fot. Kamil Ptaszkiewicz

Już tylko dwa tygodnie dzielą nas od kolejnej walki Oskara Piechoty w największej organizacji MMA na świecie. Na gali TUF 27 Finale Polak zmierzy się z Geraldem Meerschaertem w swoim trzecim pojedynku dla UFC. Do zwycięstwa w każdy z możliwych sposobów brakuje mu już tylko poddania na rywalu. Spektakularnie zakończona kolejna walka na pewno wzbudzi większe zainteresowanie zawodnikiem z Trójmiasta. Czy rosnąca popularność może odbić się „sodówką” na Oskarze? Opowiedział o tym w wywiadzie dla Łączy Nas Pasja. 

Nie grozi mi sodówka, bo taki nie jestem. Ani w życiu, ani przed walką. Zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda dzisiejsze MMA i jak to wszystko funkcjonuje od środka. Kto budzi największe zainteresowanie kibiców, o kim się sporo mówi i dlaczego tak się dzieje. Wydaje mi się, że bardzo często krzyczenie podczas konferencji prasowych czy ceremonii ważenia, robienie show, nie przychodzi zawodnikom naturalnie. Trochę grają, gubią koncentrację, wybija ich to z rytmu.

Internet nie szuka jeńców. Nie czuję takiej potrzeby, by nagle się „rozkrzyczeć”. Może kiedyś mi się to zmieni? Nie wiem, nie mówię nie, ale na ten moment to byłoby zupełnie wbrew temu, jak postrzegam ten sport. Wychodzę z założenia, że najlepiej swoją wartość jest potwierdzać w klatce. To tam trzeba pokazać, jakim jest się mocnym i ile tak naprawdę się znaczy. Nie interesuje mnie błyszczenie w internecie czy na Youtube. Gdybym dziś chciał wywołać jakąś awanturę, sprowokować kłótnię czy co w tym stylu, to wyglądałoby to komicznie. Uwierz mi, że tak właśnie by było.

Zwykle trzymam nerwy na wodzy i jeszcze nikt nie próbował mnie zaczepić, ale wiadomo, że w takiej sytuacji działa się instynktownie i głowa może różnie zadziałać. Co do prowokowania, są dwie szkoły. Jedna mówi, że należy prowokować w celu wyprowadzenia z równowagi swojego rywala, druga, że nikt jeszcze podczas konferencji prasowej walki nie wygrał. Ja jestem zwolennikiem tej drugiej opcji. Zdecydowanie bardziej mi to odpowiada.

Czy popularność zawodnika UFC jest bardzo podobna do tego, jaką może w Polsce poszczycić się ktoś walczący w KSW? Na przykład Michał Materla?

UFC nie jest w Polsce jeszcze tak popularne. Coraz więcej osób interesuje się amerykańską federacją, ale ktoś, kto nie śledzi tego na co dzień, nie do końca nas zna. Występujemy głównie poza Polską, walczymy w nocy, dopiero od jakiegoś czasu na Polsacie Sport. Nie mieliśmy kiedy zapoznać się z kibicami. Michał w MMA jest jednak bardzo długo, jest legendą tego sportu w naszym kraju, fanów ma naprawdę wielu. Ja wtedy powiedziałem lekko żartobliwie, że Michał zatrzymywał się do zdjęć, a ja po prostu stałem obok i ktoś do mnie również podszedł. Było jednak wielu kibiców, którzy interesowali się MMA, znali sporo faktów z mojej kariery, chcieli fajnie i merytorycznie porozmawiać. To bardzo miłe. Popularność jest w wielu przypadkach na pewno fajna, ale gdy ktoś już jest popularny i cały czas zaczepiają go ludzie, to zaczyna to przeszkadzać. Nawet ja czasami spotykałem się z sytuacją, że kibice chcą wejść na głowę i są po prostu niegrzeczni, nietaktowni. A co dopiero na ten temat powiedziałby Michał, który ode mnie jest dużo bardziej popularny i cieszy się większym zainteresowaniem? Nie mam zamiaru naprawdę z nikim rywalizować o takie względy. Nie biorę udziału w wyścigu na ilość lajków czy coś w ten deseń.

Czy mimo wszystko UFC to idealne miejsce dla Piechoty?

Na pewno tak. Nie mam żadnych zastrzeżeń do UFC. Naprawdę nie mam się do czego przyczepić. UFC można scharakteryzować jednym słowem – profesjonalizm. Mnie tak naprawdę nie interesuje nic poza walką. Pracuje przy tym mnóstwo ludzi, każdy wie, co ma robić. Organizują mnóstwo gal w ciągu roku i nie widać, by cokolwiek było przez nich zaniedbane. Kiedyś myślałem o tym, żeby odebrać rękawice, zorganizować sobie tejpy, pochłaniało mnie wiele tematów. W Gdańsku odbierałem rzeczy i pani zapytała, czy wszystko pasuje. Kazała mi przymierzyć ubrania i ewentualne poprawki zgłosić do krawca, który jest na miejscu i zaraz zająłby się kosmetyką spodenek czy koszulki. Zrobiło to na mnie spore wrażenie. Byłem debiutantem, a od razu poczułem duży szacunek do mojej osoby. Nie czułem się zaniedbany, wprost przeciwnie – sporo było osób, które pilnowało, aby niczego mi nie brakowało.

Ja nigdy nie chciałem sztucznie nabijać sobie rekordu. Nigdy nie miałem ambicji, aby wygrać pięć walk ze średnimi zawodnikami i nabrać kogoś z UFC, że jestem wartościowy i warto na mnie postawić. Gdybym nie dawał rady na niższym poziomie, to nie widziałbym celu, aby iść do UFC i po dwóch czy trzech porażkach skończyć przygodę z amerykańską federacją. Dostawałem rywali mocnych, z walki na walkę coraz mocniejszych, dzięki czemu zainteresowało się mną UFC.

1 KOMENTARZ

  1. Byłem na 3 walkach Oskara i na każdej darłem jak głupi !:) Oskar oby jak najdłużej bez porażki a później … 🙂 Kto wie ?:)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.