Legendy MMA – seria artykułów na portalu MMARocks! W każdym wpisie przybliżana jest sylwetka wybranego zawodnika, który swoimi występami zapisał się na stałe w historii MMA. Opis kariery i osiągnięć, kulisy walk, najważniejsze wypowiedzi oraz nagrania z całych pojedynków i najlepszych akcji.

Bohaterem drugiego artykułu z cyklu jest Anderson „The Spider” Silva (MMA 34-11, 1 NC). Brazylijski zawodnik MMA, występujący zawodowo od 1997 roku dla takich organizacji jak Pride, czy UFC. Silva w latach 2006-2013 był mistrzem wagi średniej UFC, który na swoim koncie zgromadził aż 10 obron tytułu. W trakcie swojej kariery zasłynął przede wszystkim z wysokich umiejętności w stójce i spektakularnych nokautów. Po niedawnej porażce z Uriah Hallem, Anderson Silva ogłosił zakończenie kariery w UFC.

Wszystkie artykuły z serii Legendy MMA

Narodziny Pająka

Anderson Silva przyszedł na świat 14 kwietnia 1975 roku w Sao Paulo. Podobnie jak było to w przypadku wielu innych brazylijskich sportowców, jego droga do sukcesu nie była usłana różami. Pochodził z biednej rodziny, a na ulicach był prześladowany za bycie czarnoskórym. W wieku 4 lat Anderson i jego starszy brat zostali porzuceni przez matkę. Rodzeństwo musiało przenieść się do Kurytyby, gdzie zostali wychowani przez ciocię i wujka. Pomimo tego, Silva wspomina w swoim filmie dokumentalnym Like Waterże jego dzieciństwo było bardzo spokojne i nie miał żadnych problemów. 

Wujek Silvy pracował jako policjant, a jego skromna pensja ledwo wystarczała na wykarmienie piątki dzieci. Młody Anderson startował z gorszej pozycji niż większość jego rówieśników, rodzina nie mogła zapewnić mu odpowiedniego pola do rozwoju. W późniejszych latach Anderson wspominał, że chciał zostać policjantem tak jak wujek, ale prawdopodobnie była to tylko przelotna myśl w głowie Brazylijczyka. 

Silva prawdziwą decyzję o swojej przyszłości podjął już w wieku 9 lat. Właśnie wtedy obejrzał Wejście Smoka” z Brucem Lee w roli głównej. Kultowy film wywarł wówczas ogromne wrażenie na Andersonie. Kiedy zobaczyłem Bruca Lee na ekranie, od razu wiedziałem, co chcę robić w życiu. Chciałem zostać Brucem Lee”  wspomina Brazylijczyk. 

Anderson był nadmiernie ruchliwym dzieckiem, stale potrzebującym jakiejś aktywności do wyładowania energii. Treningi sztuk walki wydawały się idealnym zajęciem do zaspokojenia jego nadpobudliwości. Brazylijczyka nie było stać na zapisanie się do prawdziwego klubu, dlatego na samym początku obserwował ćwiczących, a następnie samemu próbował powtórzyć ruchy ze swoimi znajomymi. Kiedy zaczynałem, brazylijskie jiu-jitsu było czymś elitarnym w moim kraju. Każdy był uprzedzony do biedniejszych dzieci, więc musiałem uczyć się na własną rękę. Moi sąsiedzi zaczęli trenować BJJ, więc ich obserwowałem, a potem razem się kulaliśmy. Nie był to żaden zorganizowany trening, ale lepsze to niż nic” – tłumaczy Silva. Rodzina Andersona choć ledwo wiązała koniec z końcem, to starała się wspierać młodego Brazylijczyka. W wieku 12 lat Silva po raz pierwszy poszedł na prawdziwy trening taekwondo. Anderson następnie przerzucił się na capoeirę, ale obie te sztuki nie uchodzą za najbardziej skuteczne w pełnokontaktowej walce. Mając 16 lat rozpoczął treningi muay thai i to dzięki tej decyzji, mogliśmy w następnych latach na własne oczy przekonać się jakim znakomitym wojownikiem jest Anderson Silva. 

Fabio Seuchi Noguchi był pierwszym trenerem muay thai Silvy. Anderson przekraczając próg Noguchi Gym, miał przed sobą jasno postawiony cel. Interesowało go coś więcej niż tylko nauka samoobrony. Widział w walczeniu coś więcej, aniżeli tylko ucieczkę od problemów. Wiedział, że to może być dla niego przepustka do lepszego życia”  wspomina Fabio.  

Żeby wieść dobre życie” w Brazylii, trzeba było urodzić się w bogatej rodzinie i odziedziczyć spadek. Mało komu udawała się droga od pucybuta do milionera. Anderson, żeby się utrzymać i móc opłacić treningi, musiał chwytać się różnych robót. Przez pięć lat pracował w lokalu McDonald’s, po godzinach rozwożąc przesyłki jako kurier rowerowy. Anderson od zawsze miał słabość do McDonald’s. Jego rytuałem na dzień przed każdą walką było zjedzenie dwóch Big Maców, a marzeniem otworzenie własnego lokalu w Brazylii. Ważnym wydarzeniem w życiu Silvy, które jeszcze bardziej zmotywowało go do działania, było poznanie swojej przyszłej żony, Dayane. Kiedy się spotkali on miał 17 lat, a ona 13. Cztery lata później Dayane zaszła w pierwszą ciążę, a niedługo potem para wzięła ślub. Pewnego dnia kupię ci ładny dom. Pewnego dnia kupię ci ładny samochód”  tymi słowami Silva bardzo często zapewniał swoją żonę, że czeka ich lepsza przyszłość. 

Silva był niezwykle zdeterminowany w swoich poczynaniach, co idealnie obrazowały sparingi w klubie. Jego wytrwałość czasami mnie przerażała. Mówiłem, że w końcu wydarzy mu się krzywda”  tak Noguchi komentował sytuacje, w których notorycznie powalał Silvę na ziemię, a ten cały czas wstawał i prosił o więcej. W wieku 20 lat Silva toczył już w walki w zawodowym muay thai, mierząc się między innymi dwukrotnie z Jose Pele” Landi-Jonsem. Silva przegrał oba starcia, choć zarzekał się, że podczas rewanżu został okradziony ze zwycięstwa przez sędziów punktowych. Pomimo porażek Anderson tylko zyskał na pewności siebie, ponieważ walczył jak równy z równym z Pele”, który w tamtym momencie był dużo bardziej doświadczonym zawodnikiem.  

Pogoń za marzeniami i większą wypłatą ostatecznie doprowadziła Andersona do przenosin z muay thai do MMA. Silva zadebiutował w nowej formule w wieku 22 lat, 25 czerwca 1997 roku wziął udział w turnieju Brazil Freestyle Circuit 1. W pierwszej walce relatywnie szybko poddał duszeniem zza pleców Raimundo Pinheiro, a w finałowym starciu pokonał Fabricio Camoesa po 25 minutach i 14 sekundach batalii. Za zwycięstwo w turnieju Silva otrzymał 400 reali brazylijskich, co w tamtych czasach po przeliczeniu dawało około 370 dolarów. 

Anderson stale rozwijał swoje umiejętności i już wkrótce przerósł mały klub Noguchiego, rozpoczynając treningi w legendarnym Chute Boxe. Drugim powodem opuszczenia swojego dotychczasowego trenera było niesłuszne oskarżenie Silvy o kradzież pieniędzy ze składek członkowskich. Anderson okazał się niewinny i Noguchi go przepraszał, ale zawodnik podjął już decyzję o zmianie środowiska. Chute Boxe jest jedynym miejscem z siłą, która wniesie cię na wyższy poziom i pozwoli na rywalizację w innych krajach”  mówił Sergio Cunha, były trener Chute Boxe. Rudimar Fedrigo, właściciel klubu, posiadał najliczniejsze grono kontaktów w całej Kurytybie. Jeśli byłeś wystarczająco dobry i chciałeś walczyć zawodowo, to prędzej czy później musiałeś trafić do Chute Boxe i Rudimara. 

W swoim trzecim pojedynku w MMA Anderson był już wspierany przez ekipę z Chute Boxe. Po blisko trzech latach przerwy Silva zmierzył się w maju 2000 roku z Luizem Azeredo. Pająk przegrał przez jednogłośną decyzję, ale udało mu się zaprezentować swoje niezwykłe umiejętności w stójce. W Andersonie tkwił ogromny potencjał i ciężko było tego nie zauważyć. 

Dzięki swojemu dużemu zasięgowi ramion i wrodzonemu talentowi, Anderson sprawiał problemy w sparingach każdemu zawodnikowi z Chute Boxe. Wiele dobrego dały mu dawne treningi w Noguchi Gym, dzięki którym po zmianie klubu mógł się rozwijać pod nowym kątem. Silva wyróżniał się innym stylem walki od pozostałych podopiecznych Rudimara. Uważano go za najbardziej technicznego zawodnika w całym Chute Boxe. Silva dołączył do nich już jako ukształtowany wojownik z wypracowaną charakterystyką. Członkowie Chute Boxe znani byli ze swojej agresji, wywierania nieustannej presji na przeciwniku i nacierania do przodu. Idealnym przykładem takiego nastawienia są chociażby pojedynki Wanderleia Silvy. Anderson natomiast potrafił wyczekać rywala, kontrolować dystans i świetnie pracować ciosami prostymi. 

Pająk udanie powrócił do startów po porażce z Luizem Azeredo i jeszcze w tym samym roku odniósł dwa zwycięstwa w Kurytybie na galach Mecca. W kolejnych występach pokonał Tetsujiego Kato oraz Israela Albuquerque i w karierze Silvy przyszła pora na pierwszy, poważny sprawdzian. 26 sierpnia 2001 roku Anderson zawalczył z Hayato Sakuraiem na gali Shooto 7 w Osace. Japończyk był wówczas jednym z najlepszych zawodników MMA w swoim kraju, posiadał pas mistrzowski Shooto w wadze średniej do 76 kilogramów i dysponował rekordem 18-0-2. 

Po emocjonującym starciu Anderson Silva zwyciężył przez jednogłośną decyzję i został nowym mistrzem Shooto. Sakurai musiał pogodzić się z pierwszą porażką w karierze, a to wydarzenie odbiło się szerokim echem w środowisku. Japończyk był zdecydowanym faworytem przed tą walką, Silvie udało się sprawić wielką niespodziankę. Szersza publiczność po raz pierwszy usłyszała kim jest Anderson Silva i od razu stało się jasne, że z tym zawodnikiem będzie trzeba się liczyć w przyszłości. 

Brazylijczyk po największym sukcesie w swojej karierze powrócił do Kraju Kawy na jeszcze jeden pojedynek. Na gali Mecca 6 rozbił ciosami Roana Carneiro, poprawiając tym samym swój bilans walk do stanu 8-1. Anderson od czasu jedynej porażki z Azeredo odniósł sześć zwycięstw z rzędu. Coraz mocniej rozpychał się łokciami w świecie MMA i zasłużenie zapracował sobie na miano perspektywicznego zawodnika. Silva wieku 27 lat dołączył do Pride FC. Członkowie Chute Boxe odnosili duże sukcesy w występach na białym ringu i już wkrótce Anderson miał się stać kolejnym Brazylijczykiem siejącym postrach wśród innych zawodników japońskiej organizacji. 

Pride

Mało jednak brakowało, a Anderson Silva dołączyłby do UFC już w 2001 roku. Amerykanie złożyli ofertę na dwa tygodnie przed pojedynkiem z Sakuraiem. Negocjacje prowadził menadżer, Marcello Tetel Andrade. Warunek był jeden, jeśli tylko Silva pokona Sakuraia, to UFC będzie chciało mieć Brazylijczyka w swoich szeregach. Joe Silva był zainteresowany Andersonem i zaoferował walkę o pas z Carlosem Newtonem”  opowiada Tetel. Starcie miało się odbyć w listopadzie 2001 roku na gali UFC 34. Rudimar Fedrigo, szef Chute Boxe, podpisał w imieniu zawodnika kontrakt na trzy walki. Anderson nie miał pojęcia o umowie i złożonym podpisie”  kontynuuje menadżer. Rudimar twierdził, że jest upoważniony do prawnego reprezentowania zawodnika”. 

Kiedy Silva pokonał Sakuraia, a następnie Pride ogłosiło jego pojedynek z Daijiro Matsuim, właściciele UFC całkowicie słusznie się rozzłościli. Okazało się, że sztab Andersona próbuje kombinować na dwóch frontach, podpisując kontrakt z obiema organizacjami. Występy w Pride oznaczały większe zarobki, a także brak komisji sportowych sprawujących kontrolę nad galami. To oznaczało, że czek za walkę Andersona mógł być wypisany bezpośrednio na Rudimara, a kwota na nim zawarta nie musiała być nikomu ujawniana, w tym również zawodnikowi.  

Dana White, szef UFC, nie miał zamiaru tak odpuszczać tej sytuacji i postanowił walczyć o swoje prawo. Dana zadzwonił do mnie w złym humorze”  wspomina Tetel. Wysłał wiadomość Sakakibarze, prezesowi Pride, ze zdjęciem podpisanego kontraktu Silvy z UFC. Powiedział mu, że jeśli Anderson zawalczy w Pride, to on zablokuje sprzedaż PPV japońskiej organizacji w Stanach Zjednoczonych, ponieważ ma prawo na wyłączność do promocji i transmisji walk Silvy w USA”. Całe zamieszanie z sytuacją kontraktową Brazylijczyka stanowiło wieloletnie źródło konfliktu pomiędzy Zuffa, a Pride oraz pomiędzy Silvą, a Rudimarem i Chute Boxe. Ostatecznie Anderson nie dołączył do amerykańskiej organizacji, a jego miejsce w starciu z Newtonem zajął Matt Hughes. 

Pająk zadebiutował w białym ringu 23 czerwca 2002 roku na gali Pride 21. Jego rywalem został Alex Stiebling, Amerykanin legitymujący się rekordem 12-1-1. Wyluzowany Silva wychodził do walki tanecznym krokiem w stylu Michaela Jacksona. Po rozpoczęciu batalii Anderson trafił swojego rywala szybkim wysokim kopnięciem, po którym Alex przeniósł walkę na ziemię. Chwilę później akcja została wstrzymana, by sprawdzić głębokie rozcięcie na twarzy Stieblinga spowodowane wcześniejszym high kickiem. Zawodnik nie został dopuszczony do dalszej potyczki i zwycięzcą po 83 sekundach starcia został Silva. 

Nieco ponad trzy miesiące później Anderson Silva ponownie wyszedł do ringu. Kolejną przeszkodą na drodze Brazylijczyka był Alexander Otsuka, a pojedynek miał miejsce na gali Pride 22. Japończyk występował wcześniej w profesjonalnym wrestlingu, a jego rekord w MMA przed pojedynkiem z Pająkiem wynosił 2-10, choć trzeba tutaj mu oddać, że porażki ponosił w większości z bardzo mocnymi rywalami. Walka tym razem dotrwała do decyzji sędziowskiej. Otsuka obalał Silvę, ale ten nieustannie szukał poddań i był zdecydowanie bliżej zwycięstwa przed czasem. Sędziowie punktowi jednogłośnie orzekli zwycięstwo Brazylijczyka, który coraz szybciej piął się w hierarchii Pride. 

Trzeci rywal Pająka w Pride był już zawodnikiem o kilka klas lepszym od Otsuki. Podczas Pride 25 Silva stanął oko w oko ze swoim niedoszłym przeciwnikiem, Carlosem Newtonem. Nie w oktagonie, a w japońskim ringu, ale to starcie w dalszym ciągu mogło elektryzować. Był to typowy pojedynek stójkowicza z grapplerem, a w dodatku obaj byli czołowymi zawodnikami w swojej kategorii wagowej. Newton jeszcze do niedawna był przecież mistrzem UFC, natomiast Silva pewnie wygrywał walkę za walką. Po potyczce w parterze na początku starcia, akcja została podniesiona do stójki, a Brazylijczyk został ukarany żółtą kartką za pasywność. Niedługo po tym fakcie Carlos ruszył po kolejne obalenie, ale Anderson wystrzelił precyzyjnym latającym kopnięciem, momentalnie nokautując swojego rywala. Piękne skończenie w wykonaniu Silvy, jedno z wielu jakie w trakcie swojej kariery zaprezentował kibicom ten fenomenalny Brazylijczyk. 

Silva szedł jak burza, miał na swoim koncie już trzy zwycięstwa w Pride, a łącznie uzbierał serię dziewięciu triumfów z rzędu. Brazylijczyk nie zwalniał tempa i czerwcu 2003 roku stanął do pojedynku z Daiju Takase. Ten miał być dla niego typowym japońskim ogórkiem” do przejścia. Takase dysponował ujemnym rekordem walk 4-7-1 i w teorii nie miał czym zagrozić Andersonowi. W praktyce jednak Daiju zdominował Silvę w parterze, by w końcu po 8 minutach starcia zapiąć ciasny trójkąt i zmusić faworyta do odklepania. Daiju Takase udało się zdobyć większy rozgłos po sprawieniu tej ogromnej sensacji. Został drugim zawodnikiem, który pokonał Andersona Silvę i pierwszym, który dokonał tego przed czasem. Japończyk nie rozwinął jednak skrzydeł, przegrał 6 z 8 kolejnych walk, a po latach zakończył karierę wciąż z ujemnym bilansem. Dla Andersona Silvy był to ogromny wypadek przy pracy i skaza na rekordzie, którą musiał zmazywać kolejnymi występami. 

Porażka z Takase była ostatnim występem Andersona pod skrzydłami Chute Boxe. Drogi Brazylijczyka i Rudimara Fedrigo rozeszły się na dobre w listopadzie 2003 roku. Wraz z nim odeszło wielu innych zawodników, między innymi Assuerio Silva, czy Ed Carlos. Kulisy tych decyzji nie są do końca znane, ale z dużą dozą pewności można zakładać, że powodem podziałów były sprawy kontraktowe oraz finansowe. Rudimar zarządzał wypłatami i rachunkami za walki swoich podopiecznych, przez co na jego konto trafiała pokaźna suma pieniędzy o której członkowie Chute Boxe nawet nie wiedzieli. 

Szef klubu z Kurytyby nie ukrywał jednak żalu po odejściu Silvy. Poradzimy sobie bez tamtych zawodników. Jedynym, którego straty mi szkoda jest Anderson”  mówił Rudimar. Nic dziwnego, jeśli musiałby wskazać jednego ze swoich zawodników, poza Wanderleiem Silvą i braćmi Rua, który zrobi największą karierę w Pride, to bez żadnych wątpliwości wybór padłby na „Pająka”. Fedrigo starał się jeszcze namówić Andersona do powrotu, proponując mu wgląd we wszystkie rachunki, ale „Pająk” nie miał już żadnej ochoty na kontynuowanie swojej przygody w tym miejscu. Silva twierdził nawet, że Rudimar uciekał się do szantażu: Po opuszczeniu Chute Boxe znalazłem się w trudnej sytuacji finansowej. Rudimar powiedział przedstawicielom Pride, że jeśli dadzą mi kolejną walkę, to Wanderlei opuści organizację. Z tego powodu przez pół roku byłem bez pracy”. 

Anderson założył swój klub muay thai z Israelem Gomesem oraz Rodrigo Vidalem, kolejnymi uciekinierami” z Chute Boxe, ale kariera Brazylijczyka znalazła się w ślepym zaułku. Pająk rozważał przejście na emeryturę i powrót do normalnej pracy, ale wtedy pomocną ręką wyciągnęli do niego bracia Nogueira. Bliźniacy Antonio Rodrigo oraz Antonio Rogerio byli reprezentantami klubu Brazilian Top Team, który przez lata rywalizował z Chute Boxe. Bracia Nogueira byli dokładnym przeciwieństwem agresywnej szkoły muay thai Fedrigo. Członkowie BTT specjalizowali się w brazylijskim jiu-jitsu i walce w parterze. 

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem walkę Silvy w Brazylii, to od razu zostałem jego fanem. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś walczył w ten sposób”  wspomina Rodrigo. Pomyślałem sobie, że ten dzieciak z pewnością zostanie kiedyś mistrzem świata”. Większy z braci Nogueira specjalnie udał się do Kurytyby, żeby poprosić Andersona o zostanie jego sparingpartnerem. Rodrigo pożyczył Silvie pieniądze i zagwarantował, że załatwi mu kilka pojedynków w zamian za pomoc podczas treningów. Dla obu stron była to wymarzona współpraca. Do BTT trafił zawodnik wywodzący się ze stójki, znający Chute Boxe od podszewki, który mógł przygotować grapplerów do starć z agresywnymi uderzaczami. Z drugiej strony Silva, specjalista od muay thai, trafił do zupełnie innego świata, w którym mógł podszkolić swoje brazylijskie jiu-jitsu, stać się jeszcze lepszym i wszechstronnym zawodnikiem MMA. Gdyby Minotauro się do mnie nie odezwał, może w ogóle przestałbym walczyć. Uważam Rodrigo i Rogerio za swoich braci. Wszystko im zawdzięczam”  opowiada Anderson. 

Jak obiecali, tak też zrobili. Na czas niewyjaśnionych spraw kontraktowych z Pride i konfliktu z Chute Boxe, bracia Nogueira znaleźli Silvie walkę w rodzimej Brazylli. W grudniu 2003 roku na gali Conquista Fight 1, „Pająk” pokonał Waldira dos Anjosa, którego narożnik rzucił ręcznik po 5 minutach pojedynku. Na kolejny występ Anderson udał się do Korei Południowej, gdzie przyszło mu zmierzyć się z Jeremym Hornem. Amerykanin był niezwykle aktywnym i doświadczonym zawodnikiem z bilansem walk 70-12-5. W trakcie swojej kariery Horn wygrywał z takimi zawodnikami jak Chuck Liddell, Forrest Griffin, czy Chael Sonnen. Nie udało mu się jednak przekuć tylu zwycięstw w jakiś większy sukces i rozpoznawalność. Wciąż jednak był na tyle solidnym zawodnikiem, żeby napsuć krwi Andersonowi. 

Ta walka była gorsza od starcia z dwoma zawodnikami wagi ciężkiej naraz w ich kraju” – podsumował Pająk. Początek pojedynku przebiegał pod dyktando Jeremy’ego, który przeniósł akcję do parteru i w tej płaszczyźnie obijał Brazylijczyka. Po powrocie do stójki stracił jednak przewagę, a następnie doznał urazu, który uniemożliwił mu nawiązywanie równej walki do samego końca. Anderson zdominował kontuzjowanego rywala i zwyciężył przez jednogłośną decyzję. 

Z Ameryki Południowej, przez Azję, do Europy. Trzecim pojedynkiem Silvy od czasu porażki z Takase była potyczka z Lee Murrayem na brytyjskiej gali Cage Rage 8. Anglik swego czasu uchodził za przyszłość MMA i jednego z najlepiej zapowiadających się zawodników na świecie. Zapędy kryminalne skutecznie jednak uniemożliwiły mu karierę sportowca, a przegrana przez jednogłośną decyzję z Silvą była dla niego ostatnią walką w karierze. Brazylijczyk tym samym został mistrzem Cage Rage w wadze średniej i mógł umieścić w swojej gablocie już drugi pas, obok tego wywalczonego w Shooto z Sakuraiem. 

Po trzech zwycięstwach z rzędu i z Antonio Rodrigo Nogueirą w narożniku, Anderson Silva mógł powrócić do Pride. Minotauro miał w swoim kontrakcie zapis, zgodnie z którym organizacja musiała dać Silvie kolejną walkę, inaczej Nogueira odejdzie. Według doniesień Japończycy próbowali przekupić Rodrigo, żeby ten zgodził się na usunięcie tej klauzuli, ale Big Nog wierzył w swojego sparingpartnera i nie przyjął oferty.  

Pająk wszedł do białego ringu po półtora roku przerwy, na sylwestrowej gali Pride Shockwave 2004 rywalem Silvy został Ryo Chonan. Anderson Silva otrzymał drugą szansę od japońskiej organizacji, ale nie udało mu się jej wykorzystać, a starcie z Japończykiem zapewne długo śniło mu się po nocach. W trzeciej rundzie pojedynku Chonan popisał genialnym skończeniem, śmiało można powiedzieć, że jednym z najbardziej widowiskowych poddań w historii MMA. Sama nazwa techniki flying scissor heel hook mówi sama za siebie. Ryo zaskoczył Andersona dosłownie rzucając się po jego nogę i momentalnie zapinając ciasną dźwignię. Pająkowi nie pozostało nic innego jak odklepać i pogodzić się z drugą porażką w Pride. 

Anderson Silva po porażce z Chonanem ostatecznie pożegnał się z Pride, a jego końcowy bilans walk w legendarnej japońskiej organizacji wyniósł 3-2. Przygodę Brazylijczyka w Kraju Kwitnącej Wiśni można określić krótko  rozczarowanie. Do Pride przychodził jako mistrz Shooto i obiecujący zawodnik, który miał być gwiazdą Chute Boxe. Po trzech udanych występach przyszły jednak dwie niespodziewane porażki i Silva musiał kontynuować swoją karierę poza Pride. Jak się później okazało, wielki „Pająk” dopiero nadchodził.

Pająk w klatce

Po zakończeniu swojej przygody w Japonii, kolejnym przystankiem w karierze Andersona był powrót do Cage Rage, gdzie kilka miesięcy wcześniej zdobył mistrzostwo wagi średniej. W 2005 roku Silva stoczył dwa pojedynki, oba w klatce brytyjskiej organizacji. Mistrz potwierdził, że jest najlepszym zawodnikiem w swojej dywizji, pokonując dwóch pretendentów przed czasem. Anderson w swoich obronach znokautował Jorge Riverę, a następnie Curtisa Stouta. 

Brazylijczyk zdołał się odkuć po porażce z Chonanem, ale jego ambicje sięgały dużo wyżej. Na początku 2006 roku Silva został uczestnikiem mocno obsadzonego turnieju Rumble on the Rock w wadze półśredniej. Poza nim udział w Grand Prix wzięli również Jake Shields, Carlos Condit, Yushin Okami, Frank Trigg, Dave Menne, Ronald Jhun oraz Renato Verissimo. 

Ćwierćfinałowym rywalem Silvy został Yushin Okami, który do turnieju przystępował z rekordem 13-2, zdobytym podczas występów w Azji. „Pająk” był lepszy od przeciwnika w stójce, ale po faulu ze swojej strony musiał pożegnać się z kolejnymi walkami w ROTR. Brazylijczyk znokautował Okamiego nielegalnym upkickiem, czyli kopnięciem na głowę z dolnej pozycji w parterze. Silva został zdyskwalifikowany, a tym samym Yushin Okami awansował do dalszej fazy zawodów. „Jestem zdania, że był w stanie kontynuować walkę. Zasady przemawiały jednak na jego korzyść” – mówił Anderson, który nie mógł pogodzić się z porażką w takim stylu. 

Japończyk ostatecznie odpadł w półfinale po bliskiej walce z Jakem Shieldsem, który okazał się później zwycięzcą całego turnieju Rumble on the Rock. Tymczasem na konto Andersona Silvy powędrowała już czwarta przegrana w karierze. Mało kto więc przypuszczał, że „Pająk” nie zazna podobnego uczucia przez najbliższe siedem lat, budując w tym czasie jedną z najwspanialszych serii zwycięstw w historii dyscypliny. 

Po nieudanym występie na Hawajach, Silva znów wrócił do Anglii, by bronić swojego pasa w Cage Rage. Rywalem Andersona w trzeciej obronie tytułu został Tony Fryklund, a pojedynek odbył się 22 kwietnia 2006 roku na gali Cage Rage 16. Tego dnia w Londynie „Pająk” zaprezentował przebłysk prawdziwego geniuszu, nokautując Fryklunda łokciem prowadzonym od dołu. Jest to uderzenie właściwie niespotykane w MMA. Anderson nie dość, że zdecydował się na taką akcję, to zdołał jeszcze dzięki niej zwyciężyć walkę. 

Silva przyznał, że inspiracją dla niego był tajski film „Ong-Bak” o muay thai, w którym główną rolę zagrał Tony Jaa. „Zamiast atakować łokciem z boku lub od góry, jak to ma zazwyczaj miejsce w muay thai, Jaa podszedł do przeciwnika i uderzył odwróconym łokciem od spodu. Byłem tak oczarowany tym ruchem, że musiałem oznajmić swoim trenerom, że kolejnego rywala znokautuję dokładnie w taki sami sposób”. 

Nietrudno się domyślić, że szalony pomysł Andersona nie przypadł zbytnio do gustu jego trenerom. Silva jednak zawziął się i ćwiczył akcję z filmu poza treningami w klubie. Zawodnik prosił swoją żonę, żeby stawała na kanapie i trzymała poduszkę, w którą bił po sto razy każdego dnia. Tak właśnie minęły przygotowania do walki z Fryklundem. Podczas rozgrzewki przed pojedynkiem Silva wyprowadził kilka łokci od dołu, co spotkało się z kolejną krytyką ze strony narożnika. Trenerzy kazali mu zapomnieć o tym ciosie i skupić się na planie. Taka postawa tylko sprowokowała Silvę do wykorzystania w klatce podpatrzonej techniki. „Musiałem im udowodnić, że nie mają racji. Po dwóch minutach walki zaatakowałem odwróconym łokciem od spodu i znokautowałem Fryklunda” – podsumował Anderson Silva. 

Drzwi do UFC stanęły przed Silvą otworem jeszcze przed efektownym zwycięstwem z Fryklundem. Amerykańska organizacja zaoferowała zawodnikowi kontrakt na trzy walki, dzięki któremu za każdy występ miał otrzymywać 20 tysięcy dolarów. Propozycja ta była jednak tylko nieco lepsza od warunków w Cage Rage, gdzie Silva zarabiał po 15 tysięcy za pojedynek. „Pająk” początkowo nie był zainteresowany podpisaniem umowy z UFC. Dochodziły do niego wieści, że Pride może być ponownie zainteresowane jego usługami, a to właśnie tę organizację Anderson uważał za najbardziej prestiżową na świecie. Po walce z Fryklundem nie pojawiła się jednak żadna oferta z Japonii i ostatecznie Silva podjął decyzję o dołączeniu w szeregi Ultimate Fighting Championship. 

Silva był przekonany, że wybiera opcję rezerwową i będzie walczył w „jedynie” drugiej najlepszej organizacji MMA. Nie spodziewał się, że okręt o nazwie „Pride” powoli tonie i w przeciągu kilkunastu miesięcy zdecydowana większość czołowych zawodników również zamieni biały ring na oktagon. Brazylijczyk zyskał przewagę nad weteranami Pride. Mógł wcześniej zaaklimatyzować się do występów w klatce, odmiennych reguł, nowego szefostwa i testów antydopingowych. 

28 czerwca 2006 roku, gala UFC Fight Night 5 w Las Vegas. To data i miejsce historycznego debiutu Andersona Silvy w UFC. Rywalem Brazylijczyka został Chris Leben, uczestnik pierwszej edycji The Ultimate Fighter. Czerwonowłosy Amerykanin był ulubieńcem i faworytem „niedzielnych kibiców” z racji na swój szaloną osobowość, niezwykłą odporność na ciosy i dążenie do nokautu za wszelką cenę. „The Crippler” wygrał pięć walk z rzędu w UFC i był blisko pojedynku mistrzowskiego. Debiutujący w oktagonie Silva jednak skutecznie pokrzyżował plany swojemu przeciwnikowi. 

Pojedynek Silvy z Lebenem pokazał diametralną różnicę klas i przepaść w umiejętnościach obu zawodników. Chris był nieskuteczny i nieporadny w swoich atakach, a Anderson dosłownie robił co chciał. Jego uderzenia dochodziły do celu z niesłychanie wysoką skutecznością, Leben leżał znokautowany na deskach już po 49 sekundach starcia. Przez wiele lat była to jedyna porażka przez nokaut Chrisa, który zawsze był uważany za posiadacza jednej z najtwardszych szczęk w MMA. Brazylijczyk nie mógł sobie wymarzyć lepszego i bardziej przekonującego debiutu w UFC. 

Mistrzostwo UFC 

W momencie przejścia Silvy do UFC, na tronie kategorii średniej w amerykańskiej organizacji zasiadał Rich Franklin. Mistrz pracował w przeszłości jako nauczyciel matematyki w Cincinnati, a swój pseudonim „Ace” otrzymał z racji podobieństwa do Jima Carreya, który w swojej karierze aktorskiej odgrywał postać między innymi Ace’a Ventury. Franklin zdobył pas po zwycięstwie z Evanem Tannerem, a następnie udanie bronił swojego tytułu w starciach z Natem Quarrym oraz Davidem Loiseau. Rich potwierdzał kolejnymi występami swoją wartość i wiele wskazywało na to, że na dobre zagości na szczycie wagi średniej w UFC. Właściciele organizacji byli zadowoleni z takiego mistrza. Wykształcony Amerykanin, potrafiący się składnie wypowiadać i i efektownie wygrywać w oktagonie. Przy odpowiedniej promocji Zuffa mogła liczyć na dobre wyniki sprzedaży PPV z udziałem Franklina. 

Zwycięstwo z Lebenem zagwarantowało „Pająkowi” walkę o pas z Richem Franklinem na gali UFC 64. Silva stanął przed szansą na zostanie mistrzem już w swoim drugim występie w oktagonie. Tuż przed samym pojedynkiem Silva był spokojny i pewny siebie. Najmocniej całą sytuację przeżywał Ed Soares, menadżer zawodnika. „Na chwilę przed wyjściem z szatni do oktagonu Anderson spojrzał na mnie i mrugnął jednym okiem. Powiedział mi, żebym się zrelaksował, bo zaraz wyjdzie tam i znokautuje tego kolesia szybko specjalnie dla mnie” – wspominał Ed. 

Anderson Silva po raz kolejny nie dał żadnych szans rywalowi. Franklin na samym początku walki potrafił trafiać Brazylijczyka podczas wymian w stójce, ale kiedy ten złapał tajski klincz, chwile mistrza w tym starciu były już policzone. „Pająk” zasypał Richa najpierw kolanami na korpus, a następnie na głowę. Jednym z takich uderzeń zmiażdżył nos Amerykaninowi. Franklin nie miał żadnych argumentów na świetne muay thai pretendenta, który kolejnym kolanem na głowę posłał znokautowanego „Ace’a” na deski. 2 minuty i 59 sekund walki, tyle czasu zajęło Silvie zdominowanie dotychczasowego mistrza i odebranie mu pasa wagi średniej UFC. „Ta walka była punktem zwrotnym w mojej karierze. Spełniłem swoje marzenie i zmieniłem życie na wielu różnych płaszczyznach” – skomentował po latach Brazylijczyk. 

W swojej pierwszej obronie świeżo wywalczonego tytułu Silva stanął do walki z Travisem Lutterem. Amerykanin szansę na pojedynek mistrzowski otrzymał po zwycięstwie w czwartym sezonie The Ultimate Fighter. Lutter był uznanym grapplerem. Każdy wiedział, że w stójce nie będzie miał szans, ale jeśli uda mu się przenieść walkę do parteru, to może sprawić problemy Andersonowi. Lutter stracił jednak życiową okazję na zostanie mistrzem UFC jeszcze przed wejściem do oktagonu. Zawodnik nie zmieścił się na ważeniu w limicie kategorii średniej i pojedynek stracił rangę mistrzowskiego. 

Walka odbyła się, ale przez błąd i brak profesjonalizmu Travisa spadł prestiż oraz emocje związane z tym zestawieniem. Co prawda udało mu się obalać Silvę, ale to właśnie w parterze, czyli swojej koronnej płaszczyźnie, musiał uznać wyższość panującego mistrza. „Pająk” wykorzystał swoje długie kończyny do zapięcia trójkąta z pleców, a duszenie wzmocnił dodatkowo serią łokci bitych na głowę Luttera. Amerykanin odklepał po tej akcji w drugiej rundzie starcia, a Silva mógł się cieszyć z trzeciego zwycięstwa w oktagonie UFC. Na pierwszą oficjalną obronę tytułu musiał jednak jeszcze poczekać. 

Oczekiwanie dobiegło końca w lipcu 2007 roku przy okazji gali UFC 73, podczas której w walce wieczoru Anderson Silva zmierzył się z Natem Marquardtem. Amerykanin legitymował się wówczas rekordem 25-6-2, a w swoim dorobku miał pasy mistrzowskie pomniejszych organizacji takich jak WVF, RITR, BRI, ROF, czy słynne Pancrase. W UFC Marquardt zdążył odnieść cztery zwycięstwa, a w każdym swoim występie prezentował się coraz lepiej. Opinie przed walką z Andersonem były w większości zgodnie – Nate będzie najcięższym dotychczasowym wyzwaniem dla mistrza. Był wszechstronnym zawodnikiem, a w jego stylu nie było widać większych luk. 

Marquardt nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań i zamiast najcięższego wyzwania, okazał się tylko kolejną ofiarą w sieci coraz bardziej morderczego „Pająka”. Silva naruszył pretendenta lewym prostym, a następnie dokończył dzieło zniszczenia ciosami w parterze. Czwarty występ i czwarte zwycięstwo przed czasem Andersona Silvy w UFC. Mistrz jak do tej pory nie dał żadnych szans swoim rywalom w oktagonie. Brazylijczyk coraz śmielej oplatał pajęczyną tron wagi średniej i nie zamierzał zwalniać tempa. 

Budowanie legendy 

Były mistrz Rich Franklin także nie próżnował i miał zamiar odzyskać tytuł utracony w starciu z „Pająkiem”. Po tej porażce Amerykanin zwyciężył z Jasonem MacDonaldem oraz Yushinem Okamim, czym wypracował sobie drogę do rewanżu z Andersonem. Drugie spotkanie obu zawodników zostało zorganizowane na gali UFC 77 w Cincinnati, rodzinnym mieście Franklina. „Ace” był pupilkiem Zuffa, właściciele UFC chętnie widzieliby go ponownie z pasem na biodrach. Doping całej publiczności zgromadzonej na hali miał mu pomóc w osiągnięciu tego celu. 

Zgubne były to nadzieje, tamtego wieczoru Franklinowi nie pomogłyby żadne siły nadprzyrodzone. Amerykanin zaprezentował się lepiej niż za pierwszym razem, choć i tak nie był nawet blisko pokonania Silvy. Brazylijczyk kilkukrotnie popisał się nonszalancją w stójce i efektownymi unikami, które były jego znakami rozpoznawczymi przez całą karierę. W końcówce pierwszej rundy Silva posłał pretendenta na deski mocnym prawym, jednak nie zdążył skończyć tej walki przed syreną. Franklin musiał być odprowadzany przez swojego trenera do narożnika, ale zdołał cudem dotrwać do drugiej odsłony. Po wznowieniu starcia oglądaliśmy pokaz umiejętności tylko ze strony jednego zawodnika. Anderson Silva ponownie zrobił użytek z kolan w klinczu i znokautował Franklina po minucie potyczki w drugiej rundzie pojedynku. 

Anderson Silva dwukrotnie sprawił, że Rich Franklin wyglądał w oktagonie jak amator. Nie powinno to jednak świadczyć o nim źle, w walkach z Andersonem każdy wydawał się zupełnie bezradny. „Ace” należał wówczas do ścisłej czołówki wagi średniej, choć z biegiem lat pojawiła się niesprawiedliwa tendencja do niedoceniania umiejętności Richa. Walki z Amerykaninem były kluczowe dla kariery Silvy. Za pierwszym razem zdobył szczyt, a za drugim udowodnił, że na tym szczycie nie znalazł się przypadkiem i długo nie zostanie z niego zrzucony. 

„Pająk” miał na swoim koncie już dwie udane obrony pasa mistrzowskiego, w których zdeklasował Marquardta i Franklina. Kibice oraz eksperci zaczęli zadawać sobie pytanie, czy jakikolwiek zawodnik wagi średniej na świecie jest w stanie zagrozić Brazylijczykowi? Silva budował swoją legendę niezwyciężonego mistrza UFC, odprawiając z kwitkiem przeciwnika za przeciwnikiem. 

Kolejnym wyzwaniem dla Andersona, które już definitywnie miało być tym „najtrudniejszym”, był pojedynek z Danem Hendersonem. Obdarzony nokautującą siłą uderzenia „Hendo” był podwójnym mistrzem Pride. Po wykupieniu japońskiej organizacji przez Zuffa, zawodnik miał prawo do walk unifikacyjnych z mistrzami UFC w wadze średniej oraz półciężkiej. Pierwszej z okazji nie udało mu się wykorzystać, Quinton Jackson wypunktował Hendersona w starciu o tytuł kategorii do 93 kilogramów na gali UFC 75. Dan powrócił do oktagonu ponad pół roku później, by w kolejnym występie spróbować swoich sił z Andersonem Silvą. 

Wielkie starcie UFC kontra Pride lepiej rozpoczął Amerykanin, któremu udało się nawet wygrać pierwszą rundę pojedynku. W drugiej odsłonie do głosu doszedł już „Pająk”, który najpierw przyjął na szczękę to, co miał do zaoferowania jego rywal, a następnie samemu przeszedł do skutecznej ofensywy. Henderson został zasypany gradem ciosów w parterze, przez co oddał plecy swojemu rywalowi i po chwili musiał odklepać duszenie. Niesamowity Brazylijczyk skończył przed czasem następnego pretendenta. Do tej pory żadna z jego walk w UFC nie wyszła poza drugą rundę. 

Po tym zwycięstwie szef UFC Dana White oficjalnie oznajmił: „Anderson Silva jest najlepszym zawodnikiem na świecie bez podziału na kategorie wagowe”. Coraz ciężej było znaleźć kogoś, kto nie zgodziłby się z tym stwierdzeniem. Mistrz z Brazylii przekonał do siebie już największych niedowiarków i amerykańskich krytyków, którzy zawyżali wartość swoich rodaków kosztem obcokrajowców. Sam zawodnik temperował jednak pochwały pod swoim adresem: „Jestem wdzięczny wszystkim, którzy wzięli udział w moich przygotowaniach. Dzięki nim zdobyłem mistrzostwo i jestem uważany za najlepszego na świecie. Moim zdaniem jestem daleko od bycia najlepszym. Będzie można to stwierdzić dopiero, gdy skończę walczyć. Wtedy być może powiem, że byłem dobry, ale na razie jest na to za wcześnie”. 

Tuż po walce z Danem Hendersonem, która miała miejsce w marcu 2008 roku, pojawiły się pogłoski o potencjalnej walce Andersona Silvy w boksie. Brazylijczyk miał za sobą dwa występy w pięściarskim ringu, ale od tego czasu wiele się zmieniło. Został absolutnym dominatorem wagi średniej i zarazem najlepszym zawodnikiem MMA na świecie. „Pająk” celował w wielkie nazwisko, chciał się zmierzyć z legendarnym Royem Jonesem Juniorem. 

Ed Soares, menadżer Silvy, przyznał, że jego podopieczny był już zmęczony krytyką bokserskich umiejętności zawodników MMA, dlatego chciałby się sprawdzić w starciu z jednym z najlepszych bokserów. Jones Jr. był zainteresowany wyzwaniem ze strony Andersona i obie strony mogły zasiąść do rozmów. Jedynym warunkiem ze strony Roya było stanowisko, że walka musi się odbyć na zasadach bokserskich. Dana White nie chciał jednak słyszeć o takim pojedynku, czym ukrócił wszystkie spekulacje na ten temat. Anderson wciąż jednak wierzył, że do walki z Jonesem Jr. dojdzie w najbliższej przyszłości. 

„Cały czas jestem pewien, że ta walka się odbędzie. Być może w tym albo następnym roku. Szanuję Danę White’a, właścicieli UFC i ich punkt widzenia, ale ja chcę tego starcia” – komentował mistrz UFC. „Mam kontrakt z UFC, nie mogę na nic narzekać, zawsze traktowali mnie bardzo dobrze. To jest jednak moje ogromne marzenie, prawdziwy bokserski pojedynek z Royem Jonesem, który uważany jest za czołowego pięściarza. Jestem jego fanem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby doszło do tej walki. Roy również wyraził swoją chęć. To byłoby dobre dla obu sportów – MMA i boksu. Przeszłoby to do historii, musi do tego dojść”. 

Dyskusje o występie Andersona Silvy w boksie z Royem Jonesem Jr. ciągnęły się jeszcze przez wiele lat, ale zostały chwilowo wstrzymane po tym jak w czerwcu 2008 roku ogłoszono jego kolejną walkę w UFC. Tym razem nie była to obrona tytułu, ale jednorazowa wycieczka do wagi półciężkiej o której spekulowano w Stanach Zjednoczonych od kilku miesięcy. Rywal – James Irvin. 

Zwycięstwem w wyższej dywizji „Pająk” miał przypieczętować swoją pozycję numer jeden w rankingach bez podziału na kategorie wagowe. Przeciwnik nie należał do szczególnie wymagających, Irvin zaliczał się raczej do zawodników ze średniej półki. Pomimo tego zestawienie i tak wywołało mieszane opinie, ponieważ ludzie nie byli pewni jak Brazylijczyk poradzi sobie w wyższej wadze, w starciu z silniejszym fizycznie rywalem, specjalizującym się na dodatek w muay thai. Rzeczywistość szybko odpowiedziała na to pytanie. Anderson Silva poradził sobie znakomicie. 

Brazylijczyk po raz kolejny popisał się magią podczas walki w stójce. Przechwycił on kopnięcie na tułów ze strony Irvina i posłał go na deski perfekcyjną kontrą prosto na szczękę. Akcja rodem z filmów akcji, na których wzorował się niegdyś Anderson. Jeszcze tylko kilka ciosów w parterze i było już po wszystkim, „Pająk” dopadł ofiarę. Całość potrwała zaledwie 61 sekund. 

Droga do rekordu 

Anderson Silva po widowiskowym triumfie w kategorii półciężkiej wrócił do swojej naturalnej dywizji, by ponownie móc bronić pasa mistrzowskiego. Po trzech udanych obronach w jakże dominującym stylu, coraz bardziej prawdopodobne wydawało się, że osiągnięcie Tito Ortiza i Matta Hughesa, którzy bronili swoich tytułów pięciokrotnie, jest zdecydowanie w zasięgu Brazylijczyka. Warto tutaj przypomnieć jeszcze raz, że gdyby nie Travis Lutter, który nie zrobił wagi przez walką mistrzowską, Anderson miałby już cztery obrony za sobą. 

Ostatecznie czwartą przeszkodą na drodze Silvy do pobicia rekordu został Patrick Cote. Bilans Kanadyjczyka w UFC wynosił 4-4, chociaż ostatnie cztery walki zwyciężył, to i tak nikt nie dawał mu szans w starciu z mistrzem. Anderson miał dostarczyć fanom kolejnego widowiskowego nokautu, o którym będzie się pamiętało przez lata. Tym razem Silva wyjątkowo nie zachwycił kibiców, a wręcz ich rozczarował. 

Brazylijczyk był pasywny w oktagonie, prowokował i zdawał się zwyczajnie bawić ze swoim przeciwnikiem, ponieważ wiedział, że ten nie jest w stanie mu niczym zagrozić. Z powodu postawy mistrza, Cote okazał się jego pierwszym rywalem w UFC, który dotrwał do trzeciej rundy. Pojedynek zakończył się w tej odsłonie po kontuzji kolana u Patricka Cote’a. Rozczarowujące zakończenie w rozczarowującym starciu. Nie było żadnych wątpliwości, że to Anderson Silva był lepszym zawodnikiem, ale sama walka nie porwała kibiców i na mistrza spadła pierwsza fala krytyki. 

„Widziałem gości, którzy nie trafiali w swój rytm albo nie potrafili wyczuć zasięgu. Po prostu nie mogli się przemóc i może właśnie to się stało. Ludzie z narożnika wrzeszczeli na niego. On nie był sobą. To było dziwne. Anderson Silva był w innym miejscu dzisiejszego wieczoru. Mam uwierzyć, że wyszedł tam z zamiarem niezadania ani jednego ciosu przez trzy rundy? Nie wierzę w to” – komentował Dana White. Anderson Silva również poczuł, że musi przeprosić za swój gorszy występ na gali UFC 90: „Nie jestem tu dla zabawy i robienia show. Jestem tu po to, by wygrywać. Naprawdę czuję, że jestem winien wszystkim przeprosiny za tę walkę. Jestem to winien fanom i Danie White”. 

Pojedynek z Patrickiem Cote nie był jedynie wypadkiem przy pracy, obiecywana poprawa nie przyszła wraz z kolejnym występem. Na gali UFC 97 Silva pokonał Thalesa Leitesa i wyrównał rekord UFC w liczbie obron pasa mistrzowskiego. Wydarzenie to zostało jednak przyćmione przez kolejny „dziwny” występ Brazylijczyka. Krytyka po walce z rodakiem okazała się kilkukrotnie większa niż za poprzednim razem.  

Thales Leites został pierwszym rywalem Silvy w UFC, który wytrzymał z nim do decyzji sędziów punktowych. Niewielka jednak zasługa w tym jakiejś niebywałej odporności na ciosy i wojowniczego charakteru pretendenta. Anderson ponownie unikał konfrontacji, skupiając się bardziej na zabawie niż na walce w oktagonie. Podobnie jak w starciu z Cote, tutaj również Silva był lepszy i wygrał zasłużenie. Styl w jakim tego dokonał sprawił jednak, że spora część kibiców zaczęła odwracać się od Brazylijczyka, który coraz mocniej przesadzał ze swoim aktorstwem podczas pojedynków. Mógł sobie na to pozwolić, jego przeciwnicy nie stanowili dla niego zagrożenia, był bezdyskusyjnie najlepszym zawodnikiem swojej kategorii wagowej. Cierpiało na tym jednak widowisko i widzowie tracili już cierpliwość do nudnych wyczynów „Pająka”. W końcówce pojedynku z Leitesem publiczność zaczęła skandować „bullshit” oraz „GSP” – pseudonim miejscowego ulubieńca, mistrza wagi półśredniej. 

Dana White po UFC 90 bronił Andersona słabszą dyspozycją w danym dniu, ale mistrz pojedynkiem z Leitesem zirytował szefa UFC już zbyt mocno. „Jestem w tym biznesie już prawie dziesięć lat i nigdy nie byłem tak zażenowany jakimś pojedynkiem jak dzisiejszą walką wieczoru. Staram się zrozumieć, co się tutaj wydarzyło, ale nie potrafię, po prostu nie mogę” – mówił White. „Siedziałem na swoim miejscu i naprawdę nie mogłem uwierzyć, że to się znowu dzieje. Przyrzekam, że chciałem stamtąd wyjść. Chcę publicznie przeprosić wszystkich fanów. Osobiście chcę przeprosić za to, co się tutaj stało. Ciężko było to oglądać i trudno się z tym pogodzić. Byłem naprawdę zażenowany”. 

Mistrz bronił się następującymi słowami: „Nie mam nic przeciwko opiniom ludzi, ponieważ mają prawo do swojego zdania. Ja zrobiłem wszystko, co chciałem zrobić. Czasami jestem w stanie skończyć przeciwnika przed czasem, a czasami nie. Udowodniłem wszystkim, że mogę walczyć przez pięć rund i być w dobrej formie. Thales nie dał rady wykonać swojego planu, ale ja wykonałem własny. To ja wyszedłem z wygraną na koncie i pas mistrza jest cały czas mój. Czasami po prostu nie jesteśmy w stanie dać dobrej walki”. Menadżer zawodnika twierdził nawet, że to UFC jest winne całej sytuacji, ponieważ organizacja nie potrafi znaleźć godnego pretendenta, który podejmie wyrównaną walkę z mistrzem. 

Po ostatnich występach szef UFC zapowiedział, że będzie chciał zmusić Andersona do większego wysiłku w oktagonie. Tak też uczynił, wysyłając mistrza wagi średniej na drugą już walkę w kategorii do 93 kilogramów. Tym razem Silvy nie czekał pojedynek z zawodnikiem pokroju Jamesa Irvina, a kimś o wiele lepszym i bardziej utytułowanym. Przeciwnikiem Brazylijczyka na gali UFC 101 został Forrest Griffin, zwycięzca pierwszej edycji The Ultimate Fighter, były posiadacz tytułu UFC w wadze półciężkiej, wciąż znajdujący się w TOP 5 rankingu tej dywizji. 

Grffin wydawał się naprawdę wymagającym wyzwaniem dla „Pająka”, który w ostatnim czasie jakby zatracił zmysł do polowania. Silva pozostawał faworytem, ale tego, co wydarzyło się w oktagonie 8 sierpnia 2009 roku nie przewidział nikt. Po dwóch bezpłciowych zwycięstwach z Cotem i Leitesem, Anderson Silva powrócił w najlepszym możliwym wydaniu. 

Brazylijczyk był niczym wyjęty z „Matrixa”. Przeważał nad Griffinem szybkością i z dziecinną łatwością unikał akcji ze strony Amerykanina. Silva zaprezentował fenomenalne uniki, balans głową oraz ciałem, a także skuteczną pracę bokserską. Forrest został dosłownie ośmieszony w oktagonie. W trakcie jednej ze swoich nieudanych szarż przyjął nokautujący cios prosty ze strony Andersona, po którym upadł na matę już po raz trzeci w tym starciu, ale teraz bez chęci na dalszą potyczkę. Pojedynek został przerwany w pierwszej rundzie po dominacji i niezwykłym pokazie umiejętności ze strony Silvy. Mistrz wagi średniej po przerwie nareszcie pokazał swój geniusz w stójce, dzięki któremu pokochały go miliony kibiców na całym świecie. 

Zwycięstwo z Griffinem jest jednym z najlepszych i najbardziej imponujących w karierze Andersona Silvy. Uniki oraz ciosy Brazylijczyka z tej walki należą do najbardziej pamiętnych akcji w całej historii MMA. Forrest Griffin, znany ze swojej wytrzymałości, serca do walki i charakteru, poniżony przez wielkiego Andersona Silvę, który odebrał mu jakąkolwiek chęć do przebywania w oktagonie. Tuż po zakończeniu starcia Amerykanin uciekł z klatki i w szybkim tempie udał się za kulisy. „Pająk” w świetnym stylu odkupił winy za nudne walki i mógł swoją uwagę skoncentrować na kolejnej obronie tytułu. W międzyczasie Brazylijczyk liczył na pojedynek z Frankiem Mirem w wadze ciężkiej, ale ostatecznie nie doszło do takiego jednorazowego wyskoku do królewskiej kategorii. 

Kolejnym pretendentem do tytułu będącego w posiadaniu Silvy został jego rodak Vitor Belfort. Mistrza czekała jednak dłuższa przerwa od startów spowodowaną operacją i rehabilitacją kontuzjowanego łokcia. Przekładany pojedynek miał się w końcu odbyć na gali UFC 112 w Abu Dhabi, ale ostatecznie Belfort został zmuszony do wycofania się z powodu kontuzji barku. Organizacja szybko znalazła zastępstwo na jego miejsce i nowym rywalem Silvy został inny Brazylijczyk, Demian Maia. 

Ku rozczarowaniu wszystkich 10 kwietnia 2010 roku do oktagonu wyszedł ten Anderson Silva ze starcia z Leitesem, a nie z Griffinem. Ba, nawet jeszcze gorszy. „Pająk” wygrał pojedynek zdecydowanie na punkty, przez pierwszy trzy rundy upokarzał rywala, rozbijając go uderzeniami na przemian z prowokowaniem, przedrzeźnianiem i rozmowami w klatce. Po piętnastu minutach Anderson wiedział, że ma wygraną punktową w kieszeni. Wtedy kompletnie stracił zainteresowanie pojedynkiem i ostatnie dwie rundy właściwie nie zadawał ciosów, uciekając przed rywalem. Światowej klasy grappler, jakim jest Maia, nie potrafił ani obalić mistrza UFC, ani nawet się do niego zbliżyć. Po pełnych pięciu rundach sędziowie jednogłośnie orzekli wygraną Silvy, ale właściciele UFC i publiczność z pewnością nie byli usatysfakcjonowani niezrozumiałym występem mistrza. 

Pojedynek z Demianą Maią jest największą plamą na honorze Andersona Silvy z czasów jego panowania w kategorii średniej. „Pająk” okazał brak szacunku swojemu rywalowi, całej organizacji i wszystkim kibicom oglądającym tę feralną walkę. Dana White nie był w stanie wytrzymać skandalicznego zachowania Brazylijczyka. W połowie czwartej rundy wyszedł z hali, zostawiając pas mistrzowski menadżerowi Silvy. Szef UFC po raz pierwszy nie wręczał pasa mistrzowi po ogłoszeniu werdyktu. 

„Przepraszam. Nie wiem jeszcze w jaki sposób, ale wynagrodzę to kibicom, którzy zapłacili za oglądanie tego gówna” – denerwował się White. „Anderson jest niesamowicie utalentowany, ale nie podoba mi się jego popisywanie. Skoro masz taki talent, to bądź jak Mike Tyson. Kończ przeciwników w dwie minuty. Jestem wściekły, ale on jest jednym z najlepszych zawodników w tym sporcie. Nie mam pojęcia co z nim dalej zrobimy. Anderson Silva może zostać pierwszym mistrzem, który będzie walczył na karcie wstępnej. Jak mamy po dzisiejszej gali sprzedać kolejną walkę z jego udziałem? Nikt nie chce go oglądać. Ja również”. 

Kontrowersje i krytyka związane z tym starciem ciągnęły się za Andersonem Silvą przez długi czas. Kamery dokładnie zarejestrowały słowa, którymi obrażał Demiana w oktagonie, co dodatkowo spotęgowało oburzenie fanów. Niemniej jednak „Pająk” dokonał na gali UFC 112 historycznego wyczynu. Jako pierwszy zawodnik UFC obronił pas mistrzowski sześć razy z rzędu, bijąc poprzedni rekord organizacji należący do Ortiza i Hughesa. Osiągnięcie Brazylijczyka zostało przyćmione „popisami” w oktagonie, lecz Silva zamierzał śrubować swój wynik i ponownie przekonać do siebie fanów. 

American Gangster

Rywalem Andersona w siódmej obronie tytułu został Chael Sonnen, który zapracował na swoją szansę wygranymi z Danem Millerem, Yushinem Okamim oraz Natem Marquardtem. Pojedynek został zaplanowany na galę UFC 117 w sierpniu 2010 roku.  

Dana White całkowicie stracił cierpliwość do mistrza kategorii średniej. Straszył nawet, że jeśli Silva zawalczy z Sonnenem jak z Maią, to zawodnik będzie musiał pożegnać się z UFC. „Jeśli Anderson jeszcze kiedykolwiek zachowa się tak w oktagonie, to go zwolnię. Nie obchodzi mnie, że jest najlepszym zawodnikiem na świecie bez podziału na kategorie. Nie obchodzi mnie, że jest mistrzem świata w wadze średniej. Bez wątpienia zwolniłbym go” – ostrzegał Dana. 

Podczas przygotowań do gali „Gangster z Oregonu” dał się poznać jako wybitny specjalista od trash talku. Pretendent wziął na siebie ciężar promowania tego pojedynku i wywiązał się z tej roli perfekcyjnie. Część ludzi go za to pokochała, a część znienawidziła. Nikt nie przechodził jednak obojętnie koło popisów Amerykanina przy mikrofonie. Sonnen zapowiadał, że podczas walki Silva będzie leżał na plecach częściej niż aktorka porno z kredytem hipotecznym i czas mistrza już minął. 

Brazylijczyk starał się nie reagować na zaczepki słowne ze strony Chaela. „Jestem spokojny. Nie denerwuję się z powodu tego, co on mówi. Nie obchodzą mnie takie rzeczy. Promuje tę walkę tak jak potrafi. Jest świetnym sportowcem, ma teraz szansę na zdobycie mistrzowskiego pasa, ale kiedy znajdzie się w klatce, to wszystko się zmieni” – twierdził Silva. 

Otoczka i przebieg walki wieczoru UFC 117 przeszły do historii MMA. Od razu po rozpoczęciu starcia Chael Sonnen udowodnił, że jego szumne zapowiedzi nie były tylko czczym gadaniem. Pretendent dominował mistrza. Chael z łatwością obalał Silvę, bezlitośnie obijał go w parterze, a nawet w stójce potrafił trafić czysto na szczękę i zamroczyć Brazylijczyka. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez cztery rundy, po których Amerykanin zdecydowanie prowadził na kartach punktowych. Wszyscy sędziowie przyznali każdą z odsłon na jego korzyść, a w pierwszej i trzeciej z nich pojawiła się nawet punktacja 10-8 na korzyść Sonnena. 

Piąta runda wyglądała bliźniaczo do swoich poprzedniczek. Chael znalazł się w górnej pozycji w parterze i za pomocą brutalnego ground and pound pewnie zmierzał po pas mistrzowski. Anderson Silva był bezradny w tym pojedynku, po raz pierwszy w trakcie swojej przygody w UFC ktoś sprawił, że „Pająk” wyglądał jak człowiek. Wszystko wskazywało na to, że już za chwilę będziemy mieli nowego, sensacyjnego mistrza wagi średniej. Wtedy jednak wydarzył się cud, Silva znów pokazał swoją magię. Na niecałe dwie minuty przed końcem walki zapiął trójkąt z pleców i tym duszeniem zmusił pretendenta do odklepania. Sonnenowi zabrakło zaledwie 110 sekund do sprawienia ogromnej niespodzianki. „Wiedziałem, że przegrałem cztery rundy. Chael dał naprawdę bardzo ciężką walkę” – ocenił mistrz po obronie tytułu. 

Po starciu wyszło na jaw, że Anderson walczył z urazem żeber, które w oktagonie zostały jeszcze bardziej uszkodzone przez Amerykanina. Zawodnik był blisko wycofania się z gali UFC 117, ale ostatecznie zdecydował się na pojedynek w zaplanowanym terminie. Brazylijczyk twierdził również, że planował wygrać tę walkę właśnie przez poddanie. „Jestem czarnym pasem spod braci Nogueira i oddałbym za nich swoje życie.  Rodrigo jest moim mistrzem, a Rogerio bratem i nauczycielem. Gdyby nie oni, to nie byłoby mnie tu dzisiaj. Postanowiłem założyć gi jako wyraz szacunku dla nich. Wcześniej powiedziałem Rodrigo, że wygram w tej walce przez poddanie. Powiedziałem mu to. Wszystko po raz kolejny się udało” – oznajmił Silva. 

Walka została uznana za jedną z najbardziej emocjonujących w 2010 roku, a niesamowity powrót Brazylijczyka w piątej rundzie śmiało może rywalizować o miano najlepszego w historii. Pojedynek z Sonnenem był kluczowym w karierze Silvy. Zwycięstwo odniesione w tak dramatycznych okolicznościach pomogło mu zacementować swój status legendy MMA. Wrażenie robi także statystyka przyjętych ciosów ze strony Andersona. Silva został trafiony przez Sonnena 289 razy. Mistrz w tej jednej walce przyjął zatem więcej uderzeń niż w jedenastu dotychczasowych występach w UFC razem wziętych. Poprzedni rywale „Pająka” byli w stanie uderzyć go celnie tylko 208 razy. 

UFC postanowiło zestawić natychmiastowy rewanż obu zawodników. Plany organizacji pokrzyżowała jednak wpadka dopingowa Chaela Sonnena. Zawodnik z Oregonu został zawieszony za podwyższony poziom testosteronu, przez co pozycję pretendenta numer jeden musiał przejąć ktoś inny. 

Ostatnia magia

Anderson Silva swoje najgorsze występy w UFC toczył z rodakami, Thalesem Leitesem oraz Demianem Maią. Pojawiały się nawet opinie, że „Pająk” specjalnie oszczędzał swoich rywali, bo są Brazylijczykami. Kolejnym rywalem Silvy został inny zawodnik z Kraju Kawy, Vitor Belfort. Tym razem nie było żadnych wątpliwości, obaj panowie trenowali kiedyś razem, ale nie pałali do siebie sympatią i Silva nie miał zamiaru dawać Vitorowi taryfy ulgowej. „Po pierwsze, Vitor nigdy nie był moim przyjacielem. Po drugie, walka to walka. Zmierzę się z nim i wygra ten, który będzie lepiej przygotowany. Nie chciałbym bić się z Rodrigo, Rogerio, Feijao, Lyoto, a nawet Wanderleiem, czy Shogunem. Ale Vitor? Jest dla mnie zwykłym przeciwnikiem” – mówił Anderson. 

Pojedynek z Belfortem miał się odbyć dużo wcześniej, ale z powodu kontuzji obu zawodników panowie ostatecznie spotkali się w lutym 2011 roku na gali UFC 126. Vitor był niegdyś mistrzem UFC w wadze półciężkiej, ale szybko stracił swój pas. Na swoim koncie miał 8 porażek i wciąż uchodził za niewykorzystany talent. Do starcia z Silvą podchodził z 5 zwycięstwami z rzędu. Po udanych występach w Cage Rage i Affliction, „Phenom” powrócił do UFC i zdążył rozprawić się z Richem Franklinem. „Jeśli mówisz i robisz głupoty, to znaczy, że się boisz i musisz nosić maskę” – powiedział na kilka dni przed starciem Vitor. 

Słowa te wziął do siebie Anderson Silva. Podczas ważenia nałożył na twarz białą maskę, by w niej stanąć twarzą w twarz z pretendentem. Obrazki z intensywnej wymiany spojrzeń obiegły świat MMA, jeszcze bardziej pobudzając emocje przed długo wyczekiwaną walką. 

Początek starcia nie obfitował w akcje, zawodnicy krążyli po oktagonie i starali się wyczuć rywala. W końcu „Pająk” wystrzelił frontalnym kopnięciem na szczękę Belforta, po którym pretendent padł na matę. Anderson doskoczył do rodaka i po kilku kolejnych ciosach sędzia ringowy został zmuszony do interwencji. Komentatorzy i kibice musieli zbierać swoje szczęki z podłóg. Nikt wcześniej nie wygrał walki w UFC za pomocą takiej techniki. Na dodatek Silva uczynił to w starciu z bardzo groźnym Belfortem. Front kick Silvy przeszedł do historii jako jeden z najlepszych nokautów w tej dyscyplinie sportu. Niestety podczas pisania artykułu o Andersonie Silvie ciężko nie nadużywać określeń, że coś „przeszło do historii” lub jest „najlepsze w historii”. Tak właśnie walczył Brazylijczyk w latach swojej świetności. Spektakularny występ Silvy na UFC 126 sprawił, że kolejne grono jego dotychczasowych krytyków zaczęło zgadzać się ze stwierdzeniem, że to właśnie dominator wagi średniej jest „najlepszym zawodnikiem w historii MMA”. 

Anderson wyznał, że wygrał walkę w ten sposób dzięki… znanemu aktorowi z filmów akcji. „Trenowałem w Black House ze Stevenem Seagalem i to on pomógł mi z wyprowadzaniem tego kopnięcia. Długo ćwiczyłem i dzięki niemu mogłem doprowadzić tę technikę do perfekcji” – mówił Silva. 

„Pająk” śrubował kolejne rekordy UFC. Zwycięstwo z Belfortem było dla niego łącznie ósmą udaną obroną tytułu, czym przebił osiągnięcie Matta Hughesa. Amerykanin, który dwukrotnie był mistrzem wagi półśredniej, miał na swoim koncie siedem takich pojedynków. Silva przedłużył także swoją serię zwycięstw w UFC do trzynastu z rzędu. 

Swoje walki na szczycie dywizji do 77 kilogramów masowo wygrywał również Georges St. Pierre. Kanadyjczyk i Brazylijczyk byli wówczas zdecydowanie najlepszymi zawodnikami UFC bez podziału na kategorie wagowe. Przez lata jak bumerang powracał temat superwalki pomiędzy nimi, ale niestety nigdy nie doszło do tego hitowego wydarzenia. Strony nie dogadały się na temat warunków ewentualnego starcia i obaj wojownicy pozostali w swoich kategoriach wagowych. 

27 sierpnia 2011 roku organizacja UFC powróciła do Brazylii z pierwszą galą w tym kraju po 13 latach przerwy. Większość karty została oparta na pojedynkach miejscowych zawodników z obcokrajowcami. Miejsce w walce wieczoru UFC 134 było zarezerwowane dla najwybitniejszego reprezentanta Kraju Kawy. Anderson Silva otrzymał szansę na zrewanżowanie się Yushinowi Okamiemu za pechowy pojedynek z 2006 roku. Japończyk był ostatnim zawodnikiem, który oficjalnie wygrał walkę z „Pająkiem”. 

Od samego początku zawodnik z Kurytyby narzucił rywalowi swój styl i tempo walki. W drugiej odsłonie „Pająk” rozpoczął firmowy taniec, z opuszczonymi rękami przepuszczał ciosy pretendenta, karcąc go przy tym prawymi prostymi. Po jednym z nich Okami wylądował na deskach, jednak mistrz pozwolił mu wstać. Kilkadziesiąt sekund później Silva ponownie posłał rywala na matę, tym razem prawym sierpowym. Po serii ciosów na głowę i korpus w parterze sędzia ringowy przerwał walkę. 

Potyczka z Japończykiem zdecydowanie nie należała do najcięższych w karierze Silvy, ale na horyzoncie widać było już rewanż z zawodnikiem, który przysporzył Brazylijczykowi najwięcej problemów w oktagonie. Chael Sonnen uporał się ze wszelkimi zawieszeniami oraz problemami. Zawodnik z Oregonu powrócił do oktagonu i pokonał przed czasem Briana Stanna. 

Zwycięstwo Chaela ze Stannem oglądał na żywo z trybun Anderson Silva. Złotousty Amerykanin podczas wywiadu po walce wygłosił pamiętny monolog. „Anderson Silva, you absolutely suck!” – rzucił Sonnen ignorując pytanie zadane przez Joe Rogana. Sonnen wyzwał mistrza na największy rewanż w historii UFC, który miałby się odbyć na wielkiej gali podczas weekendu Super Bowl. W przypadku wygranej Sonnena, Silva musiałby opuścić dywizję. Gdyby jednak wygrał Anderson, Chael zadeklarował, że odejdzie z UFC na zawsze. 

Menadżer Silvy w nieprzychylny sposób zareagował na wyzwanie ze strony Sonnena. „Chael nie jest osobą, która decyduje z kim i gdzie będzie walczył Silva” – burzył się Ed Soares. „Anderson zawalczy jak wyleczy bark, wtedy będzie mógł rozpocząć obóz przygotowawczy. Nie ma znaczenia, że Chael chce walczyć w lutym. Kim niby jest Chael Sonnen, żeby decydować o takich rzeczach? Niech weźmie numerek i ustawi się w kolejce, czekając na swoją szansę. Miał już okazję walczyć z Andersonem i poddał się”. 

Do rewanżu wieńczącego tę zaciekłą rywalizację doszło ostatecznie w późniejszym terminie. Sonnen musiał rozprawić się jeszcze z Michaelem Bispingiem i dopiero wtedy został zestawiony z mistrzem wagi średniej. Amerykanin w swoim stylu prowokował Silvę przed pojedynkiem. Anderson w końcu nie wytrzymał i ostro zareagował na trash talk Amerykanina. „Chael to przestępca. Został skazany za przestępstwa i nie zasługuje, żeby być w oktagonie. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas złamię mu twarz i każdy z jego zębów. To co zrobię w oktagonie zmieni obraz tego sportu. Zleję go jak nikt inny wcześniej. Upewnię się, że każdy z jego zębów jest złamany, że jego nogi są złamane. Gwarantuję, że nie będzie w stanie wyjść z oktagonu o własnych siłach. Za pierwszym razem walczyliśmy i on przegrał. Tym razem też polegnie. Z tą tylko różnicą, że będzie potrzebował potem pomocy chirurga plastycznego”. 

Fani musieli czekać blisko dwa lata, Silva i Sonnen ponownie spotkali się w oktagonie 7 lipca 2012 roku w walce wieczoru gali UFC 148. Początek pojedynku zapowiadał powtórkę z rozrywki. Chael Sonnen pewnie wygrał pierwszą rundę na kartach sędziowskich, obalając i rozbijając mistrza w parterze. W głowach widzów narodziło się jedno pytanie. Czy Chael Sonnen tym razem dopnie swego i wytrzyma do końca walki? Druga odsłona szybko jednak rozwiała wątpliwości. Brazylijczyk wybronił próby sprowadzeń ze strony pretendenta i czuł się coraz luźniej w stójce. W końcu zniecierpliwiony Amerykanin popełnił jeden z największych błędów w swojej karierze. Zaatakował Silvę spinning backfistem, Anderson z łatwością uniknął tego uderzenia, a rozpędzony i zakręcony Sonnen upadł na matę blisko siatki. Wtedy „Pająk” wystrzelił idealnie wymierzonym kolanem na tors siedzącego Chaela, a następnie dokończył dzieło zniszczenia kolejnymi ciosami w parterze. Anderson Silva pomimo początkowych problemów znokautował Sonnena w drugiej rundzie, dodając kolejne widowiskowe skończenie do materiałów z najlepszymi akcjami w jego wykonaniu. Mistrz raz na zawsze potwierdził, że to on jest lepszym zawodnikiem i prawowitym królem dywizji do 84 kilogramów. 

Po walce obaj zawodnicy wymienili się uprzejmościami. Sonnen oddał szacunek Silvie i przyznał, że zasłużył na zwycięstwo. Gala UFC 148 okazała się ogromnym sukcesem. Historia pierwszej walki i wypowiedzi Sonnena sprawiły, że organizacja sprzedała aż 925 tysięcy subskrypcji PPV na to wydarzenie. Był to najlepszy wynik sprzedaży w dotychczasowej karierze Andersona. 

Po dziesiątej obronie tytułu Anderson Silva zapowiedział, że zamierza udać się na zasłużony odpoczynek i do oktagonu wróci najpewniej w 2013 roku. Brazylijczyk stoczył jednak kolejny pojedynek nieco wcześniej niż pierwotnie planował. Walka wieczoru UFC 153 została anulowana z powodu kontuzji Jose Aldo i organizacja poszukiwała pilnie nowego zestawienia. Swoje usługi zaoferował właśnie Anderson, który udał się na kolejną wycieczkę do kategorii półciężkiej, by zmierzyć się ze Stephanem Bonnarem. 

Amerykanin znany był przede wszystkim ze swojej szalonej walki z Forrestem Griffinem w finale pierwszego sezonu The Ultimate Fighter. W największej organizacji MMA na świecie występował od ponad 7 lat, ale nigdy nie zdołał przebić się do ścisłej czołówki. Nic więc dziwnego, że Silva był zdecydowanym faworytem tego starcia. Zawodnik z Kurytyby zrobił prawdziwe show w oktagonie. Większość walki stał z plecami przy siatce i opuszczoną gardą, odsłaniając się na ataki rywala. Stephan nie był jednak w stanie naruszyć Brazylijczyka, który w swoim stylu imponował szybkością uników. W końcówce rundy Silva trafił perfekcyjnie wymierzonym kolanem na splot słoneczny. Stephan Bonnar padł na ziemię i skulony czekał na kończące ciosy strony „Pająka”. Anderson Silva został pierwszym i jedynym zawodnikiem, który znokautował znanego z waleczności Amerykanina. 

6 lat bez porażki, 16 zwycięstw z rzędu w UFC, 10 obron pasa w wadze średniej, 3 zwycięstwa w kategorii półciężkiej, kolejny niesamowity nokaut w dorobku. Anderson Silva dokonywał cudów w oktagonie. Swoje osiągnięcia skomentował po walce z Bonnarem klasycznym już cytatem: „Nie jestem najlepszy. Po prostu wierzę, że jestem w stanie robić rzeczy, które ludzie uznają za niemożliwe”. 

Utrata pasa

W międzyczasie nasilały się spekulacje na temat walki stulecia pomiędzy Andersonem Silvą, a Georgesem St. Pierrem. „Mam nadzieję, że to będzie mój następny pojedynek” – mówił Silva. „Chcemy zorganizować tę superwalkę. Ja zejdę trochę w dół, a on przybierze na masie i spotkamy się w połowie drogi. Tak czy siak dojdzie do tego starcia, bo Dana White tego właśnie chce”. Wiele mówiło się, że UFC będzie starało się zestawić ze sobą obu zawodników po zwycięstwie GSP z Carlosem Conditem. Kanadyjczyk nie kwapił się jednak do potyczki z mistrzem wyższej kategorii, przekonując, że zmierzy się z nim dopiero, gdy „przyjdzie na to odpowiedni czas”. 

Silva wyczyścił swoją dywizję i szukano dla niego nowych, większych wyzwań. Pojawił się również pomysł hitowego starcia z innym mistrzem, Jonem Jonesem, ale nigdy nie doszło do konkretów. Brazylijczyk, Kanadyjczyk i Amerykanin pozostali więc w swoich dywizjach, by dopisywać do swojego rekordu kolejne obrony tytułów. Na początku 2013 roku „Pająk” zawarł nowy kontrakt z organizacją opiewający aż na 10 pojedynków. Od kilku lat mówiono o przejściu na sportową emeryturę przez Silvę, ale złożeniem podpisu zawodnik z Kurytyby uciął wszelkie plotki. 

Droga do zwycięstwa z Andersonem Silvą była znana od lat. Zarys mapy potrzebnej do jej przebycia naszkicował już w 2008 roku Dan Henderson, a Chael Sonnen podczas dwóch walk z mistrzem naniósł na nią odpowiednie poprawki. Żaden z kolejnych pretendentów nie potrafił jednak wyciągnąć właściwych wniosków z ich porażek, by samemu dotrzeć do upragnionego celu jakim był triumf nad wielkim „Pająkiem”. Osobą, która miała tego w końcu dokonać był Chris Weidman. 

W 29-letnim Weidmanie wielu upatrywało najgroźniejszego rywala dla Silvy wśród ówczesnych zawodników wagi średniej UFC. Udekorowany zapaśnik walczył zawodowo od 2009 roku i nie przegrał żadnej ze stoczonych dotychczas 9 walk. Szansę pojedynku o pas zdobył po zwycięstwach z Demianem Maią i Markiem Munozem, którego w brutalny sposób znokautował łokciem i ciosami w parterze. 

Anderson Silva podchodził do starcia na gali UFC 162 jako faworyt, choć wcale niemała część osób uważała, że Weidman ma wszystkie potrzebne narzędzia, żeby zdetronizować mistrza. Tego, co dokładnie wydarzyło się 6 lipca 2013 roku w Las Vegas nie zakładał jednak nikt. Jest to data bolesnego upadku króla i wieloletniego dominatora kategorii średniej. Chris Weidman zszokował świat, wygrywając z „Pająkiem” przez nokaut w drugiej rundzie pojedynku. 

Chris Weidman swoich szans miał szukać w obaleniach i ground and pound, tak właśnie zawalczył w pierwszej odsłonie starcia. Wkrótce Brazylijczyk w swoim stylu zaczął prowokować pretendenta w stójce, opuszczając gardę i zachęcając rywala do wymiany ciosów. Silva przez lata był nie do ruszenia w swojej koronnej płaszczyźnie, w której mógł sobie pozwolić na wszystko. Teraz jednak przeszacował swoje możliwości, za co zapłacił najwyższą możliwą cenę. Anderson zatańczył na nogach i udawał zamroczonego. Starał się odchylić do tyłu, żeby popisać się kolejnym unikiem, ale wtedy Chris Weidman trafił mocnym lewym sierpowym, po którym mistrz padł na deski. Po kilku kolejnych ciosach w parterze niemożliwe stało się możliwe. Anderson Silva został znokautowany, przegrał po raz pierwszy w UFC i stracił tytuł na rzecz Chrisa Weidmana. Brazylijczyk poległ w swojej własnej grze po 2457 dniach spędzonych z pasem na biodrach.

W wywiadzie przeprowadzonym w oktagonie po walce Silva zaskakująco przyznał, że nie ma ochoty na rewanż i nie będzie dążył do odzyskania mistrzostwa. Chris Weidman i Dana White wyrazili swoje chęci na zorganizowanie drugiego pojedynku, ale decyzja należała do „Pająka”. Zmiana zdania nie zajęła Andersonowi wiele czasu i równo tydzień po gali UFC 162 poznaliśmy datę natychmiastowego rewanżu. 28 grudnia 2013 roku, walka wieczoru gali UFC 168 w Las Vegas. Jeden z nich musiał udowodnić, że zwycięstwo nie było dziełem przypadku i szczęścia, a na szczycie wagi średniej faktycznie doszło do zmiany pokoleniowej. Drugi chciał zaprezentować, że to on wciąż jest prawdziwym królem dywizji, któremu powinęła się noga i teraz pokaże rywalowi miejsce w szeregu. 

„Straciłem skupienie i popełniłem błąd techniczny. To był jeden z tych momentów, w których opuściłem filozofię sztuk walki i to kosztowało mnie utratę pasa” – komentował swoją porażkę Anderson Silva. „Zawsze walczę z zachowaniem filozofii sztuk walki i z poczuciem kontroli sytuacji – starając się jednocześnie być tak spokojny jak to tylko możliwe, by zachować balans w oktagonie, co jest dosyć trudne do osiągnięcia. Krytyka mojego postępowania w tej walce jest słuszna, jednak jestem człowiekiem. Popełniłem techniczny błąd i było to dla mnie dobre, ponieważ wraz z ludźmi otaczającymi mnie wyciągniemy z tego naukę. Skupienie jest zawsze potrzebne. Wtedy je straciłem, ale teraz będę już tylko lepszy”. 

Do rewanżowego starcia Silva szykował się między innymi w Japonii oraz Tajlandii. W trakcie przygotowań ponownie przyznał, że porażka może mu przynieść korzyści. „Nigdy nie mówiłem, że nie mogę przegrać. Zawsze uważałem siebie za normalnego człowieka, który w każdej chwili może zawieść, pomylić się i ponieść porażkę. To chyba było coś dobrego, ponieważ teraz ludzie będą patrzeć na mnie inaczej. Spojrzą na mnie jak na normalną osobę, która może popełniać błędy” – opowiadał Silva. 

Opinie kibiców przed rewanżem były jeszcze bardziej podzielone. Ludzie faworyzujący Weidmana byli zdania, że Amerykanin przypieczętuje swoją przewagę kolejnym zwycięstwem z Silvą. Sympatycy Brazylijczyka uważali natomiast, że były mistrz przegrał na własne życzenie przez swoje „pajacowanie” i jak teraz podejdzie poważnie do tego pojedynku, to odzyska utracony tytuł. 

Już w pierwszej rundzie walki wyraźną przewagę zyskał nowy posiadacz pasa. Weidmanowi udało się naruszyć przeciwnika w klinczu, a następnie przenieść akcję do parteru. W drugiej odsłonie Anderson zaczął atakować niskimi kopnięciami. Jedno z takich uderzeń miał katastrofalne skutki dla Brazylijczyka. Weidman zablokował low kick Silvy, który padł na matę z drastycznie wyglądającym złamaniem kości piszczelowej. Nie było mowy o kontynuowaniu walki, Chris Weidman zwyciężył przez techniczny nokaut i obronił mistrzostwo wagi średniej. 

Nikt już się nie łudził. To był koniec ery 38-letniego Andersona Silvy i koniec wspaniałego rozdziału w historii UFC. Kategoria do 84 kilogramów zaczęła żyć nowym życiem, a dalsza kariera Silvy po tak straszliwej kontuzji stanęła pod znakiem zapytania. 

Koniec

Silva od razu po gali udanie przeszedł operację i rozpoczął rehabilitację złamanej nogi. Wciąż był głodny rywalizacji i nie mógł doczekać się powrotu do treningów. Lekarz dopuścił zawodnika do sparingów w połowie 2014 roku, a niedługo później UFC potwierdziło głośne zestawienie Brazylijczyka z Nickiem Diazem, byłym mistrzem Strikeforce i niedawnym pretendentem do tytułu UFC w wadze półśredniej. Silva musiał pokonać nie tylko ciężar przygotowań do walki z Amerykaninem, ale i strach związany z powrotem do dyscypliny po ostatnim urazie. 

„Korzystałem z pomocy psychologa w celu pozbycia się wspomnień z tamtą walką, w trakcie której doszło do złamania nogi. W trakcie treningów wciąż jestem pełen obaw” – wyznał Anderson. „Podczas ćwiczenia technik kopanych nie podejmuję się wykonania niektórych z nich, chociaż wiem, że mogę już sobie na to pozwolić. Odzyskałem czucie w nodze, dzięki czemu mogłem powrócić do treningów. Jednak wciąż sprawia mi trudność przekonanie samego siebie, że potrafię wykonywać kopnięcia równie dobrze jak kiedyś”. 

Dana White w rozmowie z dziennikarzami poinformował, że jeśli Silva pokona Diaza, to otrzyma kolejną szansę walki o tytuł. Zawodnik z Kurytyby wrócił do oktagonu w styczniu 2015 roku, ponad 13 miesięcy po drugiej porażce z Weidmanem. W walce wieczoru UFC 183 Brazylijczyk jednogłośnie wypunktował swojego przeciwnika, ale nie doczekał się pojedynku z mistrzem. Kilka dni po gali środowisko MMA obiegła informacja o oblaniu testów antydopingów przez obu zawodników. W organizmie Nicka Diaza wykryto ślady substancji, z którą jest nierozłącznie kojarzony, czyli marihuany. Większym zaskoczeniem było jednak to, że na stosowaniu sterydów przyłapany został Anderson Silva. Rezultat pojedynku został zmieniony na No Contest, a „Pająk” na wniosek komisji stanowej w Nevadzie został odsunięty od roli trenera w czwartej edycji The Ultimate Fighter: Brazil. Sam zainteresowany nie przyznał się do zażywania sterydów i nie mógł zrozumieć pozytywnego wyniku testu dopingowego. Linią obrony Silvy i jego prawników była teoria o zażywaniu leków poprawiających sprawność seksualną, które miały wpłynąć na wyniki. 

W teście z próbki pobranej 9 stycznia znaleziono drostanolon i androstan, natomiast w próbce pobranej 31 stycznia – w dniu walki – drostanolontemazepam i oksazepam. Silva próbował usprawiedliwić swój wynik testu zażywaniem leku na potencję, który z Tajlandii przywiózł mu jego znajomy. Silva miał zażywać ten nienazwany specyfik przez około trzy miesiące przed walką, aż do 8 stycznia, kiedy ostatni raz wziął medykament. Po kilkumiesięcznym dochodzeniu Anderson Silva został zawieszony na rok. Wpadka dopingowa byłego mistrza stanowi jedną z największych skaz w jego bogatej karierze. 

Anderson Silva szedł w zaparte, że jest niewinny, ale jego reputacja i tak została mocno nadszarpnięta. Po powrocie z zawieszenia 40-letni „Pająk” zmierzył się z Michaelem Bispingiem. Anglik często negatywnie wypowiadał się o stosowaniu niedozwolonych środków w MMA i przed walką nie omieszkał zarzucić byłemu mistrzowi nieuczciwości. Po emocjonującym starciu na gali w Londynie w górę powędrowała ręka reprezentanta gospodarzy. Nie obyło się bez kontrowersji, w końcowych sekundach trzeciej rundy Silva posłał swojego rywala na deski latającym kolanem i zaczął świętować zwycięstwo, ale pojedynek wcale nie został przerwany przez sędziego. Bisping wrócił z dalekiej podróży i ostatecznie zwyciężył przez jednogłośną decyzję po wyrównanej batalii. 

„Pająk” został następnie zestawiony do walki z Uriah Hallem, ale z powodu operacji usunięcia pechęrzyka żółciowego musiał wycofać się z zaplanowanego występu na gali UFC 198. W międzyczasie Brazylijczyk wskazał kilka nazwisk, z którymi chciałby się spotkać w oktagonie. Silva celował w rewanż z Nickiem Diazem lub Michaelem Bispingiem, a także w superwalki z Georgesem St. Pierrem i Conorem McGregorem. 

Najbliższym rywalem Andersona nie został jednak żaden z wymienionych zawodników, a Daniel Cormier. Po tym jak Jon Jones został odsunięty z gali UFC 200, właściciele organizacji pilnie poszukiwali zastępstwa dla „DC” na to jubileuszowe wydarzenie. Na zaledwie dwa dni przed galą ogłoszono, że „Pająk” zmierzy się z mistrzem wagi półciężkiej. Stawką pojedynku nie był pas Amerykanina, faworyt i przebieg walki był jasny do przewidzenia, ale Silva i tak zebrał wyrazy szacunku za podjęcie wyzwania z groźnym rywalem na parę dni przed startem. 

Cormier rozważnie nie chciał ryzykować porażki i wykorzystał swoje zapasy do zdominowania Brazylijczyka w parterze. Anderson miał swój moment w ostatniej rundzie, kiedy ruszył do ataku w stójce, ale nie był już w stanie zmienić rezultatu i musiał pogodzić się z kolejną porażką w karierze. Starcie z Danielem Cormierem nie przyniosło jednak wstydu byłemu mistrzowi wagi średniej. 

11 lutego 2017 roku Anderson Silva odniósł swoje ostatnie oficjalne zwycięstwo w karierze. Brazylijczyk pokonał Dereka Brunsona przez jednogłośną decyzję na gali UFC 208, jednak większość obserwatorów nie zgadzała się z werdyktem sędziów. Brunson twierdził, że pokonał legendę i został okradziony ze zwycięstwa. Decyzja nie była jednak wcale powodem największych kontrowersji związanych z Silvą w najbliższym czasie. 

Brazylijczyk miał już zaplanowany pojedynek z Kelvinem Gastelumem, kiedy gruchnęła wiadomość o kolejnej wpadce dopingowej „Pająka”. Zawodnik ponownie udawał, że jest niewinny, czym wywołał jeszcze większą lawinę krytyki na swój temat. 

„Zrujnował swoją legendę. Za pierwszym razem można to jeszcze jakoś wyjaśnić, ale za drugim, to gwóźdź do trumny. Ten koleś oszukiwał i to jest haniebne” – twierdził Michael Bisping. „Jeśli wpadasz na testach antydopingowych, to stawia pod znakiem zapytania całą twoją karierę, a on oblał je dwa razy. Na pewno jest to plama na jego osiągnięciach” – mówił Chris Weidman. „Przyłapani na dopingu nie powinni być rozważani jako najlepsi zawodnicy w historii” – uważał Daniel Cormier. 

Silva został ponownie zawieszony na rok i do startów mógł wrócić w listopadzie 2018 roku. Brazylijczyk zaczął głośno domagać się walki z Conorem McGregorem, za którą najpewniej zgarnąłby największą wypłatę w karierze. Były podwójny mistrz UFC również wyraził swoje zainteresowanie takim zestawieniem, ale do jego realizacji było bardzo daleko. Silva znalazł się teraz na celowniku wschodzącej gwiazdy wagi średniej – Israela Adesanyi. 

Pojedynek Brazylijczyka i Nigeryjczyka symbolizował zmianę pokoleniową w całym UFC. Schodząca ze sceny legenda sportów walki stanęła w oktagonie naprzeciwko młodszego i szybszego rywala, który miał zostać przyszłością oraz twarzą organizacji. Adesanya swoim stylem przypominał nieco młodszego Andersona i wróżono mu wspaniałą karierę na szczycie wagi średniej. Obaj zawodnicy zafundowali kibicom widowisko obfitujące w spektakularne akcje w stójce. Po trzech rundach jednogłośnym zwycięzcą został Israel Adesanya, który na środku oktagonu oddał należyty szacunek wybitnemu rywalowi. Obrazki po walce z gali UFC 234 są przykładem wspaniałego sportowego ducha w MMA i pokazują jak ważną postacią dla młodych zawodników jest Silva. 

Anderson Silva od tego czasu poniósł jeszcze dwie porażki. Na gali UFC 239 doznał kontuzji kolana po niskim kopnięciu ze strony Jareda Cannoniera, a 31 października został znokautowany przez Uriah Halla w czwartej rundzie pojedynku. 

Pająk przed walką z Hallem zapowiedział, że będzie to jego ostatni występ w UFC. „Czasami ciężko jest nam się zatrzymać. To był mój ostatni dzień tutaj i jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem stoczyć ostatnią walkę dla rodziny UFC” – rzekł Silva w wywiadzie po gali. Uriah Hall ze łzami w oczach przepraszał Silvę w oktagonie. Pokonanie legendy było dla niego ciężkim momentem. „Dorastałem oglądając jego starcia, był idolem, którego starałem się naśladować i miałem do niego ogromny szacunek. To najtrudniejsza rzecz jaką kiedykolwiek musiałem zrobić. Dziękuję Anderson nie tylko za to, że byłeś dla mnie i wielu innych prawdziwą inspiracją, ale również za to jak prezentowałeś się w oktagonie i poza nim. Jesteś prawdziwą legendą i nikt ci tego nie odbierze” – oświadczył po zwycięstwie Hall. 

Choć nie zamknął sobie furtki na stoczenie kolejnych pojedynków poza UFC, to 45-letni Brazylijczyk powinien w spokoju udać się na zasłużoną sportową emeryturę i nie rozmieniać dalej swojego dorobku na drobne. Ostatnie 8 lat to pasmo niepowodzeń w wykonaniu „Pająka”. Były mistrz wagi średniej przegrał w tym czasie 7 z 9 walk, po drodze dwukrotnie oblewając testy antydopingowe. 

Nikt ani nic nie odbierze jednak Andersonowi Silvie miana jednego z najwybitniejszych zawodników w historii mieszanych sztuk walki. Silva przez lata zachwycał, zadziwiał, inspirował. Na sukcesach i popisach wojownika z Kurytyby wychowywało się całe pokolenie zawodników, a także kibiców. Styl walki Brazylijczyka był jedyny w swoim rodzaju, do tej pory nie oglądaliśmy podobnego zawodnika, bijącego się na takim poziomie. Jego rekordy w UFC mogą pozostać nietknięte przez długi okres, a miejsce w Galerii Sław organizacji ma zagwarantowane. Nadszedł czas, w którym „Pająk” zwinął swoją sieć i zakończył polowanie. 

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.