Fot: Esther Lin / MMAFighting

MMA to piekielnie ciężki biznes, o czym po raz kolejny przekonał się Dana White do spółki z nowym szefostwem. Kiedy robisz wszystko, dwoisz się i troisz, by wykreować nową gwiazdę, ta zawodzi w najgorszym możliwym momencie. Jeszcze niedawno ulokowano masę środków i energii, by wypromować duet „Page&Sage”, by ten spieprzył sprawę koncertowo.

Najpierw oczekiwania fanów i włodarzy organizacji zawiodła Paige VanZant, która po pokonaniu trzech kolejnych „cukinii”, została zdemolowana w boju z bardziej solidną Rose Namajunas. Niedługo później został wykolejony pociąg z ogromem oczekiwań wobec Sage’a Northcutta. Prowadzony najłatwiejszą z możliwych dróg, nie potrafił doprowadzić do zwycięstwa z nikomu wcześniej nie znanym Bryanem Barbareną, który brutalnie obnażył braki parterowe nader uprzejmego pięknisia.

Kiedy starania Ultimate Fighting Championship w promowaniu kolejnej postaci stają się bardzo widoczne, możemy odliczać dni do momentu, w jakim napompowany „hype” się skończy. Ot, statystyka. Dlatego też przed wczorajszą galą nie mogłem wyzbyć się przeczucia, że Michelle Waterson, promowana z wszystkich możliwych stron, nie uniesie ciężaru oczekiwań.

Bezwzględną pacyfikatorką marzeń speców od PR-u UFC znowu okazała się Namajunas, która pokiereszowała buźkę uroczej VanZant, by w następnej kolejności odebrać szansę walki o pas mistrzowski Michelle Waterson.

Miejsce „Karate Hottie” jest w dywizji atomowej. Zawodniczka wyraźnie odstaje warunkami fizycznymi od koleżanek z wagi słomkowej i głównie to będzie jej przeszkadzać w wyścigu o złoto. Trenująca pod skrzydłami Grega Jacksona i Mike’a Winklejohna Waterson notuje progres umiejętności i po zwycięstwie z VanZant zyskała sporą popularność, jednak teraz jej droga do statusu supergwiazdy znacznie się wydłuży. Możesz dostać zastrzyk promocyjny od organizacji i jej zaprzyjaźnionych mediów, ale jak nie będziesz wygrywać – zapomnij o miłości mas. Wschodząca gwiazda przygasła i na jakiś czas przestaniemy być bombardowani jej nazwiskiem w mediach społecznościowych.

Natura nie znosi próżni, dlatego już chwilę wcześniej przygotowała grunt pod wzrost nowej gwiazdy. Tuż przed walką Namajunas z Waterson w oktagonie pojawili się Ronaldo Souza z Robertem Whittakerem, by dać świetne show. Młody, gniewny Australijczyk zaistniał w wyobraźni fanów Mieszanych Sztuk Walki jako wyśmienity uderzacz, który dał lekcję w stójce „staremu wydze” z Brazylii.

„Jacare” jeszcze niedawno był poważnym kandydatem do boju o mistrzostwo wagi średniej, a tymczasem przemielił go (do dzisiaj) mało znany Whittaker. I ta wygrana dała „Żniwiarzowi” więcej niż sześć poprzednich razem wziętych.

Robert może nie jest „wyszczekany” jak Michael Bisping czy Conor McGregor, ale to sportowiec, który ma w sobie „to coś”, by stać się wielką personą świata MMA.

Nie to co taki Demetrious Johnson… Gość właśnie wyrównał rekord legendarnego już Andersona Silvy w liczbie obron pasa mistrzowskiego, a niemal wszyscy mają to gdzieś. UFC daje numer jeden wszelkich rankingów pound for pound na rozpiskę gali on FOX zamiast numerowanej, a fani otwarcie przyznają, że walki „Myszy” ich nie interesują. Może Johnsonowi brakuje charyzmy, by porywać tłumy? A może to po prostu nie jest sport dla niskich ludzi?

Zdaje się to być, niestety, brutalną prawdą. Gdyby wspomniany McGregor bił się w wadze muszej, to raczej nie zyskałby swojej obecnej rozpoznawalności. Z drugiej strony, organizacja może oczekiwać swoje, my swoje, a sam zainteresowany ma po prostu inne cele i nie starajmy się go uszczęśliwiać na siłę. Na horyzoncie pojawia się walka z Codym Garbrandtem, ale Demetrious woli poczekać, „bo obrona”, „bo Dillashaw”, „bo tworzę historię”. Niech mu będzie – jego plany, jego życie.

Galę UFC on FOX 24 w ostatecznym rozrachunku należy zaliczyć do udanych, a ciekawie po niej zrobiło się zwłaszcza w dywizji koguciej, do której niedawno zawitał także mistrz WSOF Marlon Moraes.

Aljamain Sterling wrócił na ścieżkę zwycięstw, a udany debiut w organizacji zanotował 23-letni Tom Duquesnoy. Urodzony we Francji „Fire Kid” zyskał rozgłos w środowisku jako mistrz wagi piórkowej BAMMA i wielu wyczekiwało jego występów w największej organizacji MMA na świecie. W boju z Patrickiem Williamsem udowodnił swoją przynależność do światowej czołówki kategorii z limitem 135 funtów i świetnym nokautem w drugiej rundzie wzbudził apetyt na więcej.

Pierwsza odsłona walki nie do końca szła po myśli Francuza. Nieopierzony Duquesnoy również swoje przyjął, dlatego ciężko w chwili obecnej mówić o nim jako o materiale na przyszłego mistrza Ultimate Fighting Championship.

Warto odnotować także kolejne zwycięstwo Alexandra Volkova. Były mistrz wagi ciężkiej organizacji Bellator i M-1 jeszcze w 2015 roku przegrał dwie kolejne walki i nie spodziewano się po nim zbyt wiele, a tymczasem wygrał cztery kolejne starcia, w tym dwa w UFC. Po niezbyt imponującym debiucie w boju z Timothym Johnsonem, zaprezentował się bardzo przyzwoicie w potyczce z Royem Nelsonem. 28-letni Rosjanin raczej nie jest materiałem na mistrza Ultimate Fighting Championship, ale groźny w stójce „Drago” będzie odsiewał ziarna od plew w parku zawodniczym królewskiej kategorii wagowej.

Mariusz Hewelt

3 KOMENTARZE

  1. Fajno sie czyta. Nawiązując do tematu. Najlepiej drzec ryja,wszystkich wyzywać,grac w reklamach płatek śniadaniowych i spomojnoe czekać na grube figury.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.