o tym doskonale wiedział.

Smith

Maurice Smith trafił do MMA w późniejszym okresie swojej kariery, kiedy wypracował już sobie status znakomitego kickboxera. Był on mistrzem organizacji World Kickboxing Council oraz World Kickboxing Association (WKA). Oczywiście w tamtych czasach wystarczyło stoczyć tylko jedną walkę i już miało się tytuł „mistrza świata” jakiejś organizacji. To sprawiło, że ludzie mieli problem z ocenieniem, który z tych zawodników jest naprawdę utalentowany. Smith nie był jednak żadnym papierowym mistrzem i zaliczał się do wąskiego grona amerykańskich kickboxerów, którzy naprawdę byli coś warci.

Kiedy WKA stało się popularne w Japonii, Smith miał już na tyle wyrobione nazwisko, że udało mu się przyciągnąć uwagę promotorów z pro wrestlingu, którzy chcieli dodać  trochę prestiżu dla swoich organizacji. Smith zadebiutował w UWF i znokautował Minoru Suzukiego na oczach 60 tysięcy widzów zgromadzonych w Tokyo Dome. Na kolejnej gali zorganizowanej w tym sam miejscu wystąpił już w walce wieczoru, a jego przeciwnikiem był sam Masakatsu Funaki.

Smith bił się wszędzie i z każdym. W 1993 roku wystąpił w dwóch nowych organizacjach, które szybko zaczęły podbijać serca kibiców. Zawalczył w pierwszym K-1 World Grand Prix, czyli w turnieju, który miał na celu wyłonienie najlepszego kickboxera na świecie. Smith został znokautowany w półfinale przez Ernesto Hoosta i uświadomił sobie, że jego najlepsze lata w tym sporcie są już za nim. Uwagę Smitha przykuł nowy twór – mieszane sztuki walki. Zaczął występować z mieszanym szczęściem w Pancrase w pierwszym roku istnienia organizacji. W Pancrase często stawiano na efektowną walkę w parterze, a Smith nie był gotowy na konfrontację z zupełnie odmiennym stylem.

„W czasie kiedy walczyłem w Pancrase nie miałem żadnego doświadczenia związanego z grapplingiem” – wspomina Smith. W Pancrase zakazana została również najmocniejsza strona Smitha, czyli uderzenia z zamkniętej pięści. „To był główny problem, trzeba było uderzać z otwartej dłoni. Istnieją konkretne różnice między atakowaniem z pięści, a z otwartej dłoni” – kontynuuje Smith.

Maurice Smith walczył w Pancrase z takimi legendami MMA jak Ken Shamrock, czy Bas Rutten. Z oboma przegrał przez poddanie po kilku minutach pojedynku. Smith wiedział, że jeśli chce cokolwiek osiągnąć w tej dyscyplinie, to musi odpowiednio poprawić swój styl walki. Skoro jego największym problemem były porażki przez poddania w parterze, to musiał się podciągnąć w tym elemencie. Zaprzyjaźnił się z Kenem Shamrockiem i poleciał z nim do Kalifornii, aby trenować w słynnym Lion’s Den. Maurice otrzymał ofertę od UFC, kiedy Ken szykował się do swojego pierwszego starcia z Danem Severnem. Smith stwierdził, że nie jest jeszcze gotowy na debiut w oktagonie. „Więcej gadaliśmy niż trenowaliśmy, a później on poszedł do WWF i teraz Frank Shamrock miał się mną zajmować”. Maurice rozwijał się pod okiem Franka i zdecydował się najpierw na występ w Extreme Fighting, mniejszej organizacji, która konkurowała z UFC. Smith został zestawiony z czołowym zawodnikiem wagi ciężkiej w EF, Marcusem „Conanem” Silveirą. „Conan” był zawodnikiem brazylijskiego jiu-jitsu, który lubił bić się również w stójce. „Podczas przygotowań pracowaliśmy nad przetoczeniami oraz obroną przed pozycją boczną i dosiadem” – wspomina Maurice. Smith zmierzył się z Silveirą w półfinale czteroosobowego turnieju w wadze ciężkiej, pozostałymi uczestnikami byli Kazanuri Murakami oraz Bart Vale. W narożniku Smitha znalazł się słynny Frank Shamrock.

„Spotkałem się ze Smithem, ponieważ zawarł on układ z Kenem. Maurice miał trenować stójkę z Kenem, a Ken miał go nauczyć walki w parterze” – tłumaczy Frank Shamrock. „Więc kiedy Maurice podszkolił już Kena w stójce i przyszła kolej na naukę grapplingu z jego strony, Ken powiedział do mnie „Frank, idź potrenuj Maurice’a”. Tak samo kazał mi trenować wszystkich innych uczniów. Zacząłem więc ćwiczyć z Mauricem i z czasem spostrzegliśmy, że jest między nami sporo podobieństw i mamy podobne poglądy na sprawy sportów walki. Zbudowaliśmy bliską przyjaźń, która trwa aż do dzisiaj”.

Smith przetrwał parterową ofensywę Silveiry w pierwszej rundzie i zaczął obijać swojego rywala w stójce, aż w końcu znokautował „Conana” wysokim kopnięciem. Forma Smitha przekroczyła wszelkie oczekiwania. Był rok 1996, wtedy było wręcz pewne, że dobry grappler wygra ze stójkowiczem. Brazylijskie jiu-jitsu dzieliło i rządziło w świecie MMA, a strikerzy mogli liczyć jedynie na to, że ich przeciwnicy nie zafundują im zbyt upokarzającej porażki. Smith był pierwszym, który przewrócił wszystko do góry nogami. Udowodnił, że zawodnicy wywodzący się ze sportów uderzanych również mogą zajść wysoko w MMA. W kolejnej walce w Extreme Fighting znokautował judokę Kazunariego Murakamiego i umocnił się na pozycji prawdziwego zawodnika MMA. Murakami był blisko wygrania ze Smithem, po jednym z ciosów Japończyka Maurice wylądował na deskach, ale Amerykaninowi udało się przetrwać ciężkie chwile i powrócił do stójki. Maurice był podirytowany faktem, że dał się trafić Murakiemu i ruszył do ataku. Smith zazwyczaj walczył defensywnie i wolał uderzać z kontry, ale w tym przypadku ruszył agresywnie na Japończyka i trafił go potężnym prawym sierpowym, po którym Murakami padł znokautowany na ziemię. Był to zdecydowanie jeden z najlepszych nokautów w MMA w latach 90. „Kiedy leżał bez ruchu byłem naprawdę zmartwiony. Później dowiedziałem się, że był sparaliżowany przez 2 godziny i zacząłem się trochę stresować” – wspomina Smith.

Maurice Smith wkroczył na dobre do MMA. Nie był tylko kolejnym kickboxerem, który nie ma żadnych szans w starciu z grapplerem, ale stał się pełnoprawnym zawodnikiem mieszanych sztuk walki. „Pokazałem, że strikerzy też mogą rywalizować w tym sporcie. Byłem przykładem na to, jaką przewagę może dać świetna kondycja. Jeśli walka trafia do parteru, no to trafia. Jednak jeżeli striker potrafi utrzymać walkę w stójce i unikać obaleń, to wtedy on zyskuje przewagę. Czuję, że otworzyłem drzwi do MMA dla pozostałych stójkowiczów” – opowiada Smith.

Rozwój Smitha zbiegł się w czasie z upadkiem organizacji Extreme Fighting. Działo się to oczywiście w czasach, kiedy amerykańscy politycy zażarcie starali się zwalczyć MMA w ich kraju. Pomimo tego, że Extreme Fighting organizowało świetne gale, czasami na wyższym poziomie od UFC, a w ich szeregach walczyli tacy utalentowani zawodnicy jak John Lewis, Matt Hume, Pat Miletich, czy Kevin Jackson, to wpływy ze sprzedaży PPV zaczynały spadać i właścicieli nie było już stać na kontynuowanie biznesu.

„Senator John McCain cały czas wywierał na nas nacisk. Stale traciliśmy kontrakty z telewizjami” – wspomina Donal Zuckerman, prezydent Extreme Fighting. „Najpierw ta firma kończyła z nami współpracować, potem kolejna i tak dalej. Przestało nam się to opłacać”.

Upadek Extreme Fighting wprowadził ożywienie w szeregach UFC. Do organizacji dołączyli tacy zawodnicy jak John Lober, Kevin Jackson, Igor Zinoviev, John Lewis, Pat Miletich, oraz oczywiście Maurice Smith. Na UFC 14 odbył się pojedynek o pas wagi ciężkiej, gdzie aktualny mistrz Mark Coleman stanął do pierwszej obrony swojego tytułu z mistrzem Extreme Fighting, Mauricem Smithem.

Walka

Powiedzenie, że Coleman był dużym faworytem przed tą walką, to jak powiedzenie, że Conor McGregor jest całkiem znanym zawodnikiem MMA. Kibice spodziewali się całkowitej deklasacji w tym starciu. Pomimo tego, że Smith prezentował się dobrze w ostatnich występach, to mimo wszystko walczył on z mało znanymi przeciwnikami. Nikt nie słyszał o Murakamim, a „Conan” był zawodnikiem niższego szczebla, który zamiast sprowadzać walkę do parteru, to bił się ze Smithem w stójce. Coleman na pewno nie zamierzał popełnić podobnego błędu, przecież obalał z łatwością każdego poprzedniego rywala. Dziennikarze dyskutowali o kończącym się kontrakcie Colemana oraz o jego potencjalnej walce w Brazylii z Renzo Graciem. Ludzie rozmawiali o wszystkim, tylko nie o Smithie. Każdy był przekonany, że Mark z łatwością się z nim rozprawi. Tylko sam Maurice Smith wierzył, że jego wciąż rosnące umiejętności okażą się wystarczające do zdobycia tytułu. Smith i Frank Shamrock opracowali prostą strategię, którą później Frank wykorzystał w słynnym pojedynku z Tito Ortizem. W obu przypadkach dali „wystrzelać się” o wiele silniejszemu zapaśnikowi. Przetrwali początkowe nawałnice i przeczekali do momentu, w którym zapaśnik nie będzie miał już sił. Wtedy przychodziła ich kolej na przejście do ofensywy.

„Prosta taktyka, utrzymać się na nogach. Będę obijał go ciosami prostymi przez 5 lub 10 minut. Potem kiedy już się zmęczy, a na pewno tak się stanie, to zacznę wywierać presję kopnięciami. On musi poruszyć swoje 260 funtów, ja ważę tylko 200. Wybuchnie, nie jest przyzwyczajony do biegania, a ja go zmuszę, żeby mnie gonił. Nie muszę od samego początku walczyć odważnie, zrobię to trochę później” – opowiadał Smith.

Mark Coleman był w tamtym czasie na samym szczycie tego sportu. Gala UFC 14, 27 lipca 1997 roku. Tego dnia Coleman miał po raz kolejny potwierdzić, że zapaśnicy to najwięksi dominatorzy w MMA. Mark czuł, że potrafi już wszystko i nie musi się dalej rozwijać. Podczas przygotowań w Arizonie trenował razem z Markiem Kerrem i Kevinem Jacksonem. Szlifowali właściwie tylko zapasy i parę poddań, w ogóle nie przejmowali się stójką. Pomimo tego, że sparingi Colemana i Jacksona, dwóch światowej klasy zapaśników, z pewnością były interesujące i zacięte, to nie poprawiały one w szczególnym stopniu umiejętności Colemana. Mark nie ulepszył swojej kondycji, nie był gotowy na 15 minut walki, ani nawet na 10, a walka ze Smithem to dobitnie pokazała.

Mark Coleman podszedł bardzo nonszalancko do tej walki, zastanawiał się kiedy i w jaki sposób wygra, a nie myślał w ogóle o mocnych stronach jego przeciwnika. Maurice Smith był dla niego tylko kolejnym stójkowiczem, którego obali i pobije.

„Mam tę samą strategię co w poprzednich pojedynkach. Postaram się o dobry początek. Wjadę w niego i rzucę nim o ziemię. Wyprowadzę trochę ciosów, chcę, żeby było ekscytująco tym razem. Jeśli nie uda mi się wygrać przez ground and pound, to go uduszę” – tak wypowiadał się przed UFC 14 pewny siebie Coleman.

Każdy przeciwnik Colemana był nieco onieśmielony jego posturą i umiejętnościami. Smith był inny, nie miał zamiaru przegrać tej walki w swojej głowie jeszcze przed wejściem do oktagonu. Maurice walczył zawodowo od blisko 20 lat i był przygotowany psychicznie do tego występu. Sam starał się sprowokować Marka swoimi wypowiedziami dla dziennikarzy. „On nawet nie wie jak wyprowadzić cios. Bije jak dziewczyna. Może uderza mocno, ale to nie są dobre uderzenia. To jest bardziej jak drapnięcie niż uderzenie. To nie są ciosy. Kiedy zobaczy ten wywiad, to będzie wściekły i będzie starał się zmienić swój styl uderzania, ale nie da rady mnie skrzywdzić. Może mnie posiniaczyć, ale na pewno nie zrobi mi żadnej krzywdy. Spójrzcie jak ja uderzam i zobaczycie różnicę. Spójrzcie na ciosy bokserów i kickboxerów, a na ciosy zapaśników. Różnica jest ogromna”.

Maurice Smith rozpowiadał każdemu kto go słuchał, że Coleman bije jak dziewczynka. Zagrywki psychologiczne Smitha podziałały i Coleman był wściekły. Podczas prezentacji zawodników przed walką, zrobił kółko po oktagonie i spojrzał prosto w oczy Smithowi. Gdyby spojrzenie mogło zabić, to Maurice byłby już martwy. Mark postanowił szybko dać upust swoim emocjom i chciał wyżyć się na Smithie. Sprowadził walkę do parteru po zaledwie 24 sekundach. Ku zaskoczeniu wszystkich oglądających, Maurice będąc na plecach walczył wyjątkowo dobrze. Smith nie skupił się jedynie na przetrwaniu i aktywnie pracował z dołu. Zaprezentował świetną gardę, kontrolę rąk, pracę biodrami, a także starał się wyprowadzać ciosy w stronę Colemana. Po dwóch minutach Coleman opadł z sił. Maurice wciąż znajdował się na dole, ale to on już zadawał więcej znaczących uderzeń. Wlicza się w to seria brutalnych łokci w tył głowy Colemana, które byłyby nielegalne w dzisiejszym UFC. Mark Coleman bardzo szybko pożałował zlekceważenia swojego przeciwnika.

„Po dwóch minutach wszystko się zawaliło. Uświadomiłem sobie jaki byłem głupi, że wziąłem walkę z takim mistrzem jak Maurice Smith i że okazałem mu całkowity brak szacunku” – wspomina Coleman.

Smith kontynuował swój świetny występ, a komentatorzy byli coraz bardziej zaskoczeni postawą kickboxera. Nawet Jeff Blatnick, który w swoim komentarzu zawsze faworyzował zapaśników, tym razem docenił kunszt i ciężką pracę Smitha. Bruce Beck jako pierwszy spostrzegł, że Smith nie tylko się broni, ale również niszczy Colemana, zakrywając mu usta dłonią i ograniczając dostęp do tlenu, którego Mark w tamtym momencie tak bardzo potrzebował.

„Duże opanowanie ze strony Smitha znajdującego się na plecach. Striker na plecach, który nie panikuje i nie denerwuje się. Pozostaje spokojny i skupiony” – komentował Blatnick. „Smith dobrze zna się na walce z gardy. Ten zawodnik ma duże pojęcie o jiu-jitsu”.

Po 9 minutach batalii, Colemanowi zostało siły na ostatni zryw. Próbował poddać Smitha duszeniem, ale Smith uwolnił się z uchwytu, wrócił do stójki i w tej chwili było już właściwie po walce. Mark był piekielnie zmęczony. Zaczął żałować, że zamiast do klubu MMA wolał wybrać się do klubu nocnego. Kładł ręce na kolana, żeby chwilę odpocząć i złapać trochę oddechu. Mark poszedł po bardzo powolne obalenie, Maurice odskoczył i trafił Colemana po raz pierwszy kopnięciem w głowę. Sędzia John McCarthy uznał, że Coleman był jeszcze na ziemi i zatrzymał walkę, aby ukarać Smita. Powtórki pokazały, że Coleman w momencie kopnięcia zdążył podnieść się na nogi, czyli uderzenie jednak było zgodne z zasadami. „Ciężko ocenić” – tłumaczył Smith po walce. „Może ukarali mnie, bo Coleman patrzył w dół? Takie jest życie, myślałem, że już wstał”.

Nawet interwencja ze strony McCarthy’ego nie mogła uratować Colemana. Nic nie dało mu kilkadziesiąt sekund odpoczynku, Mark był już wyczerpany do granic możliwości. Maurice nie podpalił się i wciąż uważał na obalenia ze strony Colemana. Krążył wokół zmęczonego przeciwnika i trafiał go co chwilę niskim kopnięciem lub ciosem prostym.  W końcu jednak pomylił się, przestrzelił wysokim kopnięciem i Coleman znów sprowadził walkę do parteru. Smith miał już przewagę również w tej płaszczyźnie, Coleman leżał tylko bezczynnie, a Smith rozbijał go uderzeniami z dołu. „To jest walka mistrzowska! Smith będąc na plecach jest w stanie się bronić!” – ekscytował się Blatnick.

Ostatecznie Smith zwyciężył przez jednogłośną decyzję sędziowską. „Striker pokonał grapplera. Wydarzyło się to po raz pierwszy w historii UFC” – kontynuował Blatnick.  Ten pojedynek drastycznie zmienił postrzeganie szans stójkowiczów w MMA. Przed UFC 14 każdy wiedział, że grapplerzy zdominują każdą walkę. Teraz było już inaczej. Maurice Smith pokazał, że zawodnik ze sportów uderzanych potrafi wygrywać w MMA. Nie może on być jednak zwykłym uderzaczem, musi najpierw stać się prawdziwym zawodnikiem mieszanych sztuk walki.

Frank Shamrock i Maurice Smith połączyli swoje talenty oraz umiejętności, tym samym zmieniając ten sport już na zawsze. Stworzyli model wszechstronnego zawodnika, który pokazuje, że chęć do nauki i dalszego rozwoju jest równie ważna co siła i warunki fizyczne.

„Grapplerzy dominowali do tej pory w UFC. Royce Gracie wygrywał dzięki brazylijskiemu jiu-jitsu, a Severn i Coleman dzięki zapasom. Ludzie mieli już zakodowane w głowach, że striker nie jest w stanie wygrać z grapplerem” – tłumaczy Stephen Quadros, komentator Pride FC. Walka Smitha z Colemana wcale nie oznaczała, że stójka jest jednak lepsza od parteru. Zmiana była kolosalnie większa, a wszyscy obserwatorzy dopiero po czasie zaczynali rozumieć o co chodzi. Już wkrótce do MMA mieli zawitać wszechstronni zawodnicy, którzy posiadają umiejętności zarówno w stójce i w parterze. UFC 14 było pierwszym krokiem do zakończenia dominacji jednopłaszczyznowych zawodników w MMA.

Maurice Smith miał już 35 lat i osiągnął szczyt swojej formy. Już nigdy później nie wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, w sposób w jaki uczynił to na UFC 14. Obronił pas w starciu z Tankiem Abbottem, a później stracił go na rzecz Randy’ego Couture’a. Smith jednak w znacznym stopniu pomógł i pokazał drogę pierwszemu wszechstronnemu zawodnikowi, który niedługo później miał zdominować UFC i zrewolucjonizować cały sport. Frank Shamrock już wkrótce zawitał do UFC…

2 KOMENTARZE

  1. Jakby ktoś miał ochotę to podsyłam link do tej walki 🙂 Mark go można powiedzieć "gwałcił" przez 9 minut … dużo tu dało serce do walki Smitha i doświadczenie. Moment gdy wstali do stójki jest mega satysfakcjonujący, coś w stylu "teraz się zacznie zabawa" :)https://mmajunkie.com/2017/05/full-fight-video-watch-new-ufc-hall-of-famer-maurice-smith-win-the-heavyweight-title-in-1997

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.