Andrzej Kościelski

Po zapasach, sumo i rugby, o których rozmawialiśmy w pierwszej części wywiadu, przyszła pora na mieszane sztuki walki. Zapraszamy do zapoznania się z drugą częścią historii Andrzeja Kościelskiego.

Sporo już powiedzieliśmy o zapasach i innych dyscyplinach sportu, które trenowałeś. Czas zatem najwyższy zająć się MMA, a ta część twojej historii wiążę się z Karolem Matuszczakiem, który sprowadził nad Wisłę brazylijskie jiu-jitsu. 

Tak, zgadza się. Można spokojnie powiedzieć, że z Karolem znamy się praktycznie od zawsze. Zacząłem z nim pracować, gdy miałem 26 lat, z wykształcenia byłem już wtedy nauczycielem wychowania fizycznego i przysposobienia obronnego i oczywiście trenowałem zapasy. Karol był wtedy trenerem aikido, co było bardzo ciekawe. Przypomnę, że to były czasy pamiętnych filmów ze Stevenem Segalem. Później Karol jednak stwierdził, że aikido jest fajne, jednak jako sport do prawdziwej walki się niestety nie nadaje. Pamiętam, że od kiedy się poznaliśmy, zawsze lubiliśmy z Karolem porozmawiać o tym, kto by wygrał w różnych konfrontacjach sportów walki. Wtedy też pojawiło się pierwsze UFC. Karol od początku był wielkim fanem i to on organizował kasety VHS z nagraniami UFC. Oglądaliśmy wtedy gale w trójkę z Mariuszem Stachowiakiem. Do dziś doskonale pamiętam starcie Shamrocka z Gracie i inne ciekawe pojedynki. Karol ówcześnie miał jakiś swoich sponsorów i wpadł na genialny pomysł sprowadzenia do Polski zawodnika BJJ z Brazylii. W tym czasie zorganizował również pierwsze seminarium BJJ w Polsce, ale głównie dla swoich zawodników od aikido. Ja nie miałem szczęścia w nim uczestniczyć, ale potem spotkałem się z Karolem, który opowiedział mi o tym i zaprezentował mi dźwignie i różne techniki. Powiedział mi wtedy również, że ma możliwość wyjechać na miesiąc do Brazylii, by tam trenować BJJ. Powiedziałem mu tylko, żeby się nawet nie zastanawiał tylko ruszał w drogę. Wówczas BJJ w Polsce nie znał kompletnie nikt, więc tym bardziej było warto. Po powrocie do Polski Karol otworzył pierwszą w kraju sekcję BJJ. Wynajął małą salę na Wildzie gdzie prowadził zajęcia z aikido i BJJ, na które ja również uczęszczałem. Karol zaproponował mi wtedy żebyśmy połączyli wszystko w jedną całość, żebyśmy połączyli zapasy z BJJ. Uważam, że byliśmy wtedy nie tylko w Polsce, ale i Europie prekursorami łączącymi zapasy z BJJ. Karol zaproponował mi również żebym prowadził u niego zajęcia. Byłem tam trenerem około dwóch lat. Wtedy już poszła informacja w Polskę, że w Poznaniu istnieje sekcja BJJ, a Karol zaczął organizować pierwsze obozy. Do klubu, do Poznania zaczęli też przyjeżdżać ludzie z całej Polski. Zaczęliśmy jednak organizować obozy letnie i zimowe, bo łatwiej było wszystkim spotkać się dwa razy do roku niż przyjeżdżać do Poznania. Pamiętam, że na letnich obozach bywało nawet po sto osób. Z tej grupy ludzi, do dziś w Polsce działa czynnie wielu trenerów we własnych klubach.

Jakie nazwiska się tam pojawiały?

Nigdy nie opuszczał naszych obozów Mirek Okniński, który przyjeżdżał również do Poznania. Muszę przyznać, że z Mirkiem zawsze mi się dobrze trenowało, bo był szalenie pracowity. Zawsze miał oczywiście dużo do powiedzenia, ciągle o coś pytał, proponował nowe techniki, zawsze z nim były jakieś cuda (śmiech). Za każdym razem próbował wymyślić jakieś kontry na prezentowane techniki, z których niewiele potem wychodziło, ale zawsze musiał dorzucić coś od siebie (śmiech). To jednak właśnie u Mirka bardzo ceniłem, że zawsze próbował wymyślić coś nowego, ciągle dopytywał, widać było, że jest głodny wiedzy i bardzo chce się doskonalić. Nie uważał się nigdy za najmądrzejszego, tylko starał się jak najwięcej dowiedzieć, jak najwięcej wyciągnąć z naszych spotkań. I dziś widać jak daleko zaszedł, jest jednym z najlepszych trenerów w Polsce, a jego zawodnicy osiągają sukcesy. Poza Mirkiem na obozy przyjeżdżała również cała gwardia ze Szczecina z Piotrem Bagińskim, Mariuszem Linke i Robertem Siedziako na czele. Ja wywodziłem się z zapasów, a oni wywodzili się z judo. Chłopaki ze Szczecina stwierdzili jednak, że na obozach nie będę uczestniczyli w moich treningach, chociaż już wtedy robiliśmy pierwsze konfrontacje zapasów i judo, ale ich wyniki pozwolę sobie przemilczeć (śmiech). Do dziś się śmiejemy z „Bagim”, który jest moim bardzo dobrym przyjacielem, że wtedy nie chcieli trenować zapasów. W trakcie obozów mieliśmy z Karolem taki podział, że do południa ja robiłem zapasy, a po południu Karol robił BJJ. I zawsze też staraliśmy się robić tak, żeby wzajemnie móc uczestniczyć we własnych treningach. W taki właśnie sposób łączyliśmy i uzupełnialiśmy naszą wiedzę i nasze techniki. Niestety chłopacy ze Szczecina mieli oddzielne zajęcia z Karolem, bo stwierdzili, że judo jest lepsze od zapasów i nie będę ze mną trenować. Stwierdzili wręcz, że zapasy to oni mogą robić na zimę, np. pod postacią słoików z kompotami (śmiech). Ich podejście jednak mnie nie dziwiło, to były zupełnie inne czasy niż teraz, MMA dopiero powstawało i każdy faworyzował swoją dyscyplinę. Jak się później okazało, po latach Piotrek Bagiński przyznał mi rację i stwierdził, że był to błąd.  Jednak zapasy w MMA bardzo wyewoluowały i stały się ich bazą.

Mówisz o BJJ i zapasach, ale czy na waszych obozach pojawiały się już elementy stójki?

Była też stójka, ale w mniejszym stopniu. Wówczas skupialiśmy się na zapasach i BJJ, na tym właśnie bazowaliśmy, stójka rozwinęła się nieco później. Wtedy też zaczęliśmy, chyba jako pierwszy klub w Polsce, jeździć na międzynarodowe zawody BJJ. Po dwóch latach treningów pojechaliśmy do Holandii, tam odbywały się najmocniejsze w Europie zawody BJJ. Przywieźliśmy wtedy sześć albo siedem złotych medali.

Ty i Karol też walczyliście?

My z Karolem nie walczyliśmy, pojechaliśmy jako trenerzy. W każdym jednak razie, wszyscy nasi zawodnicy stanęli na podium. Wtedy były przyznawane punkty za wywrócenie i na tym bazowaliśmy. Po obaleniu albo kończyliśmy walkę, albo dominowaliśmy pozycjami zapaśniczymi. Wówczas na zawodach, albo walczyli sami zapaśnicy, albo sami zawodnicy BJJ, a my łączyliśmy te dwie dyscypliny w całość i dzięki temu mieliśmy przewagę. Połączenie obu płaszczyzn świetnie się sprawdzało.

Wspominałeś, że u Karola Matuszczaka pracowałeś 2 lata. Co było potem?

Tak, wtedy razem pracowaliśmy przez dwa lata, ale w sumie współpracujemy do dziś. Wtedy ja byłem u niego, a on teraz jest u mnie i tak razem działamy prawie od zawsze. Po dwóch latach u Karola musiałem zrezygnować, bo w Grunwaldzie Poznań nie było trenera, a że klub nie miał pieniędzy, to nie chciano sprowadzić żadnego trenera z zewnątrz. Sekcję mieliśmy wtedy bardzo fajną, bo było w niej z pięćdziesięciu dobrych zawodników. W związku z takim, a nie innym podejściem klubu, ja zostałem trenerem i byłem nim jakieś półtora roku. Później klub zdecydował się zatrudnić trenera z zewnątrz, co mnie bardzo ucieszyło, bo wtedy też wolałem jeszcze startować i skupić się na tym.

Byłeś zatem trenerem zapasów. Jak jednak doszło do twojej konwersji na trenera MMA?

Zapasy znałem bardzo dobrze, podobnie było z BJJ. Ludzie o tym może nie wiedzą, ale BJJ trenuję już od dwudziestu lat. Do tego bardzo dużo i w zasadzie od zawsze, trenowałem bosku. Nawet wtedy gdy byłem czynnym zawodnikiem zapasów, zawsze niejako przy okazji trenowałem boks i to z bardzo dobrymi trenerami, z Wasiakiem,  Płonkom i Piaseckim. Każdy z nich był albo mistrzem Polski, albo medalistą mistrzostw Polski. Pracowałem wtedy też na dyskotekach, stałem na bramce, więc ten element był nieodzowny. Trenowałem też sporo kickboxingu, więc bardzo dobrze miałem też opanowane kopanie. W sumie już w młodości łączyłem elementy składowe MMA.

Jak jednak doszło do tego, że rozpocząłeś trenowanie już samego MMA w klubie?

Nie mieliśmy wtedy klubu stricte pod MMA. Jednak, gdy w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze gale MMA, ja już trenowałem pod tym kątem pierwszych chłopaków. Wówczas występowali oni już w MMA pod nazwą Ankos, chociaż nie było jeszcze takiego klubu. Wymyśliliśmy sobie wtedy na nasze potrzeby nazwę pochodzącą od mojego imienia i nazwiska.

Skoro wspomniałeś o pierwszych galach MMA, nie mogę cię nie zapytać o walkę Karola Matuszczaka z Tomaszem Jamrozem z 2000 roku. Walkę, która jest nazywana pierwszym starciem MMA w Polsce. Pamiętasz to wydarzenie?

Oczywiście, to było historyczne starcie. Karol wtedy w stójkę się nie bawił, bo to różnie mogłoby być, tylko bazował na zapaśniczym zejściu do nóg. Efekt okazał się świetny, a Karol szybko wygrał to starcie.

Sam również w pewnym momencie zająłeś się organizowaniem gal.

Tak, wtedy gdy z chłopakami trenowaliśmy już MMA, wpadliśmy, z moim serdecznym kolegom i dzisiejszym prezesem naszego klubu Mariuszem Stachowiakiem na plan, że zaczniemy organizować w Polsce gale MMA. Obserwowaliśmy jak wtedy wyglądały eventy np. organizowane przez Mirka Oknińskiego i chcieliśmy zrobić galę z prawdziwego zdarzenia. Do organizacji tych wydarzeni zaprosiliśmy również Karola Matuszczaka, który znał wtedy wielu fighterów i zajmował się układaniem kart walk. Naszą pierwszą galą zorganizowaliśmy w roku 2005, jakieś pół roku po debiucie KSW w Championsie. W sumie z Mariuszem Stachowiakiem zorganizowaliśmy 12 gal, z czego 6 gal zawodowych i 6 amatorskich. Większość odbyła się w Poznaniu, ale była też gala w Mielnie. Co jednak jest ważne, na naszych galach walczyli najlepsi zawodnicy w Polsce. Nikt wtedy nie miał takich zawodników jak my. KSW oczywiście organizowało dobre gale i miało bardzo dobrych zawodników, ale uważam, że my mieliśmy wtedy lepszych fighterów. Kluczem do tego były oczywiście pieniądze. Bywało, że już wtedy płaciliśmy po 6-7 tysięcy za walkę, dlatego u nas chcieli toczyć swoje boje wszyscy najlepsi zawodnicy w Polsce. W KSW, z tych najlepszych, walczył wtedy Łukasz Jurkowski, Antek Chmielewski i Maciek Górski. U nas w tym czasie walczyli:  Mamed Khalidov, Krzysiek Kułak, Jacek Buczko, który jako pierwszy pokonał Antka Chmielewskiego,  Janek Błachowicz, Daniel Dowda i Tor Troeng. Walczyli też; Olchawa, Biskup, Mańkowski, Kupski, Kondraciuk i Włodarek. Później ci zawodnicy przeszli do KSW i niektórzy walczą tam nadal. Warto też wspomnieć, że na naszych galach bili się również: Bandel, Krysztofiak, Muszyński, Grabarek i Zontek. U nas np. odbyła się walka Zontka z Kułakiem. Na naszych galach, pod szyldem Ankosu, występował Marcin Krzysztofiak, nieżyjący już Piotr Muszyński i Grabarek. Więc spokojnie można powiedzieć, że już wtedy działałem jako czyny trener MMA i to z dobrym skutkiem, bo chłopaki mieli bardzo dobre rekordy.

Znaliście się wtedy z Martinem Lewandowskim i Maćkiem Kawulskim?

Osobiście wtedy ich nie znałem, ale byli u nas na jednej gali. Co ciekawe w kontekście KSW, to że już w tamtym czasie mieliśmy zakontraktowaną walkę Mameda Khalidova z Tomaszem Drwalem, która później miała się również odbyć w KSW. Niestety nie doszło do tego starcia z powodu kontuzji Drwala, a mieliśmy już wtedy wydrukowane plakaty i wyprzedane bilety. Przy okazji naszych gal, warto też powiedzieć o tym, że to my jako organizacja pierwsi negocjowaliśmy z „Pudzianem” jego starty w MMA, ten pomysł również zrodził się u nas.

FCP_3

Dlaczego się nie udało go tedy zakontraktować?

Trudno powiedzieć co ostatecznie przesądziło, w każdym razie nie udało nam się do końca porozumieć. Podobnie sytuacja wyglądał z Polsatem, z którym również rozmawialiśmy o naszych galach. A jak wiadomo bez telewizji nie ma sponsorów i pieniędzy. Więc po kolejnej gali odpuściliśmy. Zainwestowaliśmy sporo pieniędzy w te wydarzenia, licząc, że porozumiemy się z Polsatem i do tego dojdzie „Pudzian”. Jednak bez tego nie warto było dalej działać.

Wspomniałeś wcześniej o Borysie Mańkowski, który walczył podczas waszych gal. Czy wtedy Borys nie trenował już u ciebie?

Nie, Borys wtedy trenował w Gamness Poznań. Dopiero potem zjawił się u mnie. Osobiście go wówczas nie znałem, tylko tyle, co widziałem go u nas na gali. Był młody, fajnie się bił, ale nie wygrywał. Pewnego dnia zaczął przychodzić do Grunwaldu Poznań na zapasy. On wywodzi się ze stylu klasycznego i chciałem potrenować z nami, doszlifować umiejętności. W Grunwaldzie jednak wtedy były takie dziwny zwyczaje, że zawodnicy tam trenujący zawsze byli umówienie na to, który, z którym będzie trenował. Osobiście uważam, że to nie jest nic dobrego. Jako trener mam doświadczenie i nauczkę wyniesioną właśnie z Grunwaldu. Gdy widzę, że zawodnicy dobierają się w pary, czuję, że coś kombinują. Z jednej strony może im się nie chce za dużo robić, a z drugiej znają się łyse konie. Borys przychodził na salę, a ja sobie z boku ćwiczyłem, obserwując sytuację. Niestety z Borysem nikt nie chciał trenować. Widziałem, że był przygnębiony. On koniecznie chciał być zawodnikiem MMA i wychodził z założenia, że treningi zapasów są dla niego jakąś szansą na przełamanie pasma przegranych. Ja natomiast widziałem, że coraz bardziej się wypalał. Podszedłem więc do niego pewnego dnia i zaproponowałem, że będę z nim trenował, bo widzę, że jest ambitny. Nie chciałem się wtrącać w podejście do treningów pierwszego trenera w klubie, więc uznałem, że pomogę Borysowi osobiście. Gdy z nim później rozmawiałem, powiedział, że ma doła, bo mu nie idzie i w dodatku nie ma pieniędzy. Po pierwszym wspólnym treningu był jednak zadowolony, więc zacząłem go uczyć i szło nam dobrze. Przez pół roku, dzień w dzień pracowaliśmy razem. Muszę przyznać, że Borys był szalenie obowiązkowy. Zawsze zjawiał się na sali, co do minuty, tak jak się umawialiśmy, był ambitny, pracowity i solidny. Z czasem zaczęliśmy też pracować już kompleksowo pod MMA, razem ze stójką. Wtedy nie myślałem jeszcze o klubie, żeby cokolwiek swojego zakładać. Tak jak wcześniej prowadziłem indywidualnie niektórych chłopaków, tak też zacząłem prowadzić Borysa. Po jakimś czasie Borys wygrał pierwszą walkę, więc  był bardzo zadowolony i trenowaliśmy dalej. Potem zaczęli przychodzić do mnie następni zawodnicy. Przyszedł Artur Głuchowski. Przyszedł Maciej „Alf” Glaubus. Potem też pojawił się Krzysiek Kułak. Pół roku był w Poznaniu przygotowując się do walki z Danielem Dowdą na KSW. Wówczas już miałem ekipę około dziesięciu, dwunastu osób. Już się zrobiła z tego fajna sekcja, postanowiliśmy więc ją rozwinąć. Miałem swoich trzech stałych zawodników: Muszyńskiego, Krzysztofiaka i Grabarka i wspólnie stwierdziliśmy, że nie będziemy już chodzić na salę, by robić zapasy, tylko ustawimy wszystko stricte pod MMA. Jak się później okazało, wszystko zaczęło fajnie funkcjonować, a zawodnicy zaczęli wygrywać. Borysowi również zaczęło dobrze iść, wygrał kilka walk, więc stwierdziliśmy, że może warto spróbować w KSW. On wcześniej walczył już dla Martina i Maćka, ale przegrał z Niko Puhakką. Przygotowywałem go do tej walki, ale nie wyszło. Jednak po tej porażce Borys postanowił, że chce ostatecznie zmienić klub i pracować tylko ze mną. No i do dziś jesteśmy razem. Od walki z Puhakką, Borys wygrał kolejnych 9 walk i przegrał tylko raz z Aslambekiem Saidovem. Uważam jednak, że ta przegrana niestety była też związana z kontuzją, której się nabawił w trakcie starcia.

Pamiętam, że jak później zobaczyłem na powtórkach co się stało w walce z Saidovem, to zdziwiłem się, że Borsy mógł dalej w takim stanie walczyć.

Mogę ci jedynie potwierdzić, bo sam miałem kostkę skręconą kilkadziesiąt razy, że chwilowy ból skręcenia jest tak potężny, że trudno go nawet opisać. Sam się zastanawiałem jak on mógł dalej walczyć. Widać jednak na podstawie walk Borysa, że nie tylko bardzo się rozwinął, ale nadal się rozwija. Uważam, że z walki na walkę jest coraz lepszy.

Miałeś zatem już sekcję MMA, ale jak doszło do narodzin klubu Ankos?

To był pomysł Mariusza Stachowiaka, mi za bardzo się nie chciało. Pewnego dnia zaproponował żebyśmy zrobili klub z prawdziwego zdarzenia. To była rozmowa na jakimś grillu i pamiętam, że moja żona jeszcze się śmiała, nie wierząc, że otworzymy klub. My stwierdziliśmy jednak, że otwieramy i tak się stało. Od tego czasu mieliśmy już sekcję amatorską, były treningi rano, były treningi popołudniowe. Wynajęliśmy salę od Grunwaldu Poznań i wszystko zaczęło fajnie funkcjonować. Przez to, że ruszyliśmy zaczęli pojawiać się nowi zawodnicy, nowy narybek. Pewnego razu przyszedł taki bardzo grzeczny chłopak w okularkach i zapytał czy tu jest trening Grunwaldu Poznań. Wyjaśniłem mu, że teraz jest trening Ankosu. Po tym jak mu powiedziałem, co trenujemy, zapytał czy może skorzystać? Oczywiście, zgodziłem się. Chłopakiem tym był Mateusz Gamrot, który przyjechał do Poznania trenować zapasy, a nie MMA. Miał wtedy chyba 19 lat i był w juniorach. Wtedy się pomylił i przyszedł na niewłaściwy trening, ale uważam do dziś, że bardzo dobrze zrobił (śmiech). Ten pierwszy trening, w którym uczestniczył Mateusz, to był trening BJJ. „Gamer” tak się zafascynował, tym co robiliśmy, że po treningu zapytał mnie, czy nie mógłby tu przychodzić? Widziałem, że jak na juniora ma całkiem niezłe zapasy, więc się zgodziłem.

Czyli przyjechał do Grunwaldu, żeby zostać zapaśnikiem, a trafił do ciebie i został zawodnikiem MMA.

Tak, trafił do Ankosu i nie dość, że został najlepszym w Polsce grapplerem i jednym z najlepszych zawodników MMA, to jeszcze uważam, że w Polsce w swojej kategorii wagowej jest najlepszym zapaśnikiem. Ma bardzo mocne zapasy i rozwinął się w nich niesamowicie. Zresztą wszyscy widzimy przecież jak on walczy, jak wygrywa. W BJJ w Polsce uważam również, że jest numerem jeden w swojej kategorii.

Wróćmy jednak na chwilę do samego Ankosu. Z czego wynika twoim zdaniem taki szybki rozwój waszego klubu? W kilka lat staliście się potęgą i macie fantastyczną salę.

Ja jako trener i Mariusz jako menadżer doprowadziliśmy do tego, że w pięć lat prowadzenia działalności klubowej dogoniliśmy najlepsze kluby w Polsce, które działają już od lat piętnastu. Dogoniliśmy więc Arrachion i Berserkerów, bo to bezdyskusyjnie są dwa najlepsze kluby na przestrzeni ostatnich lat. My jednak jako jedyny klub dogoniliśmy ich i możemy z nimi konkurować. Nawet udało nam się z nimi rok temu wygrać „Heraklesa” dla najlepszego klubu w Polsce. Po dwóch latach byliśmy w pierwszej trójce, potem byliśmy drudzy, później mieliśmy pierwsze miejsce, a teraz mamy drugie. I cały czas konkurujemy z tymi najlepszymi klubami, a w niektórych sprawa wygrywamy. Uważam np., że mamy w Polsce najlepszą salę. Świetnie wyposażoną, z klatką i sprzętem. Uważam też, że jest to, jeśli nie najlepsza, to jedna z najlepszych sal w Europie. Tym bardziej, że w tym samym miejscu mamy również własny klub fitnessowy ze świetnym wyposażeniem. Razem dysponujemy zatem około dwoma tysiącami metrów powierzchni treningowej. Spokojnie można powiedzieć, że mamy kompleksem sportowym na najwyższym światowym poziomie. Myślę też, że kluczem do naszego szybkiego rozwoju było nastawienie na zawodników z innych klubów. Ja zawsze bardzo chętnie widziałem w Ankosie innych fighterów. Zawsze jak ktoś chciał przyjechać do nas do klubu, drzwi były otwarte. Chłopacy nigdy za nic nie płacili, byli tu mile widziani, byli mile goszczeni. Pomagaliśmy też czasami zorganizować noclegi za darmo. Zawsze też dzięki temu zarówno oni mogli się uczyć od nas, ale przecież sami również wnosili swoją wiedzę na naszą matę. Zatem ta wymiana doświadczeń i wiedzy była i jest dla nas ogromnym atutem. Uważam, że ta nasza polityka wpłynęła na szybki rozwój Ankosu. Dziś łatwiej byłoby wymienić najlepszych zawodników w Polsce, których u nas nie było, niż tych, którzy mieli okazję z nami trenować i przygotowywać się u nas do swoich startów. Co jednak ważne, nie przyjeżdżają do nas tylko zawodnicy z Polski, ale również zza granicy. Gościliśmy u nas fighterów z Gruzji, Ukrainy, Czech i Słowacji oraz Azerbejdżanu.

Na koniec pytani o to, co byś chciał jeszcze osiągnąć? Jakie są jeszcze twoje marzenia?

Nie jest tak, że uważam, że osiągnąłem na rynku polskim nie wiadomo co, ale uważam, że dajemy radę i wygląda to całkiem nieźle. Oczywiście w Polsce najważniejsze jest KSW i pas tej organizacji to w kraju spełnienie marzeń. W Ankosie mamy dziś trzy z sześciu mistrzowskich pasów KSW. Widać, że KSW sportowo bardzo się rozwinęło i pod tym względem jest najlepsze w Europie, a również uważam, że jest w pierwszej trójce na świecie. Świetni zawodnicy do Polski przyjeżdżają i z gali na galę poziom rośnie i coraz trudniej jest wygrywać. Więc w kontekście Polski czuję się spełniony, bo mamy z zawodnikami takie osiągnięcia, dzięki którym jest ok. Wiadomo jednak, że świat to jest UFC i UFC rządzi wszystkim. Od tego się wszystko zaczęło. Jak fajnie w Polsce i na świecie rozwija się MMA widać po ewolucji tego sportu w UFC. Zaczynano przecież od walk na gołe pięści z ciosami, które dziś są uznawana za nielegalne. Dziś MMA jest prawdziwą dyscypliną, a najlepsi zawodnicy mogą tam zarabiać świetne pieniądze. W Polsce ten rozwój widać również po tym co robi i co osiągnęła Joanna Jędrzejczyk. Jest mistrzynią UFC, była w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”, pojawiła się też na liście tej gazety wśród 50. najlepiej zarabiających sportowców w Polsce. Dla mnie jako trenera najważniejsze byłoby zatem osiągnięcie sukcesu na rynku międzynarodowym, w UFC. Tam wygrywać, to byłoby spełnienie marzeń. Oczywiście może nie teraz, ani za rok, czy za dwa lata, ale na razie nie zamierzam umierać i chcę jeszcze trochę pożyć. Spełnieniem marzenia chłopaków jest zaistnieć w UFC i zostać mistrzami. Mi jako trenerowi zależy na tym żeby doprowadzić zawodników do pasa mistrzowskiego. To byłoby spełnienie trenerski marzeń. Wyniki chłopaków w UFC świadczyłyby też o mnie, jako o trenerze i byłby też potwierdzeniem lub zaprzeczeniem moich trenerskich umiejętności.

Serdecznie dziękuję ci za świetną rozmowę.

Dziękuję również.

18 KOMENTARZE

  1. Przeczytane. Świetny wywiad, bardzo lekko sie czyta(poza kilkoma irytującymi błędami: mailowo?) Naprawdę kawał historii polskiego MMA, w zasadzie od prapoczątków tu się przewinęło. Co do sali to bym nie przesadzał: w porównaniu do Drwala wygrywają tylko prawdziwą klatką, ale to się już po wakacjach chyba zmieni, a w samym Krakowie porownywalna sala jest na Wiśle, też ze swietna crossfitową siłownią.

  2. Jacek Łosak

    Nie 🙂 Chyba źle zrozumiałem Twój wpis.

    Pytałem czy wywiad prowadziłeś mailowo

  3. kaczka41

    Fajne !
    ( a co mam napisać…?)
    :joe:

    Dostałeś chociaż koszulkę Ankosu do kibicowania ?

  4. MuraS

    Dostałeś chociaż koszulkę Ankosu do kibicowania ?

    Ma wydziarany logotyp na plecach:mamed:

    Druga część, tak samo jak pierwsza, fajna. Kawał historii opowiedziany przez Trenera.

    Wchodzi lekko jak wbijany cwel bez masła:DC::DC::DC::kaczy::kaczy::kaczy:

  5. Jacek Łosak

    Na koniec pytani o to, co byś chciał jeszcze osiągnąć? Jakie są jeszcze twoje marzenia?

    Nie jest tak, że uważam, że osiągnąłem na rynku polskim nie wiadomo co, ale uważam, że dajemy radę i wygląda to całkiem nieźle. Oczywiście w Polsce najważniejsze jest KSW i pas tej organizacji to w kraju spełnienie marzeń. W Ankosie mamy dziś trzy z sześciu mistrzowskich pasów KSW. Widać, że KSW sportowo bardzo się rozwinęło i pod tym względem jest najlepsze w Europie, a również uważam, że jest w pierwszej trójce na świecie. Świetni zawodnicy do Polski przyjeżdżają i z gali na galę poziom rośnie i coraz trudniej jest wygrywać. Więc w kontekście Polski czuję się spełniony, bo mamy z zawodnikami takie osiągnięcia, dzięki którym jest ok. Wiadomo jednak, że świat to jest UFC i UFC rządzi wszystkim. Od tego się wszystko zaczęło. Jak fajnie w Polsce i na świecie rozwija się MMA widać po ewolucji tego sportu w UFC. Zaczynano przecież od walk na gołe pięści z ciosami, które dziś są uznawana za nielegalne. Dziś MMA jest prawdziwą dyscypliną, a najlepsi zawodnicy mogą tam zarabiać świetne pieniądze. W Polsce ten rozwój widać również po tym co robi i co osiągnęła Joanna Jędrzejczyk. Jest mistrzynią UFC, była w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”, pojawiła się też na liście tej gazety wśród 50. najlepiej zarabiających sportowców w Polsce. Dla mnie jako trenera najważniejsze byłoby zatem osiągnięcie sukcesu na rynku międzynarodowym, w UFC. Tam wygrywać, to byłoby spełnienie marzeń. Oczywiście może nie teraz, ani za rok, czy za dwa lata, ale na razie nie zamierzam umierać i chcę jeszcze trochę pożyć. Spełnieniem marzenia chłopaków jest zaistnieć w UFC i zostać mistrzami. Mi jako trenerowi zależy na tym żeby doprowadzić zawodników do pasa mistrzowskiego. To byłoby spełnienie trenerski marzeń. Wyniki chłopaków w UFC świadczyłyby też o mnie, jako o trenerze i byłby też potwierdzeniem lub zaprzeczeniem moich trenerskich umiejętności.

    Świetne podejście, oby tylko podopieczni trenera dzielili z nim wizje sportowych ambicji.
    Bardzo dobrze czytało się całość tekstu.

  6. Bardzo fajny wywiad o korzeniach. Jeśli chodzi o sale treningowa to jest numer 1 w Polsce. Niestety w Warszawie jest średnio. Oczywiście są dobrze wyposażone kluby jak S4, centrum atletyki ale to jednak nie to co w kompleksie Ankosu.

  7. Świetny wywiad. Bardzo dobrze się czytało i bardzo dużo ciekawych faktów, które powinny zainteresować każdego fana mma. Widać, że trener Kościelski ma na prawdę wielki wkład w polskie mma a o tym się za dużo nie mówi.

    P.S. Trener w ulicznych walkach pewnie byłby nie do zajechania.

    Masu

    Przeczytane. Świetny wywiad, bardzo lekko sie czyta(poza kilkoma irytującymi błędami: mailowo?) Naprawdę kawał historii polskiego MMA, w zasadzie od prapoczątków tu się przewinęło. Co do sali to bym nie przesadzał: w porównaniu do Drwala wygrywają tylko prawdziwą klatką, ale to się już po wakacjach chyba zmieni, a w samym Krakowie porownywalna sala jest na Wiśle, też ze swietna crossfitową siłownią.

    Wiele zawodników i kilku redaktorów potwierdzało to, że mają najlepszą salę więc chyba tak jest w rzeczywistości. Klatka, box mastery itd + chyba jako jedyni w Europie mają matę Dollamur.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.