Mark Coleman wywiad

Mark Coleman niewątpliwie należy do grona legend i pionierów MMA. Amerykanin swoją sportową karierę rozpoczął od zapasów, a w 1996 roku zadebiutował w UFC. Lista osiągnięć Colemana jest naprawdę imponująca. W zapasach zdobył mistrzostwo I dywizji NCAA, został wicemistrzem świata w stylu wolnym oraz zakwalifikował się do drużyny USA na Igrzyska Olimpijskie w 1992 roku. Po przejściu do MMA zaczął świętować kolejne sukcesy. „The Hammer” wygrał turnieje UFC 10 i UFC 11, a następnie został pierwszym mistrzem wagi ciężkiej UFC w historii. W 2000 roku zwyciężył w legendarnym Pride Grand Prix, a uhonorowaniem kariery Marka było dołączenie do UFC Hall of Fame. Coleman był jednym z pierwszych zawodników, którzy wygrywali swoje walki przez ciosy w parterze, stąd jego drugi przydomek: „The Godfather of Ground & Pound”. Mark Coleman specjalnie dla portalu MMARocks.pl opowiedział o losach swojej kariery i innych aspektach związanych z MMA.

Karierę sportowca zacząłeś jako zapaśnik. Opowiedz w jaki sposób rozpoczęła się Twoja przygoda z zapasami oraz jak wspominasz swoje występy i osiągnięcia w tej dyscyplinie.
Kocham zapasy, bo to dzięki nim stałem się tym, kim jestem. Odkąd skończyłem 5-6 lat, marzyłem o zostaniu mistrzem. Jako młody chłopiec trenowałem trzy sporty: zapasy, futbol amerykański oraz baseball. W każdej z tych dyscyplin chciałem ciagle wygrywać i zostać najlepszym na świecie. Po skończeniu szkoły średniej dotarło do mnie, że muszę dokonać wyboru i zdecydować się tylko na jedną z nich. Dopiero na studiach zdecydowałem, że zostanę akurat zapaśnikiem. Wcześniej miałem tylko jeden cel, chciałem zostać mistrzem i być najlepszy, a sport w którym to uczynię nie miał dla mnie większego znaczenia. Już jako dziecko ciężko ćwiczyłem, codzienie przez kilka godzin robiłem pompki, przysiady i wszystkie inne ćwiczenia, dzięki którym rozwijałem swoją formę. Ostatecznie wybrałem zapasy, a nie futbol i baseball, bo w zapasach szło mi po prostu najlepiej. W college’u moim celem było zdobycie złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich. Tak mocno skupiłem się na sporcie, że zaniedbałem przez to trochę naukę. Moje oceny nie były rewelacyjne, ale się tym nie przejmowałem. Chciałem być mistrzem w zapasach, a nie uniwersyteckim prymusem. Zawdzięczam zapasom naprawdę wiele. Zyskałem dzięki nim pewność siebie, nauczyłem się samodyscypliny i stałem się lepszym człowiekiem. Od małego skupiałem się, żeby stać się większym, szybszym i silniejszym. Te cele przysłaniały mi inne problemy. Byłem nieśmiałym dzieckiem i nie lubiłem jak starsi mnie zaczepiali, a dzięki treningom mogłem się przed nimi obronić. Do tego codziennie dźwigałem ciężary, żeby zbudować mięśnie i utrudnić innym zwycięstwo ze mną. Dopiero w college’u osiągnąłem odpowiednią masę, ważyłem ok. 100 kilogramów i czułem, że mogę pokonać każdego na świecie. W 1988 roku zdobyłem pierwsze miejsce podczas NCAA I Division Championships, czyli najbardziej prestiżowych zawodach akademickich w Stanach. Zapasy nie są zbyt popularne w moim kraju, ale czułem się wtedy niesamowicie, to było dla mnie bardzo ważne osiągnięcie. Miałem 23 lata i uważałem się za najlepszego młodego zapaśnika w USA. Żeby stać się najlepszym ze wszystkich, musiałem wciąż się rozwijać i walczyć o miejsce w kadrze na Mistrzostwa Świata. W międzyczasie zostałem trenerem w Ohio. Uczyłem studentów, a sam przygotowywałem się na kolejne zawody. Trochę mi to potrwało, ale w końcu w 1991 roku udało mi się zwyciężyć w amerykańskich kwalifikacjach do Mistrzostw Świata. Jeszcze w tym samym roku mogłem pojechać na MŚ do Bułgarii. Osiągnąłem swój pierwszy cel. Oczywiście moim największym marzeniem było zwycięstwo na Igrzyskach, ale wszystko trzeba robić krok po kroku. Najpierw trzeba być najlepszym w szkole średniej, potem musisz zostać mistrzem na studiach, później zostać najlepszym zapaśnikiem w USA i dopiero wtedy jesteś gotowy, by walczyć o złoty medal na Mistrzostwach Świata i Igrzyskach Olimpijskich.

Na Mistrzostwach Światach w 1991 roku stoczyłeś walkę z polskim zapaśnikiem Andrzejem Radomskim. Jaka jest historia tego pojedynku?
Tak, z tego co pamiętam, to pierwsze dwa starcia wygrałem w bardzo łatwy sposób, a moim kolejnym przeciwnikiem był właśnie zapaśnik z Polski. Nic wtedy nie wiedziałem o tym zawodniku. Popytałem trochę w moim sztabie i niektórzy ludzie go kojarzyli. Naturalnie powiedzieli mi coś w stylu, że jest całkiem niezły, ale jestem w stanie z nim spokojnie wygrać. Typowa gadka trenerów, nikt ci nie powie, że przeciwnik jest bardzo dobry, żebyś się niepotrzebnie nie denerwował. Na Mistrzostwach Świata nie ma już jednak łatwych walk. Ogólnie w zapasach nie ma łatwych rzeczy. Właśnie dlatego uważam, że to najlepszy sport ze wszystkich. Bardzo chciałbym odtworzyć sobie w tym momencie pojedynek z Radomskim. Na pewno był wyjątkowo silny fizycznie. Szybko po starcie udało mu się zdobyć 3 punkty, więc musiałem gonić wynik. Zdobyłem parę punktów, ale potem on znów wykonał świetną akcję, miał na swoim koncie już 6 oczek i prowadził. Udało mi się wyrównać do stanu 6-6, ale chyba już podczas dogrywki obalił mnie i wygrał całą walkę. Wydawało mi się, że jest już dla mnie po turnieju, bo przegrałem, a przecież Mistrz Świata nie może przegrywać. Los bywa jednak przekorny, później przegrał on dwa kolejna starcia i odpadł z turnieju, natomiast ja wszystko wygrałem i awansowałem do finału. Tam spotkałem się ze świetnym Rosjaninem, Lerim Khabelovem, który wygrał ze mną 1-0. Ostatecznie z Mistrzostw wróciłem ze srebrnym medalem i uważam to za ogromny sukces. Jeszcze co do Andrzeja, był naprawdę silny i ciężki, wygrał ze mną jednym punktem. Pokonał Amerykanina, którzy przecież są bardzo mocni w zapasach, więc miał prawo do radości. Stoczyliśmy ze sobą emocjonujący i wyrównany pojedynek, ale czułem, że jestem lepszy. Niczego mu nie odbieram, myślę jednak, że wygrałbym z nim wtedy rewanż.

W jaki sposób dowiedziałeś się o MMA? Dlaczego zdecydowałeś się zamienić matę zapaśniczą na oktagon?
Po Mistrzostwach Świata zakwalifikowałem się do kadry na Igrzyska Olimpijskie w 1992 roku. Nie mogłem uwierzyć, że mi się udało. Jako dziecko marzyłem o występie na Igrzyskach i po kilkunastu latach dopiąłem swego. Planowałem zdobyć co najmniej brązowy medal, ale to były dla mnie całkowicie nieudane zawody. Przegrałem jedną walkę z Koreańczykem, co jest trochę wstydem dla zapaśnika z USA. Heiko Balz z Niemiec również ze mną wygrał, a jeszcze rok przez Igrzyskami to ja go pokonałem. W Barcelonie zająłem dalekie, siódme miejsce i byłem zdruzgotany. Czułem się okropnie, miałem 27 lat i musiałem trenować kolejne 4 lata, żeby dostać się na następne Igrzyska. W pewnym momencie nie wiedziałem już co mam ze sobą robić. Zacząłem się bawić, odpuściłem trochę zapasy i poświęciłem się innym rzeczom. Przez 2 lata moje jedyne treningi odbywały się prawie tylko i wyłącznie na siłowni. Rosłem, stawałem się silniejszy, ale moja kondycja i forma zapaśnicza zmalała. W 1995 roku znowu wziąłem się ostro za zapasy, udało mi się wygrać na jednych zawodach z Kurtem Anglem. Wtedy znowu osiadłem na laurach i 6 miesięcy później Kurt wygrał ze mną podczas kwalifikacji do Mistrzostw Świata, na których zresztą zdobył złoty medal. Gdy pierwszy raz zobaczyłem UFC na PPV byłem w ciężkim szoku. To co się działo w oktagonie było takie szalone i realistyczne. Dowiedziałem się, że UFC organizuje prawdziwe walki, więc zachciałem zostać ich mistrzem. Szykowałem się ciągle do Igrzysk w 1996 roku, ale zacząłem już uderzać w worek bokserski. Było to dla mnie nowe doświadczenie, bo do tej pory zapasy to był mój jedyny kontakt ze światem sportów walki. UFC nie dzwoniło do mnie i nie bardzo wiedziałem jak mam się tam dostać. Na amerykańskich kwalifikacjach do Igrzysk odpadłem w półfinale, ale zaczepił mnie wtedy jakiś facet, którego wcześniej nie znałem. Poszliśmy do osobnego pokoju i powiedział mi, że ma jedno wolne miejce w turnieju UFC 10. Był zainteresowany mną, Markiem Kerrem i Tomem Eriksonem. Stwierdziłem, że skoro nie udało mi się dostać na Igrzyska, to pora spróbować swoich sił w UFC. Spojrzałem temu człowiekowi prosto w oczy i powiedziałem: „Pokonam Kerra, pokonam Eriksona, wygram turniej UFC 10. To właśnie ja jestem zawodnikiem, którego szukasz. Gdzie mam podpisać kontrakt?”. Myślał, że będę chciał przedyskutować sprawę z moją ekipą i pokazać umowę prawnikom, ale ja byłem gotowy do podpisania kontraktu natychmiast. 30 dni później po raz pierwszy wszedłem do oktagonu.

Debiut w oktagonie i od razu zwycięstwo w całym turnieju. Jak powiedziałeś, tak zrobiłeś – wygrałeś z każdym na UFC 10.
Każdemu zdążyłem już rozpowiedzieć, że wygram ten turniej, więc ciążyła na mnie niemała presja. Dobrze, że wziąłem na tę galę buty zapaśnicze, dały mi wtedy ogromną przewagę. Moim jedynym planem było obalenie przeciwnika i spuszczenie mu wpie**olu w parterze. Ground & Pound. Moją najgroźniejszą bronią były uderzenia głową będąc na górze. Pierwszą walkę stoczyłem z Motim Horensteinem, potrwała ona trochę ponad 2 minuty. Okładałem go z całych sił przy użyciu pięści i głowy, więc w końcu odklepał. Muszę przyznać, że pierwsze zwycięstwo w oktagonie wywarło na mnie takie samo wrażenie jak uzyskanie awansu na Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie. Ogarnęło mnie niesamowite uczucie, ale nie mogłem się za bardzo podekscytować. Zostały mi jeszcze dwa pojedynki tego wieczoru. W półfinale spotkałem się z Garym Goodridgem, który teraz jest moim serdecznym przyjacielem, ale w tamtym czasie nie miałem pojęcia kim on jest. Pamiętam jak go obaliłem i używałem swoich firmowych ciosów głową. On wtedy pokazał mi swoje zęby i powiedział, żebym tam go uderzył. To by było bardzo nierozsądne z mojej strony, ponieważ mógłbym sobie rozciąć głowę na jego zębach. Po kilku minutach Gary odklepał, ponieważ czuł, że zapinam mu duszenie. Jeszcze nie założyłem techniki, ale powiedział, że ma już dość. Nie chcę mówić, że się poddał i odpuścił, ponieważ jest moim przyjacielem, po prostu miał już dosyć. W finale moim rywalem okazał się Don Frye, który zwyciężył w turnieju UFC 8. Znał się i na zapasach i na boksie. Podczas walki okazałem się jednak większy, silniejszy i to ja byłem lepszym zapaśnikiem. Obaliłem go i zacząłem obijać na ziemi. Zadałem mu z kilkadziesiąt ciosów, ale Don Frye różni się od innych fighterów. Jest cholernie twardy i wytrzymały na uderzenia. Prędzej go zabijesz, niż sam się podda. Nie mogłem uwierzyć, że sędzia jeszcze nie zatrzymał tej walki. Tym się jednak charakteryzowało wczesne UFC, sędzia nie przerywał starcia, dopóki któryś z zawodników się nie podda. Frye nie miał zamiaru się poddać, a już zdążyłem się zmęczyć zadawaniem ciosów. Moje ręce zaczęły boleć od tych wszystkich wyprowadzonych uderzeń. Myślałem sobie: „Cholera, co się dzieje, przerwijcie tę walkę. Tak mocno chcę wygrać, co jeszcze muszę zrobić?”. W końcu, po ponad 11 minutach, John McCarthy mnie odciągnął i było już po wszystkim. Wygrana UFC 10 była dla mnie lepsza od udziału w Igrzyskach. Nareszcie osiągnąłem swoje marzenie z dzieciństwa. Zostałem mistrzem świata. W zapasach byłem 2 na MŚ oraz 7 na IO. W UFC okazałem się najlepszy, byłem numerem 1.

Po niezwykle udanym debiucie i wygraniu turnieju UFC 10, przyszła kolej na następną galę, podczas której obroniłeś tytuł mistrza turniejowego. Co możesz powiedzieć o UFC 11?
Bardzo rozczarowująca gala. Na UFC 11 wygrałem szybko pierwsze dwie walki, a w finale chciałem walczyć z Tankiem Abbottem. Tank miał mocne nazwisko w tamtym czasie, więc liczyłem, że jeśli go pokonam to część jego fanów zacznie być również moimi kibicami. Abbott przegrał jednak swój półfinał ze Scottem Ferrozzo, ale Scott był zmęczony oraz poobijany po tej walce i musiał pojechać do szpitala. UFC zaczęło szukać zastępstwa, ponieważ mieli tylko jednego finalistę. Zapytali Tanka Abbotta, czy chce ze mną zawalczyć. Ten kazał im spie**alać, bo stoczył przed chwilą wyczerpujacy pojedynek i tak samo nie da rady wystąpić w finale. UFC miało probem. Walka finałowa była zagrożona, a widzowie byliby bardzo zawiedzeni, gdyby nie nie mogli obejrzeć ostatniego starcia, za które przecież zapłacili. Don Frye siedział na trybunach podczas UFC 11, nie walczył i oglądał galę jak zwykły kibic. Ludzie od UFC podeszli do niego i spytali, czy nie chce wystąpić ze mną w finale. Frye zgodził się bez mrugnięcia okiem. Potem zapytali mnie, czy zgadzam się na starcie z Donem. Nie wierzyłem w to co mówią, ale odparłem „okej, nie ma problemu”. Obaj byliśmy gotowi, ale ostatecznie promotorzy nie zdecydowali się na dopuszczenie Frey’a do oktagonu. Stwierdzili, że taki ruch mógłby zaszkodzić wizerunkowi organizacji. Don nie miał zrobionych wtedy żadnych badań lekarskich i bardzo prawdopodobne, że wypił wcześniej kilka piw podczas gali. UFC nie znalazło dla mnie żadnego przeciwnika, więc zostałem ogłoszony zwycięzcą turnieju przez walkower. Zamiast w finale, wystąpiłem tamtego wieczoru jeszcze w pokazowej walce z Kevinem Randlemanem. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, tylko zapasy, żadnych uderzeń. Na początku publiczność była zachwycona, ponieważ Kevin pozwolił mi wykonywać na nim suplexy, ale kiedy w końcu go obaliłem i będąc z góry nie zadawałem żadnych ciosów, zaczęli buczeć i nas wygwizdywać. Po tej pokazówce UFC wręczyło mi nagrodę i tak właśnie skończyła się gala UFC 11.

Zwyciężyłeś w dwóch turniejach z rzędu, ale teraz stanąłeś przed nowym wyzwaniem. Na UFC 12 zmierzyłeś się z Danem Severnem, a stawką tego pojedynku był inauguracyjny tytuł mistrzowski UFC wadze ciężkiej.
Pierwsza walka w historii o mistrzostwo UFC w wadze ciężkiej. Musiałem stoczyć tylko jedną walkę podczas jednego wieczoru, więc był to dla mnie nowy format jeśli chodzi o występy w MMA. Specjalnie zdjąłem rękawice, ponieważ myślałem, że walcząc bez nich, będę w stanie szybciej wyrządzić krzywdę Severnowi. Ludzie uważali, że byłem bez rękawic, ponieważ jestem dobrym przyjacielem Severna i nie chciałem go uderzać, tylko używać samych zapasów. Tak naprawdę było całkowicie na odwrót. Chciałem wygrać tę walkę jak najszybciej. Trafiłem Severna mocnym ciosem prosto w nos. Dan powiedział mi, że widział w tamtym momencie przed sobą trzech Marków Colemanów. Zdecydował się pójść po obalenie, ale nie jest to najlepszy pomysł, kiedy walczysz ze mną. Obroniłem jego próby i sam sprowadziłem go do parteru. Zadałem kilka ciosów, a potem założyłem jeden chwyt, który znam z zapasów. Nie miałem żadnego pojęcia o brazylijskim jiu-jitsu, ale wiedza z zapasów pozwalała na używanie skutecznych technik kończących. Ścisnąłem bardzo mocno jego kark i wygrałem przez poddanie. Dan powiedział mi później, że czuł jakby jego głowa miała zaraz oderwać się od kręgosłupa. Byłem piekielnie silny i duży, prawdopodobnie był to okres mojej najlepszej formy w karierze. Zostałem pierwszym mistrzem wagi ciężkiej, naprawdę byłem mistrzem świata w jakiejś dyscyplinie. Marzenie z dzieciństwa spełnione.

W niecały rok od debiutu w MMA udało Ci się podbić UFC i zostać mistrzem, jednak od razu po zdobyciu pasa zaliczyłeś passę kilku porażek z rzędu. Co było powodem Twojej słabszej dyspozycji w tamtym okresie?
Po początkowych sukcesach bardzo wzrosła moja pewność siebie. Nie byłem nigdy pyszałkowaty bądź zarozumiały, ale uważałem się wtedy za najlepszego fightera na Ziemi. Zacząłem się bawić i znów odpuściłem sport. Kiedy osiągniesz coś znaczącego, to ludzie zaczynają do ciebie podchodzić, rozmawiać z tobą i to jest fajne. Imprezy i spotkania ze znajomymi odciągały mnie od treningów. Na UFC 14 stanąłem do pierwszej obrony pasa, a moim rywalem był Maurice Smith. Nie przygotowałem się odpowiednio do tego starcia, sądziłem, że łatwo go obalę i jak zwykle wygram w parterze. Jak już wspominałem wcześniej, w MMA jest tak samo jak w zapasach. Tutaj nic nie dzieje się łatwo. Maurice przetrwał pierwsze 3 minuty mojej ofensywy, gdzie udało mi się go sprowadzić i zadać z kilkadziesiąt ciosów głową i rękami. Po 3 minutach zrobiłem sobie przerwę i spojrzałem na Smitha, a on na mnie. Widziałem, że nic mu nie jest i będzie w stanie walczyć bardzo długo, a ja w tym momencie byłem już zmęczony. 3 minuty walki, a ja się zmęczyłem. Oktagon jest jednym z najgorszych miejsc, w których możesz się znaleźć, kiedy nie masz już tlenu. Będąc wyczerpanym w oktagonie czujesz po prostu przerażenie. Koszmarnym uczuciem jest zmęczyć się szybciej od swojego przeciwnika. Maurice porządnie mnie później obił, zadał mi wiele niskich kopnięć. Gdy uderzał w moją nogę, czułem jakby ktoś mi ją odcinał siekierą. Taki to jest ból. Przegrałem ze Smithem przez decyzję i straciłem swój pas. Spokorniałem po tym pojedynku, moja psychika wróciła do normalnego stanu. Zdecydowałem, że do kolejnej walki przygotuję się na maksimum swoich możliwości. Na pierwszym treningu po walce ze Smithem, doznałem również pierwszej poważnej kontuzji w mojej karierze. Mój sparingpartner mnie obalił i w tym momencie zerwałem więzadło krzyżowe ACL. Czekała mnie operacja i co najmniej 6 miesięcy przerwy od startów. Był to ciężki okres w mojej karierze, nie dość, że przegrałem i straciłem tytuł, to musiałem jeszcze zmagać się z poważną kontuzją. Na UFC 17 miałem walczyć z Randym Couturem, ale Randy musiał się wycofać z powodu urazu. UFC kilka razy zmieniało mi przeciwnika, ale ostatecznie naprzeciwko mnie stanął Pete Williams. Pete był zawodnikiem, którego normalnie powinienem pokonać, ale moje ciało nie było jeszcze gotowe na powrót do zawodowego sportu. To było tylko kilka miesięcy po operacji i nie czułem się jeszcze stabilnie na swojej nodze. Na początku szło mi bardzo dobrze, obijałem Williamsa, ale nie udało mi się wygrać przed czasem. W dogrywce znowu byłem zbyt zmęczony, a Pete zachował w sobie o wiele więcej sił. Ken Shamrock był jego trenerem i krzyczał: „Spójrz na niego Pete! Spójrz!”. Ja stałem wyczerpany w swoim narożniku, z głową przy siatce i opuszczonymi rękami. Ten widok podbudował Williamsa jeszcze bardziej. Byłem tak zmęczony, że nie byłem w stanie sprowadzić walki na ziemię. W końcu trafił mnie wysokim kopnięciem prosto w zęby, jednym z najmocniejszych kopnięć w historii MMA. Byłem znokautowany przez ponad 2 minuty, było naprawdę źle. Nie widziałem jak wyprowadzał to kopnięcie i nie pamiętam momentu, w którym zostałem trafiony. Na powtórce zobaczyłem jaka to była brutalna akcja. Kiedy ktoś cię znokautuje, to nie masz pojęcia co się wydarzyło. Budzisz się, rozmawiasz, ale nie pamiętasz momentu nokautu. Jakoś po godzinie zapytałem mojego taty co się stało, dlaczego Big John przerwał walkę? Pamiętałem tylko tyle, że było ze mną wszystko w porządku. Mój tata wszystko mi opowiedział i nie wierzyłem w jego słowa. UFC używało nagrania z tego nokautu do każdego highlightu na gali przez kolejne 10 lat. Frustrujące, trzeba przyznać. Wróciłem do domu i czułem, że to może być koniec mojej kariery. Miałem 33 lata, ale moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Zrobiłem sobie kilka badań, musiałem zacząć przyjmować codziennie jedną tabletkę i powoli udało mi się wrócić do formy. Wzmocniłem swoje nogi i na UFC 18 zawalczyłem z Pedro Rizzo, bardzo mocnym Brazylijczykiem. Uważam, że wygrałem ten pojedynek, ale sędziowie widzieli to inaczej. Miałem 3 porażki z rzędu na swoim koncie i UFC powiedziało mi „do widzenia, nie potrzebujemy cię już”. Nie miałem pojęcia co mam ze sobą zrobić. Szybko przeszedłem drogę z bycia najlepszym na świecie do bycia bezrobotnym gościem. Zwolnili mnie z UFC, nie miałem pracy. Co mam robić, co jest ze mną nie tak? Wtedy zadzwonili do mnie z Pride i zaoferowali mi walki w Japonii.

W Japonii wystąpiłeś w słynnym turnieju Pride 2000 Openweight Grand Prix. Jak wspominasz swój udział w tym wydarzeniu?
W Pride chcieli, żebym wystąpił w Grand Prix, ponieważ miałem już całkiem wyrobione naziwsko i kibice mnie kojarzyli. Nie spodziewali się, że wygram cały turniej, bo przecież miałem aż 3 porażki z rzędu w UFC. Myśleli, że Mark Coleman jest już skończony, ale bardzo się mylili. Trenowałem naprawdę ciężko do Pride Grand Prix i myślę, że zszokowałem wielu ludzi moim zwycięstwem. Większość powtarzała wtedy, że już jest po Marku Colemanie, że nic z niego już nie będzie. Pokazałem wtedy, że to nie jest mój koniec i stać mnie jeszcze na dużo. Zwyciężyłem w Grand Prix. Odbiłem się od dna i wróciłem z powrotem na sam szczyt.

W półfinale Grand Prix narożnik Kazuyukiego Fujity rzucił ręcznik od razu po rozpoczęciu walki. Wiedziałeś wcześniej o urazie Japończyka? Była może rozważana opcja, żebyś zawalczył z Wanderleiem Silvą, który był rezerwowym podczas turnieju?
W ćwierćfinale Fujita walczył z Markiem Kerrem i mówiąc szczerze, spodziewałem się, że to Mark Kerr wygra z Japończykiem. Trenowałem razem z Kerrem i jest on moim dobrym przyjacielem, był wtedy niepokonany w MMA i wydawało mi się, że uda mu się awansować do półfinału. Oglądałem ich walkę w szatni i wiedziałem, że Fujita mocno ucierpiał w tym starciu, pomimo swojego zwycięstwa. Stoczył ciężki pojedynek z Kerrem i przyjął sporo mocnych ciosów. Fujita był poobijany i byłem pewny, że skoro jest w takim stanie to uda mi się z nim wygrać. Nie mam pojęcia czy była rozważana moja walka z Wanderleiem, może i tak. To nie ja podejmowałem decyzje i jeśli Pride chciałoby, żebym walczył z Silvą zamiast z Fujitą, to nie miałbym z tym żadnego problemu. Nikt jednak nie zaoferował mi takiej opcji. Weszliśmy z Fujitą do ringu, jednak nie wiedziałem o tym, że jego narożnik od razu rzuci ręcznik. Całość potrwała 2 sekundy i jest to jedna z najszybszych walk w historii MMA, chociaż mało kto o tym pamięta, bo na dobrą sprawę to nie wyglądało jak prawdziwy pojedynek. Wolałbym, żeby zamiast Fujity w ringu stał Wanderlei Silva. Nie rozumiem dlaczego Kazuyuki wyszedł do tego starcia, skoro od razu miał zostać poddany przez narożnik. Nie rozumiem też dlaczego Pride nie zdecydowało się na wystawienie Silvy zamiast Fujity do tego półfinału. Kibice byliby o wiele bardziej zadowoleni, jeśli zobaczyliby normalną walkę. Ja chciałem po prostu wygrać cały turniej, było mi obojętne z kim będę walczył.

Do finałowej gali zakwalifikowało się łącznie 8 zawodników. Miałeś przygotowaną osobną taktykę na walkę z każdym możliwym rywalem? (Sakuraba, Kerr, Goodridge, Vovchanchyn, Fujita, Gracie, Shoji)
Zawsze miałem ten sam plan na każdą walkę. Obalić i wygrać poprzez ground & pound. Ta sama zasada tyczyła się również Pride Grand Prix. Tylko jeden jedyny raz w swojej karierze zastosowałem inną taktykę. Chodzi o pojedynek z Akirą Shojim w ćwierćfinale tego turnieju. Przygotowywałem się wówczas z Patem Miletichem, a Shoji był ode mnie niższy o kilkanaście centymetrów, więc zdecydowaliśmy, że w tym starciu sprawdzę się w stójce. Gdybym tylko chciał, mógłbym go obalić od razu po rozpoczęciu pojedynku, ale chciałem się z nim nieco poboksować. Całkiem niezłe uczucie bić się z kimś w stójce, ale moje instynkty w końcu wzięły górę i poszedłem po obalenie. Sprowadziłem Shojiego do parteru i tak obiłem mu żebra, aż zrobiły się całe fioletowe z obu stron. Shoji może nie był najlepszym zawodnikiem pod względem siły czy techniki, ale serca do walki i charakteru nie można mu odmówić, gość nie miał zamiaru się poddać. Wygrałem przez decyzję i to był ten jedyny przypadek w mojej karierze, kiedy nieco zmieniłem swój stały game plan.

Myślisz, że format turniejowy może wskazać najlepszego zawodnika jeśli chodzi o czyste umiejętności, ponieważ nie przygotowujesz się przez kilka miesięcy tylko pod konkretnego przeciwnika? Wolałeś walczyć w turniejach, czy toczyć po jednej walce na gali, z wcześniej zakontraktowanym rywalem?
Obie formy walk lubię w tym samym stopniu. 8-osobowe turnieje są świetne i myślę, że fani uwielbiają taki system. Musisz wtedy jednocześnie skupić się na wygraniu walki, ale również zebrać jak najmniej obrażeń, żeby móc wystąpić w kolejnej rundzie. Ciężko byłoby teraz zorganizować taki turniej. W obecnych czasach zawodnicy bardzo się rozwinęli pod kątem umiejętności. Znają się na wszystkim. Na zapasach, jiu-jitsu, boksie, muay thai, dosłownie na wszystkim. Kiedyś zawodnicy byli bardziej jednopłaszczyznowi. Jeśli twoja mocna strona była lepsza od mocnej strony rywala, to zwyciężałeś. Dla obecnych fighterów nie byłoby problemem stoczenie 3 walk jednego wieczoru, ale pojedynki byłyby pewnie na tyle zacięte, że nie zostaliby oni dopuszczeni przez lekarzy do kolejnych występów na tej samej gali. Kocham turnieje, ale z drugiej strony dobrze jest wiedzieć wcześniej z kim będziesz walczyć. Jeśli chodzi o mnie, to przeciwnik nie miał większego znaczenia, ponieważ zawsze używałem tej samej taktyki, czyli Ground & Pound. Kiedy wiesz dokładnie z kim staniesz w szranki, to czujesz się mimo wszystko spokojniejszy. Dodatkowo możesz zostać mistrzem wygrywając tylko jedną walkę, a nie aż trzy. Obie formy mają swoje plusy i stawiam je ze sobą na równi.

Jakie są dla Ciebie największe różnice pomiędzy występami w UFC i Pride? Czułeś się lepiej walcząc dla jednej z tych organizacji?
Największą różnicą była popularność obu organizacji. W Japonii każdy słyszał o Pride, u nich na galach było po kilkadziesiąt tysięcy widzów na trybunach. Walcząc w UFC, na halę przychodziło może 5-10 tysięcy osób. Sam byłem popularniejszy w Japonii niż w USA, tam ludzie rozpoznawali mnie kiedy szedłem po ulicy. Jeśli chodzi o same walki, to na początku rzuca się w oczy różnica pomiędzy ringiem, a oktagonem, jednak tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Tutaj największą różnicą były niektóre zasady. W UFC mogłem uderzać łokciem, w Japonii nie lubili tej techniki z jakiegoś powodu i łokcie były zakazane. Zamiast tego, w Pride można było używać kopnięć i kolan w parterze, a w Stanach tego nie było. Musiałeś dostosować swój styl walki pod daną organizację. Jeśli szedłem po obalenie w UFC, to nikt nie mógł mnie zaatakować nogą, gdy znalazłem się już w parterze. W Pride trzeba było bardzo uważać na ten element i nie dać się zaskoczyć. Japońskie zasady bardzo mi się spodobały. Wcześniej moją ulubioną techniką były uderzenia głową w parterze. Później zostało to zakazane, prawdopodobnie właśnie przeze mnie. W Pride zamiast głowy mogłem używać kolan. Często korzystałem wówczas właśnie z kolan na głowę rywala będącego na ziemi, m.in. w ten sposób wygrałem Pride Grand Prix. To są według mnie największe różnice między UFC, a Pride. Musisz odpowiednio przygotować swój styl pod obowiązujące zasady, ale walka to walka, prawie wszędzie wygląda tak samo.

Po powrocie do UFC zostałeś zestawiony z Brockiem Lesnarem, ale musiałeś wycofać się z powodu kontuzji i zastąpił Cię Heath Herring. Co sądziłeś w tamtym czasie o potencjalnym starciu z Lesnarem.
Gdy UFC wchłonęło Pride, to ci pierwsi nie chcieli mnie wystawiać do walki w oktagonie, bo miałem już 42 lata. Po 2 latach czekania wprowadzili mnie do UFC Hall of Fame, przy okazji gali organizowanej w moich rodzinnych stronach. Hall of Fame, fajnie, super, ale ja chciałem walczyć! W końcu Dana White i Joe Silva zaoferowali mi kontrakt na 4 pojedynki, ale powiedzieli, że muszę zawalczyć z Brockiem Lesnarem. Zgodziłem się bez wahania. Największym problemem dla mnie była moja waga. Ważyłem wtedy tylko 225 funtów, Brock był o 50 funtów cięższy. Zredukowałem wagę, ponieważ planowałem wystąpić w kategorii półciężkiej, ale skoro dostałem Lesnara, to zacząłem szykować się do Lesnara. Podczas przygotowań zerwałem więzadło MCL. Poinformowałem UFC o swojej kontuzji i powiedziałem im, że mogę zawalczyć z Brockiem, ale w późniejszym terminie. Chcieli otrzymać potwierdzenie w postaci rentgenu i wyników badań, więc im je dostarczyłem. Niektórzy próbują kantować, ale to nie w moim stylu. Zawalczyłbym z Lesnarem, chociaż nie ukrywam, że to byłoby wyjątkowo ciężkie wyzwanie. Brock to kawał chłopa, może lepiej dla mnie, że ta walka się nie odbyła. Royce Gracie powtarza, że rozmiar nie ma znaczenia, ale ja się z tym nie zgadzam. Waga i warunki fizyczne zawsze mają znaczenie podczas walki.

Masz na swoim koncie liczne sukcesy, zarówno w zapasach i w MMA. Srebrny medal na mistrzostwach świata, pas UFC w wadze ciężkiej, zwycięstwo w Pride Grand Prix i wiele innych. Które osiągnięcie jest dla Ciebie najważniejsze?
Na równi stawiam ze sobą 5 wydarzeń. Zdobycie mistrzostwa NCAA, wywalczenie awansu na Igrzyska Olimpijskie, wygrana z Donem Fryem w finale mojego pierwszego turnieju UFC, pokonanie Dana Severna i zostanie mistrzem świata w wadze ciężkiej oraz zwycięstwo w Pride 2000 Openweight Grand Prix. Każdy z tych triumfów uważam ex aequo za mój największy sukces. Jeśli muszę się zdecydować na tylko jeden z nich, to pewnie wybrałbym Pride Grand Prix. Wszystko przez to, że nikt nie dawał mi wtedy szans, miałem być już skończony, a ja udowodniłem wszystkim, że wciąż się liczę w MMA.

Walczyłeś z najlepszymi zawodnikami MMA na świecie, m.in. z Emelianenko, Nogueirą, Cro Copem, Couturem, Shogunem. Kto był najtrudniejszym przeciwnikiem w Twojej karierze?
Muszę tutaj zrobić pewien podział. Don Frye i Igor Vovchanchyn to najtwardsi, najbardziej wytrzymali i najbardziej wymagający przeciwnicy, z którymi walczyłem podczas swojej kariery. Mogłem uderzać ich po kilkadziesiąt razy, a oni nic sobie z tego nie robili, cały czas stawiali opór i sprawiali zagrożenie. Jeśli jednak miałbym wybrać najtrudniejszego przeciwnika jeśli chodzi umiejęstości, byłby to Fedor Emelianenko. Fedor jest najlepszym zawodnikiem z jakim kiedykolwiek walczyłem.

Śledzisz jeszcze co się dzieje w świecie MMA? Co sądzisz o obecnym stanie dyscypliny i jej rozwoju od czasu Twoich występów?
Ciągle śledzę co się dzieje, ciągle oglądam walki i wciąż kocham ten sport. Kiedyś mało kto znał się na zapasach, teraz prawie każdy potrafi bronić obaleń. Zapasy i ground & pound stały się mniej skuteczne niż jak to było w moich czasach. Mam nadzieję, że Khabib Nurmagomedov, który reprezentuje ten sam styl, będzie na tyle rozsądny, żeby sprowadzić McGregora i użyć swojego mocnego G&P. Bardzo lubię Khabiba i typuję, że uda mu się pokonać Conora. Musi ułożyć odpowiedni plan, na pewno nie może bić się w stójce z Conorem, bo to byłoby bardzo niebezpieczne. Wszyscy dobrze wiemy, że Conor McGregor potrafi nokautować, dlatego Khabib musi obalać i uważam, że mu się to uda. Sprowadzi McGregora i wygra przez ciosy w parterze. Uwielbiam również Conora, mam do niego wielki szacunek, zrobił tak dużo dobrego dla tego sportu, ale cóż, ktoś musi wygrać. Obstawiam, że będzie to Khabib. Najczęściej oglądam właśnie duże pojedynki ze znanymi zawodnikami. Teraz jest tak dużo gal, że nie mam czasu oglądać wszystkich walk i nie znam każdego młodego fightera w UFC. Takimi walkami jak Khabib vs Conor emocjonuję się najbardziej. Podobie było przed starciem Miocic vs Cormier. Stipe jest z Cleveland, które jest może z godzinę drogi ode mnie. Pomagałem trochę jemu i jego trenerom w kwestii zapasów. Sam nie mogłem uczestniczyć w treningach z powodu stanu moich bioder, ale starałem się przekazać jak najwięcej wiedzy i ściskałem kciuki za Miocica. DC jest świetnym zapaśnikiem i moim dobrym znajomym, ale mam nadzieję, że Stipe dostanie rewanż.

Myślisz, że USADA ma dobry wpływ na UFC? Biorąc pod uwagę poziom walk, formę i zdrowie zawodników oraz zainteresowanie kibiców?
Tak, USADA robi świetną robotę. Zdecydowanie udało im się zminimalizować ilość sterydów i wszystkich innych niedozwolonych substancji wśród zawodników. Ich wpływ na MMA jest wręcz olbrzymi. Testują zawodników często i musi to kosztować sporo pieniędzy, ale przynosi to oczekiwane efekty. Sam Stipe był testowany kilkanaście razy w ostatnim czasie. Być może ktoś tam jeszcze pozostał, ale większość zawodników nie stosuje już dopingu.

Masz do opowiedzenia jakieś zabawne lub interesujące historie zza kulis Twoich walk, którymi możesz się podzielić z naszymi czytelnikami?
Mogę opowiedzieć o mojej wygranej z Shogunem Ruą w Pride. Przed tą walką Hammer House i Chute Boxe miały ze sobą bardzo dobre stosunki, ale od razu po zakończeniu starcia z Ruą wiedziałem, że nie pozostaniemy przyjaciółmi na długo. Ekipa Shoguna wskoczyła do ringu, a Wanderlei ruszył prosto na mnie. Ja byłem odwrócony w drugą stronę, ale był ze mną Phil Baroni, który wdarł się w szarpaninę z Silvą i obaj wylądowali na ziemi. Wokół było już pełno Japończyków, więc Wanderlei i Phil nie mieli nawet gdzie się ruszyć. Przycisnąłem gardło Wanderleia stopą, mogłem zaatakować stompem na twarz, ale nie byłem taki. Nie zamierzałem go skrzywdzić, chciałem tylko, żeby się wycofał. Nie naciskałem na niego zbyt mocno, ale wiedziałem, że będą zdjęcia z tego momentu. Kontynuowaliśmy kłótnię w szatni. Wanderlei i Chute Boxe byli na mnie wściekli, tylko dlatego, że wygrałem z Shogunem. Teraz normalnie się witamy i jesteśmy dla siebie serdeczni. Środowisko MMA jest jak rodzina, gdy tylko wyjdziemy z ringu to stajemy się normalnymi ludźmi i każdy zawodnik traktuje innych w przyjazny sposób. Doceniam wszystkich zawodników MMA na świecie, nie mam absolutnie żadnych problemów do nikogo. Wielu ludzi uważa, że mam konflikt z Tito Ortizem, ale to nieprawda. Gdy tylko się widzimy to podajemy sobie dłonie i normalnie rozmawiamy. MMA jest jak zapasy, jesteśmy jedną wielką rodziną.

Jak wygląda Twój obecny stan zdrowia po tych wielu wyniszczających bitwach na ringu? Czym się zajmujesz na emeryturze?
Aktualnie z moim zdrowiem jest całkiem w porządku, ale przez długi okres było ze mną naprawdę źle. Po swojej ostatniej walce w karierze przeszedłem masę operacji, m.in. trzykrotnie wymieniano mi staw biodrowy. Skończyłem z zapasami, nareszcie mogę dać mojemu ciału odpocząć. Teraz w końcu mogę powiedzieć, że jest ze mną dobrze. Z chęcią przyleciałbym do Polski i zobaczył jakąś galę MMA.

Wiem, że chcesz wspomnieć na koniec naszej rozmowy o jednej, bardzo ważnej kwestii. Twoja rodzina była dla Ciebie największą motywacją.
Zgadza się, dziękuję. Wiele zawdzięczam mojej rodzinie, która wspierała mnie w każdym momencie mojej kariery. Moi rodzice starali się być na każdych moich zawodach w szkole i na studiach. Byliśmy biedni, ale jakimś cudem udało im się dolecieć do Turcji, by obejrzeć jak walczę! Spojrzałem w stronę trybun, a oni tam byli. Nie wiedziałem nic o ich przylocie. Mój tata do tej pory pamięta moją porażkę z Polakiem. Podeszli do mnie wtedy i powiedzieli mi, że wciąż mogę zostać Mistrzem Świata. Później, dziesięciu członków mojej rodziny poleciało ze mną na Igrzyska do Barcelony. Tata bardzo często był w moim narożniku, wliczając w to walkę z Shogunem w Pride. Bardzo się o niego martwiłem w tamtym momencie. Za młodu również był zapaśnikiem i nigdy nie przegrywał na ulicy, to twardy koleś. Rodzina jest najważniejsza. Nienawidziłem przegrywać, ale zawsze miałem przy sobie bliskich, którzy mnie wspierali w trudnych chwilach. Moje najstarsze córki, Kenzie i Morgan, im również zawdzięczam bardzo, bardzo dużo. Urodziły się na początku mojej kariery. Były ze mną, gdy walczyłem z Wielkim Fedorem w USA. Nie miałem pojęcia, że wejdą wtedy do ringu! Tak, były przerażone w tamtej chwili, ale poradziły sobie i rozumiały, że przegrałem z najlepszym zawodnikiem w historii tego sportu. Nie lubiłem ich zostawiać samych, dlatego często trenowałem samemu w domu. Teraz mają 19 i 20 lat oraz chodzą do college’u. Mieszkam obecnie z Tiną, która jest moją partnerką od 8 lat, oraz z trójką jej dzieci, Savannah, Brianną i Brandonem. Zostałem błogosławiony, cztery lata temu na świat przyszła moja najmłodsza córka, Skylar. W przyszłości chce zostać sportowcem, może fighterem lub zapaśnikiem jak jej tata. Dziękuję również moim fanom, którzy zawsze byli dla mnie ogromną motywacją, kocham was wszystkich!

1 KOMENTARZ

  1. Specjalnie się zalogowałem, żeby tylko napisać, że zajebisty wywiad! Brawo!

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.