Bardzo ciekawy wywiad z Jankiem Błachowiczem, którego udzielił  Gazecie Codziennej, w środku posta.

— Ja po prostu spełniam swoje marzenia — przyznaje Jan Błachowicz, pochodzący z Cieszyna zawodnik startujący w Konfrontacji Sztuk Walki. — To najwszechstronniejsza forma – trzeba być świetnym w uderzaniu, trzeba być dobrym bokserem czy kickboxerem, zapaśnikiem, trzeba umieć walczyć na ziemi — dodaje. Niedawno stoczył zwycięską walkę w Rosji, a już we wrześniu czeka go kolejny ważny pojedynek. Z zawodnikiem rozmawiamy o początkach kariery, na bramce w Retro, Cieszynie, powrocie do sportu po kontuzji, a także… „Tańcu z gwiazdami”.

Jak długą drogę musiał pan przejść, aby trafić do MMA? Pamięta pan kiedy wszystko się zaczęło?
— Od dziecka lubiłem oglądać filmy z Brucem Lee i Jean-Claudem van Dammem. To byli moi idole dziecięcych lat i to była moja inspiracja. Najpierw był więc cieszyński klubu judo, gdzie stawiałem pierwsze kroki na macie. Potem wraz z kolegą zaczęliśmy uprawiać boks w piwnicy, byliśmy takimi samoukami. Boks przez jakiś czas trenowałem w klubie w Jastrzębiu Zdroju, stoczyłem nawet kilka walk amatorskich. Koledzy zachęcili mnie także do spróbowania swoich sił w brazylijskim ju jitsu, jeździli wówczas do Rybnika – i któregoś dnia w 2002 roku również i ja tam pojechałem. Trenowałem solidnie, pojawiły się pierwsze sukcesy, pierwsze medale. To był czas, gdy miałem dylemat, co wybrać: wojsko albo sport, nie wiedziałem za bardzo, w którą stronę powinienem pójść. Wystartowałem jednak w Mistrzostwach Śląska i zdobyłem medal w ju jitsu. Wtedy wiedziałem, że będzie to sport.

Na ju jitsu jednak pan nie poprzestał…
— Nieustannie mieszałem boks z ju jitsu, nie mogłem się zdecydować z którą z tych dyscyplin mocniej się związać – trenerzy radzili jednak bym zdecydował się na jedną z nich. Któregoś dnia otworzyli w Rybniku sekcję muay thai, szło mi bardzo dobrze, w międzyczasie jeszcze zaliczałem amatorskie turnieje MMA, stoczyłem osiem walk i wszystkie wygrałem. Wtedy uświadomiłem sobie, że właśnie walki mieszane są moim celem sportowym. Bo są najwszechstronniejsze.

Od fascynacji filmem do pojawienia się na ringu to jednak bardzo długa droga…
— Nigdy się nie zawahałem. Na początku musiałem łączyć treningi z nauką w szkole wieczorowej oraz pracą na pół etatu. Dawałem radę i nawet wszyscy mnie podziwiali. Wielu znajomych pytało nawet, czy nie szkoda mi na to wszystko czasu, bo przecież łatwiej byłoby się wciąż bawić i imprezować. Ja jednak wybrałem inna drogę i teraz mogę spełniać marzenia.

Jak wiele trzeba poświęcić z własnego życia by znaleźć się w polskiej czołówce MMA?
— To cała masa wyrzeczeń. Niemal wszystko poza sportem schodzi na dalszy plan. W głowie istnieje bowiem jeden konkretny cel i nie można sobie pozwalać na imprezy i dyskoteki, choć i na to przychodzi czas. A cały mój tzw. luz w okresie przygotowawczym, to czasami jedno piwo wieczorem, i to wszystko. Trzeba poświęcić bardzo dużo, zdarza się że cierpią i rodzina, i znajomi. Człowiek myśli przede wszystkim o walce i codziennych treningach. A w okresie startowym czas treningów się wydłuża do sześciu godzin. Trening jest uzależniony od czasu dzielącego mnie od walki – pracuje się nad siłą, zadaniówkami czy dynamiką.

Oczywiście ważne są sparingi, często jednak nad nimi czuwają trenerzy. Jak wygląda przejście do MMA z innych dyscyplin?
— Pojechałem kiedyś na pierwszy turniej amatorów w Bytomiu i wygrałem. Umocniłem się wówczas w przekonaniu, że to jest dyscyplina której chcę się poświęcić. MMA to najwszechstronniejsza forma – trzeba być świetnym w uderzaniu, trzeba być dobrym bokserem czy kickboxerem, zapaśnikiem, trzeba umieć walczyć na ziemi. Nie można skupiać się tylko na jednym elemencie. Od początku byłem wszechstronnym zawodnikiem, jedynym moim problemem było połączyć to wszystko w jedna całość. Dobrze uderzałem, walczyłem w parterze i obalałem.

Zdobył pan tytuł Mistrza Świata w Muay Thai w koreańskim Busan. Pojawiają się jeszcze propozycje startów w tej dyscyplinie?
— I to bardzo często. Mam propozycje by lecieć na Olimpiadę Sportów Walki w Chinach, organizatorzy chcieliby abym reprezentował Polskę. Mam problem – we wrześniu mam walkę finałową w Konfrontacji Sztuk Walki, i ta walka jest dla mnie priorytetowa, może wiele przede mną otworzyć. Biję się z myślami czy jechać do Chin.

Pamięta pan pierwszą swoją profesjonalna walkę w MMA?
— Pamiętam i chyba nigdy jej nie zapomnę – zostałem wówczas oszukany. Pojechaliśmy do Poznania, walczyłem z miejscowym chłopakiem, jego klub organizował galę, a w dodatku jego trener był jednym z sędziów. Sama walka była nudna, byliśmy pospinani. Byłem jednak lepszy, a po dogrywce okazało się że zwyciężył mój rywal.

Ta porażka pana nie złamała?
— W takich sytuacjach wychodzi dusza wojownika. Znajduje się odpowiedź na pytanie: czy człowiek się załamie czy pójdzie dalej. W moim przypadku okazało się, że wyruszyłem w tą sportową przygodę, robię swoje i walczę tak, aby o zwycięstwie decydowała moja przewaga a nie decyzja sędziów.

O czym pan myśli gdy pojawia się w ringu?
— Tysiące myśli przewijają się w głowie. U mnie jest czasami dość zabawnie, bo wychodząc na ring myślę tylko o tym, by się przypadkiem gdzieś nie potknąć i nie upaść (śmiech). Natomiast w ringu myśli nie mają jakieś większej logiki, przypominają bardziej jakiś niezrozumiały sen, niezwiązany zupełnie z walką.

Kontuzja sprawiła, że na półtora roku został pan wykluczony z uprawiania sportu…
— Nie przeżyłem na szczęście żadnego załamania. Miałem znajomych z podobnymi kontuzjami, którzy z nich powychodzili. Wtedy pomyślałem o starej zasadzie, że „co mnie nie zabije, to nas wzmocni”. Pomogły mi: mocna psychika, dobry doktor i udana rehabilitacja. I po powrocie do walk okazało się, że po kontuzji nie ma śladu. Pierwszą walkę po niej stoczyłem w katowickim Spodku, dla mnie bardzo ważnym miejscu, to przecież niemal moje rodzinne strony. Sama walka była wielką niewiadomą, powrót udał się w 120 procentach. Wszyscy się pytali czy będzie to ten sam Błachowicz jak przed kontuzją. Udowodniłem, że wszystko poszło w dobrą stronę.

Myśli pan już o Danielu Taberze, wrześniowym przeciwniku w finale Konfrontacji Sztuk walki?
— Jeszcze nie, choć przed snem czasami pojawiają się małe myśli, jak to będzie. Na razie jednak jeszcze za wcześnie, by zaprzątać sobie nim głowę. Na ile to możliwe staram się zawsze rozpoznać przeciwnika, w internecie można pooglądać jego wcześniejsze walki. Często oglądają je trenerzy i rozpracowują styl i sposób walki rywala, jego mocne i słabsze strony.

Największe sportowe marzenie?
— Marzeniem każdego jest zdobyć pas UFC i jak najdłużej go utrzymać. Mam marzenie, by zostać legendą w tym sporcie, stać się takim Muhammadem Ali w MMA. W tej chwili taką postacią w naszym sporcie jest Fiodor Jemilianenko, który jest rozpoznawalny na całym świecie.

Jak długo można stawać na ringu w MMA?
— Nie ma tutaj reguły, są zawodnicy którzy karierę w MMA kończą w wieku 28 lat, a inni w tym wieku dopiero zaczynają bądź łapią najwyższą formę. Najlepszy okres dla zawodnika przypada statystycznie między 25 a 35 rokiem życia. Obecnie najstarszy zawodnik ze ścisłej światowej czołówki to Randy Couture, facet ma ponad 45 lat, dopiero niedawno stracił pas UFC. Zszedł wagę niżej i znów walczy z powodzeniem.

A Randy Couture to nie tylko wojownik, ale również aktor, znany m.in. z filmów „Redbelt” czy „Króla Skorpiona 2”. Myśli Pan by pójść w jego ślady? Zagrać w filmie? Albo wybrać drogę z naszego polskiego podwórka i przyjąć n.p. zaproszenie do „Tańca z gwiazdami”?
— Nie jestem jeszcze taką gwiazdą by już mnie zapraszali. A poza tym, gdyby nawet pojawiła się propozycja z „Tańca z gwiazdami”, to i tak moja dziewczyna mi nie pozwoli (śmiech). Natomiast nad filmem bym się zastanowił, z niwźle nakreśloną fabułą z wojownikiem jako głównym bohaterem (śmiech). Oczywiście nie mam takich propozycji i wiem, że muszę wiele w sporcie osiągnąć. Na razie pojawiłem się w roli eksperta w telewizji, i mam za sobą już pierwszy chrzest przed kamerami.

Można wyżyć z MMA?
— Na walkach można sobie dorobić, natomiast trudno byłoby z tego wyżyć. Zwykle zawodnicy szukają sponsorów, którzy wspierają przygotowania do walk. Kiedyś w Cieszynie stałem na bramce w Retro, obecnie w Warszawie prowadzę zajęcia i treningi. Trzeba jakoś dorabiać.

Praca na bramce była doświadczeniem, ale pewnie i niezłą szkołą opanowania…
— Ludzie często mają tak: lubią wypić trochę alkoholu i włącza im się nieśmiertelność. Unikałem jednak jakichś dziwnych sytuacji, ponieważ zdawałem sobie już wówczas sprawę z siły, jaka posiadam. Na bramce załatwiałem sporne sytuacje najłagodniej jak się tylko dało.

Rodzina jak reaguje na drogę sportową, którą pan wybrał?
— Na początku było nie bardzo, ale z czasem, gdy przyszły sukcesy, gdy zacząłem wygrywać, przywozić medale, zaczęli mnie mocno wspierać. Rodzice bardzo się interesują, nawet mama potrafi spędzać długi czas w internecie sprawdzając wszystkich zawodników. I staje się powoli ekspertką (śmiech). Duże wsparcie okazuje mi również moja dziewczyna.

Mimo że trenuje pan w Warszawie, można spotkać pana również w Cieszynie…
— Cieszyn jest moim miastem, tutaj się urodziłem i tutaj mnie pochowają (śmiech). A tak na poważnie: świetnie się czuję w Cieszynie, i choć los rzuca mnie w różne miejsca, Cieszyn jest tym miastem, które podoba mi się najbardziej spośród wszystkich tych, które widziałem.

Rozmawiał: MARCIN MOŃKA

17 KOMENTARZE

  1. super wywiad!! Janek nie tylko jest świetnym fighterem ale i ma poukładane w głowie, może daleko zajść w tym sporcie

  2. Janek podobał mi się bardzo na ringu , teraz podoba mi się jego zachowanie poza nim. Chyba powoli staje się moim idolem 😀

  3. HubiSSJ3 Staje się twoim idolem dopiero teraz kiedy jest dobry tak? Ja od zawsze w Janka wierzyłem no i proszę…

  4. Do przodu Jan! Chciałem na Ciebie głosować w wyborach prezydenckich ale niestety nie startowałeś.

  5. Arian1991
    jesteś najlepszym kibicem wśród nas i nie znęcaj się nad nami wykorzystując nasze braki w posiadaniu idolów

  6. Janek mysle że rozpierdolisz tabere w drobny mak ! ! ! za jakis czas bendziesz numerem 1 ksw

  7. Z calym szacunem Janeczku,jestes obecnie swietnym fajterem i pelen podziw dla cibie,ale w swojej pierwszej walce z Krzysztofiakiem miales pare kilo ponad limit.Marcin sie zgodzil walczyc ale umowa byla taka ze jesli walka bedzie wyrownana to wskazanie bedzie dla niego.Wiem bo przy tym bylem.

  8. Chyba nie warto rozgrzebywać tej sprawy ale wskazanie miało być na Krysztofiaka jeżeli walka będzie remisowa a nie wyrównana. Po walce został ogłoszony remis który był ewidentnie wydrukowany, po czym zwycięzca został wskazany Marcin.

  9. Arian1991

    Od roku znam Janka Błachowicza , więc …… A poza tym napisałem , że podoba mi się jego nastawienie , bo dopiero teraz w miarę bardziej je poznałoem 🙂

  10. Ludzie często mają tak: lubią wypić trochę alkoholu i włącza im się nieśmiertelność. :):)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.