Planowo poniższy tekst miał pojawić się już w połowie tygodnia, jednak nieco zmieniłem zamiary i zamiast dwóch recenzji (PRIDE mode & online) postanowiłem napisać „dwa w jednym”. Sądzę, że we właściwej recenzji omówiłem system gry i większość zagadnień na tyle dokładnie, by nie ponawiać tematów w kolejnych recenzjach. W poniższym tekście skupię się jedynie na wrażeniach płynących z PRIDE mode i trybu online.

Kiedy w 2007 roku Lorenzo Fertitta i Dana White podczas konferencji w Roppongi ogłosili kupno największej organizacji świata (za sumę bliską 70 mln dolarów) świat mieszanych sztuk walki zamarł. Co prawda pogłoski o śmierci PRIDE FC krążyły w sieci w zasadzie rokrocznie, jednak nikt nie przypuszczał, że to w ogóle możliwe. Niestety utrata kontraktów ze stacjami telewizyjnymi (w tym z największą – Fuji TV) w wyniku ujawnienia powiązań z Yakuzą okazała się dla japońskiego giganta zabójcza. Cała sprawa była na tyle toksyczna, że nawet po zmianie właściciela japoński rynek traktował markę wyniesiona przez DSE (Dream Stage Entertiment) na wyżyny popularności jak trędowatego krewnego. W efekcie po blisko półrocznym utrzymywaniu biur w Japonii, Zuffa LLC postanowiła ostatecznie odłączyć aparaturę podtrzymującą życie nieboszczyka i zaprzestać prób „wskrzeszenia” PRIDE FC.
Od tego momentu MMA straciło sporą rzeszę zwolenników, wielu hardcoreowych fanów PRIDE po dziś dzień nie przekonało się do „amerykańskiego MMA” i z łezką w oku wspominają czasy świetności PRIDE Fighting Championship.

Dzięki UFC Undisputed 3 mamy możliwość nie tylko przypomnienia sobie wypełnionych po brzegi eventów w Saitamie, ale także wcielenia się w herosów porywających japońską publiczność. Podobnie jak odwzorowano PPV UFC, tak samo dokładnie przeniesiono gale PRIDE do wirtualnego świata. Wszystkie elementy wyglądają jak żywcem wyjęte z telewizyjnych transmisji, nie zapomniano o najmniejszym detalu. Mamy więc rzeczywiste wejścia zawodników, Lenne Hartd w charakterystyczny sposób zapowiadającą fighterów, mamy biały ring i biegającego po nim sędziego obwieszonego sprzętem do nagrywania (powtórki z kamery sędziego ringowego). Mamy w końcu komentatorów (Bass Rutten i Stephen Quadros) i fighterów – którzy są głównymi aktorami w tym egzotycznym show. Do naszej dyspozycji ekipa Yuke’s oddała około 35 świetnie odwzorowanych zawodników PRIDE. Zagramy takimi sławami jak Mirko Filipovic, bracia Nogueira, Paulo Filho, Murilo Bustamante, Royce Gracie, Don Frye, Kevin Randleman, Quinton Jackson, Wanderlei Silva, Takanori Gomi, Jens Pulver, Akihiro Gono, czy bracia Rua. Nie zabraknie nawet freaków pokroju Bob’a Sapp’a, znajdzie się Gary Goodbridge, Phil Baroni a nawet dobrze znany polskiej publiczności Ramau Thierry Sokoudjou. Będziemy więc mogli wcielić się legendy japońskiego MMA ale także, zawodników z niższej półki, będących jednak stałym elementem japońskich gal.

Na uznanie zasługuje fakt bardzo dobrego odwzorowania wyglądu fighterów z „epoki PRIDE” – na tle ich odpowiedników z obecnych czasów wyglądają znacznie młodziej – sztandarowym przykładem jest tutaj większy z braci Nogueira (o czym wspominałem już we właściwej recenzji). Na uwagę zasługuje także fakt, że poza fizycznymi różnicami fighterzy dysponują nieco innymi zagraniami, zmieniono niektóre ciosy a ich skills’y są w wielu przypadkach znacznie większe niż u odpowiedników z UFC.
Trafionym pomysłem jest również możliwość wymiany fighterów pomiędzy organizacjami. Nic nie stoi na przeszkodzie by w ringu/octagonie skonfrontować żółtowłosego Gomiego (z czasów PRIDE) z B.J. Pennem lub zestawić młodego Shoguna z Jonem Jonesem. Niestety w grze nie uświadczymy najlepszego ciężkiego w historii – Fiodora Jemelianenki – który jest twarzą konkurenta od EA.

Oczywiście PRIDE FC to nie tylko odmienni fighterzy, inna oprawa i klimat. PRIDE FC to przede wszystkim ring i inne reguły walki. Zamiast jednakowych – pięcio-minutowych – rund (3×5 lub 5×5) w PRIDE walczymy pierwszą rundę 10 minut a kolejne dwie po 5 minut. Pojedynek nie jest punktowany systemem 10 point must a całościowo, dodatkowo nie obowiązuje tu zasada 3 punktów podparcia, czyli dozwolone jest atakowanie głowy rywala będącego w parterze kopnięciami i kolanami. Można również kopać głowę leżącego oponenta. Od naszego arsenału musimy jednak odjąć łokcie, które są całkowicie zakazane w PRIDE. Są to dość znaczące zmiany, choć – rzecz jasna – nie można na nich całkowicie opierać swojej ofensywy. Najbardziej cieszą kolana (na głowę) w parterze, które w bezlitosny sposób karzą nieudane wejścia w nogi, zatem skuteczny sprawl często jest paszportem do wygranej walki.

Nie będę opisywał trybów gry – zainteresowanych odsyłam do recenzji trybu offline. Napiszę jedyne, że kariera jest wspólna dla UFC i PRIDE – w trakcie zabawy wybieramy poszczególne eventy, natomiast w pozostałych trybach gry mamy możliwość wyboru, czy chcemy grać w UFC, czy w PRIDE. Prosto i przejrzyście.

Z całą pewnością PRIDE w najnowszym UFC Undisputed jest dla fanów japońskiej organizacji najważniejszym trybem gry. Również dla nieco młodszych stażem sympatyków mixed martial arts powinien być dobrym powodem do zakupu gry. Poczują klimat japońskiego MMA, które dziś niemal nie istnieje i naprawdę trudno o eventy z kraju kwitnącej wiśni – szczególnie w polskiej telewizji.

Podczas grania w tryb dla pojedynczego gracza niemal nie załączałem trybu online. Nie chciałem by wrażenia z gry sieciowej jakkolwiek przeniosły się do recenzji trybu offline. Liczyłem, że kiedy recenzja zawiśnie na stronie wsiąknę bez reszty w tryb sieciowy a gra na dwa pady tylko rozpaliła me nadzieje. Niestety już po pierwszym „meczu” zrozumiałem jak bardzo byłem w błędzie. Z ciężkim sercem musze przyznać, że pierwszy tydzień gry online był koszmarem.
THQ nie zrobiło nic by poprawić komfort rozgrywki sieciowej w swej serii. Szczerze powiedziawszy w pierwszych dniach zabawy nie zdarzyło się, bym choć raz cały pojedynek przewalczył bez „zacinki”. Mimo 10 mb/s łącza i ustawionego connect quality na best  90% walk wyglądało jak w zwolnionym tempie. Nie musze chyba dodawać, że w dynamicznych grach jakimi są bijatyki nawet najmniejsze przycięcia są niedopuszczalne! Tutaj mieliśmy istną paranoję, nie mówiąc już o częstym rozłączaniu pojedynków, które zaliczane jest jako „ucieczka z gry”.  Dochodziło nawet do sytuacji, kiedy „na padzie” cofałem się już w tył po kombinacji ciosów natomiast zawodnik na ekranie wykonywał dopiero side step, bądź kończył combosa co jest jakimś ogromnym żartem!
Największy szok przeżyłem jednak, kiedy podczas próby submission uciekałem paskiem w lewo natomiast akcja na ekranie pokazywała, że „kręcę gałką wprawo”! Nie dość że zabawa w gonianego, to jeszcze z zamkniętymi oczyma?! Jakaś kuriozalna abstrakcja!
Aż dziw bierze, że ze znalezieniem partnera do gry nie było większego problemu (może poza trybem quick match – w którym do znalezienie oponenta potrzeba nie lada cierpliwości) i ludzi do gry nie brakowało.

Na całe szczęście producent rozpoczął „prace konserwacyjne” i znacznie poprawił wydajność serwerów. Komfort grania wzrósł niebotycznie i kiedy wczoraj – kontrolnie przed napisaniem recenzji – załączyłem tryb online tylko w jednym meczu na 5 zdarzyły mi się nieznaczne spowolnienia. Niestety znalezienie rywala nie jest już tak łatwe jak w pierwszych dniach po premierze. Nie jest źle, jednak porównując sytuację do początkowego boomu w którym bez problemu łączyliśmy się z ludźmi niezależnie od kategorii wagowej i ustalonych reguł dziś na serwerach panuje znacznie większa pustka. Być może jest to tylko chwilowa stagnacja – nie sposób tego sprawdzić, jednak sam fakt jest warty odnotowania.

W trakcie zabawy sieciowej odnajdziemy dwa główne tryby. Exhibition w którym do wyboru mamy walki rankingowe (w których każde zwycięstwo/porażka zapisywane jest nam do rekordu), oraz player match – walki dla zabawy, bez dodawania wyniku do rankingu.
Drugim trybem jest Fight Camp w którym możemy stworzyć własny obóz bądź dołączyć do już istniejącego. Ostatnim „trybem” jest Content Sharing za pomocą którego możemy dzielić się stworzonymi w grze zawodnikami i dodatkami.
Dobrego wrażenia całości (nie tylko trybowi online) dodaje pasek informacyjny u dołu ekranu, na którym pojawiają się aktualni liderzy rankingu a przed zbliżającymi się eventami wyświetlana jest rozpiska.

Podsumowując, jeżeli posiadasz szybkie łącze internetowe i znajomych chętnych do sprawdzenia się przez sieć tryb sieciowy powinien przypaść ci do gustu. Co prawda nie ma w nim kariery online, czy bardziej rozbudowanych opcji, jednak „szybki szpil” z myślącym oponentem już sam w sobie daje wystarczającą ilość frajdy.

Jakub Bijan
FREESTYLE || GRECO

2 KOMENTARZE

  1. mała liczba grających on-line może wynikać z tego , że wielu graczom pokończyły się darmowe 7-dniowe wersje gry on-line i nie wykupili dodatku, który w tej chwili zdaje się kosztuje 23pln.
    Jak dla mnie prawdziwe ZDZIERSTWO, żeby kazać sobie płacić dodatkowo za możliwość gry w sieci, tym bardziej, że na okładce gry widnieje info o grze on-line -nie wiem, czy to jest wogóle zgodne z prawem, ponieważ wprowadza to kupującego w błąd [no ale to już nie to foru, żeby się z takimi dywagacjami się rozwijać]

    Poza tym incydentem z on-line,jak dla mnie, gra jest naprawde godna polecenia ( niema jak poskakać szwagrowi po głowie i nie być za to aresztowanym:)

  2. Kozio, przecież tam jest kod umożliwiający Ci aktywację gry po sieci na stałe. Chyba, że kupiłeś używkę albo masz xboxa nie mając przy tym pojęcia, że płaci się dodatkowo za grę po sieci. I to wina microsoftu, a nie twórców gier.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.