Łukasz Jurkowski, który podczas gali KSW 39: Colosseum pokonał Rameau Thierry’ego Sokoudjou, podpisał kontrakt z organizacją na dwie walki. Wygląda jednak na to, że „Juras” myśli o tym, żeby na dłużej powrócić do zawodowego MMA. W rozmowie, która została opublikowana w dziennikach regionalnych „Polska The Times”, Łukasz powiedział, że ostatecznie wszystko wyjaśni się po drugiej walce.
Zobaczymy po drugiej walce. Ale myślę, że nadal będę to robić. Może nie cztery pojedynki w roku, ale ze dwa razy na rok wyszedłbym do klatki. Bo to fajna zabawa, (śmiech).
W związku z powrotem do walk, „Juras” nie planuje rezygnować ze swojej pracy komentatora.
Zostaję. Mam dużo obowiązków jako komentator i konferansjer. A w KSW będę pewnie komentował co drugą galę.
W rozmowie poruszono również tema związany z zarobkami w świecie mieszanych sztuk walki, a „Juras” opowiedział jak sytuacja wygląda kiedyś, a jak wygląda dziś.
Pieniądze za walki w pionierskich czasach były pewnie symboliczne. W ogóle ich nie było. (śmiech) Pierwsze trzy turnieje w KSW walczyłem za skórzaną torbę, puszkę odżywek i ze dwie koszulki. Chyba dopiero za dziesiąty pojedynek dla KSW wziąłem pieniądze. Trzy tysiące złotych, a czułem się jakbym złapał Pana Boga za nogi. Sześć lat temu też nie było takiej kasy jak obecnie. A czy wierzyłem, że będę mógł żyć z MMA? Pewnie. Rzuciłem studia, żeby trenować dwa razy dziennie. Może nie żyłem z MMA, kiedy byłem czynnym zawodnikiem. Ale przez kolejne lata pracy przy MMA udało mi się fajnie ułożyć życie zawodowe. Teraz wracam do nowych realiów i mogę powiedzieć, że w Polsce można żyć z MMA. Trzeba tylko podpisywać dobre kontrakty. Walczyć, starać się… W mojej kategorii wagowej jest wielu lepszych zawodników. Ale trzeba znaleźć się we właściwym miejscu o właściwym czasie, trochę poświęcić na realizację celu. I mieć nieco farta.
Tuż po KSW39 nie było takich głosów… a teraz co? Słabo zawalczył, nie nadaje się? Wolę jego niż tych parodystów wRaków i innych Trybsonów.