Ocena UFC 226

Gala UFC 226 za nami. Postanowiliśmy ocenić każdą walkę z rozpiski i przyznać punkty od 1 do 10 poszczególnym zestawieniom. Każda ocena jest subiektywnym odbiorem pojedynku. Sumując wszystkie oceny, redakcja MMARocks wystawiła UFC 225 ocenę końcową. Jaka ona jest? Zapraszamy do lektury!

– Jedna z najpiękniejszych walk w historii MMA. Nie piękna wizualnie, ale piękna dlatego, że DC dokonał w niej czegoś niemożliwego. Stał się posiadaczem dwóch pasów mistrzowskich najcięższych kategorii wagowych w UFC! I to w jakim stylu tego dokonał! Nokautując najlepszego mistrza królewskiej dywizji! Daniel Cormier w tej chwili to najlepszy zawodnik jaki kiedykolwiek kroczył ścieżką wojownika MMA i do tej walki będzie się wracało latami.

– Emocje tak naprawdę od samego początku. Walka mistrzów robi swoje i czuć było to w każdej sekundzie. Pojedynkiem wieczoru bym tego nie nazwał, jednak starcie na wysokim poziomie z niesamowitym zakończeniem, które po prostu trzeba zobaczyć.

– Co do ku$#wy? Dwadzieścia ciosów przez 15 minut??? Z OBU STRON?! Lewis walczył z pękniętymi plecami, a Ngannou najwidoczniej postawił na swoją porażkę. Żenujące widowisko.

– Antyreklama MMA w najlepszym wydaniu! Nie przypominam sobie kiedy ostatni raz oglądałem coś tak żenującego.

– Ostatnio widziałem podobny pojedynek. Okazało się, że rozładował mi się pad, gdy grałem w EA Sports UFC 3. Jak można zadać 5 uderzeń przez całą walkę? Jak można zmęczyć się chodząc w kółko? Jak Ngannou i Lewis idą na zakupy, to wracają zmęczeni, spoceni, bez sił? Profanacja tego sportu. Nawet skrótu nie oglądajcie. W takim przypadku powinna być możliwość podwójnej przegranej.

– Bardzo fajna bójka. Oboje poszli na wyniszczenie i tutaj nie zgodzę się z komentatorami, że walka nie była widowiskowa. Panowie sobie nie odpuszczali, nie było też często praktykowanego przytulania się pod siatką. Takie wojny chce się oglądać.

– Wojna w stójce, jednak bez ogromnych emocji. Bardzo dobra, krwawa walka, którą warto nadrobić. Zdecydowanie murowany kandydat do nagrody za pojedynek wieczoru.

– Mimo że walka twarda i bardzo krwawa, to jednak mało co w niej było interesującego dla oka. Technika u obu w porządku, efektownych akcji jednak jak na lekarstwo, a Felder walczył na dodatek ze złamaną prawą ręką, którą w ogóle nie uderzał. Doceniam serducho i wytrwałość obu, ale mnie ta walka nie porwała wcale.

– Dynamiczna, ciekawa walka, którą na pewno warto obejrzeć! Chiesa, który bardzo lekceważąco podszedł do pojedynku z Pettisem pokonany własną bronią – poddaniem. It’s Showtime.

– Powrót Pettisa trzeba zobaczyć! Wspaniały Pettis z czasów WEC. Z Chiesą walczy się bardzo, bardzo ciężko. Zawodnik ten grinduje, a w stójce jest „dziwny” (i niebezpieczny). Anthony nie tylko podjął wyzwanie walcząc z nim w jego ulubionej płaszczyźnie, ale też właśnie tam z nim wygrał (dając wcześniej popis swojej stójki).

– Pojedynek toczony w przyzwoitym tempie, bez wielkich emocji, jednak każdy fan mieszanych sztuk walki nie powinien się przy nim nudzić. Na uznanie zasługują zaledwie 52 sekundy drugiej rundy, w której zawodnicy postawili wszystko na jedną kartę.

– Długi prosty i Saki na deskach. To musiało zaboleć. Saki ubity w stójce i to by było na tyle.

– Przebiegu ta walka nie miała żadnego. Nokaut na dzień dobry i do widzenia. I dla samego nokautu warto poświęcić te 2 minuty. Piękny, techniczny nokaut na jednym z najlepszych stójkowiczów poprzedniej epoki. Podręcznikowy prosty z nogi zakrocznej.

– Wszyscy wyczekiwali nokautujących uderzeń ze strony Sakiego, a tu ogromna niespodzianka. Od początku widać było, że żaden nie będzie chciał odpuszczać, a rozstrzygnięcie nadejdzie bardzo szybko. Walka jak najbardziej warta obejrzenia.

– Lubię oglądać Paulo Costę w akcji. Robił dokładnie to do czego przyzwyczaił w swoich walkach – wywierał presję. Zgodnie z przewidywaniami, Uriah Hall nie pozostawał dłużny i w ten sposób wywiązała się z tego niezła bijatyka, gdzie Costa już w pierwszej rundzie był o krok od skończenia rywala. Druga odsłona miała podobny przebieg – zarówno jeden jak i drugi miał swój moment, ale to Brazylijczyk okazał się skuteczniejszy.

– Emocje, emocje, emocje – ta walka mi ich dostarczyła. Nie była toczona w szybkim tempie, ale człowiek siedział w każdej sekundzie jak na szpilkach. Coś pięknego jest patrzeć i wyczekiwać nokautu, który może nastąpić w każdej chwili.

– Praktycznie żadnej kalkulacji. Dużo ciosów, wyczekiwanie na nokautujące uderzenie, żaden z zawodników nie cofał się. Obaj chcieli walczyć i dali kibicom świetne widowisko. Takie starcia chce się oglądać!

– Ale to się oglądało! Panowie się po prostu bez kalkulacji prali po twarzach i to, że któryś z nich w końcu padnie było jedynie kwestią czasu. Szczerze polecam.

– Walka z wyraźną przewagą jednego z zawodników. Za zdecydowany plus należy tu oczywiście uznać parter Raphaela i całkiem dobrze wyglądające wysokie kopnięcia. Walka sporo straciła przez to, że przez długi czas jej tempo było bardzo wolne.

– Niższe kategorie wagowe kojarzą się z dynamicznym tempem pojedynków, natomiast tutaj już od początku panowie wyglądali jakby walczyli co najmniej trzy kategorie wyżej. Pojedynek dość zachowawczy, gdzie na próżno szukać jakichś widowiskowych akcji. W telegraficznym skrócie nie do końca tego się spodziewałem po czołowych zawodnikach w tej kategorii wagowej

– Raphael to zawodnik, który jest solidny i tą solidnością do bólu, wygrywa swoje boje. Nie obejrzałbym jednak tej walki drugi raz, bo tak jak Millendera z Griffinem, było to starcie totalnie bez historii, które nigdy już więcej nie będzie wspominane przez nikogo nigdzie. Typowy pokaz twierdzenia „there are levels in this game”. Jeden wyraźnie lepszy od drugiego, jednocześnie pokazujący rzemiosło zamiast ognia do zakończenia pojedynku.

– Oglądałem to starcie całkowicie bez emocji. Przez moment zastanawiałem się, czy Moyle – Whitmire z początku gali nie było lepszym starciem. Aż szkoda, że zawodnik, jakim jest Assuncao i miejsce, toczy takie pojedynki. Fighterowi ze ścisłej czołówki takie występy nie przystoją.

– Mocna, twarda i dynamiczna walka. Klose w klasycznej postawie walki, Lando z nieortodoksyjnymi atakami. Połączenie tego wyszło dość zjadliwe. Czuło się, że jeden, dobrze umiejscowiony cios może zakończyć walkę. Nie było nokdaunów, ani momentów podwyższonego ryzyka, ale była to walka w której obaj zawodnicy chcieli wygrać i się starali. Miły dla oka i solidny pojedynek.

– Ciekawy pojedynek do obejrzenia. Vannata przyzwyczaił już do efektownych walk, Klose się do tego całkowicie wpasował. 15 minut dobrego, technicznego starcia.

– Obaj prezentowali nawet ciekawą stójkę, która momentami właściwie przybierała postać barowej bójki. Nieco gorsza okazała się trzecia runda, gdzie pierwszy raz podczas walki zawodnicy uraczyli fanów przynudzającym klinczem pod siatką.

– Nie była to najciekawsza walka, jaką przyszło mi oglądać w życiu. Pierwsza runda, bardzo dynamiczna, dawała duże nadzieje, ale później ciągnące się momenty zastoju sprawiały, że wolałam serduszkować zdjęcia na Insta. Były przebłyski, na plus zasługuje Klose i jego ciągłe atakowanie kopnięciami łydki rywala.

– Niezła walka. Kopnięcia i uderzenia kolanami Millendera jeszcze kilka dni mogą być sennym koszmarem Griffina, choć Curtis na pewno mógł wykorzystać ten element bardziej. Odejmuję też kilka punktów za dość pasywne klinczowanie i obniżenie lotów w trzeciej rundzie.

– Walka średnia i bez historii. Bardzo mocne ciosy (które rzadko trafiały celu), jedno obalenie i w zasadzie zwykła stagnacja na nogach. Millender sprawił, że pojedynek nie porywał. Czarnoskóry zawodnik bardzo niemrawy, czekający i atakujący od niechcenia, co przełożyło się na odbiór tej konfrontacji, bo Griffin chciał się bić, ale był gorszy, więc musiał się dostosować.

– Spodziewałem się ciekawej walki, nie wyszło nawet przeciętnie. Po 15 minutach mam niedosyt, bo były fragmenty zapowiadające wojnę pomiędzy zawodnikami, jednak żaden z nich nawet tego nie próbował wykorzystać. Rozczarowująca postawa Griffina i Millendera

– Praktycznie cały pojedynek pod dyktando Curtisa Millendera. Griffin pomimo, że w pierwszej rundzie obalił rywala, to nie potrafił znaleźć drogi do poddania bardziej nieporadnego z pleców Millandera. Do końca boju przewinęło się kilka dobrych ciosów, jednak w moim odczuciu to za mało by powiedzieć, że ten pojedynek to coś na co czekałem.

– W porównaniu do pierwszego pojedynku gali to niebo, a ziemia. Dobre tempo w stójce, która od początku należała do Burnsa, jednak z upływem czasu Nowozelandczyk zaczął przejmować inicjatywę. Pomimo przespanego początku dobrze oglądało się świetnie dysponowanego Hookera, a czwarta wiktoria przed czasem z rzędu to sygnał, że czas zacząć stawiać go obok zawodników z czołowej piętnastki

– Co tu dużo mówić – szybko i skutecznie. O Danie może być jeszcze głośno.

– Emocjonująca, twarda i zakończona nokautem walka. Zdecydowanie warto obejrzeć aby przekonać się dlaczego będąc mistrzem w grapplingu, nie powinno się boksować z kimś kto zjadł zęby na tajskim boksie.

– Poezja w wykonaniu Hookera. Zbyt długo panowie nie powalczyli, jednak swój czas wykorzystali w pełni. A na pewno wykorzystał go Australijczyk.

Walka nie powalała ani jakimiś wybitnymi technikami, ani przede wszystkim tempem. Największym plusem jest moim zdaniem postawa Emily Whitmire, która próbowała swoich sił w każdej płaszczyźnie i swoją walką w parterze sprawiła, że trzecia runda była całkiem znośna.

– Komentatorzy rozmawiali o rashguardzie jednej z walczących. Tak interesująca była to walka. Obie walczące były na poziomie średniozaawansowanych nastolatków, trenujących rok w lokalnym klubie MMA w Zbąszynku.

– Jeśli zastanawiacie się, dlaczego na początku gal UFC jest zawsze mało ludzi, to Moyle i Whitmire znają na to odpowiedź. Ciekawsze od tej walki było parzenie się herbaty, którą obserwowałem od drugiej rundy. Mimo wszystko kilka przebłysków i ciosów było.

– Jeśli jakaś walka nie zasługuje by znaleźć się na karcie tak hitowej gali jak UFC 226, to jest to właśnie ten pojedynek. Poza zaledwie kilkoma przebłyskami ciężko doszukiwać się jakichkolwiek plusów u obu zawodniczek.


Po zsumowaniu wszystkich pojedynków, matematyczny werdykt gali to:

Ocena UFC 226

Tomasz Chmura
Sztuki walki od 2004 roku. Pierwsza gala MMA - 2007. Instruktor Sportu, czarny pas w nunchaku jutsu. Pasy w Kenpo Jiu Jitsu i Sandzie.

1 KOMENTARZ

  1. dla mnie gala 7/10 z wyjątkiem pierwszej i przed ostatniej walki cały czas były duże emocje.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.