W ubiegły weekend  w świecie mieszanych sztuk walki miały miejsce dwa istotne wydarzenia.

Do Sztokholmu ponownie zawitało UFC ze swoją sto dziewiątą galą Fight Night, w walce wieczoru której Alexander Gustafsson odnotował jeden z najlepszych występów w karierze i udowodnił, że ani myśli porzucać planów sięgnięcia po pas mistrzowski. Po drugiej stronie Bałtyku Konfrontacja Sztuk Walki zorganizowała zaś swoje trzydzieste dziewiąte wydarzenie, podczas którego – jak się miało okazać – po same brzegi wypełniła PGE Narodowy nienawistnymi hejterami.

Zważywszy na fakt, że KSW 39 pobiło wszelkie rekordy, a już na pewno rekordy nowożytne, i było szeroko komentowane i komplementowane w mediach, ze swojej strony postaram się poruszyć temat wymieniony jako pierwszy, który w kraju został w całości przyćmiony przez “Koloseum”. Choć nie zamierzam omawiać walki “Maulera” ani tym bardziej rozpisywać się w kwestii jej znaczenia dla kategorii półciężkiej. Skupię się natomiast na jednym, malutkim punkcie szwedzkiego UFC – na otwierającym je występie Marcina Helda.

Na wstępie winien jestem jednak drobną uwagę. Wydaje mi się bowiem, że niniejszy artykuł nie będzie ani specjalnie odkrywczy, ani jakoś szczególnie inspirujący. Myślę, że każdy fan śledzący karierę sportowca z Tychów jest w stanie samodzielnie przetrawić temat i wyciągnąć z niego własne, może nawet bardziej zasadne wnioski. W tym miejscu z pewnością ciśnie się na usta pytanie: to po co w takim razie ten tekst, w jakim celu? – i jest to pytanie właściwe. Już na nie odpowiadam. Bo tak wypada.

Wypada, gdyż Marcin Held jest nie tylko jednym z najlepszych polskich zawodników mieszanych sztuk walki. Jest on pewnego rodzaju ikoną, sztandarowym przykładem fightera – kropka. Tu nie potrzeba żadnych innych dopowiedzeń. Dla kibiców ceniących w MMA aspekt sportowy tyszanin od wielu lat jawi się jako ten, który kroczy wyboistą ścieżką wiodącą na szczyt szczytów. Ścieżką, która leży z dala od medialnych fleszy, łatwych walk i prostych decyzji. Ścieżką, która wymaga pracy i poświęceń, ścieżką, która nie chroni od ryzyka. Ścieżką, której trakt nie gwarantuje sukcesu materialnego i popularności – której droga może skończyć się zanim ów szczyt szczytów znajdzie się choćby w zasięgu wzroku. Tą własnie ścieżką, tym właśnie szlakiem od lat kroczy Marcin Held i to wystarczający powód, dla którego ów tekst mu się dziś po prostu należy.

Wychowanek Sławomira Szamoty trafił do UFC w ubiegłym roku, czym wprawił swoich kibiców w prawdziwą euforię. Trzeba bowiem pamiętać, jak bardzo wyczekiwany był angaż Helda w największej organizacji świata. W zasadzie Marcin przez fanów przymierzany był do  występów w organizacji braci Fertitta już od końca 2010 roku i w sporą konsternację wprowadził ich on wiążąc się w kolejnym roku długoterminową umową z organizacją Bellator. Był to ruch bardzo nietypowy. Większość walczących w MMA krajanów wybierała wówczas albo KSW, które gwarantowało szybki skok popularności w krótkim terminie, albo starało się o angaż w UFC pojedynkując się na mniejszych galach. Bellator był problematyczny, gdyż jako druga organizacja świata wiązał swoich fighterów restrykcyjnymi kontraktami (nie było więc mowy o pojedynkach i budowaniu popularności nad Wisłą), jednocześnie nie był w stanie zagwarantować rozwoju, jaki swoim zawodnikom oferowało UFC. Była to więc spora ekstrawagancja ze strony zawodnika i jego sztabu. Zajmujący się karierą Helda Szamota był jednak przekonany o słuszności tej decyzji, argumentując, że organizacja Bjorna Rebneya będzie dla Marcina idealnym miejscem do nabrania doświadczenia i wypromowania się na amerykańskim rynku. Jak się miało okazać po latach – miał całkowitą rację. Przygoda tyszanina z Bellatorem trwała pięć lat, podczas których stoczył on czternaście pojedynków, zwyciężył turniej wagi lekkiej i był pretendentem do pasa mistrzowskiego. Przez ten okres Marcin rozwijał się jako zawodnik, nabierał doświadczenia i chęci sprawdzenia się w najlepszej lidze świata. Zmiany w zarządzie organizacji umożliwiły mu rozwiązanie kontraktu i znalazł w końcu sposób wydostania się z coraz mniej korzystnego układu. Gdy w sierpniu ubiegłego roku do mediów przedostała się informacja o umowie się z UFC, wśród fanów można było usłyszeć jedno słowo: nareszcie.

Gdyby wtedy zapytać jednego z nich o to, jak potoczą się losy trenującego w Ankos MMA sportowca, to przeważały by bardzo śmiałe prognozy, łącznie z tymi mówiącymi o wywalczeniu przez niego pasa mistrzowskiego. Z całą pewnością żaden z wróżbitów nie przewidział by jednak tego, że Held w kilka miesięcy przegra trzy walki z rzędu i będzie zagrożony zwolnieniem z kontraktu – co niestety miało miejsce. Listopadowa porażka z Diego Sanchezem w Meksyku, styczniowa przegrana z Joe Lauzonem w Phoenix i ostatni, majowy nokaut z ręki Damira Hadzovica w Sztokholmie składają się na fatalny bilans 0-3, który nie oddaje ani potencjału Helda, ani tym bardziej nie zaspokaja pokładanych w nim nadziei polskich fanów. Można, rzecz jasna, w tym miejscu argumentować, że przecież w Meksyku zaważyła niespotykana wręcz wysokość nad poziomem morza, która negatywnie odbiła się na zdrowiu Polaka; można dowodzić, że z Lauzonem wina leży po stronie sędziów, którzy całkowicie błędnie ocenili pojedynek… można w końcu zauważyć, iż Hadzovic dostawał lanie przez dwie rundy a nokaut był wynikiem głupiego błędu Marcina. Można. Nie zmieni to jednak stanu faktycznego, w którym Held ma trzy porażki na koncie a Sean Shelby w samej tylko kategorii lekkiej posiada stu zawodników, a kolejnych stu z całego świata domaga się angażu. Okolicznością przemawiającą za Polakiem jest zbliżająca się wielkimi krokami gala w sopockiej Ergo Arenie na której byłby on wartością dodaną, lecz nie ma pewności czy estymacja UFC będzie podobna.

W ocenie sytuacji ścierają się dwa prądy. Jeden, prezentowany przez znaczną większość obserwatorów znad Wisły, zwraca uwagę na wyjątkowego pecha fightera Ankosu i zauważa, że nieszczęśliwy splot wydarzeń nie pozwolił Heldowi na pokazanie swojego potencjału. Drugi pogląd jako przyczynę porażek Marcina ukazuje wysoki poziom zawodników UFC i nieuniknioną weryfikację dostających się tam zawodników – w tym Polaków, którzy nie radzą sobie w kierowanej przez Danę White’a organizacji zbyt dobrze. Nie za bardzo mam ochotę rzucać w tym momencie wyświechtanymi powiedzeniami i głosić, że prawda leży pośrodku, jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że w tym przypadku tak właśnie jest. Z jednej strony widzieliśmy przecież pojedynek z Lauzonem: w pełni wygrany przez Helda, który ze zwycięstwa został zwyczajnie okradziony przez sędziów. Widzieliśmy także starcie z Sanchezem, które toczyło się w ekstremalnie trudnych warunkach i gdyby nie one, Marcin mógłby i w tej walce dać radę. Ostatni bój również można uznać za wyjątkowo pechowy, bo do momentu nokautu toczył się on pod dyktando tyszanina i gdyby nie niefortunne zejście do nóg, z pewnością dziś świętowali byśmy zwycięstwo Marcina. Z drugiej strony nie sposób odmówić racji tym, którzy mówią, że pewna weryfikacja jednak nastąpiła. Bo przecież Sancheza można odprawić przed czasem tak jak zrobił to Iaquinta czy Lauzon, będącego dość daleko od ścisłej czołówki Lauzona można było zdominować znacznie bardziej a Hadzovica Marcin w ogóle powinien skończyć przed czasem. Jeśli myśli się o nawiązaniu walki ze ścisłą czołówką, to tak właśnie powinno być.

Możliwe więc, że oczekiwania w stosunku do Helda były zbyt duże. Zarówno te ze strony fanów jak i te, jakie zawodnik stawia samemu sobie. Być może potrzeba jeszcze czasu i głębszych zmian w grze fightera i, paradoksalnie, te trzy porażki mogą wyjść mieszkającemu w Poznaniu tyszaniniowi na dobre. Wszak w UFC można odnaleźć wiele przykładów, można wskazać wielu zawodników, którzy po bardzo słabym okresie odbili się – nie chcę napisać, że od dna, bo trudno w przypadku UFC mówił i jakimkolwiek dnie – i zdołali przebić się do ścisłej czołówki. Pozostaje mieć nadzieję, że tak własnie będzie z Marcinem Heldem, złotym dzieckiem polskiego MMA… którym pozostanie niezależnie od wszystkiego.

Jakub Bijan
FREESTYLE || GRECO

6 KOMENTARZE

  1. Czy odbije się dobrze, czy nie, mam wrażenie, że nie, oczywiście chodzi  mi o ostatnie KO, Marcin próbował skrętówki, to było widać, w Bellatorze bardzo często tego próbował, to wejście, to była jedna z jego najefektywniejszych gier, a teraz po tym KO, będzie miał opory, obawę przed powtórką, chociaż to było lucky kolano, ze względu na to, że koleś chciał kopnąć, a Marcin wbił się centralnie szczęką, w kolano, kurde, nie piszczel(który nie byłby chyba aż tak dewastujący), nie udo(co było by najlepszą opcją), tylko pieprzone kolano centralnie szczęką, kurde, liczę na to, ze dostanie kolejną okazję. Co do samej walki, szkoda, że Marcin walczył tak zachowawczo, on sam wiedział, że musi skończyć tą walkę, ale chciał narazie wygrać te 2 rundy i je wygrał, teraz mógł sobie pozwolić na walkę z dołu, walkę o leglocka, bo to było widać, tak jak wcześniej opisywałem, zaczynał swoją grę w 3 rundzie, nie ma co wróżyć, ale mam wrażenie, że wyczarowałby poddanie, jakąś dźwignią na nogę :(#team_Held

  2. Myślałem, że era nowożytna zaczęła się jakieś 2.000 lat temu. Jak tak dalej jednak pójdzie, to chyba będzie tutaj news, o tym, że trzeba zmienić kalendarze. Bowiem Narodziny Chrystusa zostały przyćmione przez legendarne KSW Colloseum…Coś mnie ominęło, czy Włodarze KSW zostali także Włodarzami MMArocks?Pyta "zawistny hejter"

  3. M. Held poszedł o wielel wyżej. Gdyby walczył w KSW byłby mistrzem.  Teraźniejszy mistrzowie tej federacji jakiim jest KSW nie mają szans w UFC, dlatego jest jak jest.

  4. Zawsze mogę napisać, że wyczułem ironię, a następnie wpisałem trollującego posta, na którego parę osób się złapało  :p#wojna_hybrydowa #KSW_PR

  5. Pragnę także zauważyć, że jestem rekordzistą świata w biegu na 100 metrów. Wczoraj biegłem po fajki tuż przed zamknięciem Lidla ii uzyskałem czas 14,72 sekund za 100 metrów.Ponoć, ktoś kiedyś osiągnął lepszy rezultat ale ja się do nich nie porównuje, bo mieli mało "normatywne" czasomierze a mój czas był mierzony jedynym słusznym i "normatywnym" zegarkiem analogowym firmy CasioPS. Słowo normatywne nie ma tutaj żadnego sensu, ale brzmi inteligentnie więc warto było je użyć

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.