Ed Soares to niezwykle doświadczony menadżer, który miał okazję współpracować z takimi gwiazdami jak Anderson Silva czy Lyoto Machida. Dziś zajmuje się działaniami promocyjnymi i prowadzeniem organizacji Legacy Fighting Alliance, ale nadal wspiera zawodników, z którymi niegdyś pracował. W rozmowie z naszym serwisem opowiedział nie tylko o swojej karierze, ale także o perspektywach jakie leżą przed MMA i dalszym rozwoju dyscypliny.

Nie każdy zdaje sobie sprawę, że niegdyś działałeś biznesowo z dala od MMA. Swoją zawodową drogę rozpocząłeś bowiem od pracy dla nocnych klubów i zespołów muzycznych.

Tak, pierwszym biznesem, którym zająłem się w życiu była promocja nocnych klubów oraz zespołów hip-hopowych. Miałem wówczas dwadzieścia kilka lat. Pod koniec 1997 roku moja dziewczyna, która teraz jest moją żoną, zaszła w ciążę. Spodziewaliśmy się więc naszej pierwszej córeczki i właśnie wówczas podjąłem decyzję o odejściu z biznesu związanego z nocnymi klubami i nocnym życiem. Postanowiłem spróbować swoich sił w biznesie odzieżowym. Rok po tym gdy zrezygnowałem z pracy promocyjnej i menadżerskiej przejąłem firmę odzieżową odpowiedzialną za markę Sinister, która później stała się jedną z najważniejszych w świecie MMA. Mimo że początkowo nie działałem aktywnie w świecie sportów walki, zawsze byłem ich wielkim fanem. Przez długi czas trenowałem brazylijskie jiu-jitsu z Roycem Graciem. Podróżowałem z nim i towarzyszyłem mu w jego seminariach. Pasję do sportu połączyłem więc z produkcją odzieży dla sportowców. Później natomiast zacząłem robić program telewizyjny o MMA, a to pozwoliło mi na zbudowanie świetnych relacji z organizacjami takimi jak Pride i UFC. Byliśmy bowiem wówczas jednymi ludźmi promującymi MMA w telewizji. Wtedy też zbudowałem sobie pozytywne relacje z Daną Whitem i Lorenzo Fertittą. Pokazywałem bowiem UFC w otwartej telewizji, zanim samo UFC tam trafiło. Przy okazji budowałem również dobre relacje z zawodnikami, których promowałem na ekranach telewizorów. I właśnie wtedy postanowiliśmy z moim partnerem, że chcemy przy okazji zająć się sprawami menadżerskimi zawodników. Mieliśmy już doświadczenie w tym biznesie. A w praktyce zajmowanie się stroną menadżerską zawodników i muzyków jest w sumie do siebie podobne. Zarówno muzycy jak i zawodnicy mają za zadanie przyciągnąć widzów na swoje wydarzenia. Muzycy sprzedają płyty, a zawodnicy PPV.

Wspomniałeś o programie telewizyjnym. Co to była za produkcja?

Był to program, który najpierw wystartował w Brazylii, a potem przenieśliśmy go do USA. Nazywał się Passing the Guard i był programem o MMA. Jeden odcinek trwał 30 minut. Pokazywaliśmy w nim najlepsze akcje z różnych wydarzeń. Robiliśmy też wywiady z zawodnikami, więc był to w praktyce magazyn sportowy poświęcony mieszanym sztukom walki.

Jak jednak doszło do tego, że zacząłeś pracować z takimi zawodnikami jak Anderson Silva?

Wszystko zaczęło się od mojego ówczesnego partnera biznesowego Jorge Guimaraesa, z którym produkowałem wówczas telewizyjne show. Poznaliśmy się gdy miałem około trzynastu lat. Byliśmy sąsiadami. On wyjechał jednak do Brazylii gdzie zaczął produkować wspomniany program telewizyjny. Można więc spokojnie powiedzieć, że był pionierem w tej dziedzinie. Gdy zaczęliśmy wspólną pracę nad programem w USA, on miał już kontakty z brazylijskimi zawodnikami. Ja natomiast mieszkałem w USA i miałem swoje kontakty tutaj. Uznaliśmy więc, że zawodnicy mogą w praktyce mieć dwóch menadżerów w cenie jednego. Jeden działałby w Brazylii, a drugi w USA. Wystartowaliśmy więc i zaczęliśmy wspólną pracę z Andersonem, Lyoto i innymi zawodnikami.

Mówiłeś wcześniej, że trenowałeś BJJ, a jak sprawa wyglądała z MMA?

Nigdy nie trenowałem MMA. Byłem jedynie fanem, a trenowałem BJJ. Przyjaźniłem się jednak z Roycem, więc od początku, od pierwszych gal UFC wciągnąłem się w ten temat.

Wróćmy zatem do spraw biznesowych. Aktualnie jesteś szefem organizacji Legacy Fighting Alliance. Zamieniłeś więc rolę menadżera na rolę promotora. Skąd taki pomysł na zmianę?

Menadżerskie prowadzenie zawodników dawało mi wiele radości. Bardzo lubiłem im pomagać. I w tym wszystkim nie chodziło o pieniądze, bo wówczas w tym sporcie po prostu pieniędzy nie było. W roku 2012 dołączyłem natomiast do organizacji Resurrection Fighting Alliance, którą cztery lata później połączyliśmy z Legacy Fighting Championship i stworzyliśmy Legacy Fighting Alliance. Praca dla tych organizacji uświadomiła mi, że może jednak wolę zająć się promocją niż działką menadżerską. Promowaniem zajmowałem się praktycznie od zawsze i miałem to we krwi, a w roli menadżera osiągnąłem już wszystko, bo zajmowałem się największymi zawodnikami, mistrzami, osobami, które trafiły do Galerii Sław. To była wspaniała droga i wspaniałe doświadczenie.

Dodatkowo zanim połączyliśmy RFA z LFC uświadomiłem sobie, że w ciągu trzech lat dzięki naszym wydarzeniom udało się wprowadzić do UFC 59 zawodników. Z tych 59 zawodników prowadziłem menadżersko tylko 7. Uświadomiłem więc sobie, że znacznie lepiej będę mógł pomagać zawodnikom jako promotor niż jako menadżer. To ostatecznie sprawiło, że zdecydowałem się skupić na byciu promotorem. Robienie gal sprawiało mi dużo radości, a doświadczenie, które zdobyłem jako menadżer okazało mi się pomocne w pracy przy rozwoju LFA.

Patrząc zatem na twoją karierę można powiedzieć, że ostatecznie twoja pasja do MMA przerodziła się w pracę, którą też uwielbiasz?

O tak, zdecydowanie. Moja praca jest również moją pasją. To zabawne, bo gdy moje dzieci były młodsze i szedłem z nimi na imprezę urodzinową, wszyscy ojcowie chcieli rozmawiać o walkach, ale po chwili przepraszali mnie, bo mówili, że to przecież moja praca, więc nie mówmy o pracy w trakcie imprezy. Ja na to odpowiadałem jednak, że to owszem moja praca, ale uwielbiam robić to co robię, więc spokojnie możemy rozmawiać. MMA zatem na pewno nie jest tylko moją pracą. Ale powiem ci jeszcze, że w sumie przez całe swoje życie byłem szczęściarzem, bo zawsze robiłem to co lubiłem. Oczywiście praca w MMA jest wymagająca, bo musisz dużo podróżować i w całości się temu poświęcić. Nie jest to więc łatwe ani dla mnie, ani w szczególności dla mojej rodziny. Przez to, że jestem często w drodze, omija mnie sporo spraw rodzinnych. Ostatecznie jednak dzięki temu mogę zapewnić mojej rodzinie dobre życie. Przez lata też moje podejście do pracy się nie zmieniło. Poświęcam na nią dużo czasu. Dowodem na to może być też nasze dzisiejsze opóźnienie w rozmowie. Musiałeś na mnie czekać, bo właśnie rozmawiałem przez telefon z Daną Whitem i ustalaliśmy różne kwestie. Tę pracę musisz więc kochać, bo jesteś w niej cały czas. W tym biznesie jest też wiele trudnych sytuacji i jeśli się tego nie kocha, będzie ci naprawdę trudno. Gdy masz bowiem grosze sytuacje w pracy, jedyną sprawą, która motywuje cię do dalszego działania jest właśnie miłość do tego co robisz.

Wspomniałeś o rozmowie z Daną Whitem. Wcześniej mówiłeś o waszych pozytywnych relacjach. Ciekaw jednak jestem czy myślisz o tym, żeby w przyszłości ze swoją organizacją być może konkurować z UFC?

Nie, skądże. Pozycja, w której się znajduję bardzo mi odpowiada. Lubię pracować z UFC, tak samo jak lubię pracować z Bellatorem. To co robi dziś LFA jest bardzo potrzebne w naszym biznesie. Chodzi mi o to, że są zawodnicy, którzy walczą w jakichś małych salach bankietowych, przed publicznością na 500 osób, a potem trafiają do UFC, gdzie walczą dla tłumu 15 tysięcy ludzi. To jest tak jakbyś w liceum grał w koszykówkę, a potem nagle trafił do NBA i nie byłoby nic pomiędzy. Czuję więc, że my działamy jak szkoły wyższe, wypełniamy lukę i dajemy możliwość rozwoju zawodnikom. Pozwalamy im wejść na wyższy poziom, a nie skakać od razu na głęboką wodę.

Popatrz na zawodników, którzy od nas wyszli i zobacz jak teraz sobie radzą w UFC. Mówię tu np. o Holly Holm, Henrym Cejudo, Brianie Ortedze, Mckenzie Dern albo Seanie O’malleyu. Dziś około 20% zawodników UFC było niegdyś związanych z naszym show.

Co zatem chciałbyś jeszcze osiągnąć jako promotor?

To co chciałbym osiągnąć jako promotor, to zapewnić zawodnikom platformę, dzięki której będą mogli się rozwijać. Przez takie podejście chciałbym budować największe talenty na świecie. Naszym sloganem w LFA jest powiedzenie: tu tworzy się przyszłość. I faktycznie możesz u nas zobaczyć przyszłe gwiazdy. Za każdym razem gdy fani oglądają nasze gale, mają dużą szansę na zobaczenie przynajmniej kilku zawodników, którzy za jakiś czas narobią rumoru w UFC. Jeśli więc ktoś jest fanem tego sportu, to właśnie oglądanie LFA jest czymś co warto robić.

Kilka miesięcy temu byłeś nominowany do World MMA Awards w kategorii szefa roku. Jak ważnym wyróżnieniem była dla ciebie ta nominacja?

Ta nominacja bardzo mi pochlebia, szczególnie, że trafiłem do prestiżowej kategorii, w której byli nominowani ludzie, których szanuję, np. Dana White, z którym mamy bardzo długą i bogatą relację. On jest nie tylko świetnym kolegą, ale również przyjacielem. Podobnie jest ze Scottem Cokerem. Przyjąłem więc tę nominację z dużą pokorą i byłem za nią bardzo wdzięczny.

Ciekaw jestem jak z perspektywy Stanów Zjednoczonych, w których najczęściej pracujesz, postrzegasz MMA na świecie? Na jakie organizacje zwracasz uwagę?

Na świecie działa wiele ciekawych organizacji. W Wielkiej Brytanii jest BAMMA. W Europie działa również Superior Challenge i KSW. W Azji natomiast mamy One Championship, a w Brazylii Jungle Fight. Jest więc na świecie sporo wspaniałych organizacji. Niestety nie mamy możliwości oglądania ich wszystkich.

Chciałbym się tu na chwilę zatrzymać, bo wspomniałeś o polskim KSW.

Tak, to fenomenalna organizacja i przecież jeden z jej twórców był również nominowany do kategorii szefa roku World MMA Awards. I to jest wspaniałe, wielkie gratulacje dla niego. Oczywistym dla mnie jest, że w Polsce KSW udało się osiągnąć wielkie rzeczy. I dziś jest to jedna z największych organizacji w Europie, co bardzo mnie cieszy.

Na światowe działania organizacji w pewnym sensie konkurencyjnych patrzysz zatem pozytywnie?

Wielu promotorów na świecie ma wybujałe ego i przemawia przez nich zazdrość. Ja natomiast gdy widzę, że inna organizacja świetnie sobie radzi na rynku, jestem szczęśliwy, ponieważ wiem, że nasz sport się rozwija i rośnie w siłę. Wspaniałym jest więc widzieć takie gale jak organizuje KSW.

A jak patrzysz na przyszłość MMA? Czy myśli, że może np. zostać dyscyplina olimpijską?

Nie wiem czy ostatecznie MMA trafi na igrzyska, patrząc jednak w skali globalnej MMA cały czas rośnie w siłę i jest coraz mocniejsze. Patrząc natomiast z perspektyw LFA widzimy jak wielu młodych zawodników poszukuje możliwości i miejsca do zaprezentowania swoich umiejętności. To natomiast uświadamia mi, że w tym sporcie pojawia się coraz więcej osób, co pokazuje, że MMA zaczyna być mocną alternatywą dla innych zawodowych dyscyplin. Kiedyś dzieci, marzyły o tym, żeby grać w baseball, albo w piłkę nożną, a teraz mogą też spoglądać na MMA i myśleć o profesjonalnej karierze w tym sporcie. Uważam więc, że największe talenty są jeszcze przed nami do odkrycia i dopiero zawitają na dużą scenę MMA. Dzieci zaczynają teraz treningi w coraz młodszym wieku, kiedy więc te dzieci będą miały 18, czy 20 lat, będą bardzo doświadczonymi zawodnikami. Będą bowiem trenowały zapasy, boks, jiu-jitsu czy muay thai np. od siódmego roku życia.

Czy myśli, że w przyszłości te dzieci zmienią obliczę MMA, które stanie się zupełnie innym sportem niż jest teraz?

Moim zdaniem MMA nie będzie znacząco inne, ale jak każdy inny sport będzie ewoluować i stawać się coraz lepsze. Dokładnie tak samo jest i było np. z surfingiem, skating czy baseballem. Zapewne będzie trudno pobić niektóre rekordy, ale sam krajobraz tego sporu będzie inny. Teraz wiele osób narzeka, że nie ma w naszej branży dużych sponsorów, że nie ma zaangażowania dużych firm. Gdy jednak spojrzysz na tych wszystkich prezesów i dyrektorów, którzy zarządzają w dużych firmach budżetami marketingowymi, okazuje się, że są to osoby, które za jakiś czas zapewne przejdą na emeryturę. Na ich miejsca wejdą nowe osoby, które wychowały się na oglądaniu MMA. Z wolna więc ten rynek zacznie się zmieniać, a ludzie zaczną dostrzegać wartość jaką niesie z sobą MMA. Jeśli bowiem spojrzysz na grupę wiekową ludzi, którzy oglądają MMA, okaże się, że z perspektywy rynkowej i reklamowej jest to grupa najbardziej wartościowych klientów. Są to głównie mężczyźni w wieku 18-34. Co ciekawe, jest też spora grupa kobiet, która kształtuje się na poziomie 35-40%. Gdy więc w dużych firmach zacznie następować zmiana pokoleniowa, ludzie zaczną sobie uświadamiać korzyści płynące z połączeniach ich marek ze światem MMA. Osoby, które dziś siedzą na wysokich stanowiskach w firmach nadal bowiem nie rozumieją tego czym w praktyce MMA jest. Młodsze pokolenie, które wejdzie na ich miejsce ma znacznie większą świadomość i zrozumienie dla tego sportu i wie też, co inwestycja w MMA może dać. To gdzie dziś znajduje się MMA jest dopiero wierzchołkiem góry lodowej.

Pojawiają się jednak głosy mówiące, że MMA jest w szczytowym punkcie swojego rozwoju.

Tak, ludzie twierdzą, że MMA doszło do sufitu, że to wszystko co może osiągnąć. Spójrz jednak na licencje telewizyjne. UFC za swoją nową umowę telewizyjną będzie otrzymywać 300 milionów dolarów rocznie od ESPN. Ja natomiast porównuję UFC z ligą NFL, a NFL na umowach telewizyjnych zarabia od 8 do 9 miliardów dolarów rocznie. Ludzie, którzy mówią, że MMA osiągnęło swój limit nie rozumieją, że MMA jest dopiero na początku swojej drogi, to dopiero start. Wierzę więc, że przed MMA jest wspaniała przyszłość. Ten sport bowiem nie wymaga żadnego wyjaśnienia. Każdy go rozumie. Możesz posadzić dziesięć osób z dziesięciu różnych krajów, pokazać im MMA i nie musisz nic więcej tłumaczyć. Ludzie rozumieją, że wygrywa ten, który pokona przeciwnika. Nie możesz powiedzieć tego samego o krykiecie czy o baseballu. Nie możesz też tego powiedzieć o piłce nożnej. Sam jestem fanem sportu, ale gdy byłem w Europie i oglądałem krykieta, próbowałem zrozumieć o co w nim chodzi, okazywało się jednak, że nie miałem bladego pojęcia. Walki nie musisz wyjaśniać, bo dla każdego jest zrozumiała.

Czy myślisz więc, że w przyszłości MMA będzie mogło konkurować z piłką nożną?

Jestem tego pewny na 100%. Ludzie muszą zrozumieć, że MMA jest na świecie dopiero od 1993 roku, a moim zdaniem można nawet liczyć ten czas dopiero od roku 2001, bo wcześniej MMA nie było w żaden sposób regulowane. Nasz sport ma więc mniej niż 20 lat, a zobacz co udało się osiągnąć w ciągu tych niecałych 20 lat. Wyobraź sobie zatem gdzie będzie MMA za lat pięćdziesiąt?

Wróćmy na chwilę do twojej roli menadżera. Czy nadal jesteś w kontakcie z zawodnikami, których kiedyś menadżersko prowadziłeś? Np. z Andersonem Silvą?

O tak, nadal jesteśmy w kontakcie z Andersonem, bo nadal trochę z nimi pracuję. Nadal jak tylko mogę pomagam zawodnikom. Nawet dziś rozmawiałem z Andersonem Silvą.

Co zatem sądzisz o jego aktualnej sytuacji. Czy w jego wieku, po tych wszystkich przejściach powinien nadal walczyć?

Jeśli chce, to oczywiście. Ja nadal wierzę, że Anderson Silva nadal jest jednym z największych zawodników w tym sporcie. Może to jest tylko moje urojenie, ale uważam, że jeśli Anderson odpowiednio nastawi się do powrotu i odpowiednio się do tego przygotuje pod kątem treningowym, to nadal może pokonać każdego.

Czy uważasz zatem, że jest gdzieś taki moment, taka granica, która powinna powodować, że zawodnik dalej nie walczy?

Trudno powiedzieć. Zapewne każdy ma swój czas, swój moment. To jest decyzja, którą każdy zawodnik kiedyś musi podjąć. Nikt za nich nie może tego zrobić i nie powinien. To jednak bywa trudne. Ja nigdy nie walczyłem w oktagonie, ale wydaje mi się, że ta adrenalina związana z walką może być poważnie uzależniająca. Trudno więc zapewne zdecydować kiedy odwiesić rękawice na kołek. Wydaje mi się jednak, że jeśli lubisz rywalizować, a w pewnym momencie czujesz, że nie masz już tego czegoś, co powoduje, że możesz walczyć z najlepszymi, to po co to dalej ciągnąć?

Często zawodnicy odchodzący na emeryturę mówią o swojej spuściźnie o tym co po sobie pozostawią w tym sporcie. Czy i ty czasami patrzysz na swoją działalność w takim kontekście?

Czasami pewnie tak, a to co chciałbym po sobie pozostawić, to dobre wspomnienie. Chciałbym żeby ludzie pamiętali mnie jako dobrego człowieka, rodzinnego, który był dobrym ojcem dla swoich dzieci i partnerem dla mojej żony. Natomiast w życiu zawodowym chciałbym zostać zapamiętany jako ktoś, kto potrafił coś zmienić, coś zmienić w życiu innych ludzi. W LFA jest tylu walczących chłopaków, a ja chciałbym być dla nich człowiekiem, który pomoże wykonać im milowy krok w ich życiu i karierze.

Mam wiele wspaniałych doświadczeń z bycia menadżerem, ale gdy patrzę na tych młodych zawodników to myślę sobie, że jeśli ja i LFA możemy stać się choćby kilkoma cegłami, które staną się fundamentem ich sukcesu, to spowoduje że będę szczęśliwy i takie dziedzictwo chciałbym po sobie pozostawić. Chcę zmieniać życie zawodników.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.